par

ZOSTAŃ BOHATEREM POWIEŚCI, OPOWIADANIA itd

-------------- ZOSTAŃ BOHATEREM POWIEŚCI, OPOWIADANIA itd ------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Istnieje możliwość napisania powieści, opowiadania itd - gdzie możesz być kim sobie tylko zapragniesz (np. władcą, rycerzem, słynnym podróżnikiem itd), czas i miejsce akcji (dowolne: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość - np. starożytność, średniowiecze, czasy współczesne) - (opcja płatna). Będziesz miał realny wpływ na swojego bohatera - kontakt z autorem. Powieść może być opublikowana np. na tym blogu. Szczegóły do ustalenia - kontakt mailowy: limmberro@op.pl

Polecany post

Historia - Skąd Hitler wziął swastykę?

Swastyka – ogólnie znak ten kojarzy się całemu światu jako symbol nazizmu i zła. Paradoksalnie wcześniej oznaczał całkiem coś innego! Swast...

poniedziałek, 28 lipca 2014

Epopeja polsko-indiańska (72)

Floryda…

Bachula prowadził związane kobiety: Kate Italian i Malwę Topollani… (powiązane z częścią 61). Szedł po śladach, aż doszedł do … jaskini.

- Tu pewnie schowałyście skarb Belicareza!
- Nic ci nie powiemy dziwolągu! – żachnęła się Kate.

Bachula nie odparł nic, wszedł szybko do jaskini…

- Myślisz, że znajdzie? – zapytała Malwa.
- Musiałby być ślepy, gdyby nie znalazł… Przecież skrzynia leży centralnie pod ścianą…
- No tak! Gdzie ten Tom?! Zawsze gdzieś polezie, gdy jest potrzebny!

Po kwadransie Bachula wyszedł z jaskini ciągnąc za sobą coś ciężkiego…

- No to moje panie! Pierwsze zadanie wykonane!
- Skoro posiadłeś już kosztowności Belicareza to może nas wypuścisz? – zapytała Malwa.
- Żartujesz sobie. Skarb i my wszyscy wracamy na Kubę!

Malwa miała już coś odpowiedzieć, ale Kate dała jej znak, że nie ma to sensu…

- Spróbujemy go uwieść? – zaproponowała Malwa.
- Jest stary i brzydki… - odpowiedziała z niechęcią Kate.
- Wolisz wrócić do tego drania Belicareza? Nie wiadomo co z nami zrobi…

Rozmowę kobiet przerwało wołanie…

- Hej! Ty dziadzie jeden! Zostaw moje kobiety!
- To Tom! – ucieszyła się Kate.

Głos dochodził z góry, ale nie było nikogo widać… Bachula błyskawicznie odskoczył od skrzyni i szybkimi susami pędził w górę…

- No, nie wiem… - zmartwiła się Malwa – czy Tom da sobie z nim radę. Ten staruch jest niezwykle silny i szybki, jakaś moc jest w nim…

Za chwilę rozległy się odgłosy walki, która trwała niespełna kilka minut, a zaraz potem wrócił Bachula…

- Ty draniu! – naskoczyły nań kobiety – Zabiłeś go!
- Jeszcze chyba żyje… ale pewnie niedługo…
- Malwa! – syknęła cicho Kate – Nie dajmy mu satysfakcji… Nie odzywamy się do dziada… Żadnego uwodzenia! Już wolę tego wstrętnego admirała!

Kilka godzin później wszyscy znaleźli się niedaleko plaży…

- Już wieczór… - powiedział Bachula – Przenocujemy tutaj, a rano popłyniemy na Kubę… Admirał ucieszy się bardzo na widok swojego skarbu, no i z faktu ujęcia cyrkowców-złodziejaszków... Ha ha ha

Tymczasem ranny Tom Michael leżał wciąż nieprzytomny… Tajemnicze dwie postacie podniosły go z ziemi i zabrały ze sobą…


poniedziałek, 14 lipca 2014

Epopeja polsko-indiańska (71)

Kuba…

- Wszyscy szukają tych tancerek – powiedział na wstępie admirał Javier Hernandez Belicarez –Zapraszam do gabinetu Juanie Carlosie…
- Nie mogę zatem udać się do domku na plaży by je zobaczyć? – zapytał de la Montero.
- Lepiej nie, zaczekaj trochę…
- Zapłaciłem ci admirale!
- Tak, wiem. Uzbrój się w odrobinę cierpliwości, za duże zamieszanie powstało. Sama Januaria kilka razy dziennie pyta mnie o te tancerki.
- No, ale przecież mógłbym tam udać się po kryjomu…
- Poczekaj, proszę cię Juanie Carlosie. Zaczekaj aż sprawa nieco ucichnie…
- Dwa dni! Dwa dni i chcę je odwiedzić!

Obie porwane tancerki: Angelina Dudeiros i Sievioretta przetrzymywane były w domku na plaży i starannie pilnowane przez zaufanych żołnierzy Belicareza: Hilario i Ignacio.

- Już prawie tydzień nas tu trzymają! – wściekała się Dudeiros – Kto mógł nas porwać?
- Pewnie za jakiś czas się okaże … - odparła ze spokojem Sievioretta.
- Musimy uciekać! Słyszysz?! – zawołała Angelina.
- Pilnują nas…
- Musimy coś wymyślić! Nie mam zamiaru tu dłużej siedzieć!
- Na zewnątrz jest dwóch uzbrojonych drabów… Jak uciekniesz?
- Kim oni są?
- Nie mam pojęcia!

Dziewczyny długo jeszcze tak rozmawiały, tymczasem na zewnątrz pilnujący ich żołnierze także wdali się w rozmowę…

- Żadnych wieści od admirała… Nie dziwi cię to Hilario?
- Trochę…
- Może by tak jeden z nas wrócił do zamku po nowe instrukcje?
- Zwariowałeś? Chcesz, żeby nas Belicarez zabił? Kazał pilnować do odwołania to pilnujmy!
- Może i masz rację…
- Mam!

Tymczasem kilkanaście kilometrów dalej pojawiła się grupa ludzi, którzy w żaden sposób nie pasowali do XVI wiecznych realiów … Nie mogli pasować, bowiem byli z XX wieku… Był to sturmbannfuhrer Otto Bauer z grupą esesmanów, którzy zostali wysłani z misją zdobycia nowej broni… Profesor Loewenbringer musiał popełnić jakiś błąd w obliczeniach, bowiem zamiast wylądować w 1974 roku kabina czasu trafiła do 1526 roku. Niemal 450 lat wcześniej niż planowano… (nawiązanie do 64 części).

- Obersturmfuhrer! Do mnie! – rozkazał dowódca.
- Jestem! – błyskawicznie zgłosił się doń Hermann Roede.
- Gdzie jesteśmy?
- ??? Też chciałbym to wiedzieć…
- Weź dwóch ludzi i sprawdź najbliższą okolicę!

Dwie minuty później Roede biegł już z Schymannem i Halberstamem, żeby wypełnić rozkaz. Wrócili po godzinie…

- Nic nie znaleźliśmy, żadnych śladów…
- Nic? Żadnych ludzi, budynków?
- Nic!
- Ciekawe… Gdzie my do diabła trafiliśmy? Niemożliwe, żeby przez 30 lat (major nie wiedział jeszcze, że misja trafiła nie do 1974 roku…) świat tak się zmienił… W sumie to nie wiemy przecież jak długo trwała wojna… Idziemy całą grupą, w końcu musimy znaleźć jakichś ludzi i budynki!

Niemcy posuwali się wolno, cały czas zachowując najwyższą ostrożność i ciszę…

- Achtung! – szepnął nagle najdalej wysunięty Zimmermann – Mały dom przed nami!

Niemcy momentalnie padli na ziemię… Dwóch ludzi zaczęło czołgać się w tamtym kierunku… Kwadrans później wrócili…

- Dwóch dziwnie ubranych ludzi kręci się przed tym domem…
- Co znaczy dziwnie ubrani?
- Tak, jakby z jakiegoś teatrzyku…
- Mają broń?
- Jakieś śmieszne pukawki…
- Dziwne to wszystko. Dobrze się spisałeś Hausmann! Weź Neumanna, Bringsheima i Kastermeira! Tylko ich nie zabijajcie, żywych pojmać!

Wymieniona czwórka zaczęła czołgać się w kierunku domu, chwilę później pozostali poszli w ich ślady…
Kilka minut później Hilario i Ignacio zostali obezwładnieni… Hiszpanie byli w szoku, przerażały ich zwłaszcza karabiny maszynowe Niemców…

- Kim jesteście? – zapytał major Bauer.

Hiszpanie spojrzeli po sobie, ale nic nie zrozumieli…

- Schymann!

W tym samym momencie Hilario został uderzony pięścią w twarz i stracił przytomność…

- Ile razy mam ci mówić, że nie aż tak mocno! – zdenerwował się Bauer.
- Przepraszam panie sturmbannfuhrer…
- Ty! – major zwrócił się do Ignacio – Gadaj kim jesteście, bo też oberwiesz!

Hiszpan nic nie zrozumiał, bał się za to strasznie…

- Czego wy od nas chcecie? Kim jesteście?

Bauer przysłuchiwał się wypowiedzi, po czym zapytał Roede…

- Co to za dziwny język? Roede znasz podobno wiele języków…
- Hmm… Dziwnie brzmi… Jakby hiszpański lub portugalski… Ale nie do końca…
- 30 lat minęło… Niby nie wiele, a jednak… Zapytaj go kim są.

Roede spełnił rozkaz i zwrócił się do więźnia po hiszpańsku… Tamten trochę zdziwiony, ale większość zrozumiał…

- Jesteśmy  żołnierzami admirała Javiera Hernandeza Belicareza!
- Hiszpanie?
- Tak! Jesteśmy Hiszpanami! Dlaczego nas pojmaliście? Kim wy w ogóle jesteście? Żądam uwolnienia!
- Milcz! My zadajemy pytania!

Ignacio wciąż awanturował się, więc Bauer zawołał…

- Schymann!

I kolejny więzień stracił przytomność…

- Człowieku! Lżej! – zdenerwował się major.
- Przepraszam… Jakiś delikatny trafił się…
- Przeszukać dom! – zawołał major.

Chwilę później z domu zostały wyprowadzone dwie kobiety…

- A to kto znowu? – zdziwił się Bauer – Roede zapytaj je który mamy rok!

Kobiety były bardzo przestraszone widokiem esesmanów… Porucznik Roede musiał kilka razy powtarzać pytanie zanim do nich dotarło…

- 1526 – odparła Sievioretta.
- Uciekajmy! – rzuciła się nagle do ucieczki Dudeiros, ale szybko została pochwycona…

Major dał znać porucznikowi, żeby na chwilę poszli na bok…

- Dobrze przetłumaczyłeś? Przecież jakby to była prawda to jesteśmy w XVI wieku!
- To by tłumaczyło te ich stroje i broń…

Rozmowę przerwał krzyk kobiet… Okazało się bowiem, że przerwę na rozmowę dowódców chciał wykorzystać Flothedonner, który chwycił Dudeiros i wbiegł z nią do środka, a tam szybko rozerwał jej ubranie i… Dowódcy wbiegli za nim…

- Flothedonner! Nie waż się!

Szeregowy natychmiast odskoczył od kobiety i szybko wybiegł z domu… Dowódcy także wyszli na zewnątrz… Porucznik pozwolił by Sievioretta weszła do wewnątrz…


- Niech nikt nie waży się tknąć tych kobiet! –grzmiał major Bauer – Jeżeli ktoś złamie rozkaz zostanie rozstrzelany!

* Sturmbannfuhrer - major
** Obersturmfuhrer - porucznik

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Epopeja polsko-indiańska (70)

Bezludna wyspa…

Bezludna już tylko z nazwy, bo jak pamiętamy z 68 części statek wiozący II polską wyprawę wysadził na niej kilka osób: Kozaków Pastuszenkę i Baliczenkę, Tatara Mijagibeja, członka firmy sprzątającej Morawca i szlachciankę Kingę Kabatowską. Na tej samej wyspie wcześniej Hiszpanie zostawili kucharza I polskiej wyprawy Janusza Rysia, w między czasie pojawił się tubylec, którego Janusz przygarnął i nazwał Pinio…
I właśnie Pinio wracając z połowu ryb zauważył moment, gdy na plażę wysadzano wspomniane osoby, widział też polski statek… Pobiegł szybko do Rysia, by mu o tym powiedzieć…

- Pana Jana! Pana Jana! – wołał zbliżając się do chaty Rysia.
- Ile razy gamoniu mam powtarzać?! – denerwował się Janusz – Żadne „pana Jana”, lecz Panie Januszu!
- Panie Janusza! Panie Janusza!
- Skaranie boskie z tym tępakiem! Choć już teraz lepiej… Gdzie ryby? Znowu wracasz z pustymi rękoma?! Skórę zaraz wygarbuję to popamiętasz!
- Panie Janusza! Pełno ludzia!
- Jakiego ludzia?
- Pełno ludzia na plaża!
- Hiszpanie?
- Ja nie wiedzieć… Pana Janusza musi sama iść i widzieć! Ja się bać!
- Czego baranie jeden? Prowadź! – Ryś ruszył, ale zatrzymał się na chwilę i spojrzał w kierunku chaty - Pieszczoch! Pilnuj domu! Niedługo wracamy.

Pinio prowadził Rysia w kierunku, gdzie widział polski statek i ludzi z niego wysiadających na brzeg. Jakie było jego zdziwienie, gdy dotarli na miejsce…

- No i gdzie ten statek matole? – denerwował się kucharz.
- To na pewna ta miejsca! Muszą gdzieś iść…
- Jak ty gadasz? Kto cię polskiego uczył bęcwale?
- Pana Janusza…
- Nawet się nikomu do tego nie przyznawaj, bo spaliłbym się ze wstydu! Ciebie to nawet Jan Długosz polskiego by dobrze nie nauczył, za tępy jesteś! Masz szczęście, że cię lubię. Idziemy zobaczyć, bo jak faktycznie ktoś tu był to jakieś ślady musiał zostawić albo ci się przewidziało…
- Kto to być Długosz? Ja nie być tępy…
- Ty być tępy! Długosz to był taki znany polski kronikarz…
- Co to być kronikarz?
- I tak nie zrozumiesz, ale dobrze… powiem ci później. Teraz idziemy zobaczyć te ślady. Prowadź, gdzie ich widziałeś…

Pinio zaprowadził Janusza w miejsce gdzie widział ludzi na plaży i faktycznie od razu zobaczyli ślady…

- Miałeś rację gamoniu… Idziemy za tropem!

Po krótkim podążaniu za tropem obaj usłyszeli głosy…

- Cicho! – szepnął Ryś, a za chwilę powiedział głośniej bardzo zdumiony... – Jeśli się nie mylę to ich rozumiem!

Trudno, żeby było inaczej, gdyż rozmowa prowadzona była w języku polskim… Właściwie był to język mieszany, z pogranicza polsko-ruskiego… Janusz podkradł się bliżej by przysłuchać się rozmowie…

- My to co innego… - mówił Kozak Pastuszenko – Nas potraktowano jak buntowników, ale ty Baliczenko czemu zostałeś?
- Ja? Miałem już dość tej morskiej podróży! A tu mi się podoba!
- Ale to tylko wyspa! Jesteśmy tutaj uwięzieni!
- Będzie dobrze… Poczekaj! – Baliczenko spojrzał w stronę zarośli – Tam coś jest! Zwierzę albo człowiek!

Ryś zorientował się, że nieznajomi spostrzegli go, więc nie wiele się namyślając wyskoczył z ukrycia…

- O! Szelmy, Hultaje! Co tu robicie?

Kozacy byli tak zaskoczeni, że w pierwszej chwili zaniemówili… Więcej przytomności umysłu zachował Mijagibej, który ruszył na kucharza  z szablą… Ryś nie czekał, aż Tatar zamierzy się na niego, ale pierwszy zdzielił go drągiem. Mijagibej padł nieprzytomny na ziemię…

- Zaraz, czekajcie! – zawołał Baliczenko – Przecież on mówi po polsku! Spokój! Nie denerwuj się człowieku, siadaj z nami do ogniska i mów skąd się tutaj wziąłeś!

Ryś uspokoił się nieco, widząc pojednawcze sygnały podszedł bliżej, cały czas jednak zachowując dystans…

- Zaraz z wami usiądę, ale muszę znać dać moim ludziom – kłamał kucharz – żeby nie ruszyli na was albo nie usiekli z łuków…
- A… To nie sam jesteś… - przerwał mu Pastuszenko.
- Nie! – odparł Ryś – Jestem królem tej wyspy!
- A kim są twoi ludzie? – zapytał Morawiec, który wcześniej siedział cicho przy ognisku.
- Miejscowi. Gdy przybyłem na tę wyspę toczyłem z nimi walki, ale w końcu zobaczyli, że nie ma ze mną żartów – kłamał jak z nut Ryś – i zrobili mnie swoim królem.
- Ale skąd się tutaj wziąłeś? – dopytywał się Baliczenko.
- A wy? – odpowiedział pytaniem na pytanie kucharz.

Baliczenko nie chciał przyznać się, że zostali wyrzuceni ze statku II wyprawy… W sumie nie on, ale pozostali… Błyskawicznie jednak wymyślił odpowiednią historię…

- Płynęliśmy na hiszpańskim statku, ale popadliśmy w konflikt z załogą i nas tu dranie wysadzili…
- Ha ha ha! – roześmiał się Ryś – To prawie tak samo jak ja…
- To znaczy jak tak samo? – zdziwił się Kozak.
- No mnie tutaj też Hiszpanie przywieźli…
- Jak to?
- A tak to! Najpierw siedziałem u nich w lochu, a potem hultaje uznali, że mnie tutaj zostawią…
- Niesamowite! – zdumiał się Morawiec.
- Ale skąd się wziąłeś w hiszpańskim lochu? – zapytał Pastuszenko.
- Jak to skąd? Brałem udział w polskiej wyprawie i mnie te hiszpańskie barany uwięziły…
- A co się stało z pozostałymi?
- Tego nie wiem dokładnie, ale pewnie żyją, bo wcześniej wysiedli…
- A ty czemu nie wysiadłeś wcześniej?
- Za dużo pytań zadajecie! – zdenerwował się Ryś – Powiedzmy, że się zasiedziałem! Dobra! Idę do siebie! Powiem moim ludziom, żeby was nie atakowali, a jutro zobaczymy co z wami zrobię.
- Jak to co z nami zrobisz? – zdziwił się Morawiec.
- Idę! Jutro dwie godziny po świcie przyjdę znów!

Ryś oddalił się szybko, przy ognisku zapanowało ożywienie…

- Słyszeliście co on powiedział? – denerwował się Morawiec – Zobaczy jutro co z nami zrobi…
- Dziwny człek, ale musimy uważać. Jest królem tych dzikusów, więc musimy się z nim liczyć – podsumował Baliczenko.
- Jest nas czterech, a tych dzikich może być cała masa – dodał Pastuszenko – Trzeba będzie się z tym dziadkiem ułożyć jakoś. Morawiec! Zobacz co z tym Mijagibejem! Żyje chyba, bo się rusza…

Morawiec podszedł do Tatara, który powoli dochodził do siebie po uderzeniu drągiem…





poniedziałek, 26 maja 2014

Epopeja polsko-indiańska (69)

Świt zbliżał się nieuchronnie, cała II polska wyprawa – wyłączając wartowników – spała na plaży… Tytułem wyjaśnienia należy dodać, że było to wybrzeże należące do dzisiejszego stanu Luizjana, z kolei I polska wyprawa wylądowała wcześniej trochę bardziej na zachód, w dzisiejszym stanie Teksas.

Tymczasem Kafałkowski cały czas biegł przed siebie… Nie wiedział po co i gdzie, ale czuł, że musi… Poza tym sprawiało mu to wielką przyjemność… Nie bez znaczenia było to, że kilka miesięcy przebywał na statku, brakowało mu wolności, przestrzeni…

Dopiero koło południa zatrzymał się na krótki odpoczynek, a potem znowu rozpoczął swój bieg… Kafałkowski nie wiedział, że jest obserwowany przez tubylców… Nie wiedział też, że w przyszłości  Winston Groom napisze słynną powieść „Forrest Gump”, którą później na ekrany przeniesie Robert Zemeckis, a tytułową rolę zagra Tom Hanks… Kafałkowski był właśnie trochę takim Forrestem, który przebiegł wzdłuż i wszerz Stany Zjednoczone… Właściwie to Gump był Kafałkowskim, bo ten wcześniej rozpoczął maraton po Stanach, rozpoczął go jeszcze zanim powstały Stany Zjednoczone!

Wracając do tubylców, do wioski Czikasawów biegło dwóch wojowników…

- Wodzu! – zawołał jeden z nich – Jakiś dziwny człowiek biegnie i biegnie, obserwujemy go już od wschodu słońca!
- Z jakiego jest plemienia? Jak wygląda? – zapytał Zielony Ptak.
- Nie wiem. Jest inny niż wszyscy ludzie których dotąd widzieliśmy. Inaczej ubrany, ma jaśniejszą skórę…
- Prowadźcie! Muszę go sam zobaczyć! Mówicie, że biega od wschodu słońca?
- Tak, z krótką przerwą.

Zielony Ptak czuł, że musi zobaczyć biegacza osobiście. Sam cieszył się opinią wytrwałego maratończyka… Podświadomie czuł, że musi się z nim zmierzyć… Od dawna nie miał godnego rywala w tej konkurencji…

Wódz i wojownicy wykorzystując znajomość terenu biegli by przeciąć drogę Kafałkowskiemu… Po godzinie znaleźli się na wzgórzu…

- Jest! – zawołał Biały Orzeł – Będzie tędy przebiegał jeszcze przed zachodem słońca…

Faktycznie w oddali można było dostrzec niezbyt wyraźną sylwetkę człowieka, która wraz z upływem czasu powiększała się… Wódz z coraz większym podziwem przyglądał się nieznajomemu… Zaczął zastanawiać się kto jest lepszym biegaczem – on czy tajemniczy nieznajomy… W końcu Kafałkowski przebiegł pod nimi…

- Za nim! – ryknął Zielony Ptak.
- Zabijemy go? – zapytał Biały Orzeł.
- Nie! – ryknął wódz.
- Wódz sam chce go zabić?
- Nie!

Kafałkowski biegł dalej, a za nim posuwali się trzej Indianie. Po czterech godzinach Indian było już tylko dwóch, a po następnej godzinie już tylko Zielony Ptak podążał za Kafałkowskim.

Biegli tak całą noc… Dopiero o świcie Kafałkowski zatrzymał się na chwilę by nieco odpocząć i zaspokoić pragnienie w pobliskim potoku… Zielony Ptak zatrzymał się także, był bardzo zmęczony, ale chęć rywalizacji z nieznajomym dodawała mu sił… Nagle Kafałkowski dostrzegł Indianina i rzucił się do ucieczki…

Biegli tak przez kolejne sześć godzin, Kafałkowski nie widząc czerwonoskórego postanowił chwilę odpocząć… Zielony Ptak był jednak w pobliżu, ale celowo nie pokazywał się Polakowi, pragnął bowiem także chwilę odpocząć… Po kwadransie Kafałkowski ruszył, a Indianin za nim…

Mijały dni, a Polak i Indianin wciąż biegli, robiąc tylko niezbędne przerwy… Kafałkowski przyzwyczaił się już do obecności wodza Czikasawów, nie zastanawiał się nawet z jakiego powodu Indianin biegnie za nim… Wódz szczerze podziwiał Kafałkowskiego, ciesząc się z jednej strony, że wreszcie znalazł godnego przeciwnika w bieganiu, ale z drugiej zaczynał trochę bać się porażki, bo zmęczony był niesamowicie…



środa, 30 kwietnia 2014

Epopeja polsko-indiańska (68)

Statek wiozący II polską wyprawę odpłynął z wyspy na której zostawił kilka osób i płynął w poszukiwaniu stałego lądu… Budzanowski wciąż siedział w bocianim gnieździe i wytężał wzrok w nadziei na wypatrzenie lądu…

- Ej! Budzanowski! – wołał z dołu rycerz Krzysztof.
- Czego?
- Może teraz ja tam wejdę i popatrzę?
- Nie! Dowódca mi kazał tu siedzieć i wypatrywać! Nie przeszkadzaj!
- Ale ja też chcę!
- Nie!

Rycerz Krzysztof zdenerwowany udał się w kierunku kajuty dowódcy, aby ten wpłynął na Budzanowskiego… Już miał wejść do środka, ale…

- Teraz nie można! – stanowczo powiedział Jacek Światłoniewski i zagrodził mu drogę.
- Czemuż to?
- Dowódca odbywa teraz rozmowę ze szlachciankami i kazał nie przeszkadzać…
- Aha, w porządku, to ja zaczekam…

W środku znajdowały się trzy szlachcianki: Andżelika Koszyńska, Agnieszka Dębska i Anna Żbikowska…

- Wytłumaczcie mi waćpanny dlaczego mimo zakazu postanowiłyście skrycie popłynąć z nami? – rozpoczął Jerzy Doniecki.
- Przygoda? – odparła nieśmiało Koszyńska – Tak! Tak tak, kuzynie! Przygoda!
- To nie jest wyprawa dla kobiet! – kontynuował dowódca – Może być niebezpiecznie! A co będzie jak zaatakują nas Hiszpanie lub tubylcy?
- Ty nas obronisz kuzynie…
- Za daleko jesteśmy od kraju by zawrócić, a wierzcie mi, że tak bym uczynił! Sam nie wiem co mam teraz z wami robić…
- Przydamy się! – zawołała wesoło Dębska – Możemy gotować! Kobiety są potrzebne!
- Walczyć też umiemy! – wtórowała jej Żbikowska – Agnieszka strzela lepiej niż nie jeden mężczyzna!
- Nikt nie oczekuje od was byście walczyły…
- Ale możemy kuzynie! Pamiętasz jak uczyłeś mnie walki na szable?
- To były takie dziecięce zabawy tylko…
- Ale tak mi się spodobało, że ćwiczyłam często i może mistrzem nie jestem, ale byle komu nie ulegnę!
- Kuzynko… I wy waćpanny… Nikt od was nie oczekuje takich zdolności… Ale dość o tym, do czasu znalezienia lądu zajmiecie moją kajutę, bo nie godzi się, żeby waćpanny mieszkały wspólnie z kawalerami… Rozgośćcie się, a ja idę coś jeszcze załatwić…

Doniecki wyszedł z kajuty…

- O! Dobrze, że pana widzę… - zaczepił go natychmiast rycerz.
- Co się stało?
- Budzanowski cały czas siedzi w bocianim gnieździe i nie chce dać się zmienić!
- To jak chce to niech siedzi…
- Ale ja też bym chciał… Budzanowski zmęczony jest, zaśnie jeszcze i przepłyniemy obok lądu…
- Budzanowski!
- Tak?
- Nie śpisz tam?
- Nie! Skąd takie podejrzenia pułkowniku? Pewnie ten rycerz tam jątrzy na dole!
- Hmm… Długo już tam siedzisz, zmęczony być musisz, za dwie godziny zmieni cię rycerz Krzysztof!
- Rozkaz – odparł głośno Budzanowski, a pod nosem – a to szelma jedna!
- Zadowolony? – zapytał rycerza dowódca.
- Tak!

Doniecki poszedł dalej, wyraźnie kierując się w stronę kajuty Szlachtowskiego i Kowalskiego…

- Witam waszmościów!
- My też witamy! Coś się musiało ważnego wydarzyć, że sam dowódca nas odwiedza – powiedział Mariusz Roch Kowalski.
- Wprowadzam się tutaj! – odparł z uśmiechem Doniecki – Szlachtowski! Warta na pokładzie aż do dotarcia do stałego lądu! Natychmiast!

Wskazany wstał i wyszedł z kajuty…

- Kowalski! Mów jak wam minęła podróż w towarzystwie szlachcianek!
- Yyyy…
- Nie bój się, mów prawdę, jak na spowiedzi!

Kowalski opowiedział jak było, kładąc szczególny nacisk, że to szlachcianki zmusiły Szlachtowskiego do tego by mogły popłynąć… Zwłaszcza Koszyńska…

- Moja krew… - powiedział pod nosem Doniecki.

Dwie godziny później…

- Budzanowski! Złaź! – wołał rycerz Krzysztof.

Z kierunku bocianiego gniazda dało się słyszeć kilka przekleństw, ale Budzanowski pamiętając rozkaz dowódcy powoli zszedł na pokład… Rycerz ochoczo zaczął wdrapywać się w przeciwnym kierunku, a gdy już był na miejscu ujrzał na pokładzie wędrownego grajka…

- Musiałek! – zawołał – Gdzie się ukrywałeś? Co z pieśnią o mnie?

Musiałek spojrzał w górę i szybko uciekł…

- Poczekaj no gałganie jeden! – grzmiał rycerz – Dopadnę cię jeszcze!

W kajucie dowódcy…

- Martwię się o Kingę… - powiedziała nagle ze łzami w oczach Koszyńska.
- Trzeba było jej nie pozwolić na to by została na wyspie… - wtrąciła się Żbikowska.
- Łatwo ci powiedzieć… Ona wymogła to na mnie…
- Jak niby wymogła? – oburzyła się Dębska – Trzeba było jej nie puszczać i koniec!
- Jeszcze w Polsce kazała mi przysiąc, że jej nie powstrzymam…
- Ty mogłaś jej nie powstrzymywać, ale trzeba było nam powiedzieć, a my byśmy ją powstrzymały… - skwitowała Żbikowska.
- Nie. Ona by nigdy mi tego nie wybaczyła… Co ona teraz tam biedna sam pocznie…
- No, sama tak całkiem nie jest… - skomentowała Dębska – Zostali też inni. Pastuszenko, Mijagibej, Baliczenko i Morawiec…
- I tego właśnie obawiam się najbardziej – zasmuciła się Żbikowska.

Tomasz Szlachtowski spacerował po pokładzie…

- Co tam panie Tomaszu? – zapytał go napotkany Przemysław Janczurowski.
- Dowódca zły na mnie…
- Za co?
- Za szlachcianki…
- E, tam! Kuzynka go udobrucha, przejdzie mu…
- Mam pełnić wartę na pokładzie aż do czasu dopłynięcia do stałego lądu…
- To niedługo zapewne, tak myślę… Przecież ta wyspa nie mogła tak być sama na oceanie…
- Oby! Ale jak coś to wytrzymam jak długo będzie trzeba… A czemu idziesz z szablą w ręce?
- Ja? No tak… Szukam tego drania rycerza!
- Rycerza Krzysztofa? Co ci zrobił, żeby go szablą potraktować?
- Już ja wiem co on mi zrobił! Niech go ja dopadnę to popamięta!

Szlachtowski dalej przechadzał się po pokładzie, w pewnym momencie natknął się na Kozaka Czarnienkę…

- Co chciałeś?
- Waćpanna Andżelika wiadomość prosiła przekazać…
- Mów!
- Pyta czy nie żywisz do niej urazy, że przez nią musisz teraz wartę pełnić…
- Nie żywię…

Kuchnia…

- Co robimy Martinie? – zapytał Piotr Laszlo Tekieli – Mówimy o wszystkim Donieckiemu?
- Sam nie wiem… - odparł Anglik Martin Swayze von Bigay.
- Jakiś drań lub dranie kradną nam ryby… Najgorsze, że nie wiadomo kim jest lub są!
- Ja bym jeszcze poczekał z informowaniem dowódcy… Idę powęszę trochę. Skoro ten ktoś nie jest członkiem załogi to gdzieś musi siedzieć! Znajdę go!
- Idź, a ja pilnuję ryb, bo zbliża się pora obiadowa, a jakby znowu nam je ukradziono to my wylądujemy w garze…

Szlachtowski wciąż spacerował po pokładzie… W pewnym momencie spotkał Włocha Roberto Gibbencione…

- Co tam wypatrujesz w oddali Roberto?
- Ziemi! Już mi się nudzi na tym statku!
- Rycerz Krzysztof wytęża wzrok z bocianiego gniazda…
- Nudzi mi się, więc też patrzę… Zaraz wróci Czarnienko i będziemy się bić…
- Co? Dlaczego? O co?
- Z nudów…
- Na pięści?
- Nie. Na szable…
- Ale tak na poważnie?
- Przecież mówiłem, że z nudów…
- A sekundantów macie?
- Skoro tak sobie tylko poćwiczymy to po co sekundanci? Nie będzie to przecież walka na śmierć i życie…
- Aha, no tak…

Szlachtowski poszedł dalej… Kolejną osobą na którą natrafił był kapitan statku Peter Van Guyden…

- Jak tam kapitanie? Kiedy dopłyniemy do stałego lądu?
- A skąd ja mam to wiedzieć?
- No jak to? Przecież jesteś kapitanem!
- Na razie tylko pełniącym obowiązki… Nie mam map, więc skąd mam wiedzieć… Płyniemy w kierunku północno-zachodnim i może gdzieś dopłyniemy…
- Aha… A co z Dirkiem Van Krupenhoffem?
- A skąd mi to wiedzieć? Doniecki trzyma go pod strażą i nie wiem co będzie dalej… Póki nic nie wiadomo to ja jestem kapitanem…

Szlachtowski przechadzał się dalej…

- Kurczę! Moglibyśmy już dopłynąć, bo mi nogi wchodzą w…!

Tymczasem w kajucie rycerza Krzysztofa… Dla przypomnienia rycerz wynajmował połowę kajuty Niemcowi Martinowi Schylderowi, Stanisławowi Jochymowskiemu, Rafałowi Kafałkowskiemu i Adamowi Piątkowskiemu (w przebraniu, faktycznie Agata Piątkowska)…

- Długo jeszcze będziemy tak płynąć? – narzekał Kafałkowski.
- Pewnie nie… - odparł Schylder.
- Kafałkowski nie narzekaj! Źle ci? – mówił Jochymowski.
- Ciekawe ile ten rycerz będzie chciał za wynajem… Czuję, że nas z torbami puści… - narzekał dalej Kafałkowski – Chciałbym już dopłynąć na miejsce i wreszcie opuścić ten statek! Źle się tutaj czuję!
- Towarzystwo ci nie odpowiada? – powiedział zaczepnie Jochymowski.
- A żebyś wiedział, że też! Ale najbardziej dokucza mi brak przestrzeni!
- Pewnie zły jesteś na to, że na zmianę z Agatą śpicie z rycerzem, ha ha… - śmiał się Schylder.
- Nawet nie… Poza tym lepiej spać z rycerzem niż z wami dwoma… Duszę się na tym statku, ja potrzebuję otwartych przestrzeni!
- Wyjdź na pokład i będziesz miał przestrzeń! – kpił Jochymowski.
- Nie o to mi chodzi! – oburzył się Kafałkowski – Ja potrzebuję otwartych, niczym nieskrępowanych przestrzeni!
- To musisz jeszcze trochę poczekać… - skwitowała Agata Piątkowska.
- Nie mogę się doczekać! Mam dość tej kajuty, tego statku, wszystkich!

Kafałkowski wstał z łóżka i poszedł się przejść…

- Ja tego nie wytrzymam! Nie wytrzymam! Dopłyńmy już!

Mijały godziny i nic się nie działo… W między czasie Budzanowski zmienił w bocianim gnieździe rycerza Krzysztofa, a kilka minut później już wołał:

- Ziemia! Ziemia!
- Kurczę! – wściekał się rycerz – chwilę dłużej i mnie przypadłby ten zaszczyt!
- Gdzie ją widzisz? – wołali z dołu sternicy.
- Płyńcie bardziej na północ…

Pokład wypełnił się całkowicie, każdy chciał zobaczyć ziemię… Powtórzono manewr z poprzedniego razu, czyli na ląd wysłano łódź, a statek płynął dalej wzdłuż brzegu by sprawdzić czy to znowu wyspa czy już może stały ląd… Wyglądało na to, że tym razem był to już większy fragment lądu…

W łodzi zwiadowczej znaleźli się: Kozak Czarnienko, Włoch Gibbencione i kilku Tatarów, a w ostatniej chwili wskoczył do niej Kafałkowski…

- Gdzie waść tak się spieszysz? – zapytał z uśmiechem Czarnienko.
- Ja muszę, ja muszę!

Po dotarciu na brzeg pierwszy z łodzi wyskoczył Kafałkowski i zaczął biec w kierunku zarośli…

- Widocznie za potrzebą tak biegnie… - śmiał się Gibbencione.

Zwiadowcy przez godzinę sprawdzali okolicę, ale nie natknęli się na nic podejrzanego, dali więc znać, że można rozpocząć masowe opuszczanie statku…

- A gdzie ten Kafałkowski? – przypomniał sobie nagle Czarnienko.
- Myślisz, że dalej siedzi w zaroślach? – zastanawiał się Gibbencione – Podejdę bliżej i spróbuję go zawołać…

Włoch oddalił się, a za chwilę słychać było donośne wołanie…

- Kafałkowski! Kafałkowski! Gdzie jesteś?

Z zarośli nie było słychać żadnego odzewu, więc zaniepokojony Gibbencione bardziej zdecydowanie rozpoczął poszukiwania… Po jakimś czasie dał sobie spokój i wrócił do pozostałych…

- Nigdzie go nie ma…

Po kilku godzinach wszystkie osoby, konie i inne rzeczy zostały przetransportowane na ląd…

- Czyżby to był już koniec naszej współpracy panie Doniecki? – spytał Peter Van Guyden.
- Na to wygląda, ale nie odpływajcie jeszcze… Trzeba dokładnie sprawdzić okolicę, za kilka dni odpłyniecie.
- W porządku. Co mam zrobić z Van Krupenhoffem?
- Sam nie wiem. Jesteś kapitanem podejmij więc sam decyzję.
- Pozostaje mi go albo uwolnić albo zabić… W tym pierwszym przypadku stracę stanowisko kapitana…
- Wstrzymaj się z podjęciem decyzji do momentu naszego rozstania…
- W porządku…

II polska wyprawa do Nowego Świata rozgościła się już na dobre na brzegu, tymczasem wciąż nie wracał Kafałkowski… Zaniepokojeni towarzysze kontynuowali poszukiwania… Zaangażowali nawet angielskiego tropiciela…

- Ja mam go szukać? Niby dlaczego? – denerwował się Swayze.
- Jesteś tropicielem czy nie? – zawołał z oburzeniem Jochymowski.
- No, niby tak. Teraz już ciemno, nic nie znajdę, ale rano przyglądnę się śladom…
- Dzicy! – zawołał nagle Schylder
- Gdzie? – z przerażeniem krzyknęli wszyscy obok.
- Dzicy go pewnie porwali!
- Uspokój się Martin – powiedział Jochymowski – Ciemno już, nie znamy terenu, a rano Anglik zobaczy ślady i sprawa się wyjaśni…
- My tu przy ognisku siedzimy – kontynuował prawie płacząc Schylder – a on tam biedny Bóg wie gdzie… Nie wiadomo nawet czy żyje!
- Znajdziemy go! – obiecywał Jochymowski.

Nieco dalej od pozostałych zebrali się członkowie firmy sprzątającej…

- Co robimy? – zapytał Czarny Malik.
- O co ci chodzi? – odparła pytaniem na pytanie Anna Hynowska.
- Jak to o co? Wysiedliśmy na obcej ziemi, nie wiadomo co dalej, a ty pytasz o co mi chodzi?!
- Spokojnie. Będzie dobrze – wtrąciła się Katarzyna Madejska.
- Czy wy nie rozumiecie, że tutaj nie ma statków do sprzątania?! Wracajmy do Gdańska!
- Żeby nas znowu ci Holendrzy pojmali i sprzedali jako niewolników? – denerwował się Wiecha.
- A nas do haremu… - dodała Hynowska.
- Przecież to Van Krupenhoff, a nie tamci!
- Cholera wie co zrobią tamci jak nie będzie na statku reszty Polaków!
- A mi się tutaj podoba – odparła Alfreda Pawłowska.
- Fredka! Co ty tutaj chcesz sprzątać? Las? Plażę?– kpił Czarny Malik.
- Niech każdy odpowiada za siebie, ale tylko z Donieckim będziemy bezpieczni – skwitowała Hynowska – Idę spać, zmęczona jestem, jutro porozmawiamy.
- Masz rację Aniu! Jutro też jest dzień… - potwierdziła Madejska.

Czarny Malik kipiał ze złości, ale widząc, że wszyscy poszli spać zrobił to samo…










piątek, 25 kwietnia 2014

75000 odwiedzin!!!

W dniu dzisiejszym padła granica 75.000 odwiedzin na tym blogu!

Przy okazji polecam swój znacznie młodszy blog... Wyłącznie o tematyce piłkarskiej  http://pilka---nozna.blogspot.com

niedziela, 20 kwietnia 2014

Epopeja polsko-indiańska (67)

Statek „Neptica” spokojnie płynął w kierunku Nowego Świata… Uczestnicy II polskiej wyprawy wiedzieli, że niedługo powinni dopłynąć na miejsce, ale nie przypuszczali, że znajdują się już tak blisko celu…

Kryjówka w ścianie…

- Umieram z głodu – narzekał głośno Włoch Prostaccio – Szpiegu! Poszedłbyś po jakieś jedzenie…
- Ja już byłem! Teraz kolej na następną osobę… Może ty byś poszedł? – odpowiedział hardo Dawid „Szpiegu” Łęckowski.
- Nie. Ty idź, wiesz co i jak, a ja bym stracił tylko niepotrzebnie mnóstwo czasu na rozeznanie sytuacji…
- Co racja to racja! Prostaccio mądrze prawi! -  wtrącił się Bartłomiej Głuchowski.
- Właśnie! Szpiegu idź! – nalegali pozostali.
- No dobrze, ale Prostaccio niech najpierw opowie coś ciekawego!
- Kiszki marsza grają, a temu opowieści zachciało się! – zawołał zdenerwowany Marian Łuszczyński.
- Bo nie pójdę!
- Prostaccio! – zawołał Łuszczyński – Opowiedz mu szybko coś i niech idzie po żarcie!
- Ale o czym? – zdziwił się Włoch.
- Wszystko jedno! Byle szybko i nie o jedzeniu!
-No! Opowiadaj! – wtórował Łuszczyńskiemu Ślązak Szmicior.
- Stop! – zawołał Szpiegu – Skoro mi ma opowiadać to ja wybieram temat! Niech opowie skąd się wziął w Polsce!

Prostaccio zastanowił się chwilę, po czym rozpoczął opowieść…

- Trzy lata temu przybyłem z Genui… No, a teraz śmigaj po jedzonko…
- Co? Kpisz sobie?! Masz powiedzieć czemu trafiłeś do Polski! Dokładnie! Źle ci było w ojczystym kraju?
- Było mi cudownie! Musiałem uciekać, dlatego opuściłem Genuę i Włochy!
- Mów, mów! – zachęcał Szmicior – Teraz też uciekasz, tyle że z Polski… To przez tego drania Macudowskiego!
- Szmicior! Nie przeszkadzaj! Niech mówi! – złościł się Łuszczyński – Bo Szpiegu nigdy po jedzenie nie pójdzie!
- Zacznę od początku – kontynuował Prostaccio – Pracowałem u mistrza Speglattiego, na wsi pod Genuą. Speglatti cały czas mi powtarzał, że zapowiadam się na dobrego rzeźbiarza… Ale z czegoś trzeba było żyć, więc wieczorami pracowałem w karczmie, żeby mieć na utrzymanie… Speglatti płacił bowiem raz na jakiś czas, w zależności od sprzedaży rzeźb… Jedną rzeźbę czasami wykonywało się przez kilkanaście miesięcy… Mistrz pochodził z bogatej rodziny, więc nie narzekał na brak środków do życia… Ale ja musiałem z czegoś żyć, bo z tych jego zaliczek wyżyć nie było sposób… Wszystko było dobrze, ale do czasu… Pewnego razu wracałem późnym wieczorem z karczmy, a tu nagle jak nie błyśnie! Aż z wrażenia przycupnąłem! Ledwie doszedłem do siebie, usłyszałem głos: - „Prostaccio! To ty nicponiu?” Co miałem robić? Odpowiedziałem, że ja… W między czasie spojrzałem w stronę skąd cały czas mocno błyskało… I znowu aż przycupnąłem z wrażenia i ze strachu zarazem! Postać którą ujrzałem była niezwykle wysoka… Miała przynajmniej cztery metry! W ręku trzymała potężną siekierę… Gdy tak przyglądałem się znowu usłyszałem głos: - „Prostaccio! Chcesz żyć?” „Pewnie, że chcę!” – odpowiedziałem wystraszony… „To ściągaj ubranie i uciekaj!” Postać przybliżyła się i zaczęła wymachiwać siekierą, niewiele więc zastanawiając się zrzuciłem  ubranie i nagi pobiegłem do domu… Przepadły pieniądze, jakie zarobiłem przez dwa tygodnie pracy w karczmie… Był to bowiem dzień wypłaty… Skoro świt ruszyłem na miejsce spotkania z dziwną postacią i znalazłem ubranie, ale niestety brakowało pieniędzy… Przez kilka dni bałem się wracać sam wieczorem z karczmy, ale tajemnicza postać nie pojawiała się… W końcu zajęty pracą przy rzeźbach i w karczmie, udało mi się niemal zapomnieć o nieprzyjemnym spotkaniu… Aż do czasu następnej wypłaty… Sytuacja bowiem powtórzyła się i znowu straciłem pieniądze! Najgorsze było to, że nie miałem za co zapłacić za wynajmowany pokój… Mistrz nie miał podobno z czego dać mi zaliczki, bo rodzina miała mu wysłać pieniądze dopiero za jakiś czas, a to co miał musiał zostawić na własne potrzeby… Pieniądze ze sprzedaży rzeźby miały pojawić się najwcześniej za trzy miesiące… Udało mi się wyprosić u gospodarza, że zapłacę jak tylko dostanę kolejną wypłatę w karczmie… Wtedy dotarło do mnie, że tajemnicza postać pojawia się właśnie w dniu wypłaty… Postanowiłem, że nie będę wtedy odbierał pieniędzy, ale w innym terminie… Nie mogłem sobie już pozwolić na stratę kolejnych pieniędzy… To groziło bankructwem! I tak byłem już na strasznym minusie! Nadszedł dzień wypłaty, oznajmiłem właścicielowi karczmy, że nie chciałbym dzisiaj odbierać wypłaty… Toscani odparł, że jest mu to obojętne kiedy odbiorę… Ustaliliśmy, że w dniu jutrzejszym… Wróciłem do domu bez przygód… Kilkakrotnie chodziłem  w różne strony, ale tajemnicza postać nie ukazała się… Zaczynałem żałować, że nie wziąłem jednak wypłaty i w końcu ruszyłem z powrotem do karczmy… Toscani zdziwił się, że jednak chcę ją odebrać… Kazał chwilę poczekać i po kwadransie przyniósł należne mi pieniądze… „Trzymaj Prostaccio!” Pożegnałem się i popędziłem do domu… Będąc pośrodku drogi usłyszałem głos: „Prostaccio! To ty nicponiu?” Po raz trzeci musiałem wracać nago do domu, a o świcie poszedłem po ubrania, ale niestety – tak jak zawsze – nie było w nich pieniędzy… Co miałem zrobić? Nie miałem za co żyć, nie miałem za co zapłacić za czynsz… Z tej rozpaczy okradłem gospodarza, ale jego rodzina zorientowała się i podniosła alarm… Musiałem uciekać… Postanowiłem udać się do Francji lub Niemiec, ale napotkałem na grupę jadącą do Polski… Mało wiedziałem o waszym kraju, poza tym, że królową była Włoszka Bona Sforza… Postanowiłem spróbować… Zadowolony Szpiegu?
- Tak… Zastanawiam się tylko, który cię okradał… Myślę, że albo właściciel karczmy albo… ten twój mistrz lub gospodarz…
- Jak to?
- Z tego co mówiłeś łatwo zorientować się, że okradano cię zawsze jak dostawałeś wypłatę… A kto wiedział kiedy dostajesz wypłatę?
- Jezu! Racja! I karczmarz, bo to on w końcu mi płacił i mistrz, bo mu mówiłem!
- Dobra! Nieważne! – przerwał brutalnie rozmowę Łuszczyński – Później pogadacie! Szpiegu! Marsz po jedzenie!
- Idę!

Szpiegu kilka minut później był w kuchni… Zastanowiło go trochę, że ryby leżą na stole i nikt ich nie pilnuje… A przecież nie tak znowu dawno ukradł kilka rybek i ten fakt nie mógł pozostać nie zauważony… Mimo to ruszył w kierunku stołu i już miał chwytać za ryby, ale powstrzymał go głos dochodzący z wejścia do kuchni…

- Zostaw to złodzieju!

Obejrzał się i zobaczył Piotra Laszlo Tekielego i Anglika Martina Swayzego von Bigaya przesuwających się z siekierami w dłoniach w jego kierunku…

- Ładnie to tak kraść czyjąś własność?! – syczał Tekieli.
- Nie wyjdziesz stąd żywy! – wtórował mu Swayze.
- Panowie! Nie zabijajcie! Nie zrobiłem przecież nic złego! – wołał przestraszony Szpiegu.

Napastnicy spojrzeli po sobie…

- Co z nim zrobimy? – zaczął Tekieli.
- Jakąś karę musi ponieść… Kim on w ogóle jest i skąd wziął się na naszym statku?
- Nie wiem… Zwiążmy go i włóżmy do beczki po kapuście… Potem zastanowimy się co dalej…
- No właśnie… Trzeba iść jeszcze trochę ryb złowić, by jutro na obiad było co podać…
- Idziemy! Teraz można uznać, że kuchnia jest bezpieczna…

Kryjówka w ścianie…

- Gdzie do diabła jest ten Szpiegu?! – wściekał się Łuszczyński – Ile można iść do kuchni i z powrotem?!
- Może coś go zatrzymało?  - wysunął przypuszczenie Szmicior.
- E, tam! – grzmiał dalej Łuszczyński – Pewnie dorwał się dziadyga jeden do żarcia, a my tu z głodu umieramy!
- To może pójdę sprawdzić? – zaproponował Ślązak.
- Idź! A jak jest tak jak mówię to zabij go na miejscu!

Szmicior wyszedł z kryjówki i wolno skradał się w kierunku kuchni… Po dotarciu na miejsce zastanowiła go dziwna cisza panująca w środku… Pułapka? Mimo panujących ciemności rozglądał się dookoła, mimo ciszy wytężał słuch… W pewnym momencie potknął się o beczkę…

- Co za cholera! – przeklnął cicho.

Już miał przesunąć się dalej, ale nagle zobaczył poruszającą się głowę w tejże beczce…

- Jezu! A to co znowu?

Mimo strachu zbliżył się w kierunku beczki… Okazało się, że szamocząca się głowa należała do Łęckowskiego… Szpiegu był związany i zakneblowany… Szmicior wyciągnął mu szmaty w ust…

- Dobrze, że jesteś Szmicior!
- Kto ci to zrobił?
- Takich dwóch! Przyłapali mnie na tym, że chciałem ukraść ryby…
- Gdzie oni są?
- Poszli dalej łowić…
- Aha…
- Uwolnij mnie…
- No, nie wiem…
- Jak to nie wiesz? Nie drwij sobie!
- Uwolnię, jak obiecasz, że będziesz w mojej bandzie…
- W jakiej bandzie?
- W bandzie Szmiociora!
- Po co ci ta banda?
- No jak to po co? Żeby zemścić się na tym przebrzydłym Macudowskim!
- Przecież on został w Polsce, a my płyniemy do Nowego Świata!
- Będziesz w bandzie czy mam cię zostawić w tej beczce?!
- No dobrze, będę w twojej bandzie!
- I jeszcze… żeby nie było tak łatwo… zaśpiewaj piosenkę na cześć Szmiciora lub jego bandy!
- Zwariowałeś?
- Śpiewaj!

Szpiegu chwilę zastanowił się, po czym zanucił cicho…

- Wszyscy co znają Szmiciora, wiedzą że to kawał bandziora…
- Doskonale! Jak chcesz to potrafisz! Zostajesz oficjalnie przyjęty do bandy!

Niedługo potem obaj znaleźli się z powrotem w kryjówce… Wszyscy, poza Tylko, dostali po rybce…

- Mało! – narzekał Łuszczyński – ale teraz przynajmniej będę mógł zasnąć…

Kajuta Mariusza Rocha Kowalskiego i Tomasza Szlachtowskiego…

- Moje panie! – rozpoczął zdenerwowany Kowalski – tak dalej być nie może! Jestem głodny i niewyspany! Szlachtowskiemu nieraz mówiłem, żeby poszedł do dowódcy i powiedział jak jest! W końcu waćpanna Koszyńska jest kuzynką Donieckiego!

Kobiety były trochę zaskoczone słowami Kowalskiego… Już mu miała odpowiedzieć Andżelika Koszyńska, ale powstał potworny hałas na pokładzie…

- Coś się stało! – zawołał Szlachtowski, zadowolony że przerwana została nieprzyjemna dla niego mowa Kowalskiego – Idę sprawdzić co się dzieje!

A stało się coś bardzo ważnego i to dosłownie przed chwilą… Otóż pełniący wartę na bocianim gnieździe Mateusz Budzanowski zobaczył ziemię…

- Ziemia! Ziemia! – wołał wciąż.
- Gdzie ona jest? – krzyczeli do niego z dołu holenderscy sternicy – z dołu nic nie widać!
- Płyńcie bardziej na południe!

Dopiero po kilku minutach wszyscy członkowie załogi mogli dostrzec fragment lądu…

- Dopłynęliśmy! – wołała Koszyńska z przyjaciółkami, które w tej euforii także wybiegły na pokład.
- Andżeliko! – powiedział nagle Jerzy Doniecki – Czy możesz mi wytłumaczyć co tutaj robisz?  A te inne waćpanny?
- Yyyy… - Koszyńska nie wiedziała co odpowiedzieć – Nie cieszysz się z widoku kuzynki?
- Cieszę się, cieszę… Oczywiście. Ale miałaś nie płynąć!
- Ale skoro tutaj już jestem?
- No, teraz to już na to nic nie poradzę…
- Kuzynie! Nie gniewaj się…
- Ciekawe gdzie przebywałyście podczas rejsu…
- …
- W mojej kajucie… - odezwał się Szlachtowski.
- Porozmawiamy o tym później – odparł zmierzywszy go przenikliwym głosem pułkownik, następnie zmienił temat – Czarnienko! Weź kilku ludzi i popłyńcie na brzeg! Trzeba najpierw sprawdzić  co tam jest!

Kozak Czarnienko, Włoch Roberto Gibbencione i kilku Tatarów wsiadło do małej łodzi i kierowało się ku lądowi… Statek tymczasem, popłynął dalej wzdłuż brzegu… Wkrótce okazało się, że wyprawa nie natrafiła na stały ląd lecz na wyspę…

Po dwóch godzinach reszta załogi także zeszła na brzeg, każdy chciał choć chwilę pochodzić po ziemi…
Celem II wyprawy nie było zasiedlenie małej wyspy, lecz odszukanie I wyprawy i ewentualna kolonizacja, ale większego fragmentu lądu… Doniecki postanowił więc ruszać dalej, a na wyspie zostawił buntowników: Kozaka Pastuszenkę i niedawnego przywódcę Tatarów Mijagibeja oraz Morawca, który mimo że był członkiem firmy sprzątającej nie kwapił się do sprzątania… Na wyspie postanowił też zostać Kozak Baliczenko, który miał już dosyć podróży morskiej…

- Na pewno chcesz tu zostać Baliczenko?
- Tak! Mianujesz mnie księciem tej wyspy?
- Nie rozśmieszaj mnie… Skoro chcesz zostań…

„Neptica” ruszyła dalej… Bez zgody Donieckiego na wyspie zostali też: Tylko Michał, który prawie już umierał z głodu w kryjówce w ścianie i szlachcianka Kinga Kabatowska, która z miejsca zakochała się w tej wyspie i postanowiła, że założy na niej swoją pustelnię i poświęci się całkowicie Bogu...

- Jak mogłaś jej na to pozwolić? – ruszyły z pretensjami Agnieszka Dębska i Anna Żbikowska.
- Nie chciałam, ale wymogła to na mnie! – broniła się Koszyńska.

Rozmowę przerwało pojawienie się Budzanowskiego…

- Pan Doniecki prosi waćpanny na rozmowę!