Statek wiozący II polską wyprawę odpłynął z wyspy na której
zostawił kilka osób i płynął w poszukiwaniu stałego lądu… Budzanowski wciąż
siedział w bocianim gnieździe i wytężał wzrok w nadziei na wypatrzenie lądu…
- Ej! Budzanowski! – wołał z dołu rycerz Krzysztof.
- Czego?
- Może teraz ja tam wejdę i popatrzę?
- Nie! Dowódca mi kazał tu siedzieć i wypatrywać! Nie
przeszkadzaj!
- Ale ja też chcę!
- Nie!
Rycerz Krzysztof zdenerwowany udał się w kierunku kajuty
dowódcy, aby ten wpłynął na Budzanowskiego… Już miał wejść do środka, ale…
- Teraz nie można! – stanowczo powiedział Jacek
Światłoniewski i zagrodził mu drogę.
- Czemuż to?
- Dowódca odbywa teraz rozmowę ze szlachciankami i kazał nie
przeszkadzać…
- Aha, w porządku, to ja zaczekam…
W środku znajdowały się trzy szlachcianki: Andżelika
Koszyńska, Agnieszka Dębska i Anna Żbikowska…
- Wytłumaczcie mi waćpanny dlaczego mimo zakazu
postanowiłyście skrycie popłynąć z nami? – rozpoczął Jerzy Doniecki.
- Przygoda? – odparła nieśmiało Koszyńska – Tak! Tak tak,
kuzynie! Przygoda!
- To nie jest wyprawa dla kobiet! – kontynuował dowódca –
Może być niebezpiecznie! A co będzie jak zaatakują nas Hiszpanie lub tubylcy?
- Ty nas obronisz kuzynie…
- Za daleko jesteśmy od kraju by zawrócić, a wierzcie mi, że
tak bym uczynił! Sam nie wiem co mam teraz z wami robić…
- Przydamy się! – zawołała wesoło Dębska – Możemy gotować!
Kobiety są potrzebne!
- Walczyć też umiemy! – wtórowała jej Żbikowska – Agnieszka strzela lepiej niż nie jeden mężczyzna!
- Walczyć też umiemy! – wtórowała jej Żbikowska – Agnieszka strzela lepiej niż nie jeden mężczyzna!
- Nikt nie oczekuje od was byście walczyły…
- Ale możemy kuzynie! Pamiętasz jak uczyłeś mnie walki na
szable?
- To były takie dziecięce zabawy tylko…
- Ale tak mi się spodobało, że ćwiczyłam często i może
mistrzem nie jestem, ale byle komu nie ulegnę!
- Kuzynko… I wy waćpanny… Nikt od was nie oczekuje takich
zdolności… Ale dość o tym, do czasu znalezienia lądu zajmiecie moją kajutę, bo
nie godzi się, żeby waćpanny mieszkały wspólnie z kawalerami… Rozgośćcie się, a
ja idę coś jeszcze załatwić…
Doniecki wyszedł z kajuty…
- O! Dobrze, że pana widzę… - zaczepił go natychmiast
rycerz.
- Co się stało?
- Budzanowski cały czas siedzi w bocianim gnieździe i nie
chce dać się zmienić!
- To jak chce to niech siedzi…
- Ale ja też bym chciał… Budzanowski zmęczony jest, zaśnie
jeszcze i przepłyniemy obok lądu…
- Budzanowski!
- Tak?
- Nie śpisz tam?
- Nie! Skąd takie podejrzenia pułkowniku? Pewnie ten rycerz
tam jątrzy na dole!
- Hmm… Długo już tam siedzisz, zmęczony być musisz, za dwie
godziny zmieni cię rycerz Krzysztof!
- Rozkaz – odparł głośno Budzanowski, a pod nosem – a to
szelma jedna!
- Zadowolony? – zapytał rycerza dowódca.
- Tak!
Doniecki poszedł dalej, wyraźnie kierując się w stronę
kajuty Szlachtowskiego i Kowalskiego…
- Witam waszmościów!
- My też witamy! Coś się musiało ważnego wydarzyć, że sam
dowódca nas odwiedza – powiedział Mariusz Roch Kowalski.
- Wprowadzam się tutaj! – odparł z uśmiechem Doniecki –
Szlachtowski! Warta na pokładzie aż do dotarcia do stałego lądu! Natychmiast!
Wskazany wstał i wyszedł z kajuty…
- Kowalski! Mów jak wam minęła podróż w towarzystwie
szlachcianek!
- Yyyy…
- Nie bój się, mów prawdę, jak na spowiedzi!
Kowalski opowiedział jak było, kładąc szczególny nacisk, że
to szlachcianki zmusiły Szlachtowskiego do tego by mogły popłynąć… Zwłaszcza
Koszyńska…
- Moja krew… - powiedział pod nosem Doniecki.
Dwie godziny później…
- Budzanowski! Złaź! – wołał rycerz Krzysztof.
Z kierunku bocianiego gniazda dało się słyszeć kilka
przekleństw, ale Budzanowski pamiętając rozkaz dowódcy powoli zszedł na pokład…
Rycerz ochoczo zaczął wdrapywać się w przeciwnym kierunku, a gdy już był na
miejscu ujrzał na pokładzie wędrownego grajka…
- Musiałek! – zawołał – Gdzie się ukrywałeś? Co z pieśnią o
mnie?
Musiałek spojrzał w górę i szybko uciekł…
- Poczekaj no gałganie jeden! – grzmiał rycerz – Dopadnę cię
jeszcze!
W kajucie dowódcy…
- Martwię się o Kingę… - powiedziała nagle ze łzami w oczach
Koszyńska.
- Trzeba było jej nie pozwolić na to by została na wyspie… -
wtrąciła się Żbikowska.
- Łatwo ci powiedzieć… Ona wymogła to na mnie…
- Jak niby wymogła? – oburzyła się Dębska – Trzeba było jej
nie puszczać i koniec!
- Jeszcze w Polsce kazała mi przysiąc, że jej nie
powstrzymam…
- Ty mogłaś jej nie powstrzymywać, ale trzeba było nam
powiedzieć, a my byśmy ją powstrzymały… - skwitowała Żbikowska.
- Nie. Ona by nigdy mi tego nie wybaczyła… Co ona teraz tam
biedna sam pocznie…
- No, sama tak całkiem nie jest… - skomentowała Dębska –
Zostali też inni. Pastuszenko, Mijagibej, Baliczenko i Morawiec…
- I tego właśnie obawiam się najbardziej – zasmuciła się
Żbikowska.
Tomasz Szlachtowski spacerował po pokładzie…
- Co tam panie Tomaszu? – zapytał go napotkany Przemysław
Janczurowski.
- Dowódca zły na mnie…
- Za co?
- Za szlachcianki…
- E, tam! Kuzynka go udobrucha, przejdzie mu…
- Mam pełnić wartę na pokładzie aż do czasu dopłynięcia do
stałego lądu…
- To niedługo zapewne, tak myślę… Przecież ta wyspa nie
mogła tak być sama na oceanie…
- Oby! Ale jak coś to wytrzymam jak długo będzie trzeba… A
czemu idziesz z szablą w ręce?
- Ja? No tak… Szukam tego drania rycerza!
- Rycerza Krzysztofa? Co ci zrobił, żeby go szablą
potraktować?
- Już ja wiem co on mi zrobił! Niech go ja dopadnę to
popamięta!
Szlachtowski dalej przechadzał się po pokładzie, w pewnym
momencie natknął się na Kozaka Czarnienkę…
- Co chciałeś?
- Waćpanna Andżelika wiadomość prosiła przekazać…
- Mów!
- Pyta czy nie żywisz do niej urazy, że przez nią musisz
teraz wartę pełnić…
- Nie żywię…
Kuchnia…
- Co robimy Martinie? – zapytał Piotr Laszlo Tekieli –
Mówimy o wszystkim Donieckiemu?
- Sam nie wiem… - odparł Anglik Martin Swayze von Bigay.
- Jakiś drań lub dranie kradną nam ryby… Najgorsze, że nie
wiadomo kim jest lub są!
- Ja bym jeszcze poczekał z informowaniem dowódcy… Idę
powęszę trochę. Skoro ten ktoś nie jest członkiem załogi to gdzieś musi
siedzieć! Znajdę go!
- Idź, a ja pilnuję ryb, bo zbliża się pora obiadowa, a
jakby znowu nam je ukradziono to my wylądujemy w garze…
Szlachtowski wciąż spacerował po pokładzie… W pewnym momencie
spotkał Włocha Roberto Gibbencione…
- Co tam wypatrujesz w oddali Roberto?
- Ziemi! Już mi się nudzi na tym statku!
- Rycerz Krzysztof wytęża wzrok z bocianiego gniazda…
- Nudzi mi się, więc też patrzę… Zaraz wróci Czarnienko i
będziemy się bić…
- Co? Dlaczego? O co?
- Z nudów…
- Na pięści?
- Nie. Na szable…
- Ale tak na poważnie?
- Przecież mówiłem, że z nudów…
- A sekundantów macie?
- Skoro tak sobie tylko poćwiczymy to po co sekundanci? Nie
będzie to przecież walka na śmierć i życie…
- Aha, no tak…
Szlachtowski poszedł dalej… Kolejną osobą na którą natrafił
był kapitan statku Peter Van Guyden…
- Jak tam kapitanie? Kiedy dopłyniemy do stałego lądu?
- A skąd ja mam to wiedzieć?
- No jak to? Przecież jesteś kapitanem!
- Na razie tylko pełniącym obowiązki… Nie mam map, więc skąd mam wiedzieć… Płyniemy w kierunku północno-zachodnim i może gdzieś dopłyniemy…
- Na razie tylko pełniącym obowiązki… Nie mam map, więc skąd mam wiedzieć… Płyniemy w kierunku północno-zachodnim i może gdzieś dopłyniemy…
- Aha… A co z Dirkiem Van Krupenhoffem?
- A skąd mi to wiedzieć? Doniecki trzyma go pod strażą i nie
wiem co będzie dalej… Póki nic nie wiadomo to ja jestem kapitanem…
Szlachtowski przechadzał się dalej…
- Kurczę! Moglibyśmy już dopłynąć, bo mi nogi wchodzą w…!
Tymczasem w kajucie rycerza Krzysztofa… Dla przypomnienia
rycerz wynajmował połowę kajuty Niemcowi Martinowi Schylderowi, Stanisławowi
Jochymowskiemu, Rafałowi Kafałkowskiemu i Adamowi Piątkowskiemu (w przebraniu,
faktycznie Agata Piątkowska)…
- Długo jeszcze będziemy tak płynąć? – narzekał Kafałkowski.
- Pewnie nie… - odparł Schylder.
- Kafałkowski nie narzekaj! Źle ci? – mówił Jochymowski.
- Ciekawe ile ten rycerz będzie chciał za wynajem… Czuję, że
nas z torbami puści… - narzekał dalej Kafałkowski – Chciałbym już dopłynąć na
miejsce i wreszcie opuścić ten statek! Źle się tutaj czuję!
- Towarzystwo ci nie odpowiada? – powiedział zaczepnie
Jochymowski.
- A żebyś wiedział, że też! Ale najbardziej dokucza mi brak
przestrzeni!
- Pewnie zły jesteś na to, że na zmianę z Agatą śpicie z
rycerzem, ha ha… - śmiał się Schylder.
- Nawet nie… Poza tym lepiej spać z rycerzem niż z wami
dwoma… Duszę się na tym statku, ja potrzebuję otwartych przestrzeni!
- Wyjdź na pokład i będziesz miał przestrzeń! – kpił Jochymowski.
- Nie o to mi chodzi! – oburzył się Kafałkowski – Ja potrzebuję
otwartych, niczym nieskrępowanych przestrzeni!
- To musisz jeszcze trochę poczekać… - skwitowała Agata
Piątkowska.
- Nie mogę się doczekać! Mam dość tej kajuty, tego statku,
wszystkich!
Kafałkowski wstał z łóżka i poszedł się przejść…
- Ja tego nie wytrzymam! Nie wytrzymam! Dopłyńmy już!
Mijały godziny i nic się nie działo… W między czasie
Budzanowski zmienił w bocianim gnieździe rycerza Krzysztofa, a kilka minut
później już wołał:
- Ziemia! Ziemia!
- Kurczę! – wściekał się rycerz – chwilę dłużej i mnie
przypadłby ten zaszczyt!
- Gdzie ją widzisz? – wołali z dołu sternicy.
- Płyńcie bardziej na północ…
Pokład wypełnił się całkowicie, każdy chciał zobaczyć ziemię…
Powtórzono manewr z poprzedniego razu, czyli na ląd wysłano łódź, a statek
płynął dalej wzdłuż brzegu by sprawdzić czy to znowu wyspa czy już może stały
ląd… Wyglądało na to, że tym razem był to już większy fragment lądu…
W łodzi zwiadowczej znaleźli się: Kozak Czarnienko, Włoch
Gibbencione i kilku Tatarów, a w ostatniej chwili wskoczył do niej Kafałkowski…
- Gdzie waść tak się spieszysz? – zapytał z uśmiechem
Czarnienko.
- Ja muszę, ja muszę!
Po dotarciu na brzeg pierwszy z łodzi wyskoczył Kafałkowski
i zaczął biec w kierunku zarośli…
- Widocznie za potrzebą tak biegnie… - śmiał się
Gibbencione.
Zwiadowcy przez godzinę sprawdzali okolicę, ale nie natknęli
się na nic podejrzanego, dali więc znać, że można rozpocząć masowe opuszczanie
statku…
- A gdzie ten Kafałkowski? – przypomniał sobie nagle
Czarnienko.
- Myślisz, że dalej siedzi w zaroślach? – zastanawiał się
Gibbencione – Podejdę bliżej i spróbuję go zawołać…
Włoch oddalił się, a za chwilę słychać było donośne wołanie…
- Kafałkowski! Kafałkowski! Gdzie jesteś?
Z zarośli nie było słychać żadnego odzewu, więc
zaniepokojony Gibbencione bardziej zdecydowanie rozpoczął poszukiwania… Po
jakimś czasie dał sobie spokój i wrócił do pozostałych…
- Nigdzie go nie ma…
Po kilku godzinach wszystkie osoby, konie i inne rzeczy
zostały przetransportowane na ląd…
- Czyżby to był już koniec naszej współpracy panie Doniecki?
– spytał Peter Van Guyden.
- Na to wygląda, ale nie odpływajcie jeszcze… Trzeba
dokładnie sprawdzić okolicę, za kilka dni odpłyniecie.
- W porządku. Co mam zrobić z Van Krupenhoffem?
- Sam nie wiem. Jesteś kapitanem podejmij więc sam decyzję.
- Pozostaje mi go albo uwolnić albo zabić… W tym pierwszym
przypadku stracę stanowisko kapitana…
- Wstrzymaj się z podjęciem decyzji do momentu naszego
rozstania…
- W porządku…
II polska wyprawa do Nowego Świata rozgościła się już na
dobre na brzegu, tymczasem wciąż nie wracał Kafałkowski… Zaniepokojeni
towarzysze kontynuowali poszukiwania… Zaangażowali nawet angielskiego
tropiciela…
- Ja mam go szukać? Niby dlaczego? – denerwował się Swayze.
- Jesteś tropicielem czy nie? – zawołał z oburzeniem
Jochymowski.
- No, niby tak. Teraz już ciemno, nic nie znajdę, ale rano
przyglądnę się śladom…
- Dzicy! – zawołał nagle Schylder
- Gdzie? – z przerażeniem krzyknęli wszyscy obok.
- Dzicy go pewnie porwali!
- Uspokój się Martin – powiedział Jochymowski – Ciemno już,
nie znamy terenu, a rano Anglik zobaczy ślady i sprawa się wyjaśni…
- My tu przy ognisku siedzimy – kontynuował prawie płacząc
Schylder – a on tam biedny Bóg wie gdzie… Nie wiadomo nawet czy żyje!
- Znajdziemy go! – obiecywał Jochymowski.
Nieco dalej od pozostałych zebrali się członkowie firmy
sprzątającej…
- Co robimy? – zapytał Czarny Malik.
- O co ci chodzi? – odparła pytaniem na pytanie Anna
Hynowska.
- Jak to o co? Wysiedliśmy na obcej ziemi, nie wiadomo co
dalej, a ty pytasz o co mi chodzi?!
- Spokojnie. Będzie dobrze – wtrąciła się Katarzyna
Madejska.
- Czy wy nie rozumiecie, że tutaj nie ma statków do sprzątania?!
Wracajmy do Gdańska!
- Żeby nas znowu ci Holendrzy pojmali i sprzedali jako
niewolników? – denerwował się Wiecha.
- A nas do haremu… - dodała Hynowska.
- Przecież to Van Krupenhoff, a nie tamci!
- Cholera wie co zrobią tamci jak nie będzie na statku
reszty Polaków!
- A mi się tutaj podoba – odparła Alfreda Pawłowska.
- Fredka! Co ty tutaj chcesz sprzątać? Las? Plażę?– kpił Czarny
Malik.
- Niech każdy odpowiada za siebie, ale tylko z Donieckim
będziemy bezpieczni – skwitowała Hynowska – Idę spać, zmęczona jestem, jutro
porozmawiamy.
- Masz rację Aniu! Jutro też jest dzień… - potwierdziła
Madejska.
Czarny Malik kipiał ze złości, ale widząc, że wszyscy poszli
spać zrobił to samo…
Ten rycerz Krzysztof to jakiś podejrzany konfident jest. Nic tylko jątrzy i jątrzy i na skargi biega!
OdpowiedzUsuń