par

ZOSTAŃ BOHATEREM POWIEŚCI, OPOWIADANIA itd

-------------- ZOSTAŃ BOHATEREM POWIEŚCI, OPOWIADANIA itd ------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Istnieje możliwość napisania powieści, opowiadania itd - gdzie możesz być kim sobie tylko zapragniesz (np. władcą, rycerzem, słynnym podróżnikiem itd), czas i miejsce akcji (dowolne: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość - np. starożytność, średniowiecze, czasy współczesne) - (opcja płatna). Będziesz miał realny wpływ na swojego bohatera - kontakt z autorem. Powieść może być opublikowana np. na tym blogu. Szczegóły do ustalenia - kontakt mailowy: limmberro@op.pl

Polecany post

Historia - Skąd Hitler wziął swastykę?

Swastyka – ogólnie znak ten kojarzy się całemu światu jako symbol nazizmu i zła. Paradoksalnie wcześniej oznaczał całkiem coś innego! Swast...

czwartek, 23 listopada 2017

Epopeja polsko-indiańska (86, fragment III - chronologicznie 88)

Kabina czasu z esesmanami i kilkoma uprowadzonymi z XVI wieku osobami wylądowała…

Niemcy po krótkim mocowaniu się otwarli ciężkie drzwi… Jakież było ich zdziwienie, gdy w odległości kilkudziesięciu metrów ujrzeli wpatrujących się w nich … rycerzy! Ci byli jeszcze bardziej zaskoczeni… Po chwili ciszy dowódca rycerzy dał znać łucznikom by zasypali niespodziewanych przybyszy gradem strzał… Esesmani w pośpiechu zaczęli zamykać drzwi… Jedna ze strzał dosięgła jednak Neumanna, który po chwili osunął się na podłogę…

- Śmierć saracenom! – zawołał dowódca rycerzy – Na nich! Deus vult (Bóg tak chce)!

Rycerze ruszyli ławą w stronę zamkniętej już kabiny i zaczęli mieczami uderzać  w drzwi i ściany.

- Co się dzieje? – irytował się sturmbannfuhrer Otto Bauer.
- Widocznie znowu nie trafiliśmy tam gdzie należy… - skwitował obersturmfuhrer Hermann Roede.
- Szykować broń! – rozkazał Bauer – Zaraz im pokażemy gdzie raki zimują!

Niemcy szykowali się do odparcia ataku na kabinę, choć trzeba przyznać, że ściany i drzwi wykonane były z naprawdę solidnej i grubej stali. Po początkowej furii rycerstwo zaprzestało obijania, niektóre miecze odczuły bowiem uderzenia zdecydowanie bardziej niż przedmiot ataku. Ponownie nastała dłuższa chwila ciszy, Niemcy mieli zaraz otworzyć drzwi i zaatakować, a rycerze przyglądali się dziwnej konstrukcji nie wiedząc jak ją „ugryźć”.

- Coś się dzieje! – zawołał Schymann.

Kabina zaczęła się poruszać… Kilka chwil później zniknęła pozostawiając jeszcze bardziej zaskoczonych napastników…

Okazało się, że wynalazca kabiny czasu profesor Loewenbringer ponownie pomylił się w wyliczeniach i esesmani zamiast w 1944 roku wylądowali w 1108 roku… Napastnikami byli prowansalczycy, którzy uczestniczyli w krucjacie do Ziemi Świętej…

- Zaraz ich tu ściągnę pułkowniku Schminkel – wyjaśniał profesor – Nastąpiła mała pomyłka, zamiast w przyszłość wysłałem ich jeszcze bardziej w przeszłość… Dobrze wpisałem liczbę lat, ale w złą stronę…

Minutę później potwierdziły się słowa uczonego, bowiem kabina faktycznie wylądowała… Esesmani wyszli na zewnątrz…

- Witajcie! – rozpoczął profesor – Nie wszystko poszło jak zamierzaliśmy, ale to jest prototyp…
- Zauważyliśmy – skwitował Bauer.
- Nie wróciliście sami… - zauważył Schminkel.

Poza esesmanami z kabiny wyprowadzono Bachulę i cztery kobiety: Angelinę Dudeiros, Sieviorettę, Kate Italian i Malwę Topollani.

- To prezent dla fuhrera – wyjaśnił major.
- Wypocznijcie – mówił pułkownik – Każdy z was otrzyma tydzień urlopu, a potem znowu wyruszycie w podróż w czasie… Miejmy nadzieję, że teraz już traficie tam gdzie trzeba! Profesor potrzebuje tych kilku dni, żeby wszystko dokładnie sprawdzić i całkowicie wyeliminować możliwość pomyłki!

Ledwie pułkownik skończył wypowiedź nastąpiło wielkie poruszenie…

- Fuhrer! Nasz fuhrer niedługo tu będzie!

Natychmiast przystąpiono do przygotowań…

- Wszystko ma tu błyszczeć! – grzmiał Schminkel – Ma być tak czysto, że aż oczy mają boleć od patrzenia!

Godzinę później samochód z Adolfem Hitlerem podjechał pod willę… Wódz III Rzeszy nie przyjechał sam, towarzyszyli mu reichfuhrer SS Heinrich Himmler i minister propagandy Joseph Goebbels.


Adolf Hitler

Napięcie w sali rosło, wielu wstrzymało oddech z wrażenia…

- Gdzie moja nowoczesna broń?!!! – darł się już z korytarza Hitler – Wyślę was wszystkich na front wschodni!!!

Profesor i pułkownik zbladli…

- Co się stało?! Dlaczego nie mam obiecanej broni z przyszłości?? – rzucił wściekle fuhrer na starcie i groźnie zmierzył wzrokiem zgromadzonych.
- Yyyy… - Loewenbringer – Robimy co w naszej mocy… To jest prototyp… Najważniejsze, że udało nam się sprowadzić nieuszkodzoną kabinę czasu z powrotem… Potrzebuję kilku dni, maksymalnie tygodnia, żeby wszystko sprawdzić, wprowadzić poprawki…
- Nie mamy czasu! – krzyczał Hitler – Sowieci są coraz bliżej! III Rzesza potrzebuje broni z przyszłości, żeby posłać tą dzicz ze wschodu do piekła!
- Yyyy…
- Kiedy kabina będzie znowu gotowa?!
- Tak jak wspomniałem, maksymalnie tydzień…
- Dobrze! To twoja ostatnia szansa i… twoja też pułkowniku! Jeżeli znowu się nie uda to marnie skończycie! Poślę was na pierwszą linię!
- Dopilnuję, żeby wszystko poszło już właściwie… - wtrącił się pułkownik, po czym szybko zmienił temat… - Mamy prezent dla fuhrera!
- Dla mnie? Jaki?

Schminkel wskazał na Bachulę i kobiety…

- To ma być prezent? – zirytował się Hitler – Po co mi oni?
- Są z XVI wieku…
- ? Wygonić i poszczuć psami! Albo nie… Z XVI wieku? Wiem! Oddać im doktorowi Mengele, ucieszy się, jeszcze nigdy nie robił eksperymentów na ludziach z przeszłości… To nawet może być ciekawe, ha ha ha.

Profesor ośmielony lepszym humorem Hitlera zwrócił się ponownie do niego…

- Oni są dowodem na to, że kabina czasu działa… Po odpowiednich przeróbkach i poprawkach zdobędziemy broń z przyszłości tak jak sobie tego życzysz fuhrerze!
- Mam nadzieję! Gdzie załoga?
- Posilają się w jadalni, są zmęczeni… - wyjaśniał Schminkel – Dałem im tydzień urlopu, żeby doszli do pełni sił…
- Dobrze! Chce ich widzieć!
- Mam ich tu wezwać?
- Nie, sam do nich pójdę. Joseph! Heinrich! Za mną! I nikt więcej!


Heinrich Himmler




Joseph Goebbels


Kilka chwil później fuhrer wkroczył do jadalni. Zaskoczeni esesmani natychmiast poderwali się na równe nogi…

- Heil Hitler! Sieg heil!
- Spocznijcie! Chciałbym wam podziękować za udział w tej misji… - mówił fuhrer spokojnym tonem, po czym szepnął do Himmlera – Brawo! Sami aryjczycy! Dobrych ludzi wybrałeś… O ten – wskazał na Schymanna - to wręcz wzorcowy …

Hitler z podziwem oglądał esesmanów, po czym kontynuował…

- Wasza misja nie do końca jest udana, ale do was nikt nie ma pretensji. Chciałbym, żebyście po zasłużonym urlopie wrócili i z jeszcze większym zaangażowaniem uczestniczyli w kolejnej wyprawie. Tym razem musi się udać, III Rzesza potrzebuje broni z przyszłości by raz na zawsze zniszczyć swoich wrogów! By już na zawsze zaprowadzić niemiecki ład i porządek na całym świecie! Pamiętajcie o tym! Jeżeli się uda zostaniecie bohaterami Niemiec, a pamięć waszych zasług dla kraju będzie wieczna!

Hitler długo jeszcze przemawiał… Kwadrans później był ponownie w samochodzie …

- Nikt nie może dowiedzieć się o naszych planach! – grzmiał Hitler.
- To są najpewniejsi ludzie z najpewniejszych! – zarzekał się Himmler.
- Nigdy nie ma pewności! Żadnego nie podejrzewam, ale…
- Kazać ich zabić i zastąpić innymi?
- Skąd! Nie mogą jednak spędzić urlopu jak i gdzie im się podoba! Niech odpoczywają, ale żadnych kontaktów z kimkolwiek na zewnątrz…
- Żony, kochanki? Obiecano im kontakty z rodziną…
- W żadnym wypadku! Pomyśl coś!
- Rozumiem… Wyślemy ich do ośrodka wypoczynkowego SS. Tam ściągniemy ich bliskich. Gdy ruszą znowu na misję ich bliscy będą musieli tam zostać do czasu zakończenia operacji…
- Doskonale!
- Jedziemy?
- Tak! Nie! Muszę do toalety!

Po kilku minutach Hitler wypadł z toalety jak z procy…

- Wołać natychmiast pułkownika Schminkela!

Oficer szybko pojawił się przed obliczem wodza…

- Wszyscy wyjść poza pułkownikiem!

Po chwili…

- Kto to napisał na drzwiach kibla??!! – wykrzyczał Hitler i wskazał napis: „Przegrywacie tę wojnę!”.

Schminkel zbladł, oparł się aż o ścianę…

- Naprawdę nie wiem…
- Żądam wyjaśnień!
- Nie wiem, przeprowadzę śledztwo!

Wtem do toalety weszła sprzątaczka…

- To pewnie ci polscy hydraulicy co tu byli rano!

Hitler zrobił się cały czerwony…

- Co?! Co jacyś Polacy robili w najpilniej strzeżonej willi na terenie Rzeszy?!!!!
- Mieliśmy awarię…
- Niemieckich hydraulików nie ma?! Gdzie ci Polacy?! Przesłuchać i zlikwidować!
- Tak jest!
- Heinrich! – krzyczał Hitler do Himmlera, który zaniepokojony dłuższą nieobecnością wodza także pojawił się w toalecie – Co tu się dzieje?!
- Nie wiem jeszcze… Ale winni zostaną ukarani!
- Zostaniemy tu jeszcze! Zarządzam szczegółową inspekcję willi! – wrzeszczał wściekłym głosem fuhrer – A ci Polacy mają nie żyć do godziny!
- Oni już nie żyją! – zapewniał Himmler – Zajmę się wszystkim!
- I zamalować ten obrzydliwy napis! Natychmiast!

Inspekcja nie wykazała już większych uchybień… Hitler przyczepił się do kilku szczegółów, ale ogólnie był zadowolony… Już miał nawet pochwalić, jednak w ostatnim kontrolowanym pomieszczeniu czekała go przykra niespodzianka…

- Co to ma być?! Dwóch niemieckich żołnierzy nago w jednym łóżku?! – grzmiał – Rozstrzelać! Natychmiast!

Jeden z esesmanów wyciągnął broń…

- Nie tu! – syknął Himmler – Wyprowadzić i za rogiem!

Kwadrans później samochód z prominentami III Rzeszy odjechał…

- Uff! – odetchnął pułkownik Schminkel – Ale było… Szukać tych hydraulików! Hans! Zadzwoń do doktora Mengele, niech powie gdzie dostarczyć tych z przeszłości!
- Nie zostawisz mi jednej kobiety? – zapytał profesor – Jestem tak zajęty, a nie ma kto mi herbaty nawet zrobić…
- Helga jest!
- Ale Helga jest stara i brzydka! Zanim mi przyniesie zaparzoną herbatę to ta zdąży wystygnąć! A nie raz zdarzy się, że i zapomni… Jak mam pracować w takich warunkach?
- Porozmawiam z Helgą, żeby to poprawić…
- O! Tą brunetkę bym przygarnął… Nie tylko herbatę by mi zrobiła, ale i pomogła przy pracy…
- Nie słyszałeś co powiedział Hitler? Mają trafić do doktora Mengele!
- Ale jak jedna się zawieruszy to nikt nie zauważy…
- Dosyć! Nie, nie i nie!
- Ale…
- Nie!

Kuchnia. Major Bauer zakomunikował swoim ludziom, że jutro rano wszyscy wyjadą do ośrodka wypoczynkowego SS. Tam też spotkają się ze swoimi bliskimi.

Esesman Schymann, a właściwie sowiecki szpieg, poszedł do toalety. Był bardzo ostrożny…

- Jesteś wreszcie J24! – powiedziała cicho sprzątaczka.
- Witaj Walentyno! Proszę! – Schymann przekazał jej małą zwiniętą kartkę.
- Idź już!


Tymczasem polscy hydraulicy Baraniecki i Horoński dotarli na obrzeża miasteczka…

- Po co to napisałeś baranie?! – denerwował się Baraniecki – Przecież oni to zobaczą i się wściekną! Możliwe, że już są na naszym tropie!
- Nie mogłem się powstrzymać i sam jesteś baran!
- Cicho! Znowu się kłócicie?! – warknęła na nich Małgorzata Raczkiewicz – Dowiedzieliście się co?

Horoński już miał odpowiedzieć…

- Nie tutaj! Do środka!

Cała trójka weszła do niedużego domu. Czekał już tam na nich kapitan AK, pseudonim „Technolog”…

- Mówcie!
- Widzieliśmy, że kabina czasu wróciła… - zaczął Baraniecki.
- No i?
- Poza esesmanami z kabiny wyprowadzono mężczyznę i cztery kobiety w bardzo dziwacznych strojach… Nie wyglądali na ludzi z przyszłości… Nie mogliśmy podejść zbyt blisko by nie budzić podejrzeń…
- Niemcy nie wyciągnęli żadnej broni ze środka? Może jakieś plany? – dopytywał się oficer.
- Nie, nic.
- Gdzie są teraz ci dziwni ludzie z kabiny?
- Hitler kazał oddać ich doktorowi Mengele… Ale według mnie oni nie są z przyszłości…
- Według ciebie szeregowy…  Nie możesz być tego w stu procentach pewny!
- Te ich ubrania… Jakby przybyli z kilku wieków wcześniej…
- Moda zmienia się, często jednak coś powraca… Możliwe, że to Niemcy specjalnie ich tak ubrali, żeby zmylić obce wywiady… Szkoda, że nie dowiedzieliście się czegoś więcej!

Nastała chwila ciszy… Następnie kapitan zwrócił się do Raczkiewicz…

- Sierżancie! Musicie zorganizować odbicie przynajmniej jednej osoby z tej grupy! Najlepiej mężczyznę… Nieważne czy są z przyszłości czy z przeszłości! Londyn by nam nie wybaczył pomyłki, a jeszcze bardziej bezczynności! Działajcie według instrukcji, tam też znajdziecie zaszyfrowaną datę i miejsce naszego następnego spotkania. Powodzenia.

Chwilę później oficera już nie było…

- Gosia! Musimy ci coś jeszcze powiedzieć … - zaczął nieśmiało Horoński.
- Tak?

Horoński opowiedział o napisie w toalecie…

- Czy wyście oszaleli?! Wchodzicie do jaskini lwa i zamiast zachować szczególną ostrożność to robicie coś takiego?!
- To on! – nie wytrzymał Baraniecki.
- Przecież Niemcy się wściekną! Jestem pewna, że już was szukają, a jak nie to niebawem! Przez was nasza nowa misja jest zagrożona! Jak my teraz zbliżymy się do tych Szwabów ?! Durnie jesteście, ale mam pomysł!
- Jaki?
- Szukają dwóch hydraulików… Mężczyzn… Kobiet nie będą szukać…
- No i?
- Ty będziesz Erika, a ty Estera… A ja Marlena! I od tej pory rozmawiamy tylko po niemiecku, bo w łeb zdzielę! I choćby skały… Do stu piorunów musi się udać!

poniedziałek, 25 września 2017

Epopeja polsko-indiańska (86, II fragment - chronologicznie 87)

Połączone siły I i II polskich wypraw do Nowego Świata zmierzały w kierunku południa, w pobliżu Góry Niedźwiedziej dołączył Niemiec Helmuth ze swoją rodziną i bliskimi Pratelickiego. Pozostali Polomancze, Germanopacze i Kozakezi w między czasie w zdecydowanej większości  „ulotnili się”… Pozostał tylko wierny Ciężka Ręka i kilku wojowników z rodzinami… W powietrzu czuć było straszny niepokój związany ze zbliżającymi się tysiącami dzikich ścigających Polaków… Patrole donosiły o bliskim sąsiedztwie mas złowrogich Indian…

- Dobrze Cię widzieć Helmucie! – zawołał Jan Pratelicki – A gdzie ci Hiszpanie, którzy Was atakowali? Może warto byłoby zawrzeć z nimi jakiś pakt?
- Nie wiem… - odparł Niemiec – Odstąpili jakiś czas temu i ślad po nich zaginął. Mój syn Zwinny Jeleń Norymberga ruszył za nimi, poszli na wschód…

Tymczasem Hiszpanie… Pozbawiony władzy konkwistador Jose Manuel Bakuleros tak zbałamucił pilnującego go strażnika, że ten oswobodził go, a następnie Bakuleros przy pomocy wiernych mu żołnierzy doprowadził do pojmania Jose Fortezesa i Pablo Vincento Magierosa…

- Zlekceważyliście Bakulerosa kanalie! – grzmiał – W innych okolicznościach czekałaby was tylko gałąź i sznur, ale nie czas teraz na to! Wracamy zabić tych Indian!

Hiszpanie pod wodzą Bakulerosa wrócili pod Górę Niedźwiedzią, ale nie zastali tam już Helmutha i grupy starców, kobiet i dzieci… Zamiast nich w okolicy roiło się od Komanczów, Apaczów i innych Indian…

- Strzelać! Zabijać dzikusów! – darł się Bakuleros.

Hiszpanie wyposażeni byli w armatki, które siały popłoch wśród czerwonoskórych… Indianie atakowali z różnych stron, krew lała się obficie… Po kilku godzinach nastąpił spokój…

- Jakie mamy straty Gonzalez? – pytał Bakuleros.
- 60 zabitych i wielu rannych…

Hiszpanie wciąż dysponowali blisko 100 żołnierzami, dodatkowo naprawdę wielką siłą były armatki, które dziesiątkowały Indian…

Tymczasem Indianie zwołali naradę…

- Wielu naszych odeszło do Krainy Wiecznych Łowów – rozpoczął wódz Apaczów Mescalero Śmiały Lis.
- Nie cofniemy się! – zapowiedział wódz Komanczów Tłusty Brzuch – Zaatakujemy w nocy! Podkradniemy się w pobliże Bladych Twarzy i … zabijemy się! Do świtu ich skalpy zawisną u naszych pasów! Howgh!

Hiszpanie nie zamierzali czekać do zmierzchu i po cichu zaczęli odwrót ku południu…

- Te dzikusy nie wiedzą z kim zadarli! – grzmiał Bakuleros – Jeszcze mnie popamiętają!

Odgłosy walki dotarły do polskiego obozu…

- Indianie musieli zetknąć się z Hiszpanami – skomentował dowódca pierwszej wyprawy Michał Potylicz.
- Też tak myślę! – dodał dowódca drugiej wyprawy Jerzy Doniecki – Myślę, że mamy nad nimi przynajmniej kilka godzin przewagi… Ruszajmy! Nie wiadomo czy Hiszpanie to przeżyją… Rano zwiadowcy doniosą nam co i jak…

Cała grupa ruszyła w kierunku południowym, by po kilkugodzinnym marszu zarządzić kolejny postój…

- Musimy odpocząć! – zadecydował Pratelicki – Poczekajmy na wieści od zwiadowców, wtedy podejmiemy decyzje…
- Zgoda! – zawołał Potylicz.

Większość zdecydowała się na sen, ale nie wszyscy...

Anna Hynowska nie mogła zasnąć… Od jakiegoś czasu z Polakami przebywał były hiszpański strażnik lochów Pablo Madeiros, a Hynowska miała hiszpańskiego jeńca Alvaro… Madeiros błyskawicznie przyswajał sobie język polski, co spowodowało, że Polka miała coraz lepszy kontakt ze swoim jeńcem…

- Co ma dzisiaj Alvaro wyryć na drzewie Anno? – zapytał Madeiros.
- Młoda już byłam, piękna już byłam, teraz chcę być tylko bogata! (29 maja). Po hiszpańsku ma być!

Dzień później napis na drzewie dostrzegła Maria Di Brasilia (ta sama co uciekła Kozakowi Czarnience i Włochowi Roberto Gibbencione).

- Jakie to piękne! – zawołała sama do siebie Maria, a następnie wyryła „fajne to” pod tym napisem… 
Historia ta była prawdopodobnie inspiracją dla twórców facebooka J. Takie XVI-wieczne: lubię to.

- Zwiadowcy wrócili! – wołał Budzanowski.

Kilka minut później Anglik Martin Swayze Von Bigay relacjonował…

- Hiszpanie są jakieś dwie godziny stąd, poruszają się dość szybko w naszym kierunku. Nie mogliśmy nawiązać kontaktu, bo wszędzie roi się od Indian…
- Ilu jest tych Hiszpanów? – zapytał Jerzy Doniecki.
- Około stu…
- W porządku tropicielu. Wracaj do reszty, my ruszamy dalej, żeby Indianie nie podeszli za blisko.

Anglik oddalił się…

- Co proponujecie? – zwrócił się do pozostałych Doniecki.
- Z jednej strony dobrze by było połączyć się z Hiszpanami – odparł Potylicz – Ale z drugiej strony nie wiadomo czy im ufać… Poza tym skoro Indian jest tak dużo, to chyba lepiej poświęcić Hiszpanów i oddalić się.
- Tylko dokąd zmierzamy? – wtrącił się Pratelicki – W wiosce Polomanczów nie mamy szans na obronę przed taką ilością przeciwników.  A gdy już w końcu dotrzemy do Wielkiej Wody to co dalej?
- Trudno liczyć, że akurat jakiś statek będzie przepływał… - skwitował Niemiec Helmuth.
- Macie jakieś inne wyjście? – zdenerwował się Doniecki – Skoro nie mamy szans z Indianami to musimy uciekać!
- Spokojnie! – uspokajał Potylicz – Kierujmy się na południe, a potem zobaczymy. Jak nie będzie wyjścia to będziemy walczyć, do ostatniej kropli krwi!

Kwadrans później Polacy ruszyli ku południu…

Zwiadowcy byli w stałym kontakcie z główną grupą… Kilka godzin później Piotr Laszlo Tekieli stawił się przed dowódcami…

- Indianie otoczyli Hiszpanów i nie puszczają ich dalej! Ci okopali się na pozycjach i ostrzeliwują się z armatek…
- Jak daleko są? – zapytał Potylicz.
- Cztery godziny stąd…
- Jak oceniasz szanse Hiszpanów?
- Mogą się długo bronić, szanse na przedarcie mają nikłe. Dzikich są tysiące!

Tymczasem w obozie okrążonych Hiszpanów…

Po kilku godzinach szturmów Indianie nagle całkowicie umilkli…

- Złowroga ta cisza – skomentował Pablo Vincento Magieros.
- Uwaga! – zawołał jeden z żołnierzy – Idzie w naszym kierunku pojedynczy Indianin!
- Nie strzelać! – zawołał Jose Manuel Bakuleros – To musi być poseł! Nie strzelać!

Kilka minut później Indianin stawił się przed obliczem Bakulerosa… Za pomocą gestów bardzo obrazowo przedstawił sytuację Hiszpanów, a następnie opisał żądania Indian – pozwolą odejść, ale jak ci oddadzą konie i broń…

- Jeszcze czego! – zaczął krzyczeć Bakuleros – Zostaniemy bezbronni, a oni nas potem wyrżną jak barany! Brać go!
- Przecież to poseł! Sam mówiłeś! – przerwał Magieros.
- Cicho! Bo zacznę załować, że cię kazałem uwolnić! Brać go!

Kilku żołnierzy pochwyciło Indianina, chwilę później zbliżył się doń Bakuleros…

- Giń dzikusie! – zawołał i sprawnym ruchem nożem poderżnął mu gardło – Jednego mniej!

W tej samej chwili rozległ się potężny ryk tysięcy indiańskich gardeł, który sprawił, że wielu Hiszpanom ciarki przebiegły po całym ciele. Kilka minut później rozpoczął się kolejny szturm, poprzedzony zarzuceniem Hiszpanów tysiącem strzał…

Po dwóch godzinach…

- Nasze siły topnieją… - ocenił Magieros – Znowu mamy kilku zabitych i jeszcze więcej rannych. Jose! Nie mamy szans, w końcu ulegniemy…
- Dzisiaj w nocy podejmiemy próbę przedarcia się! Damy radę!

Tymczasem Polacy postanowili zrobić dłuższy postój…

- Skoro Indianie zatrzymali się przy Hiszpanach to mamy przewagę, z tego co donoszą zwiadowcy już ponad osiem godzin. Jest szansa na dłuższy odpoczynek i pokrzepiający sen – mówił Doniecki.
- Zgadzam się, trzeba dać ludziom i koniom odpocząć – odparł Potylicz.

Po ustaleniu wart obóz pogrążył się we śnie… Pierwsi na wartę udali się Kozak Czarnienko i Włoch Roberto Gibbencione…

- Myślisz, że pułkownik wyznaczył nas pierwszych na wartę za karę? – zapytał Gibbencione.
- Chyba tak. Za to, że nam ta Brasilia uciekła…

Nie wszyscy mogli spać… Mariusz Roch Kowalski kręcił się strasznie, przewracał z boku na bok…

- Co się tak kręcisz? – syknął leżący obok Kozak Rych Bodczenko – Spać innym nie dajesz!
- Głodny jestem… Jak tu spać jak kiszki marsza grają?
- Przecież jadłeś kolację!
- Chyba kpisz wącholu! Te dwa kęsy strawy ciężko nazwać kolacją!
- To co ja ci zrobię? Uciekamy od Indian, nie mamy czasu na szukanie pożywienia! Ciesz się, że coś w ogóle dają!
- Wolę zginąć z rąk dzikich niż przymierać głodem!
- Śpij, nie marudź!

Kowalski poczekał aż Bodczenko uśnie, a następnie powoli zaczął czołgać się w kierunku zarośli…

- Pst! – wyszeptał Czarnienko – Chyba coś słyszałem, tam przy zaroślach!

Nastała cisza, obaj wartownicy nasłuchiwali…

- E tam… Zdawało ci się – skomentował Gibbencione.
- Nie idziemy sprawdzić na wszelki wypadek?
- Nie. Może jakieś zwierzę, nic tam się nie dzieje…
- Ja idę, muszę mieć spokojną głowę.
- Jak chcesz…

Kozak poszedł w kierunku, z którego słyszał podejrzany dźwięk, ale nic nie znalazł.

- Miałeś rację, musiało mi się przesłyszeć albo to było jakieś zwierzę …

Kowalski leżał w zaroślach bez ruchu, dopiero jak wartownicy oddalili się w inne miejsce wstał i powoli zaczął się oddalać…

- Muszę znaleźć coś do jedzenia! Muszę!

O świcie zarządzono pobudkę, dwa kwadranse później wymarsz. Kozak Bodczenko nie mógł znaleźć Kowalskiego… W pierwszej chwili chciał powiadomić dowódców, ale szybko zrezygnował z tego zamiaru…

- Jeszcze go za dezertera wezmą… Mam nadzieję, że wie co robi…

Jego rozmyślania przerwał Rosjanin Kuczunow.

- Kozaku! A gdzie waszmość Kowalski?
- Yyyy… Nie wiem, ale chyba poszedł w ustronne miejsce w wiadomo jakim celu, a co?
- W sumie nic. Wiem, że z niego słynny łasuch, a mnie coś żołądkiem strasznie rzuca… Polubiłem go, więc chciałem mu oddać swoje przydziałowe śniadanie…
- Daj mi!
- Nie, Tobie nie.
- To głowy nie zawracaj!

Kuczunow oddalił się, ale rozmowie przysłuchiwał się Tomasz Szlachtowski…

- Mnie możesz powiedzieć Rychu… Gdzie Mariusz?
- W nocy oddalił się, narzekał na głód…
- Poszedł na coś zapolować?
- Tak myślę…
- Przepraszam, że się wtrącę - powiedziała przechodząca obok Czeszka Cekierova - Jak pan Kowalski ma problemy to... mam odpowiednie zioła, które mu z pewnością pomogą.
- Dobrze - odparł nieco zaskoczony Szlachtowski - Powiemy mu o tym.

Cekierova oddaliła się...

- Pamiętaj Lelkova - powiedziała chwilę później do swojej rodaczki - Trzeba ludziom w potrzebie zawsze pomagać.
- To miłe. Ale mi to nikt w niczym nie pomaga!
- A co ci się dzieje moja droga?
- Nogi wchodzą mi w ... nie powiem gdzie!
- Mam specjalną maść rozgrzewającą, na pewno ci pomoże. Dać ci?
- Na razie nie, może później...

Po kilkugodzinnym marszu zarządzono krótki postój… Do głównego obozu ponownie przyjechał Tekieli z kolejnymi wiadomościami…

- W nocy Hiszpanie przedarli się przez szeregi Indian! Ponieśli duże straty, ale zrobili to! Kierują się także na południe!

- Ile mamy przewagi? – wypytywał Potylicz.
- 8, może 9 godzin… Hiszpanie w trakcie szturmów i brawurowego przedarcia stracili wiele koni, więc nie poruszają się już tak szybko jak wcześniej.
- Wracaj Laszlo do reszty i informujcie nas dalej – zarządził Doniecki – Trzeba wysłać patrole na południe, musimy wiedzieć jak daleko jeszcze mamy.
- Według mnie – wtrącił się Pratelicki – Jutro wieczorem powinniśmy dotrzeć nad Wielką Wodę.
- Znasz te okolice lepiej od nas – skomentował Potylicz – Ale wyślijmy zwiadowców, żeby sprawdzili czy nie ma tam innych Indian, Hiszpanów itd.

Grupa zbierała się do dalszego marszu, wcześniej wyruszyli zwiadowcy:  Janczurowski, Kozak Robaczenko i Przemko Nowacki.







Epopeja polsko-indiańska - Kolejne części (74-85)

Wychodząc na przeciw prośbom czytelników kontynuuję scalanie napisanych już wcześniej części... Tym razem części od 74 do 85, poniżej bezpośredni link.

Epopeja - części: 74-85

Dalsze losy opisane są w części 86 (ostatniej). Ze względu na wielowątkowość i niespotykane wręcz nagromadzenie bohaterów, głównie II, III i IV planowych owa część dzielić się będzie na kilka fragmentów.

środa, 20 września 2017

Epopeja polsko-indiańska - Pierwsze 24 części

Wychodząc na przeciw prośbom czytelników - po raz kolejny - przypominam pierwsze 24 części powieści (scalone w jednym poście).

W najbliższym czasie w takim sam sposób scalone zostaną części 25-50, 51-75 i 76-85.

Z pewnością ułatwi to lekturę powieści :)

Link do części 1-24:

http://limmberro.blogspot.com/2015/04/epopeja-polsko-indianska-pierwsze-24.html

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Muzyka - Mongolskie granie

Fajnie grają te kobiety z Mongolii! Wyobraźmy sobie jaki byłby hit jakby pojawił się wśród nich znany wykonawca! Na polskie warunki - widzę Krzysztofa Krawczyka lub Kayah!




sobota, 8 kwietnia 2017

Epopeja polsko-indiańska (86, fragment I)

86 część jest zarazem ostatnią (jednak ze względu na wielowątkowość powieści ostatnia część składać się będzie z kilku fragmentów).

Fragment I:

Kobiety ze statku „Nefretete” zostały porwane przez piratów z San Escobar… Łodzie oddaliły się w ciemnościach, po kilku godzinach dobiły do brzegu. Piraci wyprowadzili kobiety i rozpoczęli marsz w głąb lądu. Nie trwało to dłużej niż kwadrans…

- Zamknąć je w szopie! – zakomunikował po portugalsku gruby pirat – Pilnować dobrze!
- Nie zabawimy się z nimi teraz? – zaproponował drugi z piratów.
- Oszalałeś Victor? – burknął na niego grubas – Wiesz dobrze, że jak Krwawy Gomez dowie się o tym to każe nas ukrzyżować?!
- Wiem, wiem … Ale jakbyśmy to zrobili w tajemnicy? Nie miałem kobiety od wielu miesięcy…
- Powstrzymaj swoje żądze! Kapitan wróci, zabawi się z nimi, a potem jak zwykle je nam odda!
- Nie mogę się już doczekać Alberto!
- Spokojnie! Czekałeś tyle miesięcy to i tych kilka dni poczekasz!

Tymczasem wewnątrz szopy…

- Kto nas porwał? –denerwowała się Paulina Połniakowska.
- A skąd mam wiedzieć? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Monisława Maciejewska – Ja bardziej zastanawiam się w jakim celu, a nie kto!
- Na pewno nie dzicy… - wtrąciła się Renata Jarczykowska.
- Skąd wiesz skoro miałyśmy zasłonięte oczy? – skontrowała Czeszka Dominika Guzikova.
- Tak czuję! Poza tym od czasu do czasu coś mówili… Nie słyszałam dokładnie, ale jestem pewna, że to nie język dzikich…
- Dzikich w życiu nie widziałaś, ha ha ha.
- A Tatarzy? Ich widziałam!
- Nie kłóćcie się, zaraz to się wyjaśni – uspokajała sytuację inna Czeszka Sabina Sviderkova -  Poszukajmy jakiejś szczeliny w tej szopie i zobaczymy kto nas porwał…

Chwilę później kobiety dojrzały dwóch ludzi krzątających się wokół szopy…

- No i co? Dzicy niby? – drwiła Jarczykowska.
- Może i nie całkiem dzicy – odparła ze śmiechem Guzikova – Ale na bardzo cywilizowanych nie wyglądają. Ochlaptusy zwykłe jakieś.
- Gorzej, że te ochlaptusy mają nas w garści! – skwitowała zdenerwowana Połniakowska – Wyglądają na południowców, pewnie Hiszpanie lub Portugalczycy. Po co oni nas porwali? Jak myślicie czy nasi nas szukają? Czy nam ruszą na pomoc?
- Znając Macudowskiego nie będzie się zbytnio kwapił… - skomentowała Ukrainka Rusłana Kramerko.
 - O właśnie! Jaką widzisz przyszłość, użyj swoich mocy Rusłano – przypomniała sobie Połniakowska.
- Nie za bardzo mam jak… Wszystkie potrzebne akcesoria, w tym zioła, zostały na statku.
- Szkoda! Monisławo szkoda, że nie masz swojego łuku! Zaraz byś ustrzeliła z niego tych gagatków!
- No, nie mam… Cicho! Ktoś nadchodzi!

Do szopy podszedł pirat Victor, otworzył drzwi i patrzył na kobiety… Już miał wejść do środka, gdy zatrzymał go stanowczy głos…

- Victor! Nie waż się! Wyjdź stamtąd!

Pirat w pierwszej chwili miał ochotę nie posłuchać polecenia, ale ostatecznie wycofał się z szopy…

- Co za obleśny typ! – zawołała z niesmakiem Maciejewska – Widziałyście jak on nas patrzył?!

Kobiety były przerażone…

- Musimy uciekać, bo w końcu tu wejdą i będzie nieszczęście! – powiedziała po dłuższej chwili Połniakowska.

W tym samym momencie Jarczykowska zalała się łzami…

- Renata! Nie płacz! Wyjdziemy z tego! – pocieszała ją Połniakowska.
- A mówili nam, żebyśmy siedziały w domu… w kuchni, dzieci niańczyły… I nie posłuchałyśmy…
- Bądź dzielna! Jesteś Polką! – zawołała Maciejewska – Pokażemy tym draniom, gdzie raki zimują!
- Właśnie! Nie płaczmy, ale pomyślmy co zrobić – poparła ją Sviderkova – Proponuję najpierw wymyśleć co robimy by w razie czego obronić się przed nimi… Mam już pewien pomysł!
- Nie damy się! – wtórowała Niemka Anna Von Stollar – Lepiej zginąć niż zostać zhańbioną!

Kobiety przeszukały szopę w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy do obrony…

Tymczasem na statku Nefretete… Dopiero blisko południa pierwsze osoby zaczęły krzątać się po pokładzie…

- Ale daliśmy wczoraj w palnik! – mówił do siebie kniaź Sławomir Wigurko – Dawno tyle wina nie wyżłopałem… Holender! Wstawaj do diabła! – kniaź ze złością kopnął Martina Van Coolersa – Pożytku z ciebie żadnego nie ma! Albo pijesz albo śpisz!
- Zaraz, zaraz… Jeszcze trochę snu nie zaszkodzi…
- A śpij cholero! Idę innych budzić, pasuje na ląd w końcu zejść, rozejrzeć się…

Wigurko ciężkim chodem szedł po pokładzie, gdy nagle z jednej z kajut wybiegł Rosjanin Ivan Zbereznikov…

- Eeeee!
- A temu co znowu?

Rosjanin pędził jak oszalały przed siebie, co chwilę przeraźliwie krzycząc te swoje „eee”…

- Niektórym to naprawdę nie można dawać alkoholu… - skomentował Wigurko i kontynuował spacer.

Przeraźliwe krzyki Zbereznikova na dobre obudziły wszystkich na „Nefretete”…

- Zamknij się! – rozdarł się zaspany Macudowski wychodząc ze swojej kajuty.
- Kaczkuny! Kaczkuny atakują! – wołał Rosjanin.
- Co? E, bredzisz coś!

Macudowski wnikliwie spojrzał na Zbereznikova i za chwilę podejrzliwie zapytał…

- Ile wy tego wina wygrzmociliście? Pozwoliłem tylko dwie beczki! Zaraz sprawdzę!

Kwadrans później… Macudowski zwołał wszystkich…

- Zawiedliście moje zaufanie! Zdobyłem się na wspaniałomyślny gest pozwalając wam na wypicie dwóch beczek wina, a wy? Wychlaliście wszystko!

Nastała chwila milczenia…

- Wyciągnę konsekwencje! Wasz żołd od początku wyprawy do chwili obecnej właśnie przepadł!
- Jak to? Jakim prawem?!
- Taka jest moja decyzja! Jeżeli ktoś nie zgadza się z nią zostanie niezwłocznie powieszony! Zębiszon do mnie! Rozejść się, za godzinę schodzimy na ląd!

Załoga rozeszła się, mrucząc pod nosami… Kniaź Wigurko podszedł do Zbereznikova…

- Gadaj o co chodzi z tymi kaczkunami!
- Kaczkuny to źli ludzie!
- Dobra, opowiadaj!
- Jako młody chłopak nająłem się do pracy u bogatej rodziny Kaczkunów, zaraz pod samą Moskwą… Płacili dobrze, byłem zadowolony, aż do pewnego czasu… Stary Kaczkun miał wielu synów i tylko jedną córkę Walentynę, strzegł jej jak oka w głowie… Wszyscy mówili, że szykuje ją dla młodego carewicza za żonę… Walentyna zakochała się we mnie, choć bojąc się starego Kaczkuna broniłem się przed tym wszelkimi sposobami… Ale kobiety są bardzo przebiegłe, w końcu dopięła swego i … stało się! Pech chciał, że byliśmy widziani i wieść o naszym romansie szybko się rozniosła… Stary Kaczkun wściekł się, poprzysiągł zemstę, zwłaszcza że plotka szybko dotarła do Moskwy i otoczenie młodego carewicza natychmiast zerwało porozumienie o ewentualnym małżeństwie… Musiałem uciekać! Kaczkuny, bo Stary miał jeszcze kilku braci, ruszyły w pościg… Udało mi się zbiec z Rosji do Polski, później dowiedziałem się, że zabili mi wszystkich bliskich… W Polsce znowu wpadli na mój trop, musiałem uciekać dalej… W Niemczech miałem przez jakiś czas spokój, ale i tam mnie znaleźli! Szczęśliwie załapałem się na waszą wyprawę… Myślałem, że odetchnę, ale skąd?!
- Jak to? Też tu są?
- Czuję ich w powietrzu! Niedługo nadejdą!
- Przestań! Nie jest łatwo ot tak popłynąć za kimś do Nowego Świata!
- Kaczkuny wszystko zrobią dla zemsty! Niedługo się przekonasz!
- Z innej beczki teraz…
- Tak?
- Denerwuje mnie ten Macudowski… Strasznie się szarogęsi… No i to, że uwięził Kaliskiego… Teraz nam żołd odebrał… Coś tu śmierdzi! Trzeba się temu przeciwstawić!
- A pomożesz mi z Kaczkunami?
- No, pomogę!
- To ja ci też pomogę!
- Jest jeszcze Van Coolers, to jest nas już trzech!

Rozmowę przerwał nagły krzyk…

- Kucharki zniknęły!

Chwilę później wszyscy ponownie zbiegli się na pokład…

- Nie ma nigdzie naszych czeskich kucharek! – oznajmił Sebastian Sokoliński.
- Spokojnie! – uspokajał Macudowski – Sprawdźcie wszędzie, może one też moje wino wczoraj piły, a teraz śpią gdzieś w jakimś kącie!

Kwadrans później…

- Gdzie są kobiety? – grzmiała załoga – Co się mogło stać?
- To ja się pytam! – ryknął Macudowski – Ja spałem, wy piliście! W dodatku moje wino!

Nagle na pokład wyszła Agnieszka Krzemieńska i Włoszka Eveline Rodaccio… Nastała cisza, wszyscy wpatrywali się w nie…

- Co się stało? – zapytała w końcu Krzemieńska.
- Kobiety zniknęły! – ryknął zbir Jamróz – W kajucie jest reszta kobiet?
- Nie, tylko my dwie…
- Dość tego! – wydarł się Macudowski – Niby kobiety zginęły, a te dwie to co? Sprawdźcie najpierw dokładnie, a potem w histerię popadajcie!

Godzinę później…

- Nie ma innych kobiet! – oznajmił zbir Dziobak – Cały statek przeszukaliśmy…
- Tylko te dwie zostały! – sprecyzował zbir Chwaścior.
- Skoro nie ma ich na statku to zobaczmy na lądzie – rozkazał Macudowski – I tak mieliśmy tam w końcu zejść!

Krzemieńska z Rodaccio wróciły do kajuty… 

- Nie rozumiem co się stało – rozpoczęła Krzemieńska – Przecież dopiero co wieczorem piłyśmy z nimi wino, gdzie one się zapodziały?

Rodaccio tylko wzruszyła ramionami i nic nie odparła…

- Chcesz to idź z nimi na ląd… Ja muszę zostać, ksiądz Simon potrzebuje opieki… Wciąż nie odzyskał przytomności, nie można go zostawić samego…

poniedziałek, 21 listopada 2016

Epopeja polsko-indiańska (85)

Minęło kilka tygodni...

KUBA...

Esesmani pod dowództwem majora Otto Bauera niemal bez walki przejęli władzę na wyspie. Największy wpływ na ich sukces miała nowoczesna broń, która przerażała XVI-wiecznych mieszkańców Kuby...

- Kabina czasu już dotarła? - zapytał Bauer.
- Tak, jest już na miejscu - odpowiedział porucznik Hermann Roede.
- Miło jest panować tutaj - kontynuował major - ale trzeba wracać do XX wieku...
- Tak, ale sami nie damy rady...
- Cała nadzieja w profesorze Loewenbringerze...
- Tak...
- Do tego czasu delektujmy się rządzeniem nad tą wyspą... Zabawmy się! Każ przyprowadzić naszych poprzedników, ha ha ha!!!

Niedługo potem do sali przyprowadzono byłego admirała Javiera Hernandeza Belicareza i jego następcę Greka Pablo Gurkasa...

- Postanowiliśmy, że ludność na Kubie musi mieć swojego przedstawiciela - rozpoczął Bauer - z nim będziemy rozmawiać, żeby przekazywał nasze rozkazy i rozporządzenia... Nie wiemy na którego z was mamy się zdecydować, więc stoczycie pojedynek na śmierć i życie! Zaraz!

Belicarez z Gurkasem spojrzeli po sobie, Hiszpanowi aż oczy zapłonęły, bowiem szczerze nienawidził Greka, który zastąpił go na stanowisku...

- Dać im broń!

Obaj skoczyli na siebie z wielką agresją, wiedzieli że tylko jeden z nich wyjdzie z tego żywy... Niemcy bawili się przednio obserwując walkę... Po dłuższym czasie major dał znać by przerwać starcie...

- Spokojnie, spokojnie! Trzeba dać im trochę czasu na odpoczynek... Za kilka minut zaczynamy znowu!

Tymczasem w domu portugalskiego Jezuity Alfonso Glovantesa...

- Nic nie możemy zrobić ... - mówił zakonnik - Oni są z innego świata, sam widziałeś jaką mają broń.
- Zawsze można coś zrobić Alfonso, zawsze! - powiedział w pewnym momencie Bachula - Weźmiemy się za nich w nocy!
- Jak to weźmiemy? - przestraszył się Cristiano Glovantez, brat Jezuity - Ja nigdzie nie idę!
- A co będziesz robił?! - syknął na niego Bachula tak ostro, że Portugalczyk aż osunął się z krzesła - Idziemy wszyscy, zrozumiano?!

Bracia milczeli, rozumieli że nie ma z nim żartów...

Major dał znak Schymannowi by wznowił walkę... Tym razem nie było już tak agresywnego początku, co bardzo zdenerwowało niemieckich oficerów...

- Co to ma być?! - darł się Roede - Schymann! Daj im parę batów na zachętę!

Schymann już miał wypełnić polecenie, gdy nagle do środka wpadł Kastermeier i zawołał:

- Kabina czasu! Coś się dzieje!

Wszyscy Niemcy pobiegli na dziedziniec...

- Wygląda na to, że profesor działa... Być może nas wzywa! Halberstam! - zawołał Bauer - Przyprowadź wszystkich! Wracamy do siebie!

- Bierzemy kogoś stąd? - dopytywał się Roede.

- Tak, te cztery kobiety. Będą prezentem dla fuhrera. I tego tu - dowódca wskazał na przemykającego akurat chyłkiem Bachulę - on będzie prezentem ... dla doktora Mengele, ha ha ha.

Kilka minut później wszyscy Niemcy, cztery kobiety (Malwa Topollani, Kate Italian, Angelina Dudeiros i Sievioretta) oraz Bachula byli już w kabinie czasu...

- Patrz Malwa! To znowu ten dziad! - zdziwiła się Kate na widok Bachuli.

Bachula był wściekły, dał się bowiem złapać jak sztubak. Bił się z myślami co robić dalej, nie miał pojęcia po co wszyscy znajdują się w wielkim metalowym pudle... Czuł jednak, że wyjdą z tego problemy...

- Schymann! Zamknij wejście!

Esesman zamknął wejście i pomyślał w duchu - Muszę wysłać raport do Moskwy... Towarzysz Stalin na pewno się niecierpliwi...

Był doskonale zakamuflowanym sowieckim szpiegiem. Dwa lata wcześniej rosyjski wywiad dowiedział się o niemieckich planach wyprawy w przyszłość i bardzo szybko ulokował swojego człowieka w miejsce prawdziwego esesmana by mieć informacje z pierwszej ręki...

Kilka chwil później po kabinie nie było śladu... Życie na Kubie bardzo powoli wracało do normalności... Nic dziwnego, obecność esesmanów z XX wieku na XVI wiecznej Kubie musiała odcisnąć swoje piętno... Dopiero kilka dni po ich zniknięciu pojawił się królewski wysłannik Andoni Arettochages i jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył wciąż pojedynkujących się Belicareza z Gurkasem...

- Zamknąć obu! - rozkazał - Teraz ja będę namiestnikiem na Kubie!

KONTYNENT PÓŁNOCNOAMERYKAŃSKI...

Apacze i towarzyszący im Paunisi wciąż trwali na wojennej ścieżce... Ich topór wojenny skierowany był w stronę Polomanczów Jana Pratelickiego, Germanopaczów Niemca Helmutha, Kozakezów Kozaka Jurka i I polskiej wyprawy do Nowego Świata pod dowództwem Michała Potylicza. Apacze wiedzieli, że posiadają przewagę liczebną, ale wiedzieli również o Komanczach, którzy wspomagali ich wrogów... I to powstrzymywało ich przed ostatecznym atakiem.

W międzyczasie doszło do historycznego spotkania członków I i II polskiej wyprawy... Mianowicie wysłany przez Budzanowskiego (zastępującego nieobecnego pułkownika Jana Donieckiego) patrol napotkał zwiadowców wysłanych przez I wyprawę...

- Nie ma to jak spotkać Polaka w takiej głuszy! - śmiał się rozradowany Roman Więcławski - Musimy to uczcić jakimś zacnym trunkiem!
- No no! - podchwycił Robert Pachocki - Jestem jak najbardziej za, ale skąd wziąć taki trunek?
- Mamy! Własnej produkcji! - chwalił się Więcławski - Poczęstujemy!
- Ja dziękuję... - wtrącił się Rafał Kobyłecki.
- Jak to? Waćpan z nami nie wypijesz? - zirytował się Krzysztof Seremacki - Przecież tak nie można!
- Daj spokój Krzysztofie... - wtrącił się Przemko Nowacki - Będzie więcej dla nas...
- No może i masz rację przyjacielu!

Oba patrole ruszyły w kierunku obozowiska I wyprawy... Po dotarciu na miejsce...

- Mój towarzysz pojedzie przekazać zmianę - informował Pachocki - A my możemy tutaj odpocząć...
- Seremacki! Wyciągaj nalewkę!

Pachocki pociągnął kilka łyków...

- Znakomita! - zawołał Pachocki.
- Według przepisu wuja Klemensa!
- Niech żyje wuj Klemens!
- Niestety... Wuj już dawno na tamtym świecie...

Tymczasem do obozowiska dość niespodziewanie przybył wódz Komanczów Tłusty Brzuch w towarzystwie kilku wybitnych wojowników... Na powitanie wyszedł mu syn Samotny Wilk oraz Jan Pratelicki. Niespełna kwadrans później wokół centralnego ogniska ...

- Czemu zawdzięczamy twoją wizytę ojcze? - zapytał Samotny Wilk.
- Doszły mnie słuchy, że te psy Apacze wyszli poza własne wioski i szczekają...
- Zgadza się.
- Doszły mnie także słuchy, że mój syn wypalił fajkę pokoju z obecnymi tutaj wodzami, także z dowódcą Bladych Twarzy...
- Zgadza się.

Nastała chwila milczenia, dopiero po dłuższym czasie stary wódz kontynuował.

- Nie będę ganił mojego syna, który też jest wodzem... Przybyłem tutaj pomóc wam w walce z Apaczami, a potem ruszymy na południe po hiszpańskie konie! Howgh!

Samotny Wilk przedstawił ojcu jak wygląda sytuacja. Następnie długo dyskutowano nad obraniem odpowiedniej strategii walki z Apaczami. I gdy szykowano się do zapalenia fajki pokoju stało się coś niespodziewanego... Pijany Więcławski pojawił się nagle obok Tłustego Brzucha...

- Masz Czerwony! Pij! - zachęcał Komancza - Dobra nalewka! Pij!

Wódz był bardzo zdziwiony, ale nie dawał tego po sobie poznać. Dał znać ręką, że nie chce i odwrócił głowę...

- Co gardzisz? - zbulwersował się Więcławski i nie zastanawiając się wylał całą zawartość kubka na głowę wodza.

Nikt nie zdążył zareagować. Dopiero, gdy Więcławski ruszył na Komancza chcąc wlać mu nalewkę wprost do gardła rzucili się na niego Nowacki i Seremacki odciągając od wodza...

Tłusty Brzuch podniósł się, spojrzał na syna i odszedł. Samotny Wilk pośpieszył za nim, by wrócić za kilka minut...

- Niedobrze się stało! Wszyscy Komancze muszą was opuścić!

Młody wódz pośpiesznie oddalił się...

- Co teraz? - zapytał Potylicz
- Prawdopodobnie zostaniemy sami przeciw Apaczom - skwitował Pratelicki - Samotny Wilk palił z nami fajkę pokoju... Ale jego ojciec musi być wściekły, syn może go nie powstrzymać...
- Myślisz, że nas zaatakuje?
- Tego nie wiem, ale nie wykluczam...
- Kim do stu diabłów jest ta przeklęta trójka?! Gdzie oni są?

Więcławski z towarzyszami zostali szybko odnalezieni...

- Kim jesteście? Narobiliście niezłego bigosu! - grzmiał Potylicz
- Jesteśmy członkami II wyprawy - odparł Nowacki
- Tak?
- Tak. Jesteśmy w tych stronach od pewnego czasu, przypadkiem natrafiliśmy na wasz patrol...
- A ty? - zwrócił się Potylicz do Więcławskiego - Co teraz taki dziwnie spokojny jesteś?!

Więcławski był blady jak ściana... Dopiero teraz docierało do niego co zrobił...

- Nie możemy już cofnąć czasu - kontynuował dowódca I wyprawy - Stało się, teraz musimy myśleć co dalej... Opowiedzcie mi szybko o waszej wyprawie, kto dowodzi ilu was jest i gdzie stacjonujecie...

O świcie w obozie pojawił się Samotny Wilk...

- Mam dla was wiadomość! Wczorajsza zniewaga mojego ojca Tłustego Brzucha wymaga zemsty... Próbowałem go przekonać, że to wina tylko jednej Bladej Twarzy, ale na nic to się zdało... Stanęło na tym, że jesteście nietykalni do jutrzejszego wschodu słońca, od tego czasu każdy z was będzie naszym wrogiem! Nie macie szans w walce z nami, zawarliśmy pokój z Apaczami i oni także będą was niebawem ścigać! To było do Bladych Twarzy, teraz przemówię do Indian - każdy Polomancz, Germanopacz i Kozakez, który do jutrzejszego wschodu słońca opuści Blade Twarze może przyłączyć się do Komanczów, a ci którzy tego nie zrobią zginą jak Blade Twarze! Howgh!

Młody Komancz natychmiast odjechał...

- Wydajcie mnie tym dzikusom! - wołał rozpaczliwie Więcławski - Nie chcę, żebyście wszyscy zginęli przeze mnie!
- Milcz! - ryknął na niego Pratelicki - Oni nie chcą ciebie, ale nas wszystkich!

Więcławski oddalił się, za chwilę podszedł do niego Kobyłecki...

- I teraz wiesz waszmość dlaczego lepiej nie pić!
- Co waść opowiadasz?! Przecież ja niewinny jestem!
- Co? Jak?
- No tak! Przecież ja w dobrej wierze postępowałem! Pierwszy raz Indianina w życiu widziałem, co w tym złego, że chciałem go nalewką poczęstować? Zamiast pochwalić, że wobec dzikiego miły chciałem być to teraz wszyscy mają do mnie jakieś pretensje! Ja tego nigdy nie zrozumiem!

Trwały gorączkowe przygotowania do wymarszu...

- Czas nagli! - powiedział Pratelicki - Niedługo będziemy tu mieli, może i nawet ze dwa tysiące Indian!
- Musimy po drodze połączyć się z II wyprawą...
- I z nimi nie mamy żadnych szans...
- Wiem, ale nie możemy ich zostawić na pastwę Komanczów i Apaczów! Zwłaszcza, że nie spodziewają się ataku...
- Po drodze trzeba też wziąć Helmutha z kobietami, dziećmi i starcami... Ale właśnie! Gdzie my właściwie uciekamy?
- Jak najdalej...
- Wioska Polomanczów jest dobrze ufortyfikowana, ale i tak nie będziemy mieć tam szans... Za dużo ich...
- Nie zapominajmy jeszcze o Hiszpanach...
- Też są przeciw nam...
- Tak, ale może w takiej chwili...
- Może... Ruszajmy! Wołać mi tego Więcławskiego! Niech prowadzi do swoich!

W ślad za nimi ruszyli zwiadowcy Komanczów... Ich wódz Tłusty Brzuch oczekiwał na przybycie innych wodzów indiańskich, którzy pojawili się niebawem...

- Na znak mojej dobrej woli - rozpoczął Komancz - Uwolniłem Arapaho, zaraz tu przybędzie ich wódz Przyczajony Lis...

Wodzowie spojrzeli po sobie, wyraźnie zadowoleni, ale jak to Indianie nie chcieli dać tego po sobie poznać...

- Jesteście pewnie zdziwieni - kontynuował Tlusty Brzuch - że Komancze chcą się z wami sprzymierzyć...

Wodzowie milczeli...

- Komanczów jest wystarczająco wielu - mówił dalej - żeby zabić wszystkie Blade Twarze. Nasz patrol natknął się także na duży oddział Hiszpanów... Pewnie i z nimi byśmy sobie poradzili, ale nie wiemy czy nie ma ich więcej, poza tym nie chcemy, żeby Apacze i Paunisi zaatakowali nas zdradziecko od tyłu!

- Apacze nie są tchórzami! - oburzył się Wielki Łoś, wódz Apaczów Jicarilla.
- Nie ma co ukrywać, że nie przepadamy za sobą - przerwał mu Komancz - ale musimy się tymczasowo zjednoczyć i wspólnie przepędzić, a najlepiej zabić Blade Twarze! Teraz są tu Hiszpanie i Po...
- Polacy - podpowiedział mu Samotny Wilk.
- Potem przyjdą inne ich plemiona i będzie ich coraz więcej. Musimy ich zabić dopóki są jeszcze nieliczni i słabi!
- Mój brat ma wiele racji - odpowiedział Śmiały Lis, wódz Apaczów Mescalero - Ale zapomina, że Hiszpanów już jest dużo i są już bardzo silni... Może jeszcze nie w naszym sąsiedztwie, ale na południu...
- Wódz Komanczów dobrze mówi! - zawołał Czerwony Ogień, wódz Paunisów - Trzeba ich nie tylko przepędzić, ale po prostu zabić! Po co biali ludzie w ogóle tutaj przybywają? Oni chcą naszej ziemi!

Wodzowie długo jeszcze dyskutowali, w końcu zdecydowali, że ruszą w ślad za Bladymi Twarzami. Następnie zapalili fajkę pokoju, ale wszystkie strony zdawały sobie sprawę z tego, że nie będzie to trwałe...

Tymczasem dowódca II wyprawy pułkownik Jerzy Doniecki wraz z towarzyszącymi mu Kozakiem Czarnienką i Włochem Roberto Gibbencione zbliżali się w pobliże hiszpańskiej kopalni Alcarta de Santa Maria...

- Zawiodłem się na was! - grzmiał pułkownik - Jak można było nie upilnować jednej kobiety?!

Podwładni spuścili głowy, wiedzieli że nie mają żadnych szans na rozsądne wytłumaczenie... Pojmana przez nich wcześniej Maria de Brasilia uciekła ostatniej nocy i nawet nie potrafili określić podczas której warty...

- Kopalnia przed nami! - ucieszył się dowódca - Zapomnijcie już o tej kobiecie i skupmy się na ważniejszych sprawach.
- Czyli?
- Najpierw trzeba odnaleźć Jagnę Dębską, a potem ocalić naszych...

Pierwsza część zadania okazała się dziecinnie prosta, bowiem Jagna dostrzegła jak zbliżali się do kopalni i już po kilku minutach zdawała relację pułkownikowi...

Przez cały dzień obserwowali kopalnię, wszędzie pełno było hiszpańskich żołnierzy... Okazja pojawiła się następnego dnia - na konną przejażdżkę wybrały się dwie kobiety i dwóch mężczyzn, bez żadnej eskorty...

- Kim oni mogą być? - zapytał dowódca Jagnę.
- To córki namiestnika Diego Alonso Contezara!
- A mężczyźni?
- Nie wiem, ubrani po cywilnemu są...
- Dziwne, że nie ma żołnierzy do ochrony...
- Może wybrały się na randkę, bez zgody rodzica?
- Też tak uważam! Ruszamy! To nasza szansa!

Po krótkiej walce dwóch Hiszpanów zostało obezwładnionych. Doniecki szybko napisał coś na kartce i wręczył jednemu z nich...

- Jedź prosto do Contezara i nie próbujcie żadnych sztuczek! W przeciwnym razie one zginą!

Dwie godziny później z kopalni wypuszczono pojmanych członków II wyprawy... Doniecki w zamian wypuścił młodszą córkę namiestnika i drugiego z mężczyzn...

- Wszyscy jesteście? - zapytał dowódca
- Z tych co żyją wszyscy - odparł Krzysztof Połniakowski - Poza rycerzem Krzysztofem...
- Czemu go nie puścili?
- On sam nie chciał iść...
- Jak to?
- Hiszpanie go wyganiali nawet, ale on nie chciał... Za bardzo pokochał to złoto... No i wzięli go na swoją służbę...
- A Diego Flores? - dopytywała się Jagna - Jego też mieli wypuścić...
- On nie żyje... Wczoraj próbował uciec, złapali go i męczyli całą noc...

Jagna pobladła, łzy cisnęły jej się do oczu...

- Szkoda! Cholernie szkoda! - krzyczała w duszy - Nie mógł poczekać jeden dzień z tą ucieczką?! Teraz byłby wolny!

Cała grupa ruszyła w drogę powrotną... Namiestnik bardzo kochał swoje córki i ściśle trzymał się instrukcji napisanej na kartce przez Donieckiego. Bez żadnych targów wypuścił więźniów, a potem wstrzymał się od wysłania wojska... Pułkownik po dwóch dniach wypuścił drugą córkę... Na miejsce dotarli mniej więcej w tym samym czasie co I wyprawa. Doszło do pierwszego spotkania dowódców...

Potylicz szybko wyjaśnił Donieckiego jak przedstawia się sytuacja...

- Więcławskiego to ja chyba powieszę!
- Nic to nie da, czasu nie cofniemy, a zawsze to jedna para rąk więcej do walki... Zwłaszcza, że większość Polomanczów, Germanopaczów i Kozakezów uciekła...
- Z tego co mówisz dzicy mają wielką przewagę...
- Tak, ale my mamy konie, a oni tylko parę sztuk. Musimy to wykorzystać, z drugiej strony oni lepiej znają teren. Trzeba też uważać na Indian w tej okolicy, no i na Hiszpanów...
- Kiedy wyruszamy i gdzie?
- Nasze konie są bardzo zdrożone, a i ludzie potrzebują kilku godzin odpoczynku, gnaliśmy tutaj co tchu. Nie ma szans, żeby Indianie tak szybko za nami nadciągnęli.
- W porządku, odpocznijcie, a my w tym czasie zwiniemy obóz i rozstawimy liczne straże. Wyślę też kilka patroli, żeby nas przypadkiem nie zaskoczyli... Ale co dalej, gdzie uciekniemy?
- I oto jest pytanie! Na razie na południe, drogę znamy, ale co potem to nie wiem... Ani my, ani Pratelicki nie zna dalszych zakątków tego kraju... Jedno jest pewne, nie możemy dać się podejść, musimy zręcznie manewrować, żeby nas nie zaskoczyli.
- W końcu i tak trafimy na Hiszpanów albo na innych tubylców...
- Jednym i drugim ciężko zaufać...
- Nie przedłużajmy! Idźcie odpocząć, ja zadbam o resztę!

Doniecki natychmiast wysłał patrole by mieć oko na najbliższą okolicę, rozstawił też liczne straże, a pozostali zaczęli likwidację obozu...

Jeszcze przed świtem połączone polskie siły wyruszyły na południe... Indianie byli jeszcze daleko, ale nieubłaganie podążali ich tropem...

Tymczasem Ślązak Szmicior i jego dwóch towarzyszy: Dawid "Szpiegu" Łęckowski i Marian Łuszczyński nie wiedzieli o całej sytuacji i zastanawiali się co dalej począć...

- Nie ma jak w bandzie Szmiciora! - zawołał szef bandy.
- Co ty opowiadasz za bzdury?! - zdenerwował się Łuszczyński - Od początku coś jest nie tak! Najpierw gdzieś ukradkiem na statku, teraz tutaj to samo, żarcia nigdy nie ma! Mam gdzieś taką bandę, odchodzę!
- Zostań! Będzie lepiej! - próbował odwieść go od tego Szmicior - Początki zawsze są trudne!
- Nie! Odchodzę!

Zdenerwowany Łuszczyński zaczął się oddalać...

- A idź! Ale pamiętaj, że jak nasza banda będzie sławna i bogata to nie przyjmiemy cię już z powrotem!

Łuszczyński nie odwracając się machnął tylko ręką i poszedł dalej...

- Też jestem głodny - narzekał Szpiegu.
- Mam pomysł! Chodź do opuszczonego obozu, pewnie zostało jakieś jedzenie!

Po kwadransie...

- A nie mówiłem! - cieszył się Szmicior - Jedz ile wlezie i już nie narzekaj na to, że w bandzie źle!
- Najważniejsze, że głód zaspokoję! - odparł Szpiegu chwytając lekko nadgryziony kawałek mięsa - Wolę nawet nie myśleć kto to wcześniej zaczął jeść...
- Jedz, jedz! Dobre!

Jedzenia nie było wiele, ale zważywszy na to co ta dwójka jadła w ostatnich dniach można by rzec, że trafiła się im prawdziwa uczta. Po przeszukaniu całego obozowiska i zjedzeniu wszystkich niedojedzonych rzeczy przyszła pora na odpoczynek...

- Zdrzemniemy się - zakomunikował Szmicior - a potem postanowimy co dalej.
- Ja bym wolał podążyć za naszymi...
- I znowu będziesz cały czas narzekał, że nie ma co jeść lub że mało!
- A czemu nie możemy się do nich po prostu przyłączyć?
- Jesteśmy bandą!
- Dobra, zdrzemnijmy się...

Jakież było ich zdziwienie, gdy przebudzili się po kilku godzinach, a nieopodal siedziało ośmiu Apaczów...

- Spokojnie Szpiegu! Ja to załatwię!

Szmicior podniósł się, Apacze z zaciekawieniem go obserwowali...

- Czego chcecie? - zawołał Szmicior.

Indianie milczeli...

- Gadajcie czego chcecie, bo do was podejdę i wycisnę z was to! Ze Szmiciorem i jego bandą nie ma żartów!
- Chyba cię nie rozumieją...

Ślązak prężył się dumnie i już miał kontynuować mowę, gdy nagle obok jego głowy przeleciała strzała i wbiła się w drzewo rosnące obok...

- Nie ze Szmiciorem takie żarty! - zawołał - Ja was zaraz nauczę cajmery! Ja wam zaraz pokażę!

W odpowiedzi posypały się kolejne strzały, ale wszystkie były skierowane w to samo drzewo...

- Co teraz? - denerwował się Szpiegu - Bawią się z nami! Nieciekawie to wygląda...
- Spokojnie, nie denerwuj się. Ja to załatwię - Szmicior robił dobrą minę do złej gry.

Po kilku minutach Apaczom znudziło się strzelanie, zaczęli niebezpiecznie zbliżać się do Polaków...

- Co robicie?! Stójcie natychmiast! - darł się Szmicior - Bo zaraz nie będę już tak dobry!

Kwadrans później dwaj ostatni członkowie bandy Szmiciora leżeli zakopani po szyje w ziemi...

- To już po nas! - wyszeptał Szpiegu.
- Nie jest tak źle - uspokajał Szmicior - Nie zabili nas, myślę że to dobry znak.
- Ja mam złe przeczucia...
- Co oni knują tam na boku?
- I tak nie znamy ich języka... Wracają! Zacznijmy się lepiej modlić!

Indianie podeszli najpierw do Szmiciora i założyli mu na szyję mokry rzemień...

- Co robicie hultaje?! Uwolnijcie mnie to wam pokażę!

Chwilę później przyszła pora na Łęckowskiego, któremu wysmarowali twarz i całą głowę miodem... Apacze śmiejąc się oddalili się...

- O co w tym wszystkim chodzi? - zastanawiał się Szpiegu - Najważniejsze, że nas nie zabili...
- Ha! Przestraszyli się wielkiego Szmiciora!
- Przestań w końcu! Oni się ciebie w ogóle nie bali!
- Jak mówisz do szefa bandy?
- Normalnie!

Szmicior obraził się i przestał odzywać się do towarzysza...

Po jakimś czasie...

- Szmicior!
- Czego niewdzięczniku?
- Mrówki mnie gryzą! To straszne! One mnie zjedzą!
- E tam! Bądź mężczyzną! - odparł Szmicior i zerknął na Łęckowskiego - O Jezu! Idą na ciebie całe hordy!
- Pomocy!
- Nie dam rady! O... - Ślązak coraz bardziej czuł, że schnący rzemień zaciska mu się na szyi - Nie mogę mówić, bo mnie to cholerstwo wtedy bardziej dusi!
- Zginiemy! Zginiemy w strasznych męczarniach!

Szmicior nie odpowiedział już nic, czuł że niedługo wytrzyma, zaczął się pocić, coraz trudniej było mu oddychać...

- Nie tak miała skończyć banda Szmiciora! - myślał w duchu - Dobrze, że tego nie widzi dziadek Dzierżawa! Jak jego wnuk umiera w ten sposób...

Tymczasem Rafał Kafałkowski przebywał w wiosce Czikasawów...

- Dobrze mi u was czerwony bracie, ale muszę wracać do swoich. Pewnie myślą, że nie żyję, bo nawet się z nimi nie pożegnałem... Wiesz dobrze jak ja kocham biegać! A po tak długiej podróży przez Wielkie Morze nie mogłem powstrzymać się od biegu, gdy tylko stanąłem na twardej ziemi...
- Wiem - odpowiedział wódz Zielony Ptak - Miło było cię u nas gościć, zawsze będziesz tu mile widziany!
- Piękny ten wasz kraj, myślisz że przebiegliśmy go całego?
- Nie wiem, prerie i lasy, jak sam zauważyłeś, są tu bardzo rozległe. Biegaliśmy wiele tygodni, ale myślę, że jednak nie byliśmy wszędzie.
- Żegnaj Zielony Ptaku!
- Żegnaj Pędzący Wichrze!

Kafałkowski opuścił wioskę Czikasawów i ruszył na poszukiwanie członków swojej, II wyprawy... Po kilku dniach biegu zaczął się zastanawiać czy czasem nie pobłądził, gdy nagle usłyszał głośne jęki i to polsku...

- Oj, oj! Chcę już umrzeć!
- Yyyy...
- One mnie jedzą żywcem! Wchodzą mi nawet do oczu! Czy mam jeszcze nos? Bo go nie czuję już...

Kafałkowski przyśpieszył, w kilka chwil znalazł się przy cierpiących i przystąpił do ratowania...

- Nie wiem kim jesteś przyjacielu - mówił ze łzami w oczach Szpiegu - ale przybyłeś w ostatniej chwili. Jeszcze kilka minut i te mrówki wygryzłyby mi całą twarz!
- Ja też dziękuję! - powiedział zasapany Szmicior - Ten rzemień prawie już mnie udusił!
- Kto was tak urządził?
- Indianie!
- Którzy?
- ? Nie przedstawili się! Dranie! Cajmery! Szmicior dostanie ich w swoje ręce!
- Pewnie Apacze, słyszałem że lubują się w tego rodzaju torturach... Trzeba wynosić się stąd, na pewno wrócą by zobaczyć jak skończyliście...
- Niech wrócą! Drugi raz Szmiciora żywcem nie wezmą!
- Daj już spokój! Słuchajmy naszego wybawcy i wynośmy się stąd!
- Ilu ich było?
- Ośmiu...
- Szmicior załatwi sześciu, a wy po jednym i wygramy!
- Milcz wreszcie! - zdenerwował się Szpiegu - Może ich wrócić więcej! Jak się nazywasz i skąd się tutaj wziąłeś?

Kafałkowski opowiedział, że był członkiem II wyprawy, ale ostatnio samotnie przemierzał okoliczne prerie i lasy... Bardzo zdziwił się, że uratowana dwójka przybyła tutaj tym samym statkiem z Europy...

- Nie widziałem was na statku...
- To długa historia. Opowiemy ci po drodze, teraz lepiej wiejmy zanim dzicy wrócą!

Tymczasem połączone polskie siły dotarły do wioski Polomanczów, gdzie spotkali Niemca Helmutha z pozostałymi, także z kobietami, dziećmi i starcami...

- Gdzie ten silny oddział Hiszpanów? - zapytał Pratelicki.
- Odstąpili! Zmienił się u nich dowódca, natychmiast uznali, że nie ma co szturmować Góry Niedźwiedziej, aby nas zabić...
- Gdzie teraz są?
- Skierowali się na wschód, cały czas obserwują ich moi synowie.

Pratelicki szybko opowiedział niemieckiemu przyjacielowi jak wygląda sytuacja z Indianami...

- Niedobrze się stało... - skomentował Helmuth - Mówisz, że prawie wszyscy nasi Indianie uciekli?
- Garstka zaledwie została...
- Trzeba ruszać dalej, nie mamy szans obronić się w wiosce, za dużo wrogów...
- Też tak uważamy. Za godzinę ruszamy!

Przed samym wymarszem do wioski przybyli zwiadowcy: Piotr Laszlo Tekieli i Kozak Robaczenko...

- Wielkie hordy Indian idą na nas! - mówił z przejęciem Tekieli - Twój syn panie Pratelicki, Władysław Łokietek (dla przypomnienia Jan Pratelicki nazywał swoich synów imionami królów polskich) twierdzi, że do Komanczów, Apaczów, Arapaho i Paunisów dołączyły kolejne plemiona! Są ich tysiące!
- Jak daleko są?
- Dwie godziny pieszo stąd.
- Idą wszyscy razem?
- Nie, podzielili się na trzy grupy, ale wydaje się, że są ze sobą skomunikowani...
- Wyruszamy!

Tuż za wioską Polaków czekała niespodzianka! Czarny Malik z nożem w ręce biegł w ich kierunku...

- Zabiję wszystkie Blade Twarze!
- Nie mówiłem wam! - pokazał go palcem Anglik Martin Swayze Von Bigay - On oszalał!
- Zabić go! - rozkazał Michał Potylicz
- Nie! - zawołała Alfreda Pawłowska - To nasz człowiek! Tylko trochę zbzikował!

Pawłowska wybiegła naprzeciw Malika, ten widząc ją zwolnił, ale wciąż głośno wołał...

- Zejdź mi z drogi babo! Muszę zabić wszystkie Blade Twarze!
- Ale po co?
- Dla Mokrej Kuny!
- A kto to? Ale co ty nie poznajesz nas? My swoi!

Czarny Malik zatrzymał się i zaczął się zastanawiać... W tym samym momencie podbiegła do niego Anna Hynowska i zaczęła go bić po twarzy...

- Ja ci dam! Ja ci dam!

Czarny Malik zasłaniał się jak mógł, ale i tak Hynowska lała go gdzie popadnie... W końcu nie wytrzymał i zawołał...

- Przestań Anno! To ja!

Hynowska przestała go bić...

- No! Wygląda na to, że wróciłeś! Nie wiem co się z tobą działo... Co to za Mokra Kuna?
- Nie wiem...
- Jak nie wiesz? Przecież dopiero co darłeś się, że nas wszystkich pozabijasz! I że zrobisz to dla tej Kuny?
- Niemożliwe!
- Tak krzyczałeś! Najważniejsze, żeś w końcu znormalniał!

Do Malika podszedł też angielski tropiciel...

- Mnie też chciałeś zabić!
- Nie! Swayze, naprawdę nie! Nic takiego nie było!
- Tak!

Malik nie mógł uwierzyć w to co mówią... Kompletnie nie pamiętał co się z nim działo w ostatnich tygodniach...

Całe zdarzenie z pobliskich zarośli obserwowało kilka osób...

- Długi zdradził! - syknął wściekle Rosjanin Warywodzia.

Stojąca obok wysoka Indianka przyglądała się niedowierzając, w pewnym momencie łzy zaczęły spływać po jej policzku... Dwie Czeszki, Cekierova i Lelkova wykorzystując zamieszanie puściły się biegiem w stronę Polaków... Indianka porwała za łuk i strzeliła w ich kierunku! Strzała o centymetry poszybowała nad Lelkovą!

- Widzisz! Dobrze, że jestem taka mała! - cieszyła się Lelkova i przyśpieszyła - Nie tak łatwo mnie trafić!

Mokra Kuna posłała jeszcze strzałę, ale także chybiła, a za chwilę rzucił się na nią drugi Rosjanin Kuczunow...

- Nie strzelaj!

Czeszki dobiegły do zdziwionych ich widokiem Polaków... W kierunku zarośli już wcześniej ruszyło kilku z nich by za chwilę prowadzić stamtąd Kuczunowa i Mokrą Kunę. Warywodzia zdążył uciec...

- Zdrajcy! - syknął sam do siebie - Gdzie im będzie lepiej niż u Indian? Mają najlepsze zioła!

Indiance odebrano łuk i puszczono wolno, oddalając się jej wzrok zatrzymał się jeszcze na Czarnym Maliku... W spojrzeniu czerwonoskórej kobiety było tyle żalu, że Polak poczuł się dziwnie nieswojo... Indiance cisnęły się łzy do oczu, ale nie chciała dać po sobie poznać jak cierpi...

- Skąś ją znam - pomyślał Czarny Malik.

Wkrótce ruszono w dalszą drogę, nie można było zapominać, że na ich tropie są tysiące czerwonoskórych... Patrole wysłano w każdym możliwym kierunku, wszystko po to by w porę dowiedzieć się o jakimkolwiek zagrożeniu... Na południe, gdzie zmierzali pojechała czwórka: Budzanowski, Janczurowski, Niemiec Martin Schylder i Stanisław Jochymowski...

- Dobrze, że pojechaliśmy - cieszył się Jochymowski - Tyle emocji ostatnio, trzeba głowy przewietrzyć!
- A mi tam obojętnie - odparł Schylder - Czy w dużej grupie czy w mniejszej...
- Ja to wolę być w większej - włączył się do rozmowy Janczurowski - Bezpieczniej!
- To trzeba było nie jechać! - skwitował Budzanowski.
- Jak nie jechać? Dowódca wyznaczył!
- To nie narzekaj, za dużo narzekasz!
- To już nawet ponarzekać nie można? Jak nie Hiszpanie to teraz Indianie! Same kłopoty!
- Po co waszmość na wyprawę pojechałeś?! Trzeba było siedzieć spokojnie w Polsce!
- A czy ja wiedziałem, że tutaj tak będzie? Ponarzekać mogę, lżej na duszy wtedy się robi!
- To narzekaj, ale daj mi już waszmość spokój!

Tymczasem statek "Nefrete" wiozący wyprawę odwetową Macudowskiego zbliżał się do południowych wybrzeży dzisiejszych Stanów Zjednoczonych...

- Ziemia! Ziemia! - darł się zbir Jamróz.
- Nareszcie! - wtórowali mu pozostali.

Pora była już późna, więc nie zdecydowano się na zejście na ląd tego samego dnia.

- Jutro rano! - zarządził Macudowski - Z okazji odkrycia lądu daruję wam dwie beczki wina! Pijcie za to, że w końcu dopłynęliśmy i za moje zdrowie!
- Wiwat wielki Macudowski! - krzyknął zbir Dziobak.
- Wiwat! Wiwat! - wtórowali mu pozostali.

Beczki z winem szybko otworzono i zaczęło się świętowanie...

- Jutro wreszcie na stałym lądzie! - cieszył się kniaź Wigurko - Pij Holendrze!
- Piję! Twoje zdrowie! - zawołał Martin Van Coolers.
- Zaśpiewaj coś kniaziu! - zachęcał szlachcic Sebastian Sokoliński.
- Chrypkę mam przyjacielu... Dzisiaj niestety tylko picie he he

Po kilku godzinach wszyscy mężczyźni byli kompletnie pijani... Nie mogło być inaczej, bowiem zamiast dwóch beczek darowanych przez Macudowskiego wypito wszystkie...

- A to dranie! - wściekała się czeska kucharka Sabina Sviderkova - Nas to nawet nie zaproszono! Chodź Dominisiu! Może zostało jakieś wino jeszcze? My też mamy prawo do świętowania!
- Masz rację Sabinko! - odparła Guzikova - Idziemy!

Okazało się, że zostało jeszcze prawie pół beczki wina...

- Widocznie te opoje nie zauważyli, ha ha ha! - śmiała się Sviderkova - Tacy to wszystko wypiją, aż padną! Mężczyźni są dziwni! Wołaj resztę! Nie będziemy przecież same pić!

Niebawem na pokładzie pojawiły się wszystkie kobiety...

- Bawmy się! - wołała Sviderkova.

Po godzinie atmosfera zrobiła się bardzo luźna, wino robiło swoje...

- Rusłana! - zawołała nagle Renata Jarczykowska - Co nas czeka na tym dzikim lądzie?

Ukrainka Kramerko machnęła ręką...

- Nie będę patrzyła teraz... Na trzeźwo trzeba!
- E tam! - wtrąciła się Monisława Maciejewska - Popatrz, ciekawe jesteśmy!
- Nie daj się prosić! Rusłana! - wtórowała jej Paulina Połniakowska.
- Lepiej nie, ale... No dobrze, spróbuję. Muszę się przygotować...

Kramerko udała się do swojej kajuty, by wrócić po jakimś czasie z kociołkiem w ręce i kilkoma zawiniątkami...

- Przyświećcie mi! Muszę dokładnie widzieć lustro wody!

Polecenie natychmiast wykonano, Ukrainka wsypała jakiś proszek do środka, który momentalnie wzburzył wodę w kociołku...

- Co widzisz? - zapytała po cichu Agnieszka Krzemieńska
- Jeszcze nic...
- Ja też nie... - śmiała się Jarczykowska.
- Nie przeszkadzajcie! - uspokajała towarzyszki Sviderkova - Ona musi mieć spokój.

Kramerko skinęła głową, nie odrywając oczu od lustra wody, która robiła się coraz bardziej niespokojna... Rusłana długo wpatrywała się nic nie komentując, nagle cofnęła się jak opętana, odrzucając wściekle kociołek... Kobiety były przerażone...

- Mów! Mów co widziałaś? - krzyczała Krzemieńska.
- Krew! Mnóstwo krwi!
- O Boże! - wystraszyła się Połniakowska - To straszne!
- Wszyscy zginiemy? - dopytywała się Maciejewska.
- Mówiłam wam, żeby nie wróżyć teraz! - krzyknęła zdenerwowana Kramerko - Nie widziałam dokładnie, jutro muszę powtórzyć... Może to przez ten alkohol...

Atmosfera popsuła się strasznie...

- Idziemy spać! - zakomunikowała Jarczykowska
- Wina i tak już prawie nie ma - skwitowała Sviderkova.
- Dopijmy je i do spania! - podsumowała Guzikova.

Gdy kobiety zbierały się do swoich kajut, na pokładzie zaroiło się od tajemniczych postaci... Kobiety zostały pojedynczo pojmane, następnie umieszczone w kilku małych łodziach... Wszystko trwało raptem kilka minut... Łodzie odpłynęły w ciemnościach...