bpe

Par

Polecany post

Historia - Skąd Hitler wziął swastykę?

Swastyka – ogólnie znak ten kojarzy się całemu światu jako symbol nazizmu i zła. Paradoksalnie wcześniej oznaczał całkiem coś innego! Swast...

niedziela, 30 czerwca 2013

Epopeja polsko-indiańska (44)

Kontynent północnoamerykański...

Wojownicy Arapaho rozbili obóz w Żabim Wąwozie. Wódz Przyczajony Lis natychmiast udał się na spoczynek, pozostawiając wszystko na głowie swojego najlepszego wojownika Czarnego Borsuka. Ten nie był zadowolony z decyzji zwierzchnika dotyczącej wyboru noclegu, przeczuwał bowiem pułapkę, ale będąc bezsilny wobec wodza musiał to zaakceptować. Postanowił jednak przynajmniej podwoić straże by zwiększyć poczucie bezpieczeństwa.

Komancze, osobiście dowodzeni przez Samotnego Wilka, byli w pobliżu, ale czekali z atakiem. Młody wódz był co prawda bardzo porywczy, ale nie aż tak, żeby niepotrzebnie ryzykować życie swoich wojowników. Przedwczesny atak mógł bowiem zakończyć się zbyt dużymi stratami, należało więc poczekać.

- Kiedy zaatakujemy bracie? - zapytał Polomancz Długa Strzała - O świcie?
- Nie. Wcześniej - odparł Samotny Wilk - Te psy, Arapaho będą niedługo spokojnie spać, są pewni siebie, niczego nie podejrzewają.
- Nie do końca zgadzam się z moim bratem, wystawili przecież liczne straże. Myślę, że nie można ich tak do końca lekceważyć.
- Bądź spokojny bracie. Arapaho są jak indyki, a my jak orły. Rozgnieciemy ich na miazgę.
- Chcesz ich zatem wszystkich zabić?
- Na początku miałem taki zamiar, ale potem zmieniłem zdanie. Pojmamy ich, a potem współplemieńcy będą musieli ich wykupić. Będzie to drogo kosztowało.
- Podjąłeś słuszną decyzję bracie. Nasz ojciec Tłusty Brzuch będzie zadowolony z tego co otrzymasz za nich od Arapaho.
- Też tak myślę. Chociaż jemu najbardziej zależy na zdobyciu koni. Arapaho ich nie mają... Blade Twarze mają, ale niech Długa Strzała będzie spokojny. Rozumiem, że to twoi przyjaciele, więc Komancze nie napadną na nich. Poza tym wypaliliśmy przecież z nimi fajkę pokoju.
- Hiszpanie mają mnóstwo koni...
- Wiem o tym. Jak rozprawimy się z Apaczami to ruszę na południe.

Godzinę po północy straże Arapaho zostały "ściągnięte", Komancze powoli i bardzo ostrożnie podkradali się w pobliże śpiących wrogów. Wszystko przebiegało nadzwyczaj sprawnie i niedługo potem wszyscy Arapaho byli skrępowani. Pod koniec akcji zginął tylko jeden przeciwnik, który zdołał wyrwać się dwóm Komanczom, ale chwilę później padł trafiony tomahawkiem.

- Dlaczego nas pojmaliście? - syczał wściekły Przyczajony Lis.
- Milcz psie! - wrzasnął nań Samotny Wilk - Bo zaraz stracisz skalp!

Wódz Arapaho nigdy nie należał do zbyt odważnych, nie odezwał się więc już ani słowem, nerwowo tylko przyglądał się otaczającym go wrogom. Szybko rozpoznał, że napadli na nich Komancze. Chwilę później odzyskał jednak humor, przypomniał sobie bowiem, że w pobliżu znajdują się sprzymierzeni z nim Apacze i Paunisi, którzy po jakimś czasie powinni zorientować się, że Arapaho długo nie wracają... Z drugiej strony pomyślał sobie, że Apacze mieli wolno kierować się na wioskę Polomanczów i co będzie jeśli jednak nie wrócą szukać jego oddziału? Co z nimi zrobią Komancze? Przyczajony Lis był przerażony... W ogóle przy tym nie myślał o swoich ludziach...

Czarny Borsuk siedział skrępowany obok wodza i był wściekły na to, że Przyczajony Lis koniecznie chciał obozować w Żabim Wąwozie. Na prerii Komancze tak łatwo nie mogliby ich schwytać. Jako doświadczony wojownik szybko ocenił siły wroga, w przeciwieństwie do wodza nie liczył na szybką pomoc Apaczów, bo niby skąd mogliby wiedzieć, że Arapaho wpadli w pułapkę. Po jakimś czasie zaczną coś podejrzewać i wyślą zwiadowców, ale wtedy już Komancze wywiozą ich daleko na północ. Trzeba było działać natychmiast, on lub któryś z wojowników musiał się uwolnić i zawiadomić Apaczów.

środa, 19 czerwca 2013

Epopeja polsko-indiańska (43)

Ekspedycja hiszpańska...

Jeszcze przed świtem odkryto ucieczkę więźnia, kapitana Wilhelma Rokosza...

- No i co Pablo? Jak pilnujesz jeńca? - zagadnął złośliwie Jose Manuel Bakuleros.

Pablo Madeiros był wściekły, jeszcze nigdy bowiem nie zdarzyło się, żeby uciekł mu więzień.

- Ktoś musiał mu pomóc! - zawołał - Konia! Daleko nie mógł uciec! Schwytam go!

Kwadrans później strażnik żwawo wyjechał z obozu.

- My też się zbierajmy - zarządził Jose Fortezes - Najwyższy czas przekonać się jak jest w głębi lądu!

Niedługo potem Hiszpanie wyruszyli na północ. We wszystkich kierunkach krążyli zwiadowcy by w porę ostrzec główną kolumnę przed ewentualnym niebezpieczeństwem. Bakuleros dbał o najmniejszy nawet szczegół.

- Przezorny zawsze ubezpieczony - mawiał - niby jest nas wielu i jesteśmy dobrze uzbrojeni, ale niespodziewany atak zawsze przynosi duże straty.
- Dobrze prawisz Jose - pochwalił towarzysza Pablo Vincento Magieros - ostrożności nigdy za wiele. Myślisz, że Madeiros dogoni Polaka?
- Nie interesuje mnie to. Ale śmiech mnie ogarnia, jak sobie pomyślę co by powiedział na to admirał Belicarez... Jego najlepszy, niezawodny strażnik, a więzień mu zwiał, ha ha ha.
- Lepiej jakby go dopadł!
- Dlaczego?
- Może przecież dotrzeć do pozostałych Polaków i ich ostrzec przed nami, wtedy nie zaskoczymy ich, ale oni nas.
- Nie obawiam się ich. W końcu jest nas więcej.
- Skąd ta pewność?
- No przecież na tym ich stateczku nie mogło ich przybyć więcej niż kilkudziesięciu... Myślę, że 50-60 maksymalnie.
- A skąd wiesz, że był tylko jeden statek?
- ? W sumie racja! Wszystko przez tego Madeirosa! Jakby nie on to wyciągnąłbym z tego Polaka wszystkie informacje! Ba! On by mi nawet powiedział to czego by nie wiedział!
- Musimy być ostrożni!
- Cały czas jesteśmy!

Pochód posuwał się wolno, skrupulatnie bowiem badano okolicę, chcąc wytropić ślady miejscowej ludności. Spodziewano się, że ktoś musiał zamieszkiwać te tereny, ale widok zbrojnych konnych mógł skutecznie odstraszać.

- Jak myślisz Gianluca - spytał Camille Steckozini Faraciniego - ten Polak uszedł?
- Wszystko zależy od tego czy Madeiros zdoła go dopaść, bo jak widzisz pozostali w ogóle nie interesują się tym tematem.
- Bakuleros nie boi się, że on może zawiadomić pozostałych Polaków?
- On jest zbyt pewny siebie, założył zapewne, że sam widok hiszpańskich żołnierzy sprawi, że Polacy sami się poddadzą, ha ha ha.
- Jak w ogóle walczą ci Polacy?
- A skąd mam wiedzieć? Podobno dobrze władają szablą, to taka wschodnia broń, ale nie wiem dokładnie. Może niedługo się o tym sami przekonamy? Ty nie musisz się obawiać, w razie czego ten kapitan cię obroni, ha ha ha.
- Tak myślisz? Pokonają nas?
- A mnie skąd to wiedzieć? Nie wiem ilu jest tych Polaków. Nie myśl już o tym, bardziej pilnuj się, żeby cię jakiś dziki z łuku nie ustrzelił, ha ha ha.
- Nie jest mi wcale do śmiechu. Nie to, żebym się bał, ale lubię jasne sytuacje, a nie takie, że nic nie wiadomo.
- Spokojnie, niedługo wszystko się wyjaśni. Daj już spokój z tym. Dolores mi się dzisiaj śniła...
- Tak?
- Była na jakimś statku...
- Wierzysz w sny?
- Czasami. Ale w ten akurat nie. Bo co niby ona miałaby robić na statku, jak przecież jest na Kubie, ha ha ha.
- Jak wrócimy z wyprawy to oświadczysz się jej?
- Zwariowałeś?
- Ja? Dlaczego?
- Chcesz, żeby mnie jej ojciec za uszy na dziedzińcu powiesił?
- No nie... Mnie też chciał skrócić o głowę!
- Ciebie? Za co niby?
- Za to, że śpiewałem...
- No to sam widzisz co to za jeden!
- Straszny ten Belicarez...

Wieczorem Hiszpanie rozbili obóz. Zwiadowcy nie natknęli się na żaden, najmniejszy chociaż, ślad wskazujący, że ktoś przebywałby w okolicy...

- Dziwne - rzekł Fortezes - bardzo dziwne. Te tereny aż kuszą, żeby tu zamieszkać, a tymczasem nie ma tu żywej duszy poza nami...
- Już niedługo - odpowiedział Bakuleros - sprowadzimy hiszpańskich osadników. Minie trochę czasu i nie poznasz już tych stron.

czwartek, 13 czerwca 2013

Epopeja polsko-indiańska (42)

Kuba...

Admirał Javier Hernandez Belicarez wciąż przedłużał występy grupy cyrkowej Toma Michaela, który nie miał innego wyjścia i musiał się na to godzić. Anglik narażał się przez to na wyrzuty ze strony Kate Italian i Malwy Topollani...

- Ostatni raz wystąpimy jutro i opuszczamy Kubę - obiecywał kobietom.
- Trzymam cię za słowo Tom! - odparła Malwa - Mam już dość jego niezbyt wyszukanych komplementów po występach!
- Na mnie też się patrzy jakby chciał mnie pożreć żywcem - narzekała Kate.

Następnego dnia admirał żegnał w porcie córkę, która wracała do Hiszpanii. Dolores nie była szczęśliwa z tego faktu, wciąż bowiem myślała o włoskim medyku Faracinim. Ojciec obiecywał jednak, że za niecałe pół roku znowu będzie mogła go odwiedzić. Do tego czasu prawdopodobnie wyprawa powróci na Kubę. Marzyła o ponownym spotkaniu z Włochem.

Belicarez pożegnał córkę i pośpiesznie popędził z powrotem. Gdy dotarł do gabinetu kazał wezwać dowódcę garnizonu Ramona Carlosa Rodrigueza.

- Uwięzić Anglika! A kobiety nie mogą bez mojej zgody opuścić pokoju!
- A dzisiejszy występ? Może lepiej aresztować ich po nim?
- Nie! Od razu!
- Zrobię jak każesz admirale, ale sugerowałbym jednak, żeby ich pojmać po występie... Ludzie ich uwielbiają, czekają na pokaz, może dojść do awantur...
- Nie mam zamiaru przejmować się tłuszczą! Ale może masz rację, poczekam tych kilka godzin.

Tłum zgromadził się na dziedzińcu na długo przed występem cyrkowców. Powoli zbliżała się godzina rozpoczęcia, ale artyści nie pojawiali się...

- Co jest?! - denerwował się Belicarez - Dlaczego ich jeszcze nie ma?!
- Sprawdzę to - zaoferował się Rodriguez - Ramirez! Weź dwóch ludzi i dowiedz się co się stało!

Po kwadransie wrócił Ramirez...

- Nigdzie ich nie ma!
- Szukajcie ich! - zawołał wściekły Belicarez - Muszą gdzieś być!

Tłum zgromadzony na dziedzińcu wydał pomruk niezadowolenia, a po chwili pierwsi rozczarowani widzowie zaczęli rozchodzić się do swoich domostw.

Belicarez kierowany przeczuciami popędził do swojego gabinetu, a gdy tylko znalazł się w środku ryknął:

- Złodzieje! Zabrali moje klejnoty i złoto!

Natychmiast rozpoczęto poszukiwania cyrkowców, ale nie przyniosły one żadnych rezultatów. We wszystkich kierunkach ruszyły patrole żołnierzy, aby ich pojmać.

- Obawiam się admirale - rzekł Rodriguez - że oni już mogli opuścić wyspę...
- To przez ciebie! - grzmiał Belicarez - mówiłem, żeby ich pojmać, ale nie... ty mi radziłeś, żeby występ się odbył! Masz ich odnaleźć albo stracisz głowę!

Godzinę później Rodriguez z małym oddziałem wypłynął na morze, podejrzewał bowiem, że cyrkowcy uciekli z Kuby. Wciąż też trwały poszukiwania na wyspie...

środa, 12 czerwca 2013

Epopeja polsko-indiańska (41)

II polska wyprawa do Nowego Świata, po wielu tygodniach oczekiwania, znalazła się wreszcie na pełnym morzu. Nadal nie było wiadomo co stało się ze statkiem "Władysław Jagiełło" i członkami I wyprawy pod dowództwem Michała Potylicza. Jego odpowiednik Jerzy Doniecki często zastanawiał się nad tym co Kozak Presucha widział w kotle... Dowódca postanowił, że za jakiś czas zleci kolejne widzenie, ale chciał przybliżyć się trochę do Nowego Świata by Presucha widział o wiele bardziej dokładnie niż ostatnim razem, bo wedle słów wróżbity widzenie jest wyraźniejsze na bliższą odległość.

Kozak Presucha dzielił kajutę ze szlachcicem Bartoszem Noworolskim...

- Co masz w tych skrzyniach Bartoszu?
- A takie tam... - odparł wymijająco Noworolski, a następnie dodał z przekąsem - Podobno jesteś słynnym wróżbitą, a nie wiesz co mam w skrzyniach?
- Wiem...
- Tak? To powiedz!
- Pszczoły. Pszczoły tam masz...
- ?? - zdziwił się szlachcic - Skąd wiesz?
- Po co ci pszczoły na statku?
- Jak to po co? To moje przyjaciółki, miałem je zostawić na pastwę losu?
- Zdechną w tych skrzyniach...
- Parę dni wytrzymają.
- Parę dni?
- A ile?

Presucha miał już odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język, przypominając sobie rozkaz dowódcy, żeby nikomu nie zdradzać celu wyprawy. Doniecki miał to już zresztą sam oznajmić lada dzień.

- Myślę, że może dłużej - rzekł po chwili - Rób co uważasz, ale szkoda pszczół.
- E tam, a do miodu to pierwszy się dorwiesz!

Presucha machnął ręką i wyszedł z kajuty.

Na pokładzie przechadzał się Doniecki, w pewnym momencie natchnął się na holenderskiego kapitana Dirka Van Krupenhoffa.

- Co słychać kapitanie? - zagadnął dowódca.
- Wszystko w należytym porządku. Pogoda dopisuje, czego więcej można chcieć?

Chwilę tak sobie jeszcze pogwarzyli, następnie Doniecki kontynuował spacer, a kapitan poszedł do swojej kajuty, największej na statku. Wszedł pośpiesznie do środka, następnie odchylił wielką kotarę w rogu kajuty i rzekł z uśmiechem.

- Jak się macie gołąbeczki?

 Za kotarą siedzieli związani i zakneblowani członkowie firmy sprzątającej. Holender spojrzał na szefowe Katarzynę Madejską i Annę Hynowską...

- No, dostanę za was dużo złota od Turka Mustafy...

Następnie zerknął na mężczyzn...

- Za Morawca i Wiechę zapłaci mi lepiej niż za czarnych niewolników... Ale za Czarnego Malika spodziewam się dostać naprawdę dużo, przynajmniej dwa razy tyle...

Na koniec spojrzał na Alfredę...

- A z tobą to nie wiem co zrobię. Mustafa raczej nie będzie chciał płacić za ciebie... No nic, najwyżej będziesz szorować pokład do śmierci... Albo za burtę!

Statek w ciszy zmierzał na zachód, gdy nagle tę ciszę brutalnie przerwało głośne wołanie...

- Alarm! Alarm!
- Czego się drzesz Laszlo? - krzyknął Jakubiczenko w kierunku bocianiego gniazda, które zajmował Piotr Laszlo Tekieli.
- Alarm! Dwa statki nas gonią!

Kilka minut później na pokładzie panował już spory ruch, wszyscy zastanawiali się do kogo mogą należeć owe statki, które żwawo sunęły w stronę "Nepticy".

- Ledwo co wypłynęliśmy, a już ktoś nas ściga... - narzekał Czarnienko.
- Laszlo! Jaką banderę mają te statki? - zawołał Doniecki.
- Nie mają żadnej!

Statki zbliżały się coraz bliżej, były mniejsze i nie tak obciążone jak "Neptica", dlatego mogły rozwinąć znacznie większą prędkość. Po dwóch kwadransach były już naprawdę blisko, ucieczka nie miała już sensu. Doniecki rozkazał zatrzymać statek, obie obce jednostki podpłynęły tak blisko, że zetknęły się niemal burtami z "Nepticą"... Wszyscy w napięciu wyczekiwali na dalszy rozwój wypadków, każdy bowiem chciał wiedzieć kto ośmielił się ich ścigać... Wtem, jakby na komendę, na
pokłady tajemniczych statków zaczęły wybiegać masy uzbrojonych ludzi...

- Prusacy! - wołał Tekieli.

Była to zatem pułapka, Polacy dobyli szabel i oczekiwali na wtargnięcie przeciwników na "Nepticę"... Nagle pojawił się Presucha, Przemysław Janczurowski i Piotr Górecki. Ku zdziwieniu obu stron na wrogie statki poleciały skrzynie... Po chwili wszyscy ze zdumieniem obserwowali, że z rozbitych skrzyń zaczęły wylatywać setki, jeśli nie tysiące, pszczół. W międzyczasie Van Krupenhoff wykazał się przytomnością umysłu i zarządził błyskawiczny zwrot statku, a rozwścieczone zniszczeniem skrzynio-uli pszczoły z wściekłością zaatakowały Prusaków.

- Ognia! - wołał rycerz Krzysztof.
- Nie trzeba. Szkoda kul - wyjaśnił Van Krupenhoff - Pszczoły wystarczą...
- Kto to zrobił?! Kto?! - wołał rozwścieczony Noworolski - Presucha! Niech no ja cię dopadnę!

Na pruskich statkach sytuacja nie była do pozazdroszczenia. Wściekłe pszczoły, które już kilka dni siedziały w skrzynio-ulach, rzuciły się na Prusaków... Wielu z nich, aby się ratować zaczęło skakać do morza... "Neptica" zaś bezpiecznie płynęła dalej...

Po pewnym czasie statek dotarł w rejon Hamburga, Van Krupenhoff usilnie prosił Donieckiego o możliwość wpłynięcia do portu...

- Nie ma mowy! - wołał wzburzony Doniecki.
- Ja mam zobowiązania... - wyjaśniał Holender - Jeszcze zanim zgodziłem się was zawieźć do Nowego Świata byłem umówiony na dostawę do Hamburga...
- Co to za zobowiązania?
- Kilka skrzyń. Raz dwa je zniesiemy i płyniemy dalej.
- Sam nie wiem. Nie powinniśmy tam wpływać...
- Proszę cię pułkowniku tylko o to...
- Zgoda, ale to ma się odbyć szybko. I nikomu ani słowa gdzie płyniemy!
- Wiadomo...

Godzinę później "Neptica" wpłynęła do hamburskiego portu...

Zgodnie z obietnicą Van Krupenhoff nakazał swoim ludziom natychmiastowe przystąpienie do działania. Z pomieszczenia, które przez cały rejs było zamknięte, zaczęto wynosić skrzynie...

- Co tak śmierdzi? - zastanawiał się Mateusz Budzanowski.
- To z tych skrzyń co wynoszą... - wyjaśniał Robaczenko.

Niesamowity smród sprawił, że z kajuty wyszedł Doniecki...

- Co to za smród kapitanie? Co macie w tych skrzyniach?
- Świnie!
- Co?
- Świnie.
- Kpisz pan ze mnie?
- Nie. Poważnie mówię...
- Świnie wozisz statkiem? Po co?
- Normalnie. To nie są zwykłe świnie, ale knury kaukaskie, rozpłodowe, na specjalne zamówienie, bardzo drogie...
- Zabieraj to ze statku! Smród aż oczy wypala!

Van Krupenhoff z kilkoma ludźmi i skrzyniami po pewnym czasie dotarł do sklepu Turka Mustafy...

- Spóźniłeś się Dirk! - usłyszał na powitanie - Ilu przywiozłeś?
- Tylko dziesięciu... wielu zmarło w drodze...
- Mało. Miało być przynajmniej dwudziestu... młodych i silnych murzynów... a to co ma być? Ledwo żywe cherlaki!
- Odżywisz ich trochę i będą jak malowani...
- To są koszty i czas Dirk... Nie mogę ci zapłacić tak jak się umówiliśmy... Dam ci dwie trzecie
- Co? Niech będzie! Ale to tylko dlatego, że czas mnie goni... W Hiszpanii dostałbym za nich dwa razy tyle!
- A kobiety gdzie są? Obiecałeś mi kilka dorodnych Słowianek...
- Mam je, ale nie zdążyłem ich jeszcze przygotować. Jestem w trakcie kursu, przywiozę ci je jak będę wracał...
- Rozumiem. Chcesz sobie po prostu poużywać... Tylko, żeby nie wyglądały jak te cherlaki...
- Muszę już iść. Za jakiś czas zjawię się znowu. Bywaj Mustafo!
- Bywaj Dirk!

sobota, 8 czerwca 2013

Statystyka odwiedzin

Uważny czytelnik, zwłaszcza artykułów o piłce nożnej publikowanych na tym blogu, zapewne zauważył, że jestem miłośnikiem statystyk. Tym razem postanowiłem przyjrzeć się ilości odwiedzin pod kątem krajów...Oto lista 10 państw, z których było najwięcej odwiedzin (stan na dzień dzisiejszy, godzina 15:30):

1. Polska - 13176
2. Stany Zjednoczone - 971
3. Niemcy - 924
4. Wielka Brytania - 250
5. Kanada - 112
6. Francja - 87
7. Holandia - 81
8. Rosja - 78
9. Włochy - 61
10. Irlandia - 31

Blog odwiedzali także czytelnicy z bardzo egzotycznych zakątków świata, jak: Angola, Tajlandia, Kuwejt czy Uganda. W sumie odnotowaliśmy wejścia ze wszystkich kontynentów, poza Antarktydą... Bardzo to cieszy i pozostaje mieć nadzieję, że blog będzie rozwijał się nadal prawidłowo (został założony 16 marca 2013 r.), w przyszłości pojawi się więcej artykułów o tematyce sportowej i historycznej.

Wracając do statystyk odwiedzin to dominacja czytelników z Polski jest zrozumiała, w końcu blog jest polskojęzyczny... Zwraca jednak uwagę rywalizacja Stanów Zjednoczonych i Niemiec, które wraz z Polską okupują podium od początku istnienia blogu...


poniedziałek, 3 czerwca 2013

Epopeja polsko-indiańska (40)

Gdańsk.

Firma sprzątająca skończyła pucować "Nepticę". Holenderski kapitan Dirk Van Krupenhoff rozliczył się już ostatecznie z Katarzyną Madejską i Anną Hynowską.

- Drogo to kosztowało - mruczał sam do siebie - ale teraz jest ładnie i czysto. Najważniejsze, że Doniecki jest zadowolony...

Do portu zaczęły napływać transporty ze składu Niemca Martina Schyldera. Ładowanie na statek przebiegało pod nadzorem Tomasza Szlachtowskiego i Mariusza Rocha Kowalskiego oddelegowanych do tego przez dowódcę II wyprawy Jerzego Donieckiego. Wszystko przebiegało bardzo sprawnie. Kapitan ze swojej strony wyznaczył Petera Van Guydena - swojego pierwszego oficera, aby ekwipunek był rozlokowywany w odpowiednie miejsca na statku. "Neptica" miała wypłynąć na morze już za dwa dni. Do portu często zaglądał też Doniecki by osobiście ocenić postępy prac przy załadunku. Był zadowolony z zastanych efektów.

- Wszystko przebiega należycie - rzekł z uśmiechem do Szlachtowskiego - Nadzorujcie tak dalej, a dam wam w nagrodę największą kajutę. Po mojej i kapitańskiej rzecz jasna.

Szlachtowski uśmiechnął się tylko, z jednej strony przyjął tę wiadomość z radością, bo wiedział, że tę kajutę będzie dzielił nie tylko z Kowalskim, ale także z czterema szlachciankami. Z drugiej strony zaczynał mieć coraz większe wyrzuty sumienia, że zataja ten fakt przed dowódcą.

Przygotowania do wypłynięcia były też wnikliwie obserwowane przez szpiegów pruskich. Nie zamierzali oni jednak przeszkadzać w tym procesie, zwłaszcza po nauczce jaką otrzymali niedawno od ludzi Donieckiego pod Gdańskiem. We wszystkich portach pruskich panowała zaś pełna mobilizacja, zgromadzono pokaźne siły na przyjęcie ewentualnych agresorów. Przypomnieć należy, że Prusacy uwierzyli w to co im wcześniej przekazał rycerz Krzysztof na polecenie Donieckiego, a mianowicie że Polacy mają popłynąć do Prus by wywołać tam powstanie przeciw Hohenzollernowi.

W ostatni dzień przed wyruszeniem do portu przybyli Tatarzy z Mijagibejem na czele, prowadząc konie uczestników wyprawy. Podobnie, jak przy pierwszej wyprawie, nie można było zabrać ich tyle, żeby starczyło dla każdego uczestnika.

Wieczorem do portu przybył kupiec Schylder w towarzystwie kilku ludzi.

- Co się stało panie Schylder? - zapytał zdziwiony Doniecki - Zaliczka wpłacona przecież już dawno, a na resztę umówieni jesteśmy na jutro.
- Tak wiem, nie o to chodzi...
- Więc o co? Mów...
- Stało się wielkie nieszczęście! Macudowski przejął skład!
- Nie rozumiem. Mów jaśniej! Kim jest ten Macudowski do licha?
- Mój główny konkurent...
- Jak to się stało? Przecież nie mógł przejąć takiego interesu ot tak!
- To wszystko przez mojego wspólnika Stanisława Jochymowskiego! Przegrał wszystko w kości! Macudowski wynajął szulerów, wykorzystał to, że Stanisław lubi sobie namiętnie pograć i stało się!
- Ale żeby aż skład przegrać?
- On jeszcze więcej przegrał! Dlatego jestem zgubiony! Właśnie licytują moją kamienicę!
- Ja wszystko rozumiem panie Schylder, ale co to ma ze mną wspólnego? Pozostałe pieniądze przekażę panu jutro osobiście by nie przejął tego ten Macudowski, ale więcej nic nie mogę zrobić...
- Zabierz nas ze sobą, proszę! Tutaj jesteśmy zgubieni!
- Mam co prawda już komplet, ale jestem zadowolony z naszej współpracy i pomogę. Ilu was jest?
- Ja, ten nieszczęsny Jochymowski, Rafał Kafałkowski i Piątkowski... Adam... Zginą beze mnie!
- A ten co wygląda jak kobieta?
- To właśnie Piątkowski. Młodzieniec jeszcze, zmężnieje z czasem.
- Wezmę całą waszą czwórkę, ale od razu mówię, że wszystkie kajuty zajęte już są...
- My gdziekolwiek sobie przycupniemy, bylebyśmy tylko mogli popłynąć...

Nazajutrz rano do kajuty Donieckiego zapukał Mateusz Budzanowski...

- Co się stało? Wcześnie jeszcze...
- Straż portowa chce wejść na pokład. Jest z nimi niejaki Macudowski.
- Aha, każ im czekać, ubiorę się i zaraz tam przyjdę.

Kwadrans później Doniecki wyszedł z kajuty, czekał już na niego dowódca straży i Macudowski.

- Z rozkazu króla domagam się - wrzeszczał Macudowski - wydania Niemca Martina Schyldera, jego wspólnika Stanisława Jochymowskiego i pomocnika Rafała Kafałkowskiego. Są mi winni pieniądze! Wiem, że ukryli się na tym statku!
- Jak śmiesz ochlaptusie jeden! - ryknął Doniecki - podstępnie powoływać się na króla?! Kpiny sobie z królewskiego majestatu urządzasz?!
- Żądam wydania...
- Precz! Ja tutaj jestem z rozkazu króla! Wynoś się, bo oćwiczyć jak chłopa każę!

Macudowski spojrzał na dowódcę straży, jakby u niego chciał szukać ratunku, a następnie mówił dalej, ale już znaczniej pokorniejszym tonem...

- Dochodzę tylko swoich praw...
- Niby z rozkazu króla?
- Schylder jest mi winien wiele pieniędzy...

Nagle rozmowę przerwał wielki ruch w porcie...

- Król jedzie! Król! - wołał na całe gardło Piotr Laszlo Tekieli.

Macudowski zmieszał się i zaczął się powoli oddalać...

- Dokąd to? Może zapytamy króla czy faktycznie wydał rozkaz na który się powołujesz? - śmiał się Doniecki.
- Zatrzymać go? - zapytał Jacek Światłoniewski.
- Nie trzeba, ubawiłem się przednio przez tego fircyka. Ale dla żartu możecie udać, że chcecie go pochwycić.

Światłoniewski z synem Maciejem oraz Włochem Roberto Gibbencione ruszyli czym prędzej w pościg za Macudowskim, który gdy tylko zorientował się, że go ścigają uciekał aż się za nim kurzyło...

Chwilę później na pokładzie "Neptici" znalazł się król, a za nim weszli magnaci...

- Życzę ci powodzenia pułkowniku! - rzekł Zygmunt Stary.
- Dziękuję Najjaśniejszy Panie! - odparł Doniecki kłaniając się przy tym nisko...

Wizyta była bardzo krótka, król śpieszył się bowiem do Krakowa.

- Wypływamy! - rozkazał Doniecki.
- Nareszcie! - skwitowało cicho wielu uczestników wyprawy.

sobota, 1 czerwca 2013

Epopeja polsko-indiańska (39)

Kontynent północnoamerykański.

Apacze wraz ze sprzymierzonymi z nimi Paunisami i Arapaho wyruszyli z wioski Bizoniego Roga. W przeciwieństwie do pierwszego ataku na wioskę Polomanczów tym razem nie zaniedbali żadnych szczegółów i wysłali wcześniej zwiadowców. Nic dziwnego zważywszy na nauczkę jaką otrzymali za pierwszym razem.

- Co robimy ze zwiadowcami? - zapytał Helmuth Michała Potylicza - Zdejmujemy czy pozwolimy im podejść pod wioskę?
- Skoro zamierzamy ich nękać w drodze to nie ma potrzeby przepuszczać zwiadowców. Trzeba ich pojmać. Przepuszczenie ich do wioski miałoby sens tylko wtedy, gdybyśmy od razu założyli, że tam się bronimy.
- Zawiadomię zatem Janka, żeby ich pojmać.

Marsz Apaczów przebiegł bez większych zakłóceń do samego wieczora. Druga strona wyczekiwała na ewentualne odłączenie się mniejszej grupy od głównych sił by ją łatwo zniszczyć...

- Cały czas idą zwartą grupą... - narzekał Jurko.
- Będziemy ich niepokoić w nocy? - zapytał Helmuth.
- Oczywiście. Dobrze się stało, że założyli obóz nad rzeką, przejdziemy na drugą stronę, a gdy zasną zasypiemy ich gradem strzał - wyjaśniał Potylicz.
- Jestem tego samego zdania co mój biały brat - przyklasnął z zadowoleniem Samotny Wilk wódz Komanczów - Trzeba ich ciągle nękać i męczyć!
- Gdy zaatakujemy to oni nie przeprawią się przez rzekę? - zastanawiał się Jurko.
- W ciemnościach? Nie odważą się, nurt rzeki jest zbyt silny - wyjaśnił Helmuth.
- Przejdą rano - powiedział Potylicz - Być może uda się ich wciągnąć w pułapkę...

Punktualnie o północy na obóz Apaczów zaczęły spadać strzały. Chwilę później rozległo się wściekłe wycie Indian, co zwiastować mogło tylko, że część strzał dotarła do celu. Po kwadransie wszystko ucichło, ale w obozie było gwarno jak w dzień, nikt nie spał.

- Kto nas atakuje? - pytał zdziwiony Śmiały Lis wódz Apaczów Mescalero.
- Strzelali zza rzeki - wyjaśnił Cichy Bawół wódz Apaczów Lipan - nie wiadomo kto...
- Może to ci odszczepieńcy? - wysunął teorię Bizoni Róg wódz Apaczów Lipan.
- Nie wierzę... - powiedział z przekąsem Wielki Łoś wódz Apaczów Jicarilla - przecież oni nawet nie wiedzą, że na nich zmierzamy. Siedzą pewnie spokojnie w wiosce i śpią jak susły.
- Rano sprawdzimy - powiedział Ciężki Kamień wódz Apaczów Mescalero.

Do świtu jeszcze kilkakrotnie podnoszono alarm w obozie. Każdy atak trwał nie więcej niż kwadrans, a później zapadała cisza jak makiem zasiał. O świcie natychmiast wysłano dwustu wojowników za rzekę i policzono, jakie straty spowodowały nocne ataki. Okazało się, że zginęło siedmiu wojowników, a kilkunastu było rannych. Wysłany za rzekę oddział nie odnalazł już żadnych wrogów, ale z pozostawionych śladów wywnioskowano, że napastników było około stu.

Wodzowie nie mieli pojęcia z kim mają do czynienia.

- Jeśli to ci odszczepieńcy - zastanawiał się Bizoni Róg - to musieliby przyjść tu niemal wszyscy. Polomancze, Germanopacze i Kozakezi. Bladych Twarzy tutaj nie było, zostawiają inne ślady.
- Ja myślę, że to nie oni - wyrokował Ciężki Kamień - bali by się nas zaatakować. Może to byli Kiowowie?
- Prawdopodobnie tak - potwierdził Czerwony Ogień wódz Paunisów - Dziwi mnie tylko, że zaatakowali tak małą liczbą...
- Ostrzelali nas - wtrącił się Cichy Bawół - a nie zaatakowali. Może chcieli nas wystraszyć?
- Wioski Kiowów są dość daleko stąd - rzekł Śmiały Lis - Możliwe, że ta setka jest na wyprawie łowieckiej. Trzeba ich dopaść i dać nauczkę!
- A jeśli to pułapka? - zapytał nagle Bizoni Róg.
- Dokładnie sprawdziliśmy ślady - rzekł Wielki Łoś - Była ich niespełna setka. Uciekli w przeciwnym kierunku niż wioska Polomanczów. Może dopiero w trakcie ataków zorientowali się, że posiadamy wielką przewagę?

- To Kiowowie - zawyrokował Czerwony Ogień - Zaatakowali przypadkowo, a gdy zobaczyli, że jest nas znacznie więcej, skulili ogony i uciekli w popłochu. Trzeba ich dopaść! Nie będą tchórzliwe psy strzelać do moich wojowników!
- Ja pójdę za nimi! - zawołał nagle Przyczajony Lis wódz Arapaho - Skoro jest ich tylko setka to z łatwością ich pobiję! Moi wojownicy są żądni skalpów!

Wodzowie długo jeszcze rozmawiali, ale ostatecznie stanęło na tym, że w pogoń za rzekomymi Kiowami ruszyć miał Przyczajony Lis ze swoimi Arapaho. Po pokonaniu wrogów Arapaho mieli czym prędzej wrócić do głównych sił.

- Wygląda na to, że połknęli haczyk - powiedział Potylicz, gdy tylko zwiadowcy donieśli, że od głównych sił odłączyli się wojownicy Arapaho.
- Zwabmy ich do Żabiego wąwozu - zaproponował Helmuth - jest wręcz idealny na pułapkę.
- Wytłuczemy ich co do nogi! - cieszył się Samotny Wilk.

Główna kolumna Apaczów nie śpiesząc się ruszyła w dalszą drogę, ale wczesnym popołudniem wodzowie uznali, że jednak poczekają na Arapaho i rozbili obóz.

- Nie śpieszą się - skomentował Helmuth.
- Czekają na Arapaho - stwierdził Potylicz.
- Posłaniec od Janka przybył - zakomunikował Jurko - Zwiadowcy pojmani.

200 wojowników Arapaho szło w ślad za rzekomymi Kiowami...

- Dzisiaj ich już chyba nie dopadniemy - mówił Przyczajony Lis - Ale jutro ich skalpy będą naszą własnością. Howgh!
- Kiowowie szybko umykają - dziwił się Czarny Borsuk, najlepszy wojownik Arapaho - pewnie spodziewają się, że ich ścigamy...
- Drżą ze strachu tchórzliwe psy - śmiał się wódz.
- Zabijemy ich wszystkich? - dopytywał się wojownik.
- Nie, ale większość. Resztę weźmiemy jako jeńców za których Kiowowie potem nam słono zapłacą! Przenocujemy w wąwozie, kiedyś tam byłem, nadaje się bardzo dobrze na obóz.
- Nie lepiej rozbić się na prerii?
- Nie, w wąwozie. Nie lubię jak wieje.