par

ZOSTAŃ BOHATEREM POWIEŚCI, OPOWIADANIA itd

-------------- ZOSTAŃ BOHATEREM POWIEŚCI, OPOWIADANIA itd ------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Istnieje możliwość napisania powieści, opowiadania itd - gdzie możesz być kim sobie tylko zapragniesz (np. władcą, rycerzem, słynnym podróżnikiem itd), czas i miejsce akcji (dowolne: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość - np. starożytność, średniowiecze, czasy współczesne) - (opcja płatna). Będziesz miał realny wpływ na swojego bohatera - kontakt z autorem. Powieść może być opublikowana np. na tym blogu. Szczegóły do ustalenia - kontakt mailowy: limmberro@op.pl

Polecany post

Historia - Skąd Hitler wziął swastykę?

Swastyka – ogólnie znak ten kojarzy się całemu światu jako symbol nazizmu i zła. Paradoksalnie wcześniej oznaczał całkiem coś innego! Swast...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wódz Indian. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wódz Indian. Pokaż wszystkie posty

środa, 30 kwietnia 2014

Epopeja polsko-indiańska (68)

Statek wiozący II polską wyprawę odpłynął z wyspy na której zostawił kilka osób i płynął w poszukiwaniu stałego lądu… Budzanowski wciąż siedział w bocianim gnieździe i wytężał wzrok w nadziei na wypatrzenie lądu…

- Ej! Budzanowski! – wołał z dołu rycerz Krzysztof.
- Czego?
- Może teraz ja tam wejdę i popatrzę?
- Nie! Dowódca mi kazał tu siedzieć i wypatrywać! Nie przeszkadzaj!
- Ale ja też chcę!
- Nie!

Rycerz Krzysztof zdenerwowany udał się w kierunku kajuty dowódcy, aby ten wpłynął na Budzanowskiego… Już miał wejść do środka, ale…

- Teraz nie można! – stanowczo powiedział Jacek Światłoniewski i zagrodził mu drogę.
- Czemuż to?
- Dowódca odbywa teraz rozmowę ze szlachciankami i kazał nie przeszkadzać…
- Aha, w porządku, to ja zaczekam…

W środku znajdowały się trzy szlachcianki: Andżelika Koszyńska, Agnieszka Dębska i Anna Żbikowska…

- Wytłumaczcie mi waćpanny dlaczego mimo zakazu postanowiłyście skrycie popłynąć z nami? – rozpoczął Jerzy Doniecki.
- Przygoda? – odparła nieśmiało Koszyńska – Tak! Tak tak, kuzynie! Przygoda!
- To nie jest wyprawa dla kobiet! – kontynuował dowódca – Może być niebezpiecznie! A co będzie jak zaatakują nas Hiszpanie lub tubylcy?
- Ty nas obronisz kuzynie…
- Za daleko jesteśmy od kraju by zawrócić, a wierzcie mi, że tak bym uczynił! Sam nie wiem co mam teraz z wami robić…
- Przydamy się! – zawołała wesoło Dębska – Możemy gotować! Kobiety są potrzebne!
- Walczyć też umiemy! – wtórowała jej Żbikowska – Agnieszka strzela lepiej niż nie jeden mężczyzna!
- Nikt nie oczekuje od was byście walczyły…
- Ale możemy kuzynie! Pamiętasz jak uczyłeś mnie walki na szable?
- To były takie dziecięce zabawy tylko…
- Ale tak mi się spodobało, że ćwiczyłam często i może mistrzem nie jestem, ale byle komu nie ulegnę!
- Kuzynko… I wy waćpanny… Nikt od was nie oczekuje takich zdolności… Ale dość o tym, do czasu znalezienia lądu zajmiecie moją kajutę, bo nie godzi się, żeby waćpanny mieszkały wspólnie z kawalerami… Rozgośćcie się, a ja idę coś jeszcze załatwić…

Doniecki wyszedł z kajuty…

- O! Dobrze, że pana widzę… - zaczepił go natychmiast rycerz.
- Co się stało?
- Budzanowski cały czas siedzi w bocianim gnieździe i nie chce dać się zmienić!
- To jak chce to niech siedzi…
- Ale ja też bym chciał… Budzanowski zmęczony jest, zaśnie jeszcze i przepłyniemy obok lądu…
- Budzanowski!
- Tak?
- Nie śpisz tam?
- Nie! Skąd takie podejrzenia pułkowniku? Pewnie ten rycerz tam jątrzy na dole!
- Hmm… Długo już tam siedzisz, zmęczony być musisz, za dwie godziny zmieni cię rycerz Krzysztof!
- Rozkaz – odparł głośno Budzanowski, a pod nosem – a to szelma jedna!
- Zadowolony? – zapytał rycerza dowódca.
- Tak!

Doniecki poszedł dalej, wyraźnie kierując się w stronę kajuty Szlachtowskiego i Kowalskiego…

- Witam waszmościów!
- My też witamy! Coś się musiało ważnego wydarzyć, że sam dowódca nas odwiedza – powiedział Mariusz Roch Kowalski.
- Wprowadzam się tutaj! – odparł z uśmiechem Doniecki – Szlachtowski! Warta na pokładzie aż do dotarcia do stałego lądu! Natychmiast!

Wskazany wstał i wyszedł z kajuty…

- Kowalski! Mów jak wam minęła podróż w towarzystwie szlachcianek!
- Yyyy…
- Nie bój się, mów prawdę, jak na spowiedzi!

Kowalski opowiedział jak było, kładąc szczególny nacisk, że to szlachcianki zmusiły Szlachtowskiego do tego by mogły popłynąć… Zwłaszcza Koszyńska…

- Moja krew… - powiedział pod nosem Doniecki.

Dwie godziny później…

- Budzanowski! Złaź! – wołał rycerz Krzysztof.

Z kierunku bocianiego gniazda dało się słyszeć kilka przekleństw, ale Budzanowski pamiętając rozkaz dowódcy powoli zszedł na pokład… Rycerz ochoczo zaczął wdrapywać się w przeciwnym kierunku, a gdy już był na miejscu ujrzał na pokładzie wędrownego grajka…

- Musiałek! – zawołał – Gdzie się ukrywałeś? Co z pieśnią o mnie?

Musiałek spojrzał w górę i szybko uciekł…

- Poczekaj no gałganie jeden! – grzmiał rycerz – Dopadnę cię jeszcze!

W kajucie dowódcy…

- Martwię się o Kingę… - powiedziała nagle ze łzami w oczach Koszyńska.
- Trzeba było jej nie pozwolić na to by została na wyspie… - wtrąciła się Żbikowska.
- Łatwo ci powiedzieć… Ona wymogła to na mnie…
- Jak niby wymogła? – oburzyła się Dębska – Trzeba było jej nie puszczać i koniec!
- Jeszcze w Polsce kazała mi przysiąc, że jej nie powstrzymam…
- Ty mogłaś jej nie powstrzymywać, ale trzeba było nam powiedzieć, a my byśmy ją powstrzymały… - skwitowała Żbikowska.
- Nie. Ona by nigdy mi tego nie wybaczyła… Co ona teraz tam biedna sam pocznie…
- No, sama tak całkiem nie jest… - skomentowała Dębska – Zostali też inni. Pastuszenko, Mijagibej, Baliczenko i Morawiec…
- I tego właśnie obawiam się najbardziej – zasmuciła się Żbikowska.

Tomasz Szlachtowski spacerował po pokładzie…

- Co tam panie Tomaszu? – zapytał go napotkany Przemysław Janczurowski.
- Dowódca zły na mnie…
- Za co?
- Za szlachcianki…
- E, tam! Kuzynka go udobrucha, przejdzie mu…
- Mam pełnić wartę na pokładzie aż do czasu dopłynięcia do stałego lądu…
- To niedługo zapewne, tak myślę… Przecież ta wyspa nie mogła tak być sama na oceanie…
- Oby! Ale jak coś to wytrzymam jak długo będzie trzeba… A czemu idziesz z szablą w ręce?
- Ja? No tak… Szukam tego drania rycerza!
- Rycerza Krzysztofa? Co ci zrobił, żeby go szablą potraktować?
- Już ja wiem co on mi zrobił! Niech go ja dopadnę to popamięta!

Szlachtowski dalej przechadzał się po pokładzie, w pewnym momencie natknął się na Kozaka Czarnienkę…

- Co chciałeś?
- Waćpanna Andżelika wiadomość prosiła przekazać…
- Mów!
- Pyta czy nie żywisz do niej urazy, że przez nią musisz teraz wartę pełnić…
- Nie żywię…

Kuchnia…

- Co robimy Martinie? – zapytał Piotr Laszlo Tekieli – Mówimy o wszystkim Donieckiemu?
- Sam nie wiem… - odparł Anglik Martin Swayze von Bigay.
- Jakiś drań lub dranie kradną nam ryby… Najgorsze, że nie wiadomo kim jest lub są!
- Ja bym jeszcze poczekał z informowaniem dowódcy… Idę powęszę trochę. Skoro ten ktoś nie jest członkiem załogi to gdzieś musi siedzieć! Znajdę go!
- Idź, a ja pilnuję ryb, bo zbliża się pora obiadowa, a jakby znowu nam je ukradziono to my wylądujemy w garze…

Szlachtowski wciąż spacerował po pokładzie… W pewnym momencie spotkał Włocha Roberto Gibbencione…

- Co tam wypatrujesz w oddali Roberto?
- Ziemi! Już mi się nudzi na tym statku!
- Rycerz Krzysztof wytęża wzrok z bocianiego gniazda…
- Nudzi mi się, więc też patrzę… Zaraz wróci Czarnienko i będziemy się bić…
- Co? Dlaczego? O co?
- Z nudów…
- Na pięści?
- Nie. Na szable…
- Ale tak na poważnie?
- Przecież mówiłem, że z nudów…
- A sekundantów macie?
- Skoro tak sobie tylko poćwiczymy to po co sekundanci? Nie będzie to przecież walka na śmierć i życie…
- Aha, no tak…

Szlachtowski poszedł dalej… Kolejną osobą na którą natrafił był kapitan statku Peter Van Guyden…

- Jak tam kapitanie? Kiedy dopłyniemy do stałego lądu?
- A skąd ja mam to wiedzieć?
- No jak to? Przecież jesteś kapitanem!
- Na razie tylko pełniącym obowiązki… Nie mam map, więc skąd mam wiedzieć… Płyniemy w kierunku północno-zachodnim i może gdzieś dopłyniemy…
- Aha… A co z Dirkiem Van Krupenhoffem?
- A skąd mi to wiedzieć? Doniecki trzyma go pod strażą i nie wiem co będzie dalej… Póki nic nie wiadomo to ja jestem kapitanem…

Szlachtowski przechadzał się dalej…

- Kurczę! Moglibyśmy już dopłynąć, bo mi nogi wchodzą w…!

Tymczasem w kajucie rycerza Krzysztofa… Dla przypomnienia rycerz wynajmował połowę kajuty Niemcowi Martinowi Schylderowi, Stanisławowi Jochymowskiemu, Rafałowi Kafałkowskiemu i Adamowi Piątkowskiemu (w przebraniu, faktycznie Agata Piątkowska)…

- Długo jeszcze będziemy tak płynąć? – narzekał Kafałkowski.
- Pewnie nie… - odparł Schylder.
- Kafałkowski nie narzekaj! Źle ci? – mówił Jochymowski.
- Ciekawe ile ten rycerz będzie chciał za wynajem… Czuję, że nas z torbami puści… - narzekał dalej Kafałkowski – Chciałbym już dopłynąć na miejsce i wreszcie opuścić ten statek! Źle się tutaj czuję!
- Towarzystwo ci nie odpowiada? – powiedział zaczepnie Jochymowski.
- A żebyś wiedział, że też! Ale najbardziej dokucza mi brak przestrzeni!
- Pewnie zły jesteś na to, że na zmianę z Agatą śpicie z rycerzem, ha ha… - śmiał się Schylder.
- Nawet nie… Poza tym lepiej spać z rycerzem niż z wami dwoma… Duszę się na tym statku, ja potrzebuję otwartych przestrzeni!
- Wyjdź na pokład i będziesz miał przestrzeń! – kpił Jochymowski.
- Nie o to mi chodzi! – oburzył się Kafałkowski – Ja potrzebuję otwartych, niczym nieskrępowanych przestrzeni!
- To musisz jeszcze trochę poczekać… - skwitowała Agata Piątkowska.
- Nie mogę się doczekać! Mam dość tej kajuty, tego statku, wszystkich!

Kafałkowski wstał z łóżka i poszedł się przejść…

- Ja tego nie wytrzymam! Nie wytrzymam! Dopłyńmy już!

Mijały godziny i nic się nie działo… W między czasie Budzanowski zmienił w bocianim gnieździe rycerza Krzysztofa, a kilka minut później już wołał:

- Ziemia! Ziemia!
- Kurczę! – wściekał się rycerz – chwilę dłużej i mnie przypadłby ten zaszczyt!
- Gdzie ją widzisz? – wołali z dołu sternicy.
- Płyńcie bardziej na północ…

Pokład wypełnił się całkowicie, każdy chciał zobaczyć ziemię… Powtórzono manewr z poprzedniego razu, czyli na ląd wysłano łódź, a statek płynął dalej wzdłuż brzegu by sprawdzić czy to znowu wyspa czy już może stały ląd… Wyglądało na to, że tym razem był to już większy fragment lądu…

W łodzi zwiadowczej znaleźli się: Kozak Czarnienko, Włoch Gibbencione i kilku Tatarów, a w ostatniej chwili wskoczył do niej Kafałkowski…

- Gdzie waść tak się spieszysz? – zapytał z uśmiechem Czarnienko.
- Ja muszę, ja muszę!

Po dotarciu na brzeg pierwszy z łodzi wyskoczył Kafałkowski i zaczął biec w kierunku zarośli…

- Widocznie za potrzebą tak biegnie… - śmiał się Gibbencione.

Zwiadowcy przez godzinę sprawdzali okolicę, ale nie natknęli się na nic podejrzanego, dali więc znać, że można rozpocząć masowe opuszczanie statku…

- A gdzie ten Kafałkowski? – przypomniał sobie nagle Czarnienko.
- Myślisz, że dalej siedzi w zaroślach? – zastanawiał się Gibbencione – Podejdę bliżej i spróbuję go zawołać…

Włoch oddalił się, a za chwilę słychać było donośne wołanie…

- Kafałkowski! Kafałkowski! Gdzie jesteś?

Z zarośli nie było słychać żadnego odzewu, więc zaniepokojony Gibbencione bardziej zdecydowanie rozpoczął poszukiwania… Po jakimś czasie dał sobie spokój i wrócił do pozostałych…

- Nigdzie go nie ma…

Po kilku godzinach wszystkie osoby, konie i inne rzeczy zostały przetransportowane na ląd…

- Czyżby to był już koniec naszej współpracy panie Doniecki? – spytał Peter Van Guyden.
- Na to wygląda, ale nie odpływajcie jeszcze… Trzeba dokładnie sprawdzić okolicę, za kilka dni odpłyniecie.
- W porządku. Co mam zrobić z Van Krupenhoffem?
- Sam nie wiem. Jesteś kapitanem podejmij więc sam decyzję.
- Pozostaje mi go albo uwolnić albo zabić… W tym pierwszym przypadku stracę stanowisko kapitana…
- Wstrzymaj się z podjęciem decyzji do momentu naszego rozstania…
- W porządku…

II polska wyprawa do Nowego Świata rozgościła się już na dobre na brzegu, tymczasem wciąż nie wracał Kafałkowski… Zaniepokojeni towarzysze kontynuowali poszukiwania… Zaangażowali nawet angielskiego tropiciela…

- Ja mam go szukać? Niby dlaczego? – denerwował się Swayze.
- Jesteś tropicielem czy nie? – zawołał z oburzeniem Jochymowski.
- No, niby tak. Teraz już ciemno, nic nie znajdę, ale rano przyglądnę się śladom…
- Dzicy! – zawołał nagle Schylder
- Gdzie? – z przerażeniem krzyknęli wszyscy obok.
- Dzicy go pewnie porwali!
- Uspokój się Martin – powiedział Jochymowski – Ciemno już, nie znamy terenu, a rano Anglik zobaczy ślady i sprawa się wyjaśni…
- My tu przy ognisku siedzimy – kontynuował prawie płacząc Schylder – a on tam biedny Bóg wie gdzie… Nie wiadomo nawet czy żyje!
- Znajdziemy go! – obiecywał Jochymowski.

Nieco dalej od pozostałych zebrali się członkowie firmy sprzątającej…

- Co robimy? – zapytał Czarny Malik.
- O co ci chodzi? – odparła pytaniem na pytanie Anna Hynowska.
- Jak to o co? Wysiedliśmy na obcej ziemi, nie wiadomo co dalej, a ty pytasz o co mi chodzi?!
- Spokojnie. Będzie dobrze – wtrąciła się Katarzyna Madejska.
- Czy wy nie rozumiecie, że tutaj nie ma statków do sprzątania?! Wracajmy do Gdańska!
- Żeby nas znowu ci Holendrzy pojmali i sprzedali jako niewolników? – denerwował się Wiecha.
- A nas do haremu… - dodała Hynowska.
- Przecież to Van Krupenhoff, a nie tamci!
- Cholera wie co zrobią tamci jak nie będzie na statku reszty Polaków!
- A mi się tutaj podoba – odparła Alfreda Pawłowska.
- Fredka! Co ty tutaj chcesz sprzątać? Las? Plażę?– kpił Czarny Malik.
- Niech każdy odpowiada za siebie, ale tylko z Donieckim będziemy bezpieczni – skwitowała Hynowska – Idę spać, zmęczona jestem, jutro porozmawiamy.
- Masz rację Aniu! Jutro też jest dzień… - potwierdziła Madejska.

Czarny Malik kipiał ze złości, ale widząc, że wszyscy poszli spać zrobił to samo…