II polska wyprawa do Nowego Świata. Plaża w Luizjanie…
Dowódca pułkownik Jerzy Doniecki zwołał zebranie…
- Wiemy już, że nie trafiliśmy na kolejną wyspę,
potwierdziły to patrole wysłane w głąb lądu. Nie znamy jeszcze terenu, więc
proponuję poruszać się ostrożnie. Przodem pójdą grupy zwiadowcze, potem główna
grupa. Na dowódcę grup zwiadowczych wyznaczam rycerza Krzysztofa.
Po omówieniu wszystkich szczegółów z obozu ruszyły trzy
grupy zwiadowcze: północna, północno-zachodnia i północno- wschodnia. Zwiadowcy
mieli być w ciągłym kontakcie z główną grupą i w razie napotkania tubylców lub
czegokolwiek podejrzanego mieli niezwłocznie o tym fakcie powiadomić.
Dowódca poszedł pożegnać się z Peterem Van Guydenem…
- Czas rozstać się. Co postanowiłeś w sprawie Dirka Van
Krupenhoffa?
Holender nie zdążył nawet odpowiedzieć…
- Statek! Statek odpływa! – wołał Budzanowski.
- Wygląda na to, że Van Krupenhoff zadecydował za ciebie –
skwitował sytuację Doniecki.
- Na to wygląda pułkowniku…
- Nie pozostaje ci zatem nic innego jak tylko dołączyć do
nas…
- Będę zaszczycony! Nie tylko dlatego, że nie mam innego
wyjścia.
Trzy godziny po wyruszeniu zwiadowców główna grupa także
opuściła obóz na plaży…
Przez pierwsze dwa dni marszu wszystko przebiegało
prawidłowo, zwiadowcy znajdowali się cały czas w kontakcie z główną grupą. Nie natrafiono w tym czasie na żadne ślady
świadczące o przebywaniu w okolicy innych ludzi…
- Piękny kraj! – zachwycał się dowódca – aż dziw bierze, że
nikt tu się nie osiedlił…
Trzeciego dnia stało się nieszczęście…
Wszystkie trzy grupy zwiadowcze zostały zaatakowane przez
Hiszpanów. Niewoli uniknął tylko Przemysław Janczurowski, który akurat odłączył
się od pozostałych przed samą napaścią, aby dotrzeć do głównej grupy z dziennym
raportem. Trochę zwlekał z udaniem się w
drogę i dzięki temu widział z ukrycia całą sytuację. W pierwszej chwili chciał
pośpieszyć z pomocą, ale widząc przeważające siły wroga słusznie uznał, że nie
ma to najmniejszego sensu i znacznie lepiej zrobi, gdy niezwłocznie powiadomi
Donieckiego o całym zajściu.
Ocalił tym samym główną grupę, gdyż Hiszpanie po krótkim
postoju skierowali się właśnie na południe…
Kilka godzin później w grupie głównej podniesiono alarm…
- Wszystkich ujęto? – spytał dowódca.
- Tak – poinformował Janczurowski – Byłem w grupie z Krzysztofem
Połniakowskim, Jackiem Światłoniewskim i Krzysztofem Romanowskim, ale widziałem
potem, jak prowadzili pozostałych, szlachtę, Kozaków Bodczenkę i Kotaszenkę i
Tatarów.
- Ilu było tych Hiszpanów?
- Nie wiem dokładnie, ale co najmniej dwustu. Nie mogę
jednak zapewnić czy widziałem wszystkich.
Śpieszyłem co koń wyskoczy by was
zawiadomić, zwłaszcza że zmierzali na południe ku wam…
- Dobrze zrobiłeś – pochwalił Doniecki – Musimy zejść im z
drogi i jednocześnie zorientować się ilu ich dokładnie jest. Ale nawet jeśli dwustu to i tak mają ogromną
przewagę.
W dalszej części rozmowy dowódca wypytywał o uzbrojenie i
konie Hiszpanów. Natychmiast, gdy skończył rozmowę kazał wezwać Anglika Martina
Swayzego Von Bigaya…
- Przydadzą nam się twoje umiejętności tropicielu… Musimy
dokładnie wiedzieć ilu ich jest w tej okolicy i gdzie trzymają naszych.
Podejmiesz się tego zadania?
- Podejmę! Wyruszam natychmiast!
Cały obóz gorączkowo rozpoczął przygotowania do marszu.
Zdawano sobie sprawę, że Hiszpanie mogą natrafić na ich ślady, bądź też któryś
ze zwiadowców mógł zostać „złamany” na torturach. Dlatego, żeby zmylić wroga
przez kilka godzin jechano korytem niewielkiej rzeczki, która płynęła
nieopodal. Po trzech godzinach Doniecki zarządził postój.
- Tutaj założymy obóz. Idealne miejsce, te skały z tyłu
zapewnią nam bezpieczeństwo. Trzeba szybko dostosować je do obrony.
W ślad za nimi posuwali się dawni mieszkańcy „dziury w
ścianie” na statku „Neptica”…
- Co się dzieje? – dziwił się Dawid „Szpiegu” Łęckowski –
skąd ta nagła panika i ten marsz rzeką?
- Nie wiem, ale myślę, że póki co należy ich się trzymać –
zastanawiał się Ślązak Szmicior.
- Dzicy? – rzucił nagle Szpiegu.
- Głodny jestem! – narzekał Marian Łuszczyński.
Grupa Szmiciora, czy jak sam ją nazywał – banda Szmiciora,
nie składała się już ze wszystkich mieszkańców „dziury w ścianie”… Jarosław z
Cebulewa i Bartłomiej Głuchowski dołączyli do ludzi Donieckiego, który nie mógł
nadziwić się skąd oni się wytrzasnęli… Obaj znaleźli się wśród zwiadowców
ujętych przez Hiszpanów… Włocha Prostaccio nikt nie widział od początku
wylądowania na stałym lądzie…
Trwały gorączkowe przygotowania do ewentualnej obrony… Anna
Żbikowska od pewnego czasu obserwowała Agnieszkę Dębską… Od momentu pojawienia
się Hiszpanów Dębska cały czas trzymała łuk w ręce, sprawdzała strzały i w
ogóle zachowywała się dziwnie… Żbikowska nie śmiała pytać dlaczego tak się
dzieje, ale gdy zobaczyła, że jej przyjaciółka kieruje się w stronę koni nie
wytrzymała…
- Co chcesz zrobić?
Dębska obróciła się, ale nic nie odpowiedziała…
- Nie zostawiaj mnie! – lamentowała ze łzami w oczach Żbikowska.
- Przestań Anno, nie powstrzymasz mnie! Poza tym nie
zostaniesz sama, jest przecież Koszyńska…
- Ona? Poza Szlachtowskim świata nie widzi!
- Muszę jechać! Od teraz nazywam się Jagna!
- Jagna? Jak jechać? Gdzie jechać? Po co?
- Muszę! Do zobaczenia!
- Agnieszka!
Dębska zwinnie wskoczyła na upatrzonego wcześniej
wierzchowca i błyskawicznie odjechała…
Jagna pędziła jak oszalała, dopiero po godzinie zatrzymała
konia, zeszła na ziemię i spokojnie zastanawiała się jaki plan obrać…
- Znowu jestem w swoim żywiole… - powiedziała sama do siebie
i zaczęła wspominać dawne czasy, gdy podczas pobytu u ciotki na Ukrainie bawiła
się wraz z kuzynami… Tak się złożyło, że
ciotka nie miała żadnej córki, tylko samych synów, więc Jagna chcąc nie chcąc
przebywając w ich towarzystwie bawiła się w strzelanie z łuku, jazdę konno itd.
Była jedyną dziewczyną w grupie, ale szybko okazało się, że miała zdolności
większe niż kuzyni… Szybko nabrała takiej wprawy, zwłaszcza w strzelaniu i
jeździe konnej, że kuzyni zostawali daleko z tyłu… Gdy liczyła szesnaście
wiosen na terytorium Rzeczypospolitej bardzo często wjeżdżały tatarskie
czambuły… Akurat mały oddział Tatarów działał w okolicy, gdzie mieszkała jej
ciotka… Nie było regularnego wojska w tych rejonach, więc Tatarzy napadali na
kolejne wsie, paląc, mordując, rabując i przy okazji biorąc obfity jasyr… Jagna
zwołała kuzynów oraz mężczyzn mogących nosić broń z najbliższej okolicy i w
sile 15 osób postanowiła urządzić zasadzkę na Tatarów, którzy posuwali się
właśnie w ich stronę… Wróg miał ponad trzykrotną przewagę… Jagna błysnęła jednak
talentem dowódczym, a także celnym okiem – sama powaliła z łuku dziesięciu
Tatarów… W efekcie Polacy odnieśli spektakularne zwycięstwo, uszło zaledwie
kilku przeciwników, jasyr został uwolniony… Jagna została bohaterem okolicy…
- Dość wspomnień – ponownie rzekła do siebie – Czas działać!
Muszę ich ratować!
Kobieta ponownie wsiadła na konia i ruszyła, tym razem już ostrożniej,
bacznie obserwując i nadsłuchując… Po kilku kwadransach takiej jazdy natknęła
się na ślady koni… Już po pobieżnej analizie stwierdziła, że musieli tędy
przejeżdżać Hiszpanie…
- Wygląda na to, że nas nie ścigają… Chyba, że to inny
oddział lub rozdzielili się…
Jagna zastanowiła się chwilę, po czym postanowiła ruszyć za
tropem, który wiódł na południe, a po godzinie zaczął skręcać bardziej ku
zachodowi…
- Dokąd oni jadą? – zastanawiała się.
Tymczasem w obozie Donieckiego najważniejsze prace związane
z przystosowaniem tego miejsca do obrony zostały wykonane…
- Czarnienko! Gibbencione! – zawołał dowódca – Pojedźcie na
tamto wzgórze. Doskonale musi być widać stamtąd całą okolicę. Obserwujcie!
Kozak i Włoch ruszyli natychmiast na stanowisko i już po pół
godzinie byli na miejscu.
- Doniecki miał rację – stwierdził Czarnienko – Wszystko stąd
widać jak na tacy. Łatwo wypatrzymy zbliżających się Hiszpanów, a i nasz obóz
dobrze stąd widać.
- Idę spać – rzekł Włoch – Obudź mnie jakby coś się działo,
a jak nie to za dwie godziny, wtedy cię zmienię.
Do Donieckiego przyszły szefowe firmy sprzątającej Anna
Hynowska i Katarzyna Madejska…
- Coś się stało? – zapytał zdziwiony pułkownik.
- Chyba tak – odparła zdenerwowana Hynowska.
- Zamieniam się w słuch…
- Zaginął Czarny Malik! – wrzasnęła Madejska.
- No właśnie – dodała druga kobieta.
- Jak zaginął? Mówcie dokładniej!
- Malik poszedł z Wiechą rozglądnąć się po okolicy –
wyjaśniała Hynowska – o! Przepraszam… Z Wiechosławem, bo tak teraz każe na
siebie mówić… W pewnym momencie rozdzielili się i mieli od różnych stron wrócić
do obozu… Wiechosław wrócił, a Czarnego Malika nadal nie ma…
- A minęło już dwie godziny! – uzupełniła Madejska.
- Spokojnie… Może gdzieś zabłądził? Zaraz wyślę ludzi na
przeszukanie okolicy…
- Jak zabłądził? – dziwiła się Hynowska – Ślepy by trafił!
Te skały widać z daleka!
- Wyślę ludzi… Co innego mogę wam rzec? A ten
Wiecha-Wiechosław nic mu nie zrobił? Różnie bywa…
- Nie, nie! – zawołała Madejska – Toż to przyjaciele są!
- Czasem i wśród przyjaciół różnie się dzieje…
- Niemożliwe – wtórowała Hynowska – Oni są jak bracia, lubią
się.
Doniecki zgodnie z obietnicą wysłał patrole… Jeden z nich
dotarł na wzgórze…
- Co jest? – zawołał Czarnienko
- Nie widzieliście Czarnego Malika? – zapytał Piotr Laszlo
Tekieli – Zabłąkał się gdzieś…
- Nikogo nie widziałem. Poza wami, bo plątacie się od
jakiegoś czasu po okolicy…
- Doniecki wysłał patrole… Nie wiadomo co z nim się stało…
Jakbyście go wypatrzyli to dajcie znać.
- Dobrze.
Anna Żbikowska od momentu rozstania z Jagną (Agnieszka
Dębska) nie mogła sobie znaleźć miejsca w obozie…
- Co się dzieje Anno? - zaczepiła ją Andżelika Koszyńska - Ty
płaczesz?
- Agnieszka odjechała…
- Jak to odjechała? Sama?
- Tak.
- Ale po co i gdzie?
- Nie wiem dokładnie, ale chyba w stronę Hiszpanów…
- Złapią ją jeszcze i tyle. Źle zrobiła…
- Nie znasz jej, ona tak łatwo nie da się złapać…
- No, ale po co pojechała? Bohaterką chce zostać? Co ona
myśli, że sama Hiszpanów pokona? Bohaterzy wyginęli pod Grunwaldem…
- Nie wiem…
- Zaraz do ciebie wrócę Anno… Muszę coś załatwić jeszcze,
dobrze?
- Dobrze.
Koszyńska szła szybko do Tomasza Szlachtowskiego…
- Co za dzień! Jedna pojechała Bóg wie gdzie, druga płacze…
Tomek też bez humoru…
- O! Jesteś już… - powiedział na powitanie Szlachtowski.
- Dalej rozpaczasz po Mariuszu Rochu Kowalskim?
- Nie rozumiesz Andżeliko… Ja nie rozpaczam, ja przeżywam…
- Co za różnica?
- O, właśnie… Jak ty nic nie rozumiesz…
- ?
- Z Mariuszem znamy się od dziecka… O, od takiego brzdąca…
Rozumiesz? A teraz jego nie ma… Nie wiadomo czy żyje i co z nim… Nic nie
wiadomo… Źle mi z tym… Muszę coś zrobić!
- Co chcesz zrobić? Poczekaj aż wróci ten angielski
tropiciel… Chcesz żeby ciebie też złapali? Tak nie pomożesz Kowalskiemu!
- Może i masz rację…
- Mam!
- To co mam robić, gdy duszę mi szarpie rozpacz i niepewność
za przyjacielem?!
- Nic! Wróci tropiciel, będzie coś wiadomo! A może sami
Hiszpanie tu przyjdą? Zostawisz mnie samą?!
- No nie… Nie zostawię… A co ty tak z tym tropicielem? Raz
kogoś znalazł i już mi wielki tropiciel!
- To sprawa załatwiona… Jak się nudzisz to idź na patrol…
Czarny Malik zaginął…
- Jaki Czarny Malik znowu?
- Ten wysoki z firmy sprzątającej statki…
- A ten…
- No, już… Idź go też poszukaj, zajmiesz się czymś!