Statek „Neptica” spokojnie płynął w kierunku Nowego Świata…
Uczestnicy II polskiej wyprawy wiedzieli, że niedługo powinni dopłynąć na
miejsce, ale nie przypuszczali, że znajdują się już tak blisko celu…
Kryjówka w ścianie…
- Umieram z głodu – narzekał głośno Włoch Prostaccio –
Szpiegu! Poszedłbyś po jakieś jedzenie…
- Ja już byłem! Teraz kolej na następną osobę… Może ty byś
poszedł? – odpowiedział hardo Dawid „Szpiegu” Łęckowski.
- Nie. Ty idź, wiesz co i jak, a ja bym stracił tylko
niepotrzebnie mnóstwo czasu na rozeznanie sytuacji…
- Co racja to racja! Prostaccio mądrze prawi! - wtrącił się Bartłomiej Głuchowski.
- Właśnie! Szpiegu idź! – nalegali pozostali.
- No dobrze, ale Prostaccio niech najpierw opowie coś
ciekawego!
- Kiszki marsza grają, a temu opowieści zachciało się! –
zawołał zdenerwowany Marian Łuszczyński.
- Bo nie pójdę!
- Prostaccio! – zawołał Łuszczyński – Opowiedz mu szybko coś
i niech idzie po żarcie!
- Ale o czym? – zdziwił się Włoch.
- Wszystko jedno! Byle szybko i nie o jedzeniu!
-No! Opowiadaj! – wtórował Łuszczyńskiemu Ślązak Szmicior.
- Stop! – zawołał Szpiegu – Skoro mi ma opowiadać to ja
wybieram temat! Niech opowie skąd się wziął w Polsce!
Prostaccio zastanowił się chwilę, po czym rozpoczął opowieść…
- Trzy lata temu przybyłem z Genui… No, a teraz śmigaj po
jedzonko…
- Co? Kpisz sobie?! Masz powiedzieć czemu trafiłeś do
Polski! Dokładnie! Źle ci było w ojczystym kraju?
- Było mi cudownie! Musiałem uciekać, dlatego opuściłem
Genuę i Włochy!
- Mów, mów! – zachęcał Szmicior – Teraz też uciekasz, tyle
że z Polski… To przez tego drania Macudowskiego!
- Szmicior! Nie przeszkadzaj! Niech mówi! – złościł się
Łuszczyński – Bo Szpiegu nigdy po jedzenie nie pójdzie!
- Zacznę od początku – kontynuował Prostaccio – Pracowałem u
mistrza Speglattiego, na wsi pod Genuą. Speglatti cały czas mi powtarzał, że
zapowiadam się na dobrego rzeźbiarza… Ale z czegoś trzeba było żyć, więc
wieczorami pracowałem w karczmie, żeby mieć na utrzymanie… Speglatti płacił
bowiem raz na jakiś czas, w zależności od sprzedaży rzeźb… Jedną rzeźbę czasami
wykonywało się przez kilkanaście miesięcy… Mistrz pochodził z bogatej rodziny,
więc nie narzekał na brak środków do życia… Ale ja musiałem z czegoś żyć, bo z
tych jego zaliczek wyżyć nie było sposób… Wszystko było dobrze, ale do czasu…
Pewnego razu wracałem późnym wieczorem z karczmy, a tu nagle jak nie błyśnie!
Aż z wrażenia przycupnąłem! Ledwie doszedłem do siebie, usłyszałem głos: -
„Prostaccio! To ty nicponiu?” Co miałem robić? Odpowiedziałem, że ja… W między
czasie spojrzałem w stronę skąd cały czas mocno błyskało… I znowu aż
przycupnąłem z wrażenia i ze strachu zarazem! Postać którą ujrzałem była
niezwykle wysoka… Miała przynajmniej cztery metry! W ręku trzymała potężną
siekierę… Gdy tak przyglądałem się znowu usłyszałem głos: - „Prostaccio! Chcesz
żyć?” „Pewnie, że chcę!” – odpowiedziałem wystraszony… „To ściągaj ubranie i
uciekaj!” Postać przybliżyła się i zaczęła wymachiwać siekierą, niewiele więc
zastanawiając się zrzuciłem ubranie i nagi
pobiegłem do domu… Przepadły pieniądze, jakie zarobiłem przez dwa tygodnie
pracy w karczmie… Był to bowiem dzień wypłaty… Skoro świt ruszyłem na miejsce
spotkania z dziwną postacią i znalazłem ubranie, ale niestety brakowało
pieniędzy… Przez kilka dni bałem się wracać sam wieczorem z karczmy, ale
tajemnicza postać nie pojawiała się… W końcu zajęty pracą przy rzeźbach i w
karczmie, udało mi się niemal zapomnieć o nieprzyjemnym spotkaniu… Aż do czasu
następnej wypłaty… Sytuacja bowiem powtórzyła się i znowu straciłem pieniądze!
Najgorsze było to, że nie miałem za co zapłacić za wynajmowany pokój… Mistrz
nie miał podobno z czego dać mi zaliczki, bo rodzina miała mu wysłać pieniądze
dopiero za jakiś czas, a to co miał musiał zostawić na własne potrzeby… Pieniądze
ze sprzedaży rzeźby miały pojawić się najwcześniej za trzy miesiące… Udało mi
się wyprosić u gospodarza, że zapłacę jak tylko dostanę kolejną wypłatę w
karczmie… Wtedy dotarło do mnie, że tajemnicza postać pojawia się właśnie w
dniu wypłaty… Postanowiłem, że nie będę wtedy odbierał pieniędzy, ale w
innym terminie… Nie mogłem sobie już pozwolić na stratę kolejnych pieniędzy… To
groziło bankructwem! I tak byłem już na strasznym minusie! Nadszedł dzień
wypłaty, oznajmiłem właścicielowi karczmy, że nie chciałbym dzisiaj odbierać
wypłaty… Toscani odparł, że jest mu to obojętne kiedy odbiorę… Ustaliliśmy,
że w dniu jutrzejszym… Wróciłem do domu bez przygód… Kilkakrotnie
chodziłem w różne strony, ale tajemnicza
postać nie ukazała się… Zaczynałem żałować, że nie wziąłem jednak wypłaty i w
końcu ruszyłem z powrotem do karczmy… Toscani zdziwił się, że jednak chcę ją
odebrać… Kazał chwilę poczekać i po kwadransie przyniósł należne mi pieniądze…
„Trzymaj Prostaccio!” Pożegnałem się i popędziłem do domu… Będąc pośrodku drogi
usłyszałem głos: „Prostaccio! To ty nicponiu?” Po raz trzeci musiałem wracać
nago do domu, a o świcie poszedłem po ubrania, ale niestety – tak jak zawsze –
nie było w nich pieniędzy… Co miałem zrobić? Nie miałem za co żyć, nie miałem za
co zapłacić za czynsz… Z tej rozpaczy okradłem gospodarza, ale jego rodzina
zorientowała się i podniosła alarm… Musiałem uciekać… Postanowiłem udać się do
Francji lub Niemiec, ale napotkałem na grupę jadącą do Polski… Mało wiedziałem
o waszym kraju, poza tym, że królową była Włoszka Bona Sforza… Postanowiłem
spróbować… Zadowolony Szpiegu?
- Tak… Zastanawiam się tylko, który cię okradał… Myślę, że
albo właściciel karczmy albo… ten twój mistrz lub gospodarz…
- Jak to?
- Z tego co mówiłeś łatwo zorientować się, że okradano cię
zawsze jak dostawałeś wypłatę… A kto wiedział kiedy dostajesz wypłatę?
- Jezu! Racja! I karczmarz, bo to on w końcu mi płacił i
mistrz, bo mu mówiłem!
- Dobra! Nieważne! – przerwał brutalnie rozmowę Łuszczyński –
Później pogadacie! Szpiegu! Marsz po jedzenie!
- Idę!
Szpiegu kilka minut później był w kuchni… Zastanowiło go
trochę, że ryby leżą na stole i nikt ich nie pilnuje… A przecież nie tak znowu
dawno ukradł kilka rybek i ten fakt nie mógł pozostać nie zauważony… Mimo to
ruszył w kierunku stołu i już miał chwytać za ryby, ale powstrzymał go głos
dochodzący z wejścia do kuchni…
- Zostaw to złodzieju!
Obejrzał się i zobaczył Piotra Laszlo Tekielego i Anglika Martina
Swayzego von Bigaya przesuwających się z siekierami w dłoniach w jego kierunku…
- Ładnie to tak kraść czyjąś własność?! – syczał Tekieli.
- Nie wyjdziesz stąd żywy! – wtórował mu Swayze.
- Panowie! Nie zabijajcie! Nie zrobiłem przecież nic złego! –
wołał przestraszony Szpiegu.
Napastnicy spojrzeli po sobie…
- Co z nim zrobimy? – zaczął Tekieli.
- Jakąś karę musi ponieść… Kim on w ogóle jest i skąd wziął
się na naszym statku?
- Nie wiem… Zwiążmy go i włóżmy do beczki po kapuście… Potem
zastanowimy się co dalej…
- No właśnie… Trzeba iść jeszcze trochę ryb złowić, by jutro
na obiad było co podać…
- Idziemy! Teraz można uznać, że kuchnia jest bezpieczna…
Kryjówka w ścianie…
- Gdzie do diabła jest ten Szpiegu?! – wściekał się
Łuszczyński – Ile można iść do kuchni i z powrotem?!
- Może coś go zatrzymało? - wysunął przypuszczenie Szmicior.
- E, tam! – grzmiał dalej Łuszczyński – Pewnie dorwał się
dziadyga jeden do żarcia, a my tu z głodu umieramy!
- To może pójdę sprawdzić? – zaproponował Ślązak.
- Idź! A jak jest tak jak mówię to zabij go na miejscu!
Szmicior wyszedł z kryjówki i wolno skradał się w kierunku
kuchni… Po dotarciu na miejsce zastanowiła go dziwna cisza panująca w środku…
Pułapka? Mimo panujących ciemności rozglądał się dookoła, mimo ciszy wytężał
słuch… W pewnym momencie potknął się o beczkę…
- Co za cholera! – przeklnął cicho.
Już miał przesunąć się dalej, ale nagle zobaczył poruszającą
się głowę w tejże beczce…
- Jezu! A to co znowu?
Mimo strachu zbliżył się w kierunku beczki… Okazało się, że
szamocząca się głowa należała do Łęckowskiego… Szpiegu był związany i
zakneblowany… Szmicior wyciągnął mu szmaty w ust…
- Dobrze, że jesteś Szmicior!
- Kto ci to zrobił?
- Takich dwóch! Przyłapali mnie na tym, że chciałem ukraść
ryby…
- Gdzie oni są?
- Poszli dalej łowić…
- Aha…
- Uwolnij mnie…
- No, nie wiem…
- Jak to nie wiesz? Nie drwij sobie!
- Uwolnię, jak obiecasz, że będziesz w mojej bandzie…
- W jakiej bandzie?
- W bandzie Szmiociora!
- Po co ci ta banda?
- No jak to po co? Żeby zemścić się na tym przebrzydłym
Macudowskim!
- Przecież on został w Polsce, a my płyniemy do Nowego
Świata!
- Będziesz w bandzie czy mam cię zostawić w tej beczce?!
- No dobrze, będę w twojej bandzie!
- I jeszcze… żeby nie było tak łatwo… zaśpiewaj piosenkę na
cześć Szmiciora lub jego bandy!
- Zwariowałeś?
- Śpiewaj!
Szpiegu chwilę zastanowił się, po czym zanucił cicho…
- Wszyscy co znają Szmiciora, wiedzą że to kawał bandziora…
- Doskonale! Jak chcesz to potrafisz! Zostajesz oficjalnie
przyjęty do bandy!
Niedługo potem obaj znaleźli się z powrotem w kryjówce…
Wszyscy, poza Tylko, dostali po rybce…
- Mało! – narzekał Łuszczyński – ale teraz przynajmniej będę
mógł zasnąć…
Kajuta Mariusza Rocha Kowalskiego i Tomasza Szlachtowskiego…
- Moje panie! – rozpoczął zdenerwowany Kowalski – tak dalej
być nie może! Jestem głodny i niewyspany! Szlachtowskiemu nieraz mówiłem, żeby
poszedł do dowódcy i powiedział jak jest! W końcu waćpanna Koszyńska jest
kuzynką Donieckiego!
Kobiety były trochę zaskoczone słowami Kowalskiego… Już mu
miała odpowiedzieć Andżelika Koszyńska, ale powstał potworny hałas na pokładzie…
- Coś się stało! – zawołał Szlachtowski, zadowolony że
przerwana została nieprzyjemna dla niego mowa Kowalskiego – Idę sprawdzić co
się dzieje!
A stało się coś bardzo ważnego i to dosłownie przed chwilą…
Otóż pełniący wartę na bocianim gnieździe Mateusz Budzanowski zobaczył ziemię…
- Ziemia! Ziemia! – wołał wciąż.
- Gdzie ona jest? – krzyczeli do niego z dołu holenderscy
sternicy – z dołu nic nie widać!
- Płyńcie bardziej na południe!
Dopiero po kilku minutach wszyscy członkowie załogi mogli
dostrzec fragment lądu…
- Dopłynęliśmy! – wołała Koszyńska z przyjaciółkami, które w
tej euforii także wybiegły na pokład.
- Andżeliko! – powiedział nagle Jerzy Doniecki – Czy możesz
mi wytłumaczyć co tutaj robisz? A te
inne waćpanny?
- Yyyy… - Koszyńska nie wiedziała co odpowiedzieć – Nie cieszysz
się z widoku kuzynki?
- Cieszę się, cieszę… Oczywiście. Ale miałaś nie płynąć!
- Ale skoro tutaj już jestem?
- No, teraz to już na to nic nie poradzę…
- Kuzynie! Nie gniewaj się…
- Ciekawe gdzie przebywałyście podczas rejsu…
- …
- W mojej kajucie… - odezwał się Szlachtowski.
- Porozmawiamy o tym później – odparł zmierzywszy go
przenikliwym głosem pułkownik, następnie zmienił temat – Czarnienko! Weź kilku
ludzi i popłyńcie na brzeg! Trzeba najpierw sprawdzić co tam jest!
Kozak Czarnienko, Włoch Roberto Gibbencione i kilku Tatarów
wsiadło do małej łodzi i kierowało się ku lądowi… Statek tymczasem, popłynął
dalej wzdłuż brzegu… Wkrótce okazało się, że wyprawa nie natrafiła na stały ląd
lecz na wyspę…
Po dwóch godzinach reszta załogi także zeszła na brzeg,
każdy chciał choć chwilę pochodzić po ziemi…
Celem II wyprawy nie było zasiedlenie małej wyspy, lecz
odszukanie I wyprawy i ewentualna kolonizacja, ale większego fragmentu lądu…
Doniecki postanowił więc ruszać dalej, a na wyspie zostawił buntowników: Kozaka
Pastuszenkę i niedawnego przywódcę Tatarów Mijagibeja oraz Morawca, który mimo
że był członkiem firmy sprzątającej nie kwapił się do sprzątania… Na wyspie
postanowił też zostać Kozak Baliczenko, który miał już dosyć podróży morskiej…
- Na pewno chcesz tu zostać Baliczenko?
- Tak! Mianujesz mnie księciem tej wyspy?
- Nie rozśmieszaj mnie… Skoro chcesz zostań…
„Neptica” ruszyła dalej… Bez zgody Donieckiego na wyspie
zostali też: Tylko Michał, który prawie już umierał z głodu w kryjówce w
ścianie i szlachcianka Kinga Kabatowska, która z miejsca zakochała się w tej
wyspie i postanowiła, że założy na niej swoją pustelnię i poświęci się całkowicie
Bogu...
- Jak mogłaś jej na to pozwolić? – ruszyły z pretensjami
Agnieszka Dębska i Anna Żbikowska.
- Nie chciałam, ale wymogła to na mnie! – broniła się
Koszyńska.
Rozmowę przerwało pojawienie się Budzanowskiego…
- Pan Doniecki prosi waćpanny na rozmowę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz