bpe

Par

Polecany post

Historia - Skąd Hitler wziął swastykę?

Swastyka – ogólnie znak ten kojarzy się całemu światu jako symbol nazizmu i zła. Paradoksalnie wcześniej oznaczał całkiem coś innego! Swast...

piątek, 17 maja 2013

Epopeja polsko-indiańska (36)

Ekspedycja hiszpańska na kontynencie północnoamerykańskim.

- Co proponujesz Jose? - zagadnął Jose Manuel Bakuleros Fortezesa.
- Musimy odnaleźć tych Polaków i rozprawić się z nimi.
- Nie wiadomo ilu ich jest i jak są uzbrojeni. Bo od tego jeńca w normalny sposób nie dowiemy się tego, a wykorzystaniu moich metod sprzeciwia się Madeiros.
- Wyślijmy grupy zwiadowcze we wszystkich kierunkach, bo póki co nie wiemy nawet gdzie się udali. Ślady dawno już zatarte, chyba że natkniemy się na pozostałości po ich tymczasowych obozach. Poza tym może też okazać się, że są całkiem niedaleko...
- Wydam odpowiednie rozkazy. Może uda natknąć się na tubylców? Przybycie Polaków nie mogło przecież ujść ich uwadze.
- Warto spróbować.
- Zajmiemy się jeszcze tym jeńcem? Może każę Faraciniemu naszprycować go jakimiś świństwami? Wtedy zacznie wreszcie mówić!
- Lepiej nie, Madeiros nie odstępuje go na krok.
- Do stu diabłów! Przecież to jest jakiś chory układ, że my jako dowódcy musimy liczyć się z jakimś strażnikiem!
- On jest ulubieńcem Belicareza, a wiesz jak admirał jest poważany wśród żołnierzy. Nie radzę!

Grupy zwiadowcze zostały wysłane. Powróciły dzień później, ale nie udało im natrafić ani na żadne ślady Polaków, ani też na ludność tubylczą.

- Niemożliwe, żeby te tereny były kompletnie niezamieszkane! - denerwował się Bakuleros.
- Spokojnie - wtrącił się Pablo Vincento Magieros - nie rozumiem czemu tak się uparliście by szukać tych Polaków. Proponuję marsz w głąb lądu, główna grupa musi być stale osłaniana przez patrole krążące po każdej stronie. Gruntowna penetracja okolicy musi przynieść w końcu efekty.
- Masz rację Pablo - skwitował Fortezes - nie ma co zawracać sobie głowy tymi Polakami. Poznajmy dobrze okolicę, a przyjdzie moment, że natrafimy i na tubylców i na Polaków. Wszystko w swoim czasie. Pamiętajcie, że Belicarez pragnie przede wszystkim złota i srebra, a nie tego byśmy uganiali się za Polakami.
- A jeśli - zastanawiał się Magieros - oni znaleźli już złoto?
- To im je odbierzemy! - zawołał Bakuleros - a ich skrócimy o głowę, ha ha ha.
- Czyli ruszamy jutro, tak? - zapytał Fortezes.
- Ruszamy! - wrzasnął dziko Bakuleros.
- W jakim kierunku?
- Hmm... Ruszajmy na północ, coś czuję, że te dranie też się tam wybrały...

Godzinę później cały obóz zapadł w sen, poza strażami co oczywiste. Nie spał także kapitan Wilhelm Rokosz, który był coraz bardziej przygnębiony, że Hiszpanie odnaleźli miejsce lądowania jego rodaków, ale najgorsze jest to, że on może ich w żaden sposób ostrzec przed nadciągającym niebezpieczeństwem. Zaczął się ruszać w różnych kierunkach, sprawdzając czy na pewno więzy są tak samo mocne w każdym miejscu. Był zdeterminowany, żeby jak najszybciej odzyskać wolność i powiadomić Michała Potylicza o Hiszpanach.

- Nie trudź się - wycedził przez zęby Pablo Madeiros - więzy są mocne, niepotrzebnie tylko się męczysz...

Rokosz przestał się szamotać nie chcąc by strażnik wstał i sprawdził, ewentualnie poprawił, więzy. Czuł bowiem, że trochę się poluzowały i gdyby przez kilka godzin nikt mu nie przeszkadzał byłaby szansa na ich zrzucenie i upragnioną ucieczkę. Postanowił odczekać dłuższy czas, by Hiszpan zasnął i dopiero wtedy przystąpić do działania. Po upływie trzech kwadransów znowu zaczął "pracować" nad więzami, czuł że niedługo uda mu je zrzucić. Nadzieje te okazały się jednak płonne, Madeiros musiał coś usłyszeć, bowiem w pewnym momencie powstał i podszedł do niego.

- Mówiłem, żebyś się nie trudził przecież - rzekł poprawiając więzy - a tak to tylko się namęczysz i obaj nie śpimy. Ucieczki ci się zachciało, tak? O! Niedoczekanie twoje! Madeirosowi jeszcze nikt nie uciekł! Nie graj ze mną, bo cię tak zwiążę, że ruszyć się nie zdołasz!

Rokosz był zrezygnowany, wiedział że tej nocy nie ma już żadnych szans na ucieczkę. Madeiros był bowiem bardzo czujny. Długo jednak nie mógł usnąć, wyobrażał sobie atak Hiszpanów na zaskoczonych, niespodziewających się niczego Polaków. W pewnym momencie poczuł, że ktoś go dotyka i uwalnia z krępujących więzów. Tajemnicza postać ostrożnie wyprowadziła go poza obóz. Kapitan dopiero po dłuższej chwili rozpoznać włoskiego trubadura Camille Steckoziniego.

- Dlaczego mi pomagasz? - zapytał zaskoczony Rokosz, gdy już znaleźli się w bezpiecznej odległości od obozu.
- Nie lubię Bakulerosa - odparł chłodno Włoch, a po chwili dodał - za tamtym drzewem znajdziesz konia. Wsiadaj i umykaj, bo do świtu już niedługo, a poza tym Madeiros może w każdej chwili się przebudzić. Powodzenia!
- Dzięki! Niech cię Bóg błogosławi trubadurze!

Steckozini pośpiesznie wracał do obozu, by nikt nie zauważył, że mógł pomóc więźniowi w ucieczce.

- Wszystko widziałem! - usłyszał nagle za sobą.
- Faracini! Ale mnie wystraszyłeś! Chyba mnie nie zdradzisz i nie powiesz Bakulerosowi?
- Nie bój się, też za nim nie przepadam. Gdyby się dowiedział to by cię zabił. W sumie to nawet dobrze, że uwolniłeś tego Polaka, bo Bakuleros chciał żebym go szprycował ... różnymi takimi... no, nie będę ci dokładnie tłumaczył, bo i tak nie wiesz. Chodzi o to, żeby więzień zaczął mówić. Takie tam eksperymenty...
- Kiedyś będą następni więźniowie...
- Wiem i niepokoi mnie to bardzo. Jestem medykiem, a nie katem! Mam leczyć, a nie robić takie rzeczy...
- Co tutaj w ogóle robiłeś? - zmienił temat Steckozini.
- Nie mogłem spać...
- Wciąż myślisz o Dolores?
- Yhm...
- Wracajmy do obozu, bo wkrótce zauważą, że więzień uciekł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz