par

ZOSTAŃ BOHATEREM POWIEŚCI, OPOWIADANIA itd

-------------- ZOSTAŃ BOHATEREM POWIEŚCI, OPOWIADANIA itd ------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Istnieje możliwość napisania powieści, opowiadania itd - gdzie możesz być kim sobie tylko zapragniesz (np. władcą, rycerzem, słynnym podróżnikiem itd), czas i miejsce akcji (dowolne: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość - np. starożytność, średniowiecze, czasy współczesne) - (opcja płatna). Będziesz miał realny wpływ na swojego bohatera - kontakt z autorem. Powieść może być opublikowana np. na tym blogu. Szczegóły do ustalenia - kontakt mailowy: limmberro@op.pl

Polecany post

Historia - Skąd Hitler wziął swastykę?

Swastyka – ogólnie znak ten kojarzy się całemu światu jako symbol nazizmu i zła. Paradoksalnie wcześniej oznaczał całkiem coś innego! Swast...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieść przygodowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieść przygodowa. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 24 września 2017

wtorek, 1 września 2015

Epopeja polsko-indiańska (80)

(powiązane z częścią 74)

Hamburg… Statek „Nefretete” wciąż był w porcie…

- Idę z Zębiszonem do miasta  – oznajmił rano Macudowski – Jeżeli uda mi się załatwić wszystkie sprawy to w samo południe ruszamy w dalszą drogę! Nie zamierzam na nikogo czekać! Przekaż to wszystkim Kaliski!
- Dobrze – odparł głośno Wojciech Kaliski, a pod nosem dodał – połam sobie nogi oszuście…
- Co tam mamroczesz pod nosem Wojtusiu? – zainteresował się Macudowski.
- Nic nic…

Kaliski był wściekły, Macudowski nie płacił mu od początku, zawsze znajdując  wytłumaczenia takiej decyzji… Nie przekonywało to w żaden sposób, ale Kaliski nie wiedział co ma dalej z tym zrobić… Wściekłość narastała, kwestią czasu było tylko kiedy przebierze się miarka…

Po wczorajszym wypadzie na miasto większość jeszcze smacznie spała w swoich kajutach… Tylko nieliczni krzątali się zaspani po pokładzie…

- Stajenny! – darł się szlachcic Sebastian Sokoliński – Gdzie on się podział? Konie trzeba napoić! Jak go dostanę w swoje ręce to skórę wygarbuję!
- Już jestem! – pojawił się nagle Bomblicek.
- Gdzie byłeś gamoniu? Zresztą nieważne! Konie idź poić!
- Dobrze, dobrze.
- Biegiem!

Minęło kilka godzin, coraz więcej ludzi zaczęło krzątać się po pokładzie…

- O! – zawołał zbir Chochoł na widok zbira Jamroza – Jest nasza wczorajsza gwiazda! Ha ha ha!
- Ale o co chodzi? – zdziwił się Jamróz.
- Hi hi! – śmiał się zbir Dziobak – On nic nie pamięta, hi hi!
- ?

Chochoł opowiedział całe wczorajsze zdarzenie…

- Nie pamiętam… Ale dziękuję wam przyjaciele, że mnie uratowaliście z takich opresji… Ale jestem głodny, chodźmy coś przekąsić…

Cała trójka udała się w stronę kuchni…

- Gdzie?! – warknęła stojąca w wejściu Sabina Sviderkova.
- Jak to gdzie? – zdziwił się Dziobak – Głodni jesteśmy!
- Jeszcze nieczynne! – wtrąciła się druga czeska kucharka Dominika Guzikova.
- To sami się obsłużymy! – zawołał dziarsko Jamróz.

Obie kucharki wyciągnęły wałki i odważnie przyglądały się śmiałkom…

- Tak? – uśmiechała się figlarnie Sviderkova machając wesoło wałkiem.
- Chodźmy lepiej na miasto – zaproponował Dziobak – A co dzisiaj będzie na obiad?
- Knedliki! – odparła Guzikova.
- A co to jest? – zdziwił się Jamróz.
- Takie czeskie smakołyki…

Kwadrans później cała trójka siedziała w portowej tawernie…

- Co za czasy nastały panowie – narzekał Chochoł – że jakieś Czeszki rządzą  na naszym statku!
- Bez łaski! – grzmiał Jamróz – Tutaj zaraz dostaniemy pyszne smażone rybki!
- Dobrze prawisz Jamrozie! – śmiał się Dziobak.

Wkrótce cała trójka otrzymała posiłek, w między czasie z drugiego pomieszczenia zaczęła rozbrzmiewać muzyka i śpiew… Klimat zrobił się dziwnie swojski…

- Tyż mene pidmanuła,
Tyż mene pidweła,
Tyż mene mołodoho
Z uma-rozumum zweła

Jamróz nie wytrzymał i poszedł zobaczyć co to za Kozak czy inny Rusin śpiewa w niemieckiej tawernie … Okazało się, że śpiewał wysoki wąsacz, który wyglądał jakby przed chwilą był na stepach… Towarzyszył mu mężczyzna odmiennie ubrany, po zachodniemu... Wąsacz wypił szklankę wina jednym łykiem i rozpoczął kolejną pieśń…

- Szczedryk szczedryk, szedriwoczka,
pryłetiła łastiwoczka,
stała sobi szczebetaty,
hospodaria wykłykaty:
“Wyjdy, wyjdy, hospodariu,
podywysia na koszaru,
tam oweczky pokotyłyś,
a jahnyczky narodyłyś.
W tebe towar weś choroszyj,
budesz maty mirku hroszej,
W tebe towar weś choroszyj,
budesz maty mirku hroszej,
chocz ne hroszej, to połowa:
w tebe żinka czornobrowa.”
Szedrik szedrik, szedriwoczka,
pryłetiła łastiwoczka.

- Ej! – nie wytrzymał Jamróz wykorzystując fakt, że wąsacz zakończył pieśń – Coś za jeden?
- A ty coś za jeden? – zaripostował wezwany.
- Ja pierwszy zapytałem…
- Jam kniaź Sławomir Wigurko! A ten tu – ręką pokazał na leżącego na stole – to mój holenderski przyjaciel Martin Van Coolers!
- Co tu robicie?
- Ot i pytanie! Holender to tu chyba mieszka w Hamburgu, a ja przybyłem w te strony, bo…
- Bo?
- Ukraina za mała dla mnie! Ha ha ha!

Od słowa do słowa skończyło się na tym, że kniaź i zbirzy znaleźli się przy jednym stole…

- A zaśpiewaj kniaziu jeszcze co! – zachęcał Wigurkę Chochoł.

- Hej, tam gdzieś z nad czarnej wody
Wsiada na koń kozak młody.
Czule żegna się z dziewczyną,
Jeszcze czulej z Ukrainą…

- Hej hej! – wołali wesoło zbirzy.

- Wiele dziewcząt jest na świecie,
Lecz najwięcej w Ukrainie.
Tam me serce pozostało,
Przy kochanej mej dziewczynie…

Czas mijał szybko, Wigurko śpiewał kolejne pieśni, wino lało się strumieniami… Niespodziewanie w tawernie pojawił się inny zbir Chwaścior…

- Panowie! Czas wracać! Za godzinę odpływamy!
- Miło mi było poznać tak zacnych jegomości… - powiedział na pożegnanie kniaź Wigurko.
- Jakie pożegnanie? Idziesz z nami kniaziu! – zawołał Jamróz.
- A Holender?
- Jego też bierzemy! – zagalopował się Dziobak.
- No dobra…

Tymczasem na statku okazało się, że nie wszyscy wrócili z wczorajszej wyprawy… Brakowało Włocha Mario Gibbencione, kronikarzy Czerkaszenki i Dariusza Grzybowskiego – podobno załatwili sobie posadę w miejskim ratuszu – szlachcica Krystiana Szałajdowskiego i Czeszki Evy Janikovej…

- Mówiłem, że nie będziemy na nikogo czekać! – grzmiał Macudowski - Co ze zbirami?
- Chwaścior po nich poszedł – wyjaśnił szlachcic Sokoliński.
- Na nich poczekam, ale niech się śpieszą!

W kuchni trwały przygotowania do obiadu…

- Udały się nam te knedliki dzisiaj! – cieszyła się Guzikova.
- Ano udały! – odparła z uśmiechem Sviderkova – Pst! Nic nie mów!
- Co się stało?
- Coś usłyszałam…

Sviderkova zaczęła powoli zbliżać się do spiżarni…

- Kim jesteście?! – zawołała nagle na widok trzech kobiet.
- Proszę! – zawołała jedna z nich – Nie wydawajcie nas!

Sviderkovej żal się zrobiło dziewczyny…

- No dobrze, ale kim jesteście i co robicie w naszej spiżarni?
- To długa historia…
- Domyślam się, ale chętnie posłucham…
- Sabinko! – wtrąciła się Guzikova – Już czas wydawać knedliki! Ludzie zaczynają wchodzić na salę!
- No cóż… Siedźcie tutaj cichutko, a jak skończymy wydawać posiłki to wtedy wszystko opowiecie, dobrze?
- Dobrze.
- Potem was też poczęstujemy knedlikami, bo pewnie głodne jesteście…
- Dziękujemy.

Trzy kobiety w spiżarni… Były to Paulina Połniakowska, Monisława Maciejewska i Renata Jarczykowska…

- Zwariowałaś? – syknęła oburzona Guzikova – Co ty wyprawiasz? Trzeba je szybko wydać Macudowskiemu!
- Nie. Mam dobre serce… Żal mi ich… Ciekawość mnie zżera co ich skłoniło do tego, żeby dostać się na nasz statek… To pewnie miłość…
- Jak miłość to rozumiem. Idziemy wydawać knedliki, a potem nam wszystko opowiedzą!

Gdy już wszyscy byli najedzeni Czeszki wróciły do kobiet…

- Najpierw też zjedzcie, a potem opowiadajcie! – zarządziła Sviderkova.

Kobiety były bardzo głodne…

- Dominika! Przynieś jeszcze! Niech sobie biedactwa pojedzą – litowała się Sviderkova.

Po jakimś czasie Połniakowska rozpoczęła opowieść…

- Jakiś czas temu z Polski ruszyła wyprawa… W sumie to nie wiem dokąd… Wszystko było trzymane w strasznej tajemnicy… W wyprawie tej uczestniczył mąż mój – Krzysztof. Do tej pory nie mogę sobie darować, że zgodziłam się na to… To znaczy nie chciałam się zgodzić, ale on i tak nie słuchał! Czekałam, czekałam i żadnych wieści! W końcu ruszyłam do Gdańska, bo z tego miasta wyruszyła wyprawa pod dowództwem Michała Potylicza… Spóźniłam się, bo dzień wcześniej wyruszyła druga wyprawa, którą dowodził pułkownik Jerzy Doniecki… Gdy już miałam wracać bezradna do domu dowiedziałam się, że Macudowski planuje ruszyć za nimi… Postanowiłam załapać się na jego statek, ale nie chciałam jednak ruszać sama, a miały do mnie dojechać dwie – obecne tutaj – przyjaciółki… Wyjechałam im naprzeciw, ale spotkała mnie niemiła przygoda przez którą znowu się spóźniłam! Postanowiłam nie dawać za wygraną i już z przyjaciółkami wsiadłyśmy na inny statek płynący do Hamburga… Liczyłyśmy, że dogonimy „Nefretete”!
- Czegoś tu nie rozumiem – wtrąciła się Guzikova.
- Tak?
- Rozumiem miłość pchającą cię do poszukiwań męża, ale te dwie kobiety to tu po co? Ich mężowie brali udział w tej samej wyprawie?
- Nasi mężowie Bóg raczy wiedzieć gdzie są… - westchnęła smutno Maciejewska.
- Najstarsi Kozacy nie pamiętają kiedy domy rodzinne zostawili… - dodała z żalem Jarczykowska.
- Mężowie moich przyjaciółek od lat w wojsku… Strzegą granic Rzeczpospolitej, a to przed Tatarami, a to… przed wszystkimi… - wyjaśniała Połniakowska.
- Prawda jest taka, że… - ożywiła się Maciejewska – pasuje im takie życie! Dlatego postanowiłyśmy z Renatą, że my też z domu się ruszymy i będziemy towarzyszyć Paulinie!
- Pierwsze trzy lata płakałyśmy! – kontynuowała Jarczykowska – Nasi mężowie pojawiali się w domostwach raz, może dwa razy w roku… Ale teraz postanowiłyśmy, że nie będziemy marnowały życia czekając na naszych mężczyzn! Od dwóch lat doskonalimy się w walce, umiemy władać szablą nie gorzej od wielu mężczyzn, strzelamy wybornie z łuków! Monisława jest w tym prawdziwą mistrzynią!
- Pomożemy wam! – powiedziała Sviderkova – Prawda Dominisiu?
- Tak!

W między czasie zbirzy wrócili na statek…

- Kogo mi tutaj prowadzicie? – zapytał zdziwiony Macudowski.
- Wielkiego kniazia Sławomira Wigurkę i Latającego Holendra! – odpowiedział śmiejąc się zbir Dziobak.
- Wielkiego? – zdziwił się mówiąc pod nosem Wigurko.
- Biorę ich na służbę! – podjął błyskawiczną decyzję Macudowski, był bowiem świadom, że kilka osób z załogi mu odpadło, a pojawiła się szansa na uzupełnienie składu.
- Nikt tak ładnie się śpiewa jak Wigurko! – reklamował kniazia Jamróz.
- A ten drugi coś niemrawy…
- Pijany! – śmiał się Chochoł – Jak wytrzeźwieje to będzie brykał, że ho ho!
- Odpływamy za kwadrans! – zarządził Macudowski.

Minęło pół godziny…

- Do stu diabłów! – darł się Macudowski z kajuty – Mieliśmy dawno wypłynąć! Co do licha?
- Nie da rady… - odparł zbir Zębiszon.
- Jak nie da rady? Co nie da rady?
- Sam zobacz…

Macudowski wyszedł z kajuty i aż przyklęknął z wrażenia… W porcie znajdowało się kilkuset Niemców i wszyscy mieli wycelowane lufy w kierunku „Nefretete”…

- Co się stało do stu piorunów? – klął Macudowski.
- Idzie do nas dwóch Niemców… - wyjaśnił zbir Chwaścior.

- Słucham. O co chodzi? Żądam wyjaśnień! – denerwował się Macudowski.
- Jestem kapitan Wilhelm Bintermeier – przedstawił się najpierw Niemiec – Wczoraj kilku członków pańskiej załogi obraziło hrabinę Brunhildę Von Kunickbreitner! Żądamy wydania największego prowodyra! O tego! – wrzasnął Niemiec i wskazał na zbira Chochoła.
- A jeśli nie? – odparł zawadiacko Macudowski.
- Zatopimy ten statek! – krzyknął Niemiec i wskazał na armaty w porcie.

Macudowski był przerażony, zdawał sobie sprawę, że nie mają żadnych szans w tym starciu…

- Weźmiecie go i będziemy mogli odpłynąć? – zapytał szeptem Niemca.
- Tak!
- Bierzcie go! – powiedział już na cały głos.
- Nie! – rozdarł się Chochoł – Dlaczego?
- Narozrabiałeś wczoraj tak? – syknął Macudowski – To teraz pokutuj!
- Nie oddamy Chochoła! – zawołali zbirzy – Nie oddamy Chochoła!
- Nie macie wyjścia! – tłumaczył Macudowski – Spójrzcie na te armaty! Podziurawią nas jak sito!
- Sam pójdę! – zawołał Chochoł – Nie chcę żebyście wszyscy zginęli za mnie…

Chochoł wyszedł na środek podkładu…

- Żegnajcie!

Zbir został pochwycony przez Niemców i po chwili był już na lądzie… Obrócił się jeszcze – mimo asysty przytrzymujących go Niemców – rzucił ostatnie spojrzenie na statek i na swoich towarzyszy… Chwilę później zobaczył niemieckiego babochłopa – tego samego, z którym bił się wczoraj wieczór…

- A! To znowu ty!

W tym samym momencie zarobił solidnego sierpowego w twarz, aż się skulił…

- Tak to ja!

Po chwili Niemcy zaczęli go kopać, a jeden z oficerów głośno wrzeszczał…

- Więcej szacunku! To jest pani hrabina!

Smutek panował na pokładzie „Nefretete”… Wielu odwracało wzrok by nie widzieć tego co Niemcy robią z Chochołem…

- Ruszamy! Już czas! – zakomunikował Macudowski jak gdyby nic się nie stało…

- O! Widzisz Rodaccio! – skwitowała całą sytuację Agnieszka Krzemieńska vel Angielka Agnes Flint – Problem własności kajuty sam się rozwiązał…Posiedź sobie teraz tu sama, a ja coś załatwię i zaraz wrócę…

Krzemieńska wyszła z kajuty…

- No i co teraz sierściuchu?! – powiedziała do chomika Sebka (ulubiony zwierzak Chochoła) – Szukaj pana! – zawołała rzucając chomikiem w kierunku lądu…

Krzemieńska nie wróciła do kajuty, ale skierowała się do Ukrainki Rusłany Kramerko…

- Co chciałaś? – zapytała zdziwiona Ukrainka.
- Podobno umiesz patrzeć w przyszłość…
- Może i umiem, może i nie umiem…
- To umiesz czy nie? Zdecyduj się!
- Nie bądź taka nerwowa! Teraz nie będę wróżyła, przyjdź jutro!
- Chcę wiedzieć!
- Jutro!
- Ale…
- Jutro!
- No dobrze…

Macudowski zadowolony, że w końcu statek wypłynął z Hamburga zmierzał do swojej kajuty… Po drodze spotkał Kaliskiego, który wyraźnie zagrodził mu drogę…

- Co chciałeś Wojtusiu?
- Musisz mi w końcu zapłacić!
- Oj, tyle razy ci już tłumaczyłem, że pieniądze nie są ci na statku do niczego potrzebne… Dostaniesz w swoim czasie…
- Nie! Chcę teraz!
- Wojtusiu, dam ci to jeszcze zgubisz, a u mnie twoje pieniążki będą naprawdę bezpieczne…
- Nie! Chcę teraz swoje pieniądze!
- Wojtusiu zmęczony jestem… Porozmawiamy później, przepuść mnie, położyć się muszę…

Macudowski zaczął przesuwać Kaliskiego, ale ten był już na tyle zdeterminowany, że nie zamierzał go przepuścić…

- Co widzę? Własnym oczom nie wierzę! Zejdź z drogi, bo Zębiszona zawołam!
- Płać teraz! Za wszystkie transporty zboża, które dostarczyłem i za cały okres służby jaką odbyłem!
- ?
- Płać albo w mordę dam!
- ?
- Nie udawaj głuchego! I oddaj złoto, które zabrałeś moim rodzicom!
- ?
- Płać!
- Co ty Wojtusiu? Co ty…

Kaliski był tak zdenerwowany, że Macudowski zaczął się go naprawdę bać…

- Zębi… - rozdarł się próbując przywołać Zębiszona na pomoc, ale w tym samym momencie Kaliski rzucił się na niego z pięściami i zaczął go nimi okładać…
- Ratu… - duszony Macudowski wzywał pomocy…

Kilka chwil później Kaliski wrzucił związanego i zakneblowanego Macudowskiego do kajuty…

Niebawem przed nią pojawił się Zębiszon…

- Słyszałem coś… - wybełkotał niewyraźnie zbir.
- Co?
- No nie wiem…
- To jak nie wiesz to po co człowiekowi głowę zawracasz?!

Zębiszon uważnie obserwował Kaliskiego…

- A co ty taki czerwony jesteś?
- Ja?
- No…
 - Nie wiem…
- Idę do Macudowskiego…
- Po co?
- Zobaczyć co u niego…

Kaliski zagrodził mu drogę…

- ?
- Nie można!
- ?
- Spać poszedł, źle się czuje. Powiedział, żeby go nie budzić! Mam tego pilnować!
- Aha.

„Nefretete” coraz bardziej oddalał się od Hamburga, płynąc w nieznane…

O zachodzie słońca na pokładzie pojawił się niespodziewanie Rosjanin Ivan Zbereznikov… Zaczął biegać nago, wesoło podrygując i wołając…

- Eeee!

Na pokładzie nie było nikogo prócz niego… Niemal… Bo akurat w tym momencie wyszła ze swojej kajuty tajemnicza Anna Von Stollar…

- Eeee!

- No ładnie… - rzekła do siebie zdziwiona widokiem nagiego Rosjanina… - O co takiemu chodzi?

Zbereznikov pohasał jeszcze chwilę, po czym zniknął tak samo błyskawicznie jak się pojawił… Niemka poszła w kierunku kajuty Macudowskiego…

- Wiem o wszystkim! – oznajmiła na wstępie Kaliskiemu.
- Tak?
- Jesteśmy z tobą. Moi ludzie zajmą się Zębiszonem w razie potrzeby. Jutro ogłosimy cię nowym dowódcą! Zabij Macudowskiego dzisiaj w nocy!
- Ale ja chciałem tylko odzyskać swoje pieniądze… - odparł nieśmiało Kaliski.
- Trzeba grać o całą pulę!

Von Stollar szybko zniknęła w mroku, noc zapadała już bowiem…

Kaliski wciąż tkwił pod drzwiami kajuty…

- Zabić Macudowskiego? Ja tylko… - mówił sam do siebie – Z drugiej strony co dalej? Zabiorę mu pieniądze, które mi się słusznie należą… ale co dalej? Co ja zrobiłem najlepszego? Jak on odzyska wolność to… natychmiast każe mnie zabić! Co robić, co robić? Nie mam chyba wyjścia! Muszę go zabić!

Kaliski wyprężył się i wbiegł z nożem w ręku do środka…









środa, 1 października 2014

Epopeja polsko-indiańska (75)

II polska wyprawa do Nowego Świata. Plaża w Luizjanie…

Dowódca pułkownik Jerzy Doniecki zwołał zebranie…

- Wiemy już, że nie trafiliśmy na kolejną wyspę, potwierdziły to patrole wysłane w głąb lądu. Nie znamy jeszcze terenu, więc proponuję poruszać się ostrożnie. Przodem pójdą grupy zwiadowcze, potem główna grupa. Na dowódcę grup zwiadowczych wyznaczam rycerza Krzysztofa.

Po omówieniu wszystkich szczegółów z obozu ruszyły trzy grupy zwiadowcze: północna, północno-zachodnia i północno- wschodnia. Zwiadowcy mieli być w ciągłym kontakcie z główną grupą i w razie napotkania tubylców lub czegokolwiek podejrzanego mieli niezwłocznie o tym fakcie powiadomić.

Dowódca poszedł pożegnać się z Peterem  Van Guydenem…

- Czas rozstać się. Co postanowiłeś w sprawie Dirka Van Krupenhoffa?

Holender nie zdążył nawet odpowiedzieć…

- Statek! Statek odpływa! – wołał Budzanowski.
- Wygląda na to, że Van Krupenhoff zadecydował za ciebie – skwitował sytuację Doniecki.
- Na to wygląda pułkowniku…
- Nie pozostaje ci zatem nic innego jak tylko dołączyć do nas…
- Będę zaszczycony! Nie tylko dlatego, że nie mam innego wyjścia.

Trzy godziny po wyruszeniu zwiadowców główna grupa także opuściła obóz na plaży…

Przez pierwsze dwa dni marszu wszystko przebiegało prawidłowo, zwiadowcy znajdowali się cały czas w kontakcie z główną grupą.  Nie natrafiono w tym czasie na żadne ślady świadczące o przebywaniu w okolicy innych ludzi…

- Piękny kraj! – zachwycał się dowódca – aż dziw bierze, że nikt tu się nie osiedlił…

Trzeciego dnia stało się nieszczęście…

Wszystkie trzy grupy zwiadowcze zostały zaatakowane przez Hiszpanów. Niewoli uniknął tylko Przemysław Janczurowski, który akurat odłączył się od pozostałych przed samą napaścią, aby dotrzeć do głównej grupy z dziennym raportem.  Trochę zwlekał z udaniem się w drogę i dzięki temu widział z ukrycia całą sytuację. W pierwszej chwili chciał pośpieszyć z pomocą, ale widząc przeważające siły wroga słusznie uznał, że nie ma to najmniejszego sensu i znacznie lepiej zrobi, gdy niezwłocznie powiadomi Donieckiego o całym zajściu.

Ocalił tym samym główną grupę, gdyż Hiszpanie po krótkim postoju skierowali się właśnie na południe…

Kilka godzin później w grupie głównej podniesiono alarm…

- Wszystkich ujęto? – spytał dowódca.
- Tak – poinformował Janczurowski – Byłem w grupie z Krzysztofem Połniakowskim, Jackiem Światłoniewskim i Krzysztofem Romanowskim, ale widziałem potem, jak prowadzili pozostałych, szlachtę, Kozaków Bodczenkę i Kotaszenkę i Tatarów.
- Ilu było tych Hiszpanów?
- Nie wiem dokładnie, ale co najmniej dwustu. Nie mogę jednak zapewnić czy widziałem wszystkich. 
Śpieszyłem co koń wyskoczy by was zawiadomić, zwłaszcza że zmierzali na południe ku wam…

- Dobrze zrobiłeś – pochwalił Doniecki – Musimy zejść im z drogi i jednocześnie zorientować się ilu ich dokładnie jest.  Ale nawet jeśli dwustu to i tak mają ogromną przewagę.

W dalszej części rozmowy dowódca wypytywał o uzbrojenie i konie Hiszpanów. Natychmiast, gdy skończył rozmowę kazał wezwać Anglika Martina Swayzego Von Bigaya…

- Przydadzą nam się twoje umiejętności tropicielu… Musimy dokładnie wiedzieć ilu ich jest w tej okolicy i gdzie trzymają naszych. Podejmiesz się tego zadania?
- Podejmę! Wyruszam natychmiast!

Cały obóz gorączkowo rozpoczął przygotowania do marszu. Zdawano sobie sprawę, że Hiszpanie mogą natrafić na ich ślady, bądź też któryś ze zwiadowców mógł zostać „złamany” na torturach. Dlatego, żeby zmylić wroga przez kilka godzin jechano korytem niewielkiej rzeczki, która płynęła nieopodal. Po trzech godzinach Doniecki zarządził postój.

- Tutaj założymy obóz. Idealne miejsce, te skały z tyłu zapewnią nam bezpieczeństwo. Trzeba szybko dostosować je do obrony.

W ślad za nimi posuwali się dawni mieszkańcy „dziury w ścianie” na statku „Neptica”…

- Co się dzieje? – dziwił się Dawid „Szpiegu” Łęckowski – skąd ta nagła panika i ten marsz rzeką?
- Nie wiem, ale myślę, że póki co należy ich się trzymać – zastanawiał się Ślązak Szmicior.
- Dzicy? – rzucił nagle Szpiegu.
- Głodny jestem! – narzekał Marian Łuszczyński.

Grupa Szmiciora, czy jak sam ją nazywał – banda Szmiciora, nie składała się już ze wszystkich mieszkańców „dziury w ścianie”… Jarosław z Cebulewa i Bartłomiej Głuchowski dołączyli do ludzi Donieckiego, który nie mógł nadziwić się skąd oni się wytrzasnęli… Obaj znaleźli się wśród zwiadowców ujętych przez Hiszpanów… Włocha Prostaccio nikt nie widział od początku wylądowania na stałym lądzie…

Trwały gorączkowe przygotowania do ewentualnej obrony… Anna Żbikowska od pewnego czasu obserwowała Agnieszkę Dębską… Od momentu pojawienia się Hiszpanów Dębska cały czas trzymała łuk w ręce, sprawdzała strzały i w ogóle zachowywała się dziwnie… Żbikowska nie śmiała pytać dlaczego tak się dzieje, ale gdy zobaczyła, że jej przyjaciółka kieruje się w stronę koni nie wytrzymała…

- Co chcesz zrobić?

Dębska obróciła się, ale nic nie odpowiedziała…

- Nie zostawiaj mnie! – lamentowała ze łzami w oczach Żbikowska.
- Przestań Anno, nie powstrzymasz mnie! Poza tym nie zostaniesz sama, jest przecież Koszyńska…
- Ona? Poza Szlachtowskim świata  nie widzi!
- Muszę jechać! Od teraz nazywam się Jagna!
- Jagna? Jak jechać? Gdzie jechać? Po co?
- Muszę! Do zobaczenia!
- Agnieszka!

Dębska zwinnie wskoczyła na upatrzonego wcześniej wierzchowca i błyskawicznie odjechała…

Jagna pędziła jak oszalała, dopiero po godzinie zatrzymała konia, zeszła na ziemię i spokojnie zastanawiała się jaki plan obrać…

- Znowu jestem w swoim żywiole… - powiedziała sama do siebie i zaczęła wspominać dawne czasy, gdy podczas pobytu u ciotki na Ukrainie bawiła się wraz z kuzynami…  Tak się złożyło, że ciotka nie miała żadnej córki, tylko samych synów, więc Jagna chcąc nie chcąc przebywając w ich towarzystwie bawiła się w strzelanie z łuku, jazdę konno itd. Była jedyną dziewczyną w grupie, ale szybko okazało się, że miała zdolności większe niż kuzyni… Szybko nabrała takiej wprawy, zwłaszcza w strzelaniu i jeździe konnej, że kuzyni zostawali daleko z tyłu… Gdy liczyła szesnaście wiosen na terytorium Rzeczypospolitej bardzo często wjeżdżały tatarskie czambuły… Akurat mały oddział Tatarów działał w okolicy, gdzie mieszkała jej ciotka… Nie było regularnego wojska w tych rejonach, więc Tatarzy napadali na kolejne wsie, paląc, mordując, rabując i przy okazji biorąc obfity jasyr… Jagna zwołała kuzynów oraz mężczyzn mogących nosić broń z najbliższej okolicy i w sile 15 osób postanowiła urządzić zasadzkę na Tatarów, którzy posuwali się właśnie w ich stronę… Wróg miał ponad trzykrotną przewagę… Jagna błysnęła jednak talentem dowódczym, a także celnym okiem – sama powaliła z łuku dziesięciu Tatarów… W efekcie Polacy odnieśli spektakularne zwycięstwo, uszło zaledwie kilku przeciwników, jasyr został uwolniony… Jagna została bohaterem okolicy…

- Dość wspomnień – ponownie rzekła do siebie – Czas działać! Muszę ich ratować!

Kobieta ponownie wsiadła na konia i ruszyła, tym razem już ostrożniej, bacznie obserwując i nadsłuchując… Po kilku kwadransach takiej jazdy natknęła się na ślady koni… Już po pobieżnej analizie stwierdziła, że musieli tędy przejeżdżać Hiszpanie…

- Wygląda na to, że nas nie ścigają… Chyba, że to inny oddział lub rozdzielili się…

Jagna zastanowiła się chwilę, po czym postanowiła ruszyć za tropem, który wiódł na południe, a po godzinie zaczął skręcać bardziej ku zachodowi…

- Dokąd oni jadą? – zastanawiała się.

Tymczasem w obozie Donieckiego najważniejsze prace związane z przystosowaniem tego miejsca do obrony zostały wykonane…

- Czarnienko! Gibbencione! – zawołał dowódca – Pojedźcie na tamto wzgórze. Doskonale musi być widać stamtąd całą okolicę. Obserwujcie!

Kozak i Włoch ruszyli natychmiast na stanowisko i już po pół godzinie byli na miejscu.

- Doniecki miał rację – stwierdził Czarnienko – Wszystko stąd widać jak na tacy. Łatwo wypatrzymy zbliżających się Hiszpanów, a i nasz obóz dobrze stąd widać.
- Idę spać – rzekł Włoch – Obudź mnie jakby coś się działo, a jak nie to za dwie godziny, wtedy cię zmienię.

Do Donieckiego przyszły szefowe firmy sprzątającej Anna Hynowska i Katarzyna Madejska…

- Coś się stało? – zapytał zdziwiony pułkownik.
- Chyba tak – odparła zdenerwowana Hynowska.
- Zamieniam się w słuch…
- Zaginął Czarny Malik! – wrzasnęła Madejska.
- No właśnie – dodała druga kobieta.
- Jak zaginął? Mówcie dokładniej!
- Malik poszedł z Wiechą rozglądnąć się po okolicy – wyjaśniała Hynowska – o! Przepraszam… Z Wiechosławem, bo tak teraz każe na siebie mówić… W pewnym momencie rozdzielili się i mieli od różnych stron wrócić do obozu… Wiechosław wrócił, a Czarnego Malika nadal nie ma…
- A minęło już dwie godziny! – uzupełniła Madejska.
- Spokojnie… Może gdzieś zabłądził? Zaraz wyślę ludzi na przeszukanie okolicy…
- Jak zabłądził? – dziwiła się Hynowska – Ślepy by trafił! Te skały widać z daleka!
- Wyślę ludzi… Co innego mogę wam rzec? A ten Wiecha-Wiechosław nic mu nie zrobił? Różnie bywa…
- Nie, nie! – zawołała Madejska – Toż to przyjaciele są!
- Czasem i wśród przyjaciół różnie się dzieje…
- Niemożliwe – wtórowała Hynowska – Oni są jak bracia, lubią się.

Doniecki zgodnie z obietnicą wysłał patrole… Jeden z nich dotarł na wzgórze…

- Co jest? – zawołał Czarnienko
- Nie widzieliście Czarnego Malika? – zapytał Piotr Laszlo Tekieli – Zabłąkał się gdzieś…
- Nikogo nie widziałem. Poza wami, bo plątacie się od jakiegoś czasu po okolicy…
- Doniecki wysłał patrole… Nie wiadomo co z nim się stało… Jakbyście go wypatrzyli to dajcie znać.
- Dobrze.

Anna Żbikowska od momentu rozstania z Jagną (Agnieszka Dębska) nie mogła sobie znaleźć miejsca w obozie…

- Co się dzieje Anno?  - zaczepiła ją Andżelika Koszyńska - Ty płaczesz?
-  Agnieszka odjechała…
- Jak to odjechała? Sama?
- Tak.
- Ale po co i gdzie?
- Nie wiem dokładnie, ale chyba w stronę Hiszpanów…
- Złapią ją jeszcze i tyle. Źle zrobiła…
- Nie znasz jej, ona tak łatwo nie da się złapać…
- No, ale po co pojechała? Bohaterką chce zostać? Co ona myśli, że sama Hiszpanów pokona? Bohaterzy wyginęli pod Grunwaldem…
- Nie wiem…
- Zaraz do ciebie wrócę Anno… Muszę coś załatwić jeszcze, dobrze?
- Dobrze.

Koszyńska szła szybko do Tomasza Szlachtowskiego…

- Co za dzień! Jedna pojechała Bóg wie gdzie, druga płacze… Tomek też bez humoru…
- O! Jesteś już… - powiedział na powitanie Szlachtowski.
- Dalej rozpaczasz po Mariuszu Rochu Kowalskim?
- Nie rozumiesz Andżeliko… Ja nie rozpaczam, ja przeżywam…
- Co za różnica?
- O, właśnie… Jak ty nic nie rozumiesz…
- ?
- Z Mariuszem znamy się od dziecka… O, od takiego brzdąca… Rozumiesz? A teraz jego nie ma… Nie wiadomo czy żyje i co z nim… Nic nie wiadomo… Źle mi z tym… Muszę coś zrobić!
- Co chcesz zrobić? Poczekaj aż wróci ten angielski tropiciel… Chcesz żeby ciebie też złapali? Tak nie pomożesz Kowalskiemu!
- Może i masz rację…
- Mam!
- To co mam robić, gdy duszę mi szarpie rozpacz i niepewność za przyjacielem?!
- Nic! Wróci tropiciel, będzie coś wiadomo! A może sami Hiszpanie tu przyjdą? Zostawisz mnie samą?!
- No nie… Nie zostawię… A co ty tak z tym tropicielem? Raz kogoś znalazł i już mi wielki tropiciel!
- To sprawa załatwiona… Jak się nudzisz to idź na patrol… Czarny Malik zaginął…
- Jaki Czarny Malik znowu?
- Ten wysoki z firmy sprzątającej statki…
- A ten…
- No, już… Idź go też poszukaj, zajmiesz się czymś!


poniedziałek, 28 lipca 2014

Epopeja polsko-indiańska (72)

Floryda…

Bachula prowadził związane kobiety: Kate Italian i Malwę Topollani… (powiązane z częścią 61). Szedł po śladach, aż doszedł do … jaskini.

- Tu pewnie schowałyście skarb Belicareza!
- Nic ci nie powiemy dziwolągu! – żachnęła się Kate.

Bachula nie odparł nic, wszedł szybko do jaskini…

- Myślisz, że znajdzie? – zapytała Malwa.
- Musiałby być ślepy, gdyby nie znalazł… Przecież skrzynia leży centralnie pod ścianą…
- No tak! Gdzie ten Tom?! Zawsze gdzieś polezie, gdy jest potrzebny!

Po kwadransie Bachula wyszedł z jaskini ciągnąc za sobą coś ciężkiego…

- No to moje panie! Pierwsze zadanie wykonane!
- Skoro posiadłeś już kosztowności Belicareza to może nas wypuścisz? – zapytała Malwa.
- Żartujesz sobie. Skarb i my wszyscy wracamy na Kubę!

Malwa miała już coś odpowiedzieć, ale Kate dała jej znak, że nie ma to sensu…

- Spróbujemy go uwieść? – zaproponowała Malwa.
- Jest stary i brzydki… - odpowiedziała z niechęcią Kate.
- Wolisz wrócić do tego drania Belicareza? Nie wiadomo co z nami zrobi…

Rozmowę kobiet przerwało wołanie…

- Hej! Ty dziadzie jeden! Zostaw moje kobiety!
- To Tom! – ucieszyła się Kate.

Głos dochodził z góry, ale nie było nikogo widać… Bachula błyskawicznie odskoczył od skrzyni i szybkimi susami pędził w górę…

- No, nie wiem… - zmartwiła się Malwa – czy Tom da sobie z nim radę. Ten staruch jest niezwykle silny i szybki, jakaś moc jest w nim…

Za chwilę rozległy się odgłosy walki, która trwała niespełna kilka minut, a zaraz potem wrócił Bachula…

- Ty draniu! – naskoczyły nań kobiety – Zabiłeś go!
- Jeszcze chyba żyje… ale pewnie niedługo…
- Malwa! – syknęła cicho Kate – Nie dajmy mu satysfakcji… Nie odzywamy się do dziada… Żadnego uwodzenia! Już wolę tego wstrętnego admirała!

Kilka godzin później wszyscy znaleźli się niedaleko plaży…

- Już wieczór… - powiedział Bachula – Przenocujemy tutaj, a rano popłyniemy na Kubę… Admirał ucieszy się bardzo na widok swojego skarbu, no i z faktu ujęcia cyrkowców-złodziejaszków... Ha ha ha

Tymczasem ranny Tom Michael leżał wciąż nieprzytomny… Tajemnicze dwie postacie podniosły go z ziemi i zabrały ze sobą…