Zapowiedź wywiadu ze słynnym profesorem, w którym poruszone będą zjawiska dokonane w ostatnich ośmiu latach mające głównie na celu ogłupienie własnego narodu i napuszczanie jednej części na drugą by w tym samym czasie coraz bardziej zaciskać pętlę upartyjniając wszystko co jeszcze zostało do upartyjnienia i praktycznie bezkarnie czynić wszystko na co ma się ochotę.
1) Powieść przygodowo-historyczna Epopeja polsko-indiańska (w częściach) 2) Inne (m.in. artykuły historyczne) 3) Ciekawostki ****************************** Akcja powieści rozgrywa się w XVI wieku, głównie na terenie Polski i obecnych Stanów Zjednoczonych... Powieść jest umiejscowiona w konkretnym okresie historycznym, wiele elementów jest prawdziwych, ale i wiele jest wymyślonych przez autora. Zapraszam do lektury (wcześniejsze części i inne posty znajdziecie w archiwum)
Moja lista blogów
par
ZOSTAŃ BOHATEREM POWIEŚCI, OPOWIADANIA itd
Polecany post
Historia - Skąd Hitler wziął swastykę?
Swastyka – ogólnie znak ten kojarzy się całemu światu jako symbol nazizmu i zła. Paradoksalnie wcześniej oznaczał całkiem coś innego! Swast...
wtorek, 26 grudnia 2023
piątek, 22 grudnia 2023
Zmierzch Kaczyńskiego
Jarosław Kaczyński niechybnie zmierza do końca swojej politycznej kariery w naszym kraju i całe szczęście! Przez osiem ostatnich lat śmiało można było nazywać go królem Polski, ale historycznie zostanie oceniony nie jako zbawca naszego kraju, ale jako jeden z największych szkodników!
Jarosław robił co chciał, był ponad wszystkimi, ponad prawem, nic go nie ograniczało... Próbował nawet zmienić historię Polski wmawiając Polakom, że Lech Wałęsa był zdrajcą... Czyli wychodzi na to, że komunizm w Polsce obalił ubecki agent :) Co robił w tym czasie Jarosław? Wszystkim wmawia, że walczył za wolną Polskę, ale powszechnie wiadomo, że 13 grudnia spał do południa, nie był w ogóle niepokojony przez komunistyczne służby bezpieczeństwa, które w tym czasie aresztowały i internowały wszystkich znaczących działaczy Solidarności... Wcześniej, wraz z bratem, grał w filmie :) Ojciec Jarosława był w AK, matka też, ale jako chyba jedyni nie spędzili powojennego czasu w więzieniach, bezpieka nie łamała im rąk, nie wyrywała paznokci, dostali za to dom na warszawskim Żoliborzu :) Jak to się stało? Przez niedopatrzenie? UB ich przeoczyło? No, jaja jakieś...
W tej chwili Jarosław nie może przeżyć utraty władzy... Jego największy wróg - Donald Tusk właśnie ją odzyskał... Jarosław próbuje wszystkim wmówić, że Tusk to zdrajca i niemiecki agent... Kiedyś się to połowicznie udało za sprawą hochsztaplera Jacka Kurskiego, który podczas kampanii prezydenckiej puścił newsa o dziadku Donalda w wermachcie... Zganił to nawet Lech Kaczyński i brzydząc się czarną kampanią przeprosił publicznie Tuska. Jarosław jednak hołubił Kurskiego i za zasługi dał mu dobrze płatną posadkę jako prezesa tvp... Jarosław dla osiągnięcia korzyści nie cofnie się przed niczym! Jak to zwykł mawiać Kurski "ciemny lud wszystko kupi"...
Osobiście trudno mi wyrokować jak to było z katastrofą smoleńską, ale zważywszy na manipulacje pisowskie została ona prawdopodobnie wykorzystana propagandowo. Wiadomo, Rosja nie jest niewinna, w przeszłości i w przyszłości mają na koncie nie takie grzeszki, ale tutaj wygląda, że jednak nie byli zamieszani... Ale ktoś uznał, że na tym koniku można wiele ugrać...
Jarosław - daj sobie już spokój, stary jesteś, odpocznij... już i tak wystarczająco namieszałeś... Historia osądzi cię sprawiedliwie - żadnym politycznym geniuszem nie byłeś, bo zbieranie haków i wykorzystywanie ich w odpowiednim czasie nie można pod to podciągnąć... Ani tego, że dla rządzenia skłonny byłeś do politycznych przekupstw... daj sobie spokój, nie pogrążaj się już... Nie masz szans aby zmienić swoje oblicze ani na pozytywne ani na negatywne... Nikt cię już nie chce słuchać, nawet w twoim pisie mają cię dość...
Niemiecki dureń
Przemysław Czarnek z Pisu nazwał (obraził) niemieckiego dziennikarza nazywając go wprost niemieckim durniem! Chamstwo z polityka Pis wychodzi co chwilę po prostu, a sam wszystko co mu nie odpowiada nazywa chamstwem!
Polityk Pis, były minister edukacji, a tu takie coś :) Czy jego słownictwo jest takie ubogie, że nie potrafi (czy nie chce) ubierać swoich wypowiedzi w słowa kulturalniej? Można z kimś się nie zgadzać, ale zasady kultury obowiązują każdego! Słowo dureń można z powodzeniem zastąpić innymi! Przerażenie człowieka ogarnia, że czyta takie rzeczy o kimś kto był jeszcze niedawno ministrem edukacji, czyli osobą odpowiedzialną za osoby w wieku szkolnym w naszym kraju! To jest przykład? Na miejscu niemieckiego dziennikarza wytoczyłbym proces Czarnkowi za obrazę!
TVP przechodzi z rąk do rąk
Po ośmiu latach telewizja publiczna zostaje przejęta przez większość sejmową! Wiadomo, że nie jest to końca przeprowadzane jak trzeba - ale cały czas trzeba mieć w pamięci, że Pis jeszcze bardziej naginał prawo i w żaden sposób nie szanował ustaleń zawartych w Konstytucji... Zamiast ustaw są uchwały itd, ale skoro Prezydent jest z Pisu i wcale z tym się nie kryje, a i sam nie jest "czysty" jeżeli chodzi o poszanowanie dla Konstytucji... Ustawami nie dałoby się tego załatwić, bo A. Duda na pewno by tego nie podpisał...
Żenująca jest postawa nie koalicji rządzącej, ale ustępującej siły politycznej, która celowo zabarykadowała, czy wręcz zaminowała, różne instytucje (które, co ważne sama przejęła w bezprawny sposób). Hipokryzja ustępującego obozu nie mieści się wręcz w głowie... Jeżeli ktoś, niezorientowany w sytuacji, zacząłby się przyglądać obecnym wydarzeniom to... nic by nie wiedział. Teraz paradoksalnie Pis występuje jako obrońca wolnych mediów!
Wszyscy wiemy, że Pis przez osiem lat swoich rządów upartyjnił wszystko co się dało w naszym kraju, afer było znacznie, znacznie więcej niż w całym wcześniejszym okresie od upadku komuny, ale przez przejęcie telewizji publicznej (przede wszystkim) zaczął odciskać swoje piętno na mózgach sporej części Polaków ładując w nie tępą, partyjną propagandę... Biedni wyborcy Pis wierzyli we wszystko co im serwowano w publicznej (partyjnej telewizji), w której odwracano kota ogonem i największe afery pisowskie (które w normalnych warunkach obaliłyby każdy rząd na świecie) przedstawiano jako wymysł Tuska i zagranicznych sił mających niby przejąć władze w Polsce.
Wszystko to pozwalało Pis na bezkarne dojenie naszego kraju, dla wyborców Pis najważniejsze było, że dostawali ochłapy ze stołu w postaci przede wszystkim 500+, które faktycznie w ostatnich latach tak straciło na wartości, że świadczenie faktycznie wynosiło maksymalnie 300 zł. Skala złodziejstwa z kolei rosła i rosła, marnotrawstwo publicznych pieniędzy, ale rozdawnictwo i propaganda skutecznie je przykrywało...
Wiele jeszcze pozostało do zrobienia, obóz obecnie rządzący nie ma łatwego zadania, ale po prostu musi to wszystko sprawiedliwie rozliczyć, bo m.in. dzięki temu, że to zrobią otrzymali mandat od narodu. To jest konieczność! Nie może być tak, że zostanie to zamiecione pod dywan, to była zbyt duża skala niszczenia naszego kraju! Porażająca jest jednak ta hipokryzja polityków Pis, ich myślenie o bezkarności, że się uda uniknąć odpowiedzialności za to wszystko... Praktycznie na każdym polu są jakieś rażące nadużycia! Podanie choćby jednego uczciwego polityka Pis graniczy chyba z cudem! Może gdzieś lokalnie taki się zdarzy, ale na wyższych szczeblach chyba ciężko by było takiego wskazać!
środa, 7 grudnia 2022
Epopeja polsko-indiańska (3 część specjalna)
W KRAINIE PISUANGÓW i PLATFORÓW III
Wielkimi krokami zbliżał się indiański Indial w San Escobar (odpowiednik dzisiejszego Mundialu), na którym nie mogło zabraknąć reprezentantów plemienia Pisuangów i Platforów. Na indialu grało się w tak zwanego misjonarza, a gra miała swój początek na dalekim południu, gdzie grupa Indian zabiła niegdyś hiszpańskiego misjonarza, a potem zaczęła kopać jego odciętą głowę. Gra błyskawicznie zdobyła wielką popularność, a że nie wszyscy mieli okazję zdobyć głowę misjonarza, wymyślono inny sposób - okrągły kamień został dokładnie obszyty skórą bizona. Zasady gry były mniej więcej podobne jak w dzisiejszej piłce nożnej, oczywiście nie było spalonego, nie było też sędziego ani VAR-u, a w spornych sytuacjach decyzje podejmowała Rada Starszych, złożona z przedstawicieli wszystkich plemion uczestniczących w Indialu. Na czas mistrzostw zakopano wszystkie topory wojenne.
Czytelnikom, którzy nie przeczytali poprzednich dwóch części specjalnych, potrzeba pokrótce wyjaśnić, że plemionami Pisuangów i Platforów zarządzał stary wódz Kaczannou, który nienawidził wszystkich dookoła. Wodzem, w pełni zależnym od niego, mianował Klęczące Pióro, który robił wszystko co ten mu kazał. Drugim wodzem został Dwa Języki. Ci dwaj wodzowie zarządzali w jego imieniu plemieniem. Pierwszy reprezentował plemię na zewnątrz, a drugi odpowiadał za sprawy wewnątrzplemienne. Ale nic bez zgody i wiedzy Kaczannou. Pomagał im Dwa Lica, który biegał od wigwamu do wigwamu i przedstawiał ludziom wszystko, co postanowi Rada Starszych. A jeżeli ktoś odważył się narzekać i sprzeciwiać ich woli, to wtedy Dwa Lica obgadywał go wśród współplemieńców tak strasznie, że zaszczuty biedak miał dość. By zdobyć poparcie obiecywali ludziom wszystko, czego ci tylko pragnęli... Całe plemię polowało na bizony, ale podziału mięsa i skór dokonywała Rada Starszych. Dochodziło do tego, że ci co najbardziej popierali ich rządy, wcale nie musieli uczestniczyć w polowaniach, bo i tak dostawali swój udział... Ci zaś, którzy nie zgadzali się z tym byli publicznie lżeni i obrażani.
Z okazji zbliżającego się Indialu wódz Dwa Języki spotkał się z drużyną plemienną na czele której stał wódz drużyny Lewa Strzała i wódz taktyczny 711 Fryzur.
- Godnie reprezentujcie nasze plemię - rozpoczął mowę Dwa Języki - żebyśmy z was byli dumni!
- Będzie ciężko - odparł 711 Fryzur - Inne plemiona są bardzo silne, ciężko będzie wyjść nawet z grupy.
- Jeżeli wyjdziecie z grupy - zaczął obiecywać wódz - to dam wam w nagrodę po 30 skór bizonich lub niedźwiedzich i dwa wigwamy pełne mięsa.
- Możemy dostać jakieś gwarancje? - wtrącił się Lewa Strzała.
- Śmiesz wątpić w prawdziwość moich słów? - zdenerował się Dwa Języki.
Lewa Strzała już miał coś odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język... Sytuację szybko rozładował Broniący Większość Strzałów racząc wszystkich płomiennym uśmiechem...
Spotkanie dobiegło końca, drużyna wyruszyła w podróż do San Escobar, a Dwa Języki powoli wracał do swojego wigwamu.
- Ciamajdy jedne - śmiał się pod nosem - gdzie oni tam wyjdą z grupy, ha ha ha.
Rozpoczął się Indial, nasza drużyna w pierwszym meczu zremisowała z Aztekami, potem wygrała z kolejnym rywalem i w ostatnim meczu przegrała, ale dzięki lepszemu bilansowi zajęła drugie miejsce i jednak wyszła z grupy. Gra naszych, mimo że skuteczna, nie podobała się nikomu. Pojawiły się głosy o mało atrakcyjnej taktyce ustalonej przez wodza 711 Fryzur. Jednak w krainie Pisuangów i Platforów nastała umiarkowana radość, a sami Pisuangowie najbardziej cieszyli się, że z Indialu odpadli znienawidzeni przez nich Apacze. Kolejną przeszkodą miało być plemię, które wygrało poprzedni Indial. Szanse naszych były znikome...
Wieść o sukcesie szybko dotarła do wioski Pisuangów i Platforów...
- Co teraz zrobisz? - śmiał się Sasinka Tatanka, który akurat przebywał w wigwamie Dwóch Języków
- Muszę coś wymyślić. Trzeba będzie wszystkich wysłać na polowanie, niech te skóry się znajdą!
- To się nie uda... Ludzie sami skór nie mają, nikt ich nam nie chce sprzedać, bo nie mamy czym zapłacić... Bizony też zaczęły nas omijać szerokim łukiem... Głód i chłód zaczyna zaglądać wszystkim w oczy.
- Nie wyglądasz na głodnego...
- No ja nie, ty nie, Kaczonnou też nie, ale ludzie tak i są źli.
- Trzeba będzie znowu coś im obiecać...
- To nic nie da, zaczynają kumać, że nasze obiecanki to cacanki. Wielu otwarcie opowiada się za Tuskarem.
- A co na to Kaczannou?
- Bredzi coś, że on nie wiedział, że jest tak źle. A ty jeszcze obiecujesz te hojne nagrody...
- Odwołam to... Wyprę się!
- Jak to?
- Była przy tym tylko drużyna... Jak będą domagać się nagrody to rozpuści się wieść, że są chciwi i pazerni! Już to trzeba zrobić zanim wrócą z San Escobar! Ludzie ich zlinczują nie nas, przecież wiedzą, że i tak oni mają lepiej niż przeciętny mieszkaniec naszej wioski... Tak zrobimy, wołaj szybko Dwa Lica, niech działa!
Wieść o obietnicy wodza przeciekła jednak do mieszkańców wioski, Dwa Lica nie próżnował, biegał od wigwamu do wigwamu i szczuł wszystkich na piłkarzy...
- Po co Lewej Strzale i innym kolejne skóry? Przecież i tak mają ich bez liku! Lewa Strzała jeszcze podczas gry u Apaczów zarobił tyle, że jego squaw może codziennie w innej chodzić! Za wynik na Indialu dostaną przecież skóry od Indiańskiego Związku Gry w Misjonarza! Są pazerni i chciwi!
Wkrótce do gry wkroczył sam Kaczannou zwołując zebranie Rady Starszych na które zaproszeni zostali najważniejsi Pisuangowie.
- Dlaczego mnie okłamujecie? - rozpoczął wódz naczelny mlaskając co drugie, trzecie słowo - Skór brakuje, mięsa brakuje! A mówiliście, że wszystko jest!
W wigwamie narad zapadła grobowa cisza, dopiero po dłuższej chwili odezwał się Pusty Dzban...
- Wodzu! To wszystko przez Tuskara!
- Przestań głupcze! - wrzasnął Kaczannou - ty faktycznie masz jakąś obsesję na jego punkcie! Poza tym kwestia: wina Tuskara, należy do mnie! Niestety, po latach naszych rządów nie wszystko już możemy zwalić na niego...
- Wodzu! - wtrącił się Dwa Lica - Ciemny lud wszystko kupi!
- Już nie, już nie... Co za króliczy bobek obiecał naszym graczom nagrodę?!
- Wodzu! - odezwał się ze skruchą Dwa Języki - To ja tak bezmyślnie chlapnąłem. Nikt nie wierzył, że mogą wyjść z grupy! Ale już to odkręcamy, wyjdzie na to, że gracze są pazerni i chciwi, napuściliśmy na nich społeczeństwo, a to potrafimy najlepiej!
- Co ze skórami i mięsem dla ludzi? Nie mają w co się odziać, nie mają z czego zrobić wigwamów, nie mają co jeść! Klęczące Pióro ty żyjesz?
- Zamknij się ty oszuście! Nie dam się więcej nabrać! - zaczął krzyczeć zaczepiony.
- Że co?
- Oj, przepraszam... Zamyśliłem się na chwilę, myślałem że znowu ktoś podszedł pod wigwam i udaje wodza innego plemienia.
- A ty mu wszystkie tajemnice plemienne zdradziłeś - śmiał się Brzydki Bizon.
- Ja się uczę, ja się cały czas uczę! Mam plan! Skoro bizonów nie ma, a jeleni jak na lekarstwo to musimy przenieść wioskę!
- Gdzie niby?
- Apacze mają mnóstwo mięsa i skór, przenieśmy się w ich pobliże...
- Nigdy! - krzyknął Pyskata Tarcza, a momentalnie wtórował mu Pusty Dzban - Dzieci nam zaczną apaczyć!
- Wy tępe bawole zady! - zdenerwował się Kaczannou - myślicie, że Apacze pozwolą nam bezkarnie polować na swoich terenach łowieckich?!
- Trwa indial - wtrącił się Słabe Żebro - w tym czasie nie mogą wykopać toporów wojennych...
- Nie... To bez sensu - marudził Kaczannou - Macie do jutra wymyśleć skąd wziąć mięso i skóry! Wynocha!
- Może by tak... - zaczął nieśmiało Ociężały Suseł - Poprosić Tuskara, żeby załatwił pożyczkę mięsną od Apaczów lub innych plemion?
- Milcz! Precz mi stąd wszyscy!
Wyszli jak struci, doskonale zdawali sobie sprawę, że doprowadzili plemię do ruiny. Zaczynało brakować niemal wszystkiego. Popierająca ich jeszcze część plemienia (Pisuangowie) nie chciała polować, czekała na to, żeby wszystko dostać od rządzących, z kolei pozostała część (Platforowie) nie chciała dłużej być frajerami, co wszystkich utrzymują. Dlatego spora grupa polowała z Apaczami i Komanczami, pozostali zaś we własnym zakresie - po kryjomu, żeby lwia część zdobyczy nie padła ofiarą pasożytniczej części społeczeństwa.
Tymczasem drużyna plemienna przegrała kolejny mecz z aktualnymi mistrzami prerii, prezentując jednak znacznie lepszą grę niż wcześniej - nawet Zielony Podawacz zaczął grać w końcu na miarę oczekiwań, ale nikogo już to nie obchodziło, bo wszyscy - za sprawą doskonałej propagandy Dwóch Lic - mieli ich za chciwych i pazernych.
środa, 24 lutego 2021
Epopeja polsko-indiańska (II część specjalna)
W KRAINIE PISUANGÓW I PLATFORÓW II
Po wygranych przez Klęczące Pióro wyborach na wodza zapanował chwilowy chaos... Jego konkurent Trzaskający Ogień przegrał o włos, głównie dlatego, że nie do końca zostały uwzględnione głosy z odległych wiosek znajdujących się poza Krainą Pisuangów i Platforów oraz przez stuprocentowe poparcie dla Klęczącego Pióra uzyskane wśród najstarszych członków plemienia - obóz Trzaskającego Ognia słusznie wskazywał na fakt, że głosy wsród nich zbierane były przez osoby sympatyzujące z Pisuangami, ale nie zostało to uwzględnione... Po wyborach, z uwagi na związki pokrewieństwa, doszło do ponownego połączenia Pisuangów i Platforów... Nie z racji wspólnych poglądów, ale właśnie z uwagi na bliskie pokrewieństwo...
Wódz naczelny Kaczannoe mógł odetchnąć, ale tylko na chwilę, bowiem zaraza przybierała na sile i to dość znacząco... Szaman Szumiąca Wierzba i wódz Dwa Języki poza maseczkami z roślin nie zabezpieczyli plemiona w żaden inny sposób... Kaczannoe musiał więc znaleźć wyjście by odwrócić uwagę od zarazy... I znalazł! Kazał ogłosić, że każda kobieta - squaw musi rodzić dzieci co chwilę, czyli zaraz po urodzeniu musi jak najszybciej znowu zachodzić w ciążę - wszystko to po to by odrobić straty jakie plemię poniosło przez zarazę... Kobiety nie zamierzały się temu podporządkowywać! Wybuchł bunt squaw na czele którego stanęła Lamparcia Skóra... Squaw zaczęły pokojowo spacerować między wigwamami... Wojownicy odpowiedzalni za spokój w wiosce nie wiedzieli jak się wobec nich zachowywać, początkowo przyglądali się tylko co robią squaw, stopniowo jednak zaczęła pojawiać się presja ze strony rządzących by ten bunt rozgonić, ale wojownicy przystali jedynie na poszturchiwanie... Presja z góry jednak była nieustająca, w końcu postanowiono, że na squaw wysłany zostanie Bąk Plemienny i jego Plemieńcy, czyli radykałowie widzący kobiety jedynie jako istoty rodzące dzieci, pracujące i gotujące...
- One mają rodzić, a nie pyskować! - darła się Wiecznie Głodna Baba - To wszystko po to, żeby nasze plemię znowu było potężne! Jak to doskonale wymyślił nasz wódz naczelny Kaczannoe.
Dwa Lica nie próżnował, biegał od wigwamu do wigwamu przedstawiając sytuację wygodną dla rządzących. Wielu jednak sympatyzowało z buntem squaw, Kaczannoe wezwał więc Dwa Lica i polecił mu zorganizować dzień pieśni, wszystko po to, żeby odwrócić uwagę od buntu. Szumiąca Wierzba wtrącił, żeby zachowywać odstęp i nosić maseczki z roślin.
Dwa Lica szybko wziął się do roboty, zaangażował - może nie najlepszych pieśniarzy - ale sympatyzujących lub przynajmniej otwarcie nie występujących przeciw władzy Pisuangów. Wystąpić mieli: Zamglone Oczy, Szalony Chłopiec, Świeży Świerzb oraz bracia Gołe i Spasione Świstaki.
Kaczannoe kazał wezwać przed swoje oblicze Dwa Języki, z którego coraz mniej był zadowolony. Fama niosła, że w niedalekiej przyszłości będzie go miał zastąpić Obaita Zorlena, którym wódz naczelny Pisuangów był coraz bardziej zachwycony.
- Dwa Języki sobie nie radzi... - wycedził stary wódz.
- Jak to? Jak to? Idzie mi przecież świetnie!
- Nie powiedziałbym... Zdław bunt squaw i zacznij sobie lepiej radzić z zarazą, bo cię wymienię! Howgh! Idź mi już stąd! Aha, przyślij mi tu zaraz Klęczące Pióro!
Dwa Języki chciał jeszcze coś odpowiedzieć, ale wściekły wzrok Kaczannoe połączony z machnięciem ręki skutecznie go przed tym powstrzymał. Znał dobrze starego, w takim stanie lepiej było z nim nie dyskutować...
- Parszywy Słabe Żebro! To on pode mną dołki kopie!
Już następnego dnia Dwa Języki zorganizował Dzień Pieśni, wcześniej oczywiście porządnie go rozreklamował tradycyjnie biegając od wigwamu do wigwamu i zachęcając do przybycia. Wytyczne Szumiącej Wierzby zostały wypełnione, na łące widzowie zachowywali odległość około 2 metrów i mieli założone maseczki.
Pierwszy wystąpił Szalony Chłopiec...
- Jesteś szalona dzido ma! Trafiasz we wroga nie raz, nie dwa. Jesteś szalona!
Kilkuminutowy występ został nagrodzony okrzykami radości, Szalony Chłopiec był bowiem dość popularny.
Następnie zaczął śpiewać Świeży Świerzb...
- Wigwamy we wzory łohohoho! Czerwony Tomahawk łohohoho! Strzały pierzaste łohohoho! Squaw młode i kształtne łohohoho!
Ten występ bardzo rozgrzał widzów, którzy rozochoceni poza okrzykami radości zaczęli jeszcze rytmicznie machać rękoma...
Kolejnym wykonawcą był zespół Gołe i Spasione Świstaki...
- Tu na razie jest zaraza, ale nas to nie przeraża!
Od razu zaśpiewali drugą pieśń...
- Tak bardzo bardzo tego chcę, że ciągle do Mannitou modlę się!
I na koniec pojawił się ulubieniec tłumów, zwłaszcza jednak Pisuangów, Zamglone Oczy...
- Przez twe oczy, twe oczy zamglone zwarioooowaaaaałeeeeem! Odnalazłem w nich booooowiem caaaaały blaaaaaaask!
Tłum zaczął skandować "Zamglone Oczy! Zamglone Oczy!", doszło do prób tańcowania, ale w porę interweniował Szumiąca Wierzba wpadając niczym błyskawica w środek tańczących, paru odpychając, reszcie grożąc palcem i poskutkowało...
Na drugi dzień Kaczannoe wezwał do siebie Sasinkę Tatankę...
- Wodzowie innych plemion dostrzegają zagrożenie jakie wiąże ze sobą pojawienie się Bladych Twarzy. W wiosce Czejenów zorganizowana ma być narada przedstawicieli plemion jak temu przeciwdziałać...
- Ale mamy tam przecież Tuskara...
- Milcz! Przecież jakiś czas temu zakazałem wymawiać to imię!
- Wybacz Kaczannoe! A więc mamy tam tego, którego imienia nie można wymawiać...
- To wszystko jego wina!
- Tak wodzu! To człowiek straszny i winny wszystkiemu!
Kaczannou przez chwilę milczał... Po czym wybuchnął...
- Jak ja go nienawidzę!
Chwilę potem jednak szybko się uspokoił...
- Ale nie o tym miałem mówić... Pojedziesz i spróbujesz mieć wpływ na organizację wszystkich ustalonych działań, weźmiesz ze sobą Dwa Języki. On umie łgać lepiej od ciebie...
- Tak wodzu!
- Jak tylko będzie to możliwe to zorganizujesz, a ty to najlepiej potrafisz, kolejne zebranie u nas! Wtedy będziemy dominować!
- Tak wodzu!
- No, idź już!
Dzień Pieśni nie powstrzymał buntu squaw, które dalej przechadzały się wśród wigwamów. Prowokowało to rządzących do bardziej radykalnych działań i prowokacji. Już nie tylko Plemieńcy atakowali niemal otwarcie kobiety, ale i wojownicy odpowiedzialni za porządek w wiosce stawali się coraz bardziej brutalni. Sytuację wykorzystywali różni ludzie, którzy m.in. pomalowali wigwam czarownika we wzory, z którymi identyfikowały się zbuntowane kobiety, a może to była po prostu prowokacja... Doprowadziło to do sytuacji, że Plemieńcy ustawili silne straże przed wspomnianym wigwamem...
- Jak któraś się zbliży - groził Plemienny Bąk - to macie być bezlitośni!
- Bić te baby! - zachęcał Pyskata Tarcza - Mają dzieci rodzić, a nie plątać się bez celu!
W międzyczasie przez wioskę gruchnęła wieść, że Ociężały Suseł był widziany nago wśród squaw z innych plemion!
- To nieprawda! To jest prowokacja - bronił się wspomniany.
Kolejnym skandalem, który spowodował znaczący spadek poparcia dla Pisuangów była wizyta Wiecznie Głodnej Baby w wigwamie odnowy, a było to stanowczo zakazane podczas zarazy.
- Co za plugawy kłamca to wymyślił?! Spałam cały czas w swoim wigwamie, a nie żadna tam odnowa! Niech mu za karę krosty na ryju wyrosną za te podłe kłamstwa!
Wódz Klęczące Pióro też sobie nic nie robił z obostrzeń, w ogóle podczas drugiej kadencji był mało widoczny. Robił to co mu kazał Kaczannoe i tyle. Teraz postanowił pojechać w góry, jakby nic się nie działo ważnego w wiosce.
- Co robisz? - czynił mu wyrzuty Szumiąca Wierzba - Przecież tam w górach jest pełno innych Indian, przywleczesz kolejną zarazę jeszcze!
- Jadę i koniec! Kaczannoe powiedział, że nie będę mu kilka dni potrzebny... Muszę raz na jakiś czas samotnie pochodzić po górach!
- A niech jedzie! - wtrącił się Brzydki Bizon - I tak na nic nie przyda się teraz...
Brzydki Bizon był jednym z zaufanych Kaczannoe, słynął z tego, że uwielbiał palić fajkę pokoju i robił to niemal bez przerwy.
Dwa Lica znowu biegał od wigwamu do wigwamu i oznajmiał ludziom...
- Tuskar przysłał nam 300 strzał, ale łuków to już nie!
Całej sytuacji w wiosce przyglądał się uważnie wspomniany Tuskar i Trzaskający Ogień, a także i inni opozycyjnie nastawieni prominentni wojownicy...
- Co robić Tuskarze? Przecież Pisuangowie zamieniają naszą wioskę w ruinę!
- Nic nie róbcie... Oni sami się załatwią... Ludzie w końcu nie wytrzymają...
- A co z Gowinnoe?
- Z tym zdrajcą?
- Tak. Popadł w niełaskę Kaczannoe i teraz szuka sojuszników...
- Był już kiedyś z nami, jest niepewny jak szmata na wietrze!
Tymczasem Gowinnoe nie wiedział co ma robić, intrygi Kaczannoe spowodowały, że część jego sprzymierzeńców odsunęła się od niego i jego pozycja radykalnie spadła. Zastanawiał się co czynić, brał pod uwagę nawet to, że znowu zostanie Platforem...
- Tylko czy mnie przyjmą po tym co zrobiłem? A może zwiążę się z innymi? Toczący się Kamyk odpada, ale może by tak związać się z grupą dowodzoną przez Bez Mokasynów... No, nie wiem... No, nie wiem...
Link do I części specjalnej - tutaj
* Skojarzenia z sytuacją w Polsce w XXI wieku są tylko i wyłącznie przypadkowe i nie były zamierzone przez autora powieści
środa, 16 grudnia 2020
Epopeja polsko-indiańska (część specjalna 2)
Miło mi oznajmić szanownym czytelnikom, że w przygotowaniu jest druga część specjalna - czyli "W krainie Pisuangów i Platforów II".
Zachęcam w najbliższym czasie do odwiedzin bloga celem lektury zapowiadanej części i ewentualnie do napisania komentarza (oczywiście tradycyjnie uczulam o nieużywanie słów uznanych powszechnie za niecenzuralne).
środa, 26 sierpnia 2020
Epopeja polsko-indiańska (86, fragment XI - chronologicznie 96 część)
- Pora już, żebyśmy wymyślili nazwę dla bandy! - zaproponowała Lelkowska.
- Masz jakieś propozycje? - skontrowała szefowa.
- Osiołki?
- E! Jakie tam osiołki? Jak już mamy mieć jakąś nazwę to jakaś fajna ma być! - denerwował się Malicki.
- To nie wiem... - odparła trochę zrezygnowana Lelkowska.
- Musi być coś nawiązującego do naszej działalności - proponowała Płatkiewicz.
- Złodzieje o posępnym obliczu! - zaproponował Malicki.
- Ty, jak już coś wymyślisz! - śmiała się Hynkiewicz.
- Ja, jak chodziłam za młodu do sąsiada na jabłka to to się nazywało chodzić na jumę... - wypaliła Klimkowska - Może coś w tym stylu?
- A ja chodziłam na grandę - uzupełniła Lelkowska.
- Wiem! - zawołała szefowa bandy - Będziemy się nazywać nie po polsku...
- No... Jak jak? - dopytywali się zaciekawieni pozostali.
- Juma la granda! - wypaliła Płatkiewicz.
- Mi się podoba! - zawołała z zachwytem Lelkowska.
- Mi też!
- Mi też!
- No to postanowione! - zawyrokowała Płatkiewicz - A teraz bierzmy się do roboty! Za trzy godziny będzie tu nalot, będziemy znowu szabrować!
- Oj, poszabrowałbym, że ho ho! - cieszył się Malicki.
- Ty nie... Musi ktoś nas osłaniać!
- Znowu to samo... - narzekał mężczyzna - A ja tak bym chciał!
- Jak ostatnio próbowałeś szabrować - śmiała się Lelkowska - to zaklinowałeś się w tej małej komóreczce to we cztery musiałyśmy cię wyciągać, ha ha ha!
- Raz tak się zdarzyło i będą mi teraz całe życie wypominać - skrzywił się Malicki - Ty to za to Mała wszędzie wleziesz...
- I to chodzi! - skwitowała Płatkiewicz - Podział ról jasny, ha ha ha.
Tymczasem w miasteczku przygotowania do występu jodłowania szły pełną parą, na malowniczym ryneczku zbierało się coraz więcej Niemców, którzy z coraz większym zaciekawieniem obserwowali scenę na której już wkrótce miała pojawić się szumnie zapowiadana grupa siedmiu jodlerów! Oczekiwano uczty dla duszy w postaci wspaniałego śpiewu i uczty dla ciała w postaci niezliczonych ilości frykasów i piwa z pobliskiego browaru...
Niedługo potem na scenę wyszedł burmistrz miasteczka i oznajmił, że przed występem grupy jodlerów pojawi się słynny grecki tenor Slav Wigurkas! Zaskoczona niespodzianką publiczność zaczęła głośno wiwatować, oklaskom nie było końca! Wreszcie, lekko spóźniony, na scenie pojawił się Grek! Z miejsca porwał tłumy! Półgodzinny występ rozpalił Niemców, a zwłaszcza Niemki, które w większości wprost zakochały się w Wigurkasie. Ochrona nie potrafiła zapanować nad rozentuzjazmowanym tłumem, który rzucił się w kierunku Greka chcąc go uściskać i wziąć autograf. Aplauz był niesamowity, Niemki rzucały mu się na szyję, całowały po rękach, a niewzruszony Wigurkas rozdawał chętnym podpisy i serdecznie pozdrawiał wszystkich, widać było, że czuł się w tej sytuacji jak ryba w wodzie...
- No nie... - skomentował to załamany Pietrzakiewicz - I my mamy teraz wyjść po nim?!
- Nie bój żaby! - próbowała dodać mu otuchy Raczkiewicz, ale sama była mocna zaniepokojona.
- Przecież oni nas zabiją! - narzekał dalej Pietrzakiewicz.
- Cała nadzieja w Weronice! - wypalił Dąbkowski.
- Właśnie! Ale gdzie ona jest? - denerwował się Baraniecki.
- Jestem, jestem! - zawołała Świątnicka - Kiedy idziemy?
- Jak ten Wigurkas, czy jak mu tam, skończy rozdawać autografy i upajać się miłością tłumu! - powiedział z wyczuwalnym sarkazmem Tomaszewski.
- Nie wiem czy mam zapeszać, ale śnił mi się dzisiaj Robak! - wypalił nagle Pierożański.
- Jaki znowu Robak? - zapytał Baraniecki.
- W moich stronach był taki handlarz obornikiem bydlęcym...
- No i co w związku z tym? - dopytywał się lekko znudzony Dąbkowski.
- Zawsze jak mi się śni to potem jakieś nieszczęście mnie spotyka...
- Zamknij się! - ryknęła Raczkiewicz.
- Damy radę! - próbowała pocieszyć grupę Janicka.
W tym samym czasie wspomniany Robak w małej polskiej wsi pił wódkę z Mirkiem Basterowiczem...
- Kurde! Ktoś mnie wspomina! Chyba nie będę już pił...
- E tam! Pij raz dwa, na zdrowie!
- Mirek, ale ja już nie mogę!
- Pij pij!
- Mirek! Patrz! Niemcy pod twoją chałupą!
- Co?! - zawołał Basterowicz, po czym chwycił za widły i popędził w ich kierunku - Ja im pokażę! Kury mi straszyć przyszli, albo w szkodę wejdą, nie doczekanie!
Po jakimś czasie Basterowicz wrócił, ale już spokojny...
- Przegoniłeś ich? - śmiał się Robak - Ale wrócą w większej sile i wtedy co zrobisz?
- Nie wrócą...
- Jak to?
- A tak to! To nie byli Niemcy, ale partyzanci. Tomasz Zajączkowski i jeszcze jeden, dowódca przysłał ich po prowiant!
- To coś taki zły?
- No bo kilka kur mi drapnęli! Co kilka dni przychodzą po żarcie!
- Dałeś ot tak?
- A, bo gadali, że głodni, że walczą z Niemcami i trzeba im pomagać i tak dalej! No i karabin mi dali, niby na Niemcach zdobyty...
- Mirek! Po co ci karabin?
- A, przyda się! Czasy trudne, jak przyjdą Niemcy lub swoi po ostatnią krowę to się wtedy przyda!
- Przecież masz widły!
- No, niby tak, ale karabin zawsze przyda się!
- A naboje masz?
- O, popatrz! Nie dały skurczybyki jedne! No, niech przyjdą jeszcze raz zbóje! Po co mi karabin bez nabojów?! Niech ja dorwę tego Zajączkowskiego!
- Spokojnie... Za kilka dni znowu przyjdą po jedzonko...
Wigurkas tymczasem dał się namówić organizatorom na występ bis... Po kwadransie skończył, Niemcy w ekstazie wiwatowali na jego cześć, Grek wyraźnie pokazał, że jest już zmęczony i chce już pójść do hotelu odpocząć... Nieuchronnie zbliżał się występ jodłowania...
Z pobliskiego wzgórza wszystko obserwowała kierująca całą akcją Matylda. Nieodłącznie w towarzystwie zakochanego w niej Niemca Johanna...
- No, nie wiem... Nie wiem co o tym myśleć... - szeptała lekko zdenerwowana pod nosem - Jeżeli Weronika da radę to może ich nie zlinczują... Z drugiej strony jakby do tego doszło Rymarski z komandosami mieliby ułatwione zadanie, bo to z pewnością odciągnęłoby esesmanów pilnujących laboratorium... W sumie od początku byli do odstrzału...
- Mówiłaś coś kochana? - zapytał Johann.
- Nic nic, tak sobie mamrotam pod nosem.
- Aha, jeśli masz jakieś życzenie mów głośniej, dla ciebie zrobię wszystko!
- Dobrze dobrze, jak coś to powiem.
Sytuację na ryneczku obserwowali też Rosjanie: Schymann i Prasakov...
- Kiedy mają wkroczyć angielscy komandosi? - dopytywał się Schymann.
- Jak rozpocznie się nalot.
- Czyli kiedy?
- Za około dwóch godzin, wtedy wszyscy udadzą się do schronu.
- A my co mamy robić?
- W sumie już nic, daliśmy im wszystkie namiary i możemy to spokojnie obserwować. Może podjedziemy pod tamto wzgórze?
- Nie wolisz być na miejscu?
- Lepiej nie... Na początku będzie tu, że tak to określę, bombowo... Potem ma się uspokoić, wtedy wkroczą Anglicy i lotnicy mają napieprzać po obrzeżach miasteczka, żeby nie zrobić krzywdy swoim.
Tymczasem w więzieniu mieszczącym się w laboratorium doktora Mengele ...
- Moi potomkowie - myślał głośno Bachula - chcą mnie uwolnić. Cieszy mnie to, ale czy dadzą radę? Może im pomóc? W końcu zrzucić te więzy to żaden problem dla mnie! Ale nic to, poczekam do wieczora... Obiecali mi dziewice! Może w tej przyszłości nie będzie aż tak źle?
piątek, 14 sierpnia 2020
Epopeja polsko-indiańska (86, fragment X - chronologicznie 95 część)
- To nasza szansa! - zawołał kapitan Augustinus - Płyniemy na San Escobar! Kamień na kamieniu tam nie zostanie! Zmiażdżymy ich! Najważniejsze to przejąć ich statek, wtedy będą niemal bezbronni! Pokażmy im, gdzie raki zimują!
- Ale...
- Czego Antonio?!
- Zabudowania w San Escobar są drewniane...
- Milcz koński łbie! Nieważne z czego! Trzeba to zrównać z ziemią!
Słowa dowódcy wywołały wielki entuzjazm wśród jego ludzi, niespełna godzinę później płynęli już w stronę San Escobar. Augustinus upojony winem darł się w niebogłosy...
- O wy szelmy, hultaje, nicponie, moczymordy z San Escobar! Pokażemy wam, co znaczy z nami zadzierać! Nie będzie żadnej litości!
Obie grupy pirackie rywalizowały ze sobą od lat, ale żadna nie była w stanie w pełni dominować i zniszczyć rywali. Szala zwycięstwa przechylała się to w jedną, a za jakiś czas w drugą stronę. Piraci nienawidzili się wzajemnie. Pod Pychowiańskim służyli głównie Hiszpanie, a pod Augustinusem Portugalczycy.
Tymczasem połączone siły I i II polskiej wyprawy do Nowego Świata zbliżały się do morza, gdzie dla przypomnienia czekał na nich statek III wyprawy tzw. odwetowej Macudowskiego. Określenie "czekał" jest znacznym nadużyciem, bowiem Macudowski haniebnie zamierzał odpłynąć i zostawić ich na pastwę idących ich śladem Indian, ale na szczęście kotwica zaplątała się o coś i mimo prób rejterada została uniemożliwiona. Indianie różnych plemion, głównie Apacze i Komancze, podążali śladem Bladych Twarzy żądni ich skalpów. Dla przypomnienia czerwonoskórzy wcześniej rozbili silny hiszpański oddział dowodzony przez okrutnego Jose Manuela Bakulerosa i Pablo Magierosa, a obaj dowódcy pozostali przy życiu by w niedalekiej przyszłości zginąć w okrutnych cierpieniach przy męczeńskich palach. Polscy zwiadowcy, a zwłaszcza słynny angielski tropiciel Martin Swayze Von Bigay non stop obserwowali Indian, by ci nie zaskoczyli głównej grupy. Przez dłuższy czas ta sztuka udawała się znakomicie, ale nie wiedzieli, że grupa trzystu indiańskich wojowników podąża niestrudzenie dniem i nocą całkiem inną drogą, a mianowicie drogą rzeczną płynąc canoe (indiańska łódź). Dzięki temu manewrowi Indianie zyskali na czasie i wyprzedzili Polaków, którzy nic nie podejrzewając kierowali się prosto w pułapkę... Wódz Apaczów Mescalero Ciężki Kamień, choć nie dawał po sobie tego poznać, już cieszył się w myślach na uznanie, jakie zyska u pozostałych wodzów na wieść o przyszłym zwycięstwie nad Bladymi Twarzami. Indianin już widział te zdobyte na wrogach skalpy, już nawet słyszał swoje imię wypowiadane z podziwem w każdym wigwamie i przy każdym ognisku... Sława i jeszcze raz sława!
- Zbliżamy się do wybrzeża! - zakomunikował dowódcom obu wypraw Mateusz Budzanowski.
- Nareszcie! - ucieszył się Michał Potylicz.
- Statek jest na miejscu? - zapytał Jerzy Doniecki.
- Tak! - odparł Budzanowski.
- Czekajcie! - przerwał im Jan Pratelicki - Podejrzana ta cisza... Bądźmy ostrożni!
- Nie ma czego się obawiać... - uspokajał go Potylicz.
- Mówię wam ta cisza jest niepokojąca...
- Cisza jak cisza... - skomentował Doniecki.
- Nie słychać ptactwa, ani żadnych innych odgłosów, poza szumem wody... Jestem niemal pewny, że to zasadzka!
Obaj dowódcy spojrzeli po sobie, ale zrozumieli w lot, że człowiek od lat żyjący wśród Indian może mieć rację...
- To co proponujesz Janie? - zapytał po dłuższej chwili Doniecki.
Pratelicki nie odparł nic, ale skinieniem ręki przywołał Germanopacza Ciężką Rękę. Chwilę później wojownik pośpiesznie oddalił się... Wrócił po dwóch kwadransach...
- Apacze Mescalero zorganizowali pułapkę na nas, przyczaili się w dwóch grupach. Nie wiem dokładnie ilu ich jest, ale na pewno więcej niż dwustu.
- Miałeś rację Janie! - skwitował sytuację Potylicz - Ale co robimy dalej? Gdy tylko znajdziemy się na plaży chcąc dostać na statek czerwonoskórzy zgotują nam masakrę... Będziemy na otwartej przestrzeni, nie damy rady obronić się przed przeważającymi siłami!
- Ciekawy jestem czy nasi na statku ich widzieli? - zastanawiał się Doniecki.
- Do czego zmierzasz? - zainteresował się Potylicz.
- Statek powinien być wyposażony przynajmniej w kilka armat, Indianie są w zasięgu - odparł Doniecki - Nagła salwa powinna wywołać u nich spory popłoch.
- Ale czy to wystarczy? - zastanawiał się Pratelicki - Poza tym nie wiemy czy ze statku widzieli Apaczów...
- Trzeba ich zawiadomić! - przerwał mu Potylicz.
- Ja pójdę! - od razu zaoferował się Ciężka Ręka.
- Wiem, że dałbyś radę - odparł Pratelicki - ale Ty też jesteś Indianinem, a załoga statku cię nie zna. Jest tam paru naszych, ale nie wiadomo na kogo trafisz. Obawiam się, że ktoś mógłby nerwowo zareagować.
- Wiem! Niech płynie ich dwóch! - zaproponował Potylicz.
Niedługo potem, Ciężka Ręka i Rafał Kobyłecki oddalili się od pozostałych, by szerokim łukiem ominąć przyczajonych Apaczów i niezauważenie dopłynąć do statku. Tymczasem Apacze nie zorientowali się jeszcze, że Blade Twarze są już w pobliżu... Czuli się tak pewnie, że nawet nie wysłali zwiadowców, po prostu zbytnio wierzyli w swoją przewagę liczebną.
- Bądźmy czujni! - powiedział wódz Ciężki Kamień do kilku swoich najlepszych wojowników - Czuję, że zbliżają się!
- Zaatakujemy ich od razu jak się pojawią? - dopytywał się Niski Niedźwiedź.
- Nie. Pozwolimy im dotrzeć niemal do samej wody i wtedy zasypiemy ich gradem strzał, a następnie rzucimy się na nich!
- Mówiłeś wcześniej wodzu, że chcesz wziąć jak najwięcej jeńców... - wtrącił się Żółty Liść.
- A... - zreflektował się wódz - Celujcie tak, żeby nie zabijać!
Po dłuższym czasie dwójka pływaków dotarła na statek "Nefretete". Mieli szczęście, bowiem pierwszy wypatrzył ich Piotr Laszlo Tekieli - członek II wyprawy...
- Nie strzelajcie! To nasi!
- Ale jeden jest dziki! - darł się zbir Zębiszon.
- To Ciężka Ręka! Spokojnie, on jest z nami!
Wieść o wizycie Indianina na statku szybko dotarła do Macudowskiego...
- Brrr! Wiedziałem, że tak będzie! Wszystkich nas zabiją!
Po czym zamknął się w swojej kajucie.
- Apacze zaczaili się na nas - zaczął Kobyłecki - Dowódcy chcą by na sygnał wystrzelić w ich kierunku kilka salw armatnich. Aha, żeby wiedzieli, że dotarliśmy do was trzeba opuścić banderę do połowy...
- To się da zrobić - odpowiedział Klaus Rodenthaler niemiecki kapitan statku - Gdzie oni są?
Kobyłecki pokazał ręką cele...
- Są w zasięgu wszystkich naszych czterech armat. Idę wszystko przygotować i czekamy na sygnał.
Pół godziny później dostrzeżono sygnał z lądu i niemal natychmiast armaty zaczęły "pracować"... Po chwili wściekłe wycie Apaczów zmieszało się z hukiem armat. Indianie byli kompletnie zaskoczeni, zaczęli biegać w różne strony nie bardzo wiedząc co się dzieje...
Niesamowity hałas wyciągnął Macudowskiego z kajuty, był bardzo wystraszony, a widok Indian na plaży dopełnił reszty... Nie wiadomo kiedy pojawiła się przy nim Włoszka Evelline Rodaccio, chciała go przytulić i uspokoić, ale on odepchnął ją wściekle...
- Pora już!
Zaczął kierować się w przeciwną stronę burty, po drodze skręcił jeszcze do kajuty by wziąć sakiewki ze złotem, Rodaccio podążała cały czas za nim.
- Płyniesz ze mną czy zostajesz? - zapytał nagle.
- Płynę! - odparła bez zastanowienia zakochana w nim kobieta.
- Kazałem przygotować łódź na wszelki wypadek...
- Ale to na statku jesteśmy bezpieczni...
- Mylisz się! Statek jest dalej unieruchomiony, kotwica wciąż nas trzyma! A tu zaraz pojawi się cała sfora dzikich, zabiją wszystkich, trzeba uciekać!
Niedługo potem oboje znaleźli się w łodzi i odpływali w nieznane...
Salwy armatnie spowodowały wielkie straty wśród Indian, dodatkowo zginął wódz Ciężki Kamień, a nie znalazł się nikt godny by go zastąpić. Apacze byli strasznie zdezorientowani, nie wiedzieli kto ich atakuje, w końcu jeden z wojowników Żółty Liść zaczął nawoływać pozostałych do odwrotu w bezpieczne miejsce... Nie wszyscy go jednak słyszeli i wciąż trwał straszny chaos... W końcu jedna z grupek Apaczów zaczęła przesuwać się w kierunku, gdzie znajdowali się Polacy. Ci zaś byli na to przygotowani i spadli na Indian jak jastrzębie na stado kur. Armaty wciąż ostro raziły Indian... Apacze zaczęli w panice uciekać... Po pewnym czasie dowódcy zadecydowali o tym by ewakuować się na statek, oczywiście zachowano odpowiednią ostrożność by nie narazić się na atak powracających czerwonoskórych. W między czasie dotarli zwiadowcy Martin Swayze Von Bigay, Kozacy Czarnienko i Robaczenko oraz Czarny Malik, którzy donieśli, że główna grupa Indian znajduje się w odległości dwóch godzin od plaży. Dlatego tym bardziej wskazane było jak najszybsze dotarcie na statek.
- Niestety konie musimy zostawić... - oznajmił ze smutkiem Potylicz.
Cała akcja dotarcia na statek trwała dość długo, ale na szczęście zdążono przed dotarciem głównych sił Indian. Czerwonoskórzy wiedzieli już o fiasku pułapki na plaży i śmierci wodza Ciężkiego Kamienia. Straty Apaczów na plaży wyniosły co prawda niespełna 20 procent, ale psychologicznie było to znacznie więcej.
- Czemu Blade twarze nie odpływają? - dziwił się Bizoni Róg wódz Apaczów Lipan.
- Nie możemy otwarcie ich zaatakować! - grzmiał Tłusty Brzuch wódz Komanczów - Jeżeli ich wielka łódź nie odpłynie wsiądziemy nocą na kanoe, podpłyniemy i będziemy zabijać bez litości.
Radość na statku nie miała granic, ale gdy tylko rozniosła się wieść, że nie można odpłynąć to radość zaczęła ustępować, może nie rozpaczy, ale poczuciu bezradności...
- Czeka nas ciężka noc - zapowiedział Pratelicki - Gdy się rozwidni musimy coś zrobić z tą kotwicą!
Zbliżała się noc, rozpisano straże, obawiano się bowiem zaskoczenia od strony Indian. Jako pierwsi na wartę zgłosili się Swayze, Czarnienko, Robaczenko i Tekieli.
- Mam nadzieję, że wszystko się ułoży - mówił Czarnienko - i uda nam się wrócić do Rzeczpospolitej...
- Miejmy nadzieję - odparł Swayze.
- Jak wrócę to jadę się oświadczyć, a potem ślub od razu!
- Masz jakąś upatrzoną pannę?
- No pewnie! Jestem już po słowie z Natalią Bielewiczówną...
- Ale dość długo cię jednak w ojczyźnie nie było...
- No i co z tego? Obiecała czekać! Mój przyszły teść Krzysztof też obiecał!
- No, jak tak to tylko pogratulować!
Przy drugiej burcie trwała także rozmowa...
- Wiesz co mi się śniło Laszlo? - zapytał Kozak Robaczenko Tekieliego.
- No, nie wiem...
- Że przeniosłem się w przyszłość i najpierw wpuszczałem ludzi do pracy, ale dokładnie nie wiem co i jak, a potem siedziałem w jakiejś takiej nowoczesnej furmance i woziłem tych samych ludzi do pracy!
- Jak to woziłeś?
- No tak!
- Karoca czy co?
- Nawet pięćdziesiąt ludzi naraz wchodziło!
- Niemożliwe! To ile koni to musiało ciągnąć?
- Ani jeden!
- Jak to?
- No tak, miałem jakiś taki magiczny przedmiocik, który gdzieś tam wkładałem i już!
- Niemożliwe! Ale jak wyglądała ta furmanka?
- Taka wielka, ale naprawdę wielka karoca!
- I bez koni?
- No, nie widziałem przynajmniej!
- Może gdzieś pochowane były!
- Może...
Nagle w pobliżu pojawiły się dwie postacie...
- Hej! - zawołał Krzysztof Seremacki - Coś spać nie mogę...
- Pilnujecie, żeby nas te czerwone skurczybyki nie zaskoczyły? - wypalił Roman Więcławski.
- Pilnujemy, a jakże! - odparł Robaczenko.
- Co tu robić? - narzekał Więcławski - Spać też nie mogę, nalewka wg przepisu św. pamięci wuja Klemensa już dawno się skończyła... Chyba, że tu na statku mają jakieś zapasy? Idziemy sprawdzić heh!
- Więcławski! - powiedział pojawiący się nagle Przemko Nowacki - ty to tylko o jednym!
- A waść się nie napijesz, jak znajdziemy?
- Co bym się nie napił? Ale najpierw znajdźcie! ha ha!
Kto szuka nie błądzi, niedługo potem Więcławski obwieścił, że znalazł pod pokładem beczkę wina... Po jakimś czasie wyraźnie rozluźnieni towarzysze rozpoczęli dyskusję...
- A wam podoba się ustrój naszej ojczyzny? - zaczął Seremacki.
- Nie do końca! - skwitował Nowacki.
- Ale co konkretnie?
- Śniło mi się kiedyś, że trafiłem do przyszłości, też do Polski rzecz jasna...
- No i? - zaciekawił się Więcławski.
- Nie było króla, ale wódz! Oj nie miał on z górki, wszędzie sami wrogowie, którzy tylko czekali aż mu się powinie noga!
- No i co? - z jeszcze większym zaciekawieniem interesował się Więcławski.
- A on nic, był twardy i szedł w kierunku zmian! Mawiał, że kto nie z nim to przeciwko niemu! Pół Polski było za nim, pół przeciw! A on niezłomny trwał w swoim postanowieniu!
- I co dalej? - zaciekawił się Seremacki.
- Brata mu zatłukli Moskale! Ale on dalej był niezłomny w tym co uznał za stosowne! Trwał w tym i trwał, był bezwględny, by mieć poparcie obiecywał wszystkim to co chcieli! Za każdego bachora talary dawał!
- Ale jak to za bachora? - aż się spocił z wrażenia Więcławski - toż ja mam przynajmniej jednego bachora w każdej wsi w okolicy gdzie mieszkam!
- No to talary byś waść inkasował!
- Fajnie!
- Musiał tak robić, bo rywale nie spali! Chcieli wszystko w naszym kraju oddać Niemcom!
- Jak to Niemcom?
- A tak to! Dzięki tym działaniom pół Polski było za nim!
- Oj to niedobrze, że tylko pół!
- Też tak myślę! Talary na każdego bachora to nie jedyna metoda jego działania! Wiele innych rzeczy jeszcze wymyślił
- Co na przykład?
- A choćby to, żeby raz w roku taki bachor na wypoczynek pojechał! I też talary za to dawał!
- Nie może być!
- A jakże! Bachora gdzieś tam wysłać, a rodzice talary inkasowali!
- Podoba mi się ta wizja nowej Polski! - darł się Więcławki - Polej Seremacki, kurde polej!
Wtem nadeszli inni...
- Mi także podoba się to co mówicie! - oznajmił Niemiec Martin Schylder - Ja bachory mogę trzaskać ot tak!
- Ale to się tylko śniło Nowackiemu... - wyjaśnił Więcławski.
- A... Szkoda, kurczę pieczone, szkoda!
- Jesteś niemożliwy! - śmiał się Stanisław Jochymowski - Ha ha ha!
- Marzyciele! - grzmiał Rafał Kafałkowski - Dobra, wróćmy na ziemię! Macudowski odpłynął, nie wiadomo czy przeżyje... Trzeba wracać do Polski i skład odzyskać!
- Wreszcie powiedziałeś waść coś sensownego! - skwitował Jochymowski - Hej! Macie jeszcze jakieś wino waszmościowie?
- Coś tam jeszcze zostało!
- To polejcie, bo gardło zaschło...
Tymczasem w innej części statku...
- Mała! - rzekła cicho Cekierova do Lelkovej.
- Co jest?
- Trochę się boję...
- E tam, fajnie jest, mi się podoba, będę miała co wnukom opowiadać ha ha ha.
- Poważnie mówisz?
- No pewnie! Jesteśmy już na statku, więc nie jest źle!
- Myślisz, że wrócimy bezpiecznie do Polski?
- A co miałybyśmy nie wrócić? Trzymaj się mnie, będzie dobrze!
Nagle na pokładzie pojawiła się Anna Hynowska...
- Nie mogę coś spać - mówiła sama do siebie. Następnie podeszła do burty i długo w milczeniu patrzyła w ciemność... - Boże! Dlaczego ja mam takie życie do stu tysięcy diabłów! To niesprawiedliwe! - po policzkach zaczęły płynąć jej łzy. Czeszki nie wytrzymały, podbiegły do niej i zaczęły ją przytulać.
- Moje kochane! - powiedziała z wyraźnym wzruszeniem Hynowska - Na was to zawsze mogę liczyć!
- Co będziesz robić Aniu jak uda się wrócić do kraju? - zapytała Cekierova.
- Jak to co? Wrócimy do mycia statków, Czarnego Malika wezmę do pomocy i damy radę!
- A ja mogę do was dołączyć? - szepnęła rozpłakana Lelkova.
- Będzie to dla nas zaszczyt! - odparła poważnie Hynowska - Zostaniesz specjalistką od czyszczenia trudno dostępnych zakamarków!
Nagle pojawił się Czarny Malik...
- A tu co się dzieje?
- A co ma się dziać? Tak sobie rozmawiamy... - odparła Hynowska - A ty gdzie łazisz?
- Tradycyjny spacerek przed snem...
- Plątasz się jak zwykle tam i z powrotem, ha ha ha.
- No! Wiesz, że tak lubię!
Tymczasem Indianie Tonkawa wracali z porwanymi kobietami do rodzinnej wioski...
(za chwilę dojdzie do spotkania z innymi Indianami, ale o tym czytaj w części specjalnej - link: CZĘŚĆ SPECJALNA)
Po krótkim spotkaniu z Pisuangami Tonkawa ruszyli w dalszą drogę by po wielu godzinach dotrzeć do swojej wioski. Na ich powitanie wyszło wielu mieszkańców, w tym starszy syn wodza Zwinny Lis.
- Co to za squaw prowadzicie ojcze? - rzekł na powitanie.
- Ta! - wódz Płonące Drewno wskazał na Annę Von Stollar - jest moja, reszta może należeć do ciebie.
- A ja? - zdenerwował się młodszy syn Zielony Królik.
- Ty jeszcze masz czas - skwitował wódz - Aha, jedną oddaj naszemu najsłynniejszemu wojownikowi Wysokiemu Orłowi.
- Zgoda ojcze! Niech sam wybierze którą zechce!
- Słońce już niemal zachodzi, każ umieścić squaw w oddzielnym wigwamie, ale strzec pilnie, bo jedna już uciekła!
- A to co za wysokie psy? - Zwinny Lis wskazał na konie, które od początku przykuły jego uwagę, może nawet bardziej niż squaw...
- To konie, te squaw na nich jechały! Musimy szybko opanować jazdę na nich, a siła naszego plemienia wzrośnie jeszcze bardziej.
Indianie zaprowadzili kobiety do pustego wigwamu i pilnie strzegli.
- Boję się! - powiedziała cicho Renata Jarczykowska - Co oni z nami zrobią?
- Spokojnie Renatko... - uspokajała ją Czeszka Sabina Sviderkova - Będzie dobrze!
- No właśnie! Bądźmy dobrej myśli! - podchwyciła Paulina Połniakowska - Wierzmy, że Monisławie uda się sprowadzić pomoc na czas!
- Niech się śpieszy! - denerwowała się Anna Von Stollar - widziałyście jak ten stary na mnie patrzył?! Widziałam wyraźnie jak wskazał na mnie palcem!
- Widocznie wpadłaś mu w oko - śmiała się Czeszka Dominika Guzikova.
- To nie jest śmieszne! Rusłana! Widzisz to jakoś w przyszłości?
- Nie za bardzo... - odpowiedziała Ukrainka Rusłana Kramerko - Bez swoich ziół i innych potrzebnych rzeczy jestem niemal bezradna...
- Co oni od nas chcą? - denerwowała się Jarczykowska - Boże! Jak nie piraci zwyrodnialcy to teraz te dzikusy! Pewnie też im o jedno chodzi!
- Monisława to ma dobrze! Uciekła, a my? - dodała Guzikova.
- Ona jeszcze nigdy mnie nie zawiodła! - odparła dobitnie Połniakowska - Jestem pewna, że sprowadzi pomoc!
- Ale kogo? Macudowski boi się własnego cienia przecież! - skwitowała Von Stollar - Musimy same działać!
- Małe szanse... - podsumowała Sviderkova - Kilku Indian nas pilnuje.
Tymczasem kniaź Wigurko dotarł w pobliże "Nefretete", a działo się to akurat podczas bitwy z Indianami...
- Coś się dzieje!
Po porażce Indian dotarł na statek...
- To co? Już to nie rządzi Macudowski?
Zbir Chwaścior wyjaśnił mu jak się rzeczy mają.
- Macudowski razem z Włoszką odpłynął w nieznanym kierunku...
- Zawsze mówiłem, że to tchórzliwy kundel. To kto tu teraz rządzi?
- Dowódcy I i II wyprawy...
- Prowadź!
Wigurko chwilę później stanął przed Potyliczem i Donieckim. Szybko zrelacjonował sytuację i prosił by ratować pojmane kobiety.
- Oczywiście, nie zostawimy ich na pastwę losu - odparł Doniecki.
- Najszybciej byłoby popłynąć statkiem, ale jest wciąż unieruchomiony - skomentował Potylicz.
- Wieczór już niemal... - kontynuował Doniecki - Nie możemy czekać, o świcie wyślemy silny oddział.
Wokół wioski Tonkawów krążyli: Monisława Maciejewska i Marcin Pychowiański vel Krwawy Gomez.
- Myślisz, że Wigurko już dotarł na statek?
- Nie wiem dokładnie, gdzie to jest, ale z tego co mówił to myślę, że tak.
- Dobry miałeś pomysł, żeby przyczaić się na tym wzgórzu, doskonale widać stąd morze... Będziemy widzieć płynący na pomoc statek.
- Ja mam zawsze dobre pomysły!
Po jakimś czasie...
- Patrz! - zawołała Maciejewska - Statek!
Pychowiański dłuższą chwilę przyglądał się, by po chwili oznajmić...
- To chyba moi...
- Jesteś pewien?
- Tak. Swojego statku bym nie rozpoznał? Wygląda na to, że zejdą na ląd...
- I co teraz? Z jednej strony Indianie, z drugiej piraci... Co robimy?
- Obserwujemy... Ale czekaj! Widzisz tam w oddali?
- Gdzie?
- No tam! - wskazał ręką kierunek - Drugi statek!
- Może to Wigurko z pomocą?
Pychowiański długo przyglądał się statkowi...
- Chyba nie... Wydaje mi się, że to też piraci...
- Też twoi? To znaczy byli twoi...
- Chyba nie... Poczekaj, niech bliżej podpłyną... Myślę, że to piraci Dana Augustinusa! Nasza konkurencja!
Oboje obserwowali statki, z pierwszego już jakiś czas temu na ląd wypłynęły łodzie, a drugi był wyraźnie przyczajony...
- Coś mi się wydaje, że Augustinus dostrzegł moich i chce ich zaskoczyć! Oj, żebym tam był, rozprawiłbym się z draniem! Ale beze mnie moi ludzie są ślepi i bezradni!
- Co chcesz zrobić? Przecież cię zdradzili, a teraz chcesz im pomóc?!
- Sam nie wiem... Nosi mnie, żeby tam ruszyć do nich...
- Nie rób tego! Mamy ratować kobiety, a nie mieszać się w rozgrywki między piratami!
- Wiem, wiem...
- Jeszcze tylko "Nefretete" do kolekcji brakuje...
Piraci Augustinusa zeszli na ląd w innym miejscu...
- Szybko, szybko! - mobilizował Augustinus - Podejdziemy do nich i wybijemy do nogi! A wtedy na zawsze zostaniemy panami tych mórz! Spadniemy na nich jak orły na kury, psiakrew szybciej mówiłem! Ruszać się do stu tysięcy diabłów!
Pół godziny później piraci Augustinusa zaatakowali dawnych piratów Pychowiańskiego, wykorzystując zaskoczenie szala zwycięstwa błyskawicznie przechyliła się na stronę tych pierwszych. Nie było litości, trup kładł się gęsto, w końcu zostało przy życiu tylko dwóch rywali... Chcieli się poddać, rzucili broń na ziemię, padli na kolana...
- Augustinusie! Litości! Będziemy ci wiernie służyć!
Wskazany spojrzał na nich wściekle...
- Teraz się zabawimy! - zawołał - Żeby nikt nie powiedział, że Augustinus nie jest łaskawy! Będziecie walczyć o życie!
Zgiełk walki spowodował, że z wioski Tonkawów zaczęli zbliżać się ciekawscy, których było coraz więcej...
- Blade twarze walczą ze sobą! - rzucił ktoś i to wystarczyło, żeby niemal wszyscy Tonkawowie ruszyli ochoczo oglądać niecodzienne widowisko. Tym bardziej, że Indianie byli zaprzyjaźnieni z piratami Augustinusa. W wiosce zostało tylko dwóch wartowników pilnujących kobiety...
- Witam cię Augustinusie! - zawołał zbliżający się wódz Płonące Drewno.
- Witam wodza Tonkawów, moje serce cieszy się na widok mojego czerwonego brata!
- Czy Tonkawowie mogą obserwować walkę?
- Oczywiście! Zostało dwóch wrogów, właśnie daję im szansę by walczyli o życie!
- Proponuję, żeby nasz najlepszy wojownik Wysoki Orzeł w tym uczestniczył!
- Życzenie mojego czerwonego brata jest dla mnie rozkazem!
Płonące Drewno z synami i najlepszymi wojownikami zbliżył się do Augustinusa.
- Zapalmy fajkę pokoju i obmyślmy jak to wszystko zorganizować - zaproponował wódz.
- Zgoda!
Tymczasem Maciejewska z Pychowiańskim...
- Śpieszmy się! To nasza jedyna szansa, zostało dwóch wartowników!
- Idziemy!
Po drodze Maciejewska podniosła łuk i kołczan ze strzałami pozostawiony przy jednym z wigwamów...
- Co chcesz zrobić?
- Trzeba coś z tymi wartownikami zrobić!
Zbliżyli się na odległość strzału, Indianie byli wyraźnie niezadowoleni, że jako jedyni zostali na miejscu... Maciejowska przymierzyła i jeden z nich głucho osunął się na ziemię, drugi chciał wszcząć alarm, ale nie zdążył, bo chwilę później z przeszytym gardłem podzielił los towarzysza.
- Ale ty strzelasz! - nie mógł wyjść z podziwu Pychowiański.
- Szybko! - szepnęła Maciejowska, a chwilę później była już przy wigwamie...
Kobiety nie posiadały się ze szczęścia na widok Monisławy, ta od razu dała znak, żeby były cicho...
- Szybko, uciekajmy!
- Wiedziałam, że po nas przyjdziesz! - szepnęła cicho Połniakowska.
- Szybko, później pogadamy! - ponaglała Maciejewska.
Nagle zza pleców Maciejowskiej wyłoniła się stara squaw, która z nożem w ręku zaatakowała Monisławę! Połniakowska nie zastanawiając się wiele porwała leżący nieopodal kamień i rzuciła nim w kierunku starej Indianki trafiając ją wprost w skroń i powodując natychmiastową śmierć. Monisława spojrzała z wdzięcznością na przyjaciółkę, której tej wzrok wystarczył...
Cała grupa, po wcześniejszym odzyskaniu koni, ruszyła po cichu w stronę "Nefretete".
Tymczasem rosyjskie Kaczkuny zbierały się do wymarszu...
- Ivan! - krzyknął Wasyl Kaczkun do Zbereznikova - Prowadź do tej indiańskiej kopalni złota!
- Eeee?
- Nie e, tylko prowadź! Jeżeli faktycznie znajdziemy tam złoto, jak mówisz, to puścim cię wolno! Zdjąć mu więzy, niech prowadzi!
- A ile mi tego złota dacie?
- Tobie? Nic! Ty życie ocalisz wtedy, mało?!
Zbereznikov, wiadomo oszukiwał co do tej kopalni, ale to była jego jedyna szansa, więc zaczął grać swoją rolę...
- No to chodźmy! Ale głodny jestem!
- Ruszaj! - warknął Wasyl - Później dostaniesz!
- Ale aby na pewno?
- Milcz! Ruszaj pókim dobry!
Chwilę później do Wasyla zbliżył się Witalij Wadziarowski...
- Misja zakończona. Złapaliśmy tego Zbereznikova...
- Przecież dostałeś złoto!
- No tak, ale teraz kolejna misja... Za darmo?
- Kaczkuny zawsze płacą to co obiecają! Mówiłem, że dostaniecie swoją część z tej kopalni złota!
- A jak tam nie będzie złota?
- Nic się nie bój! Nawet jak nie znajdziemy złota to wam zapłacę!
- Zgoda!
Nieopodal szli Sławomir Sojkov, Grigorij Vołkov i Mariusz Roch Kowalski...
- Co myślicie o tym indiańskim złocie? - rozpoczął rozmowę Sojkov.
- Głodny jestem - odparł Kowalski - Na pusty żołądek to ja nie myślę o takich sprawach...
Rosjanie parsknęli śmiechem...
- Przecież dopiero co kilka królików opędzlowałeś! Ha ha ha! - śmiał się Vołkov.
- Kiedy to było... - żachnął się Polak - Poza tym kilka dni prawie nic nie jadłem, więc tak jakbym był dalej na minusie.
- Mam tu suszone mięso... Mogę poczęstować... - zaproponował Sojkov, a dosłownie chwilę później Kowalski już je żuł.
- Yyyy... Dobre! Dzięki!
Szli w milczeniu, obserwowani przez towarzyszy Zbereznikova: Sebastiana Sokolińskiego, Wojciecha Kaliskiego, zbira Jamroza i Saszę Rusańskiego...
- Mają przewagę liczebną... - zaczął Kaliski - Nie możemy ich otwarcie zaatakować...
- Trzeba czekać na Wigurkę! - spuentował Jamróz - Może uda mu się sprowadzić pomoc?
- Nie jest źle! - skwitował Sokoliński - Zbereznikov żyje, obserwujmy jak to się potoczy...
- Może mu nic nie zrobią? - wypalił nagle Rusański.
- Chcesz żebyśmy zostawili naszego towarzysza na pastwę tych Kaczkunów?! - warknął Kaliski.
- No nie... - odparł zmieszany Rusański.
- Trzeba zaskoczyć ich w nocy, podczas snu! - proponował Jamróz.
piątek, 10 lipca 2020
Epopeja polsko-indiańska (CZĘŚĆ SPECJALNA)
W KRAINIE PISUANGÓW i PLATFORÓW
Tymczasem Indianie Tonkawa wracali z porwanymi kobietami do rodzinnej wioski...
- Co to za wioska ojcze? - zapytał Zielony Królik, młodszy syn wodza i wskazał na widoczne z oddali liczne wigwamy.
- To wioska Pisuangów synu! - odparł wódz Płonące Drewno - Plemię to jest skłócone ze wszystkimi w okolicy, także z nami. Lepiej się z nimi nie zadawać...
- Ale czemu są skłóceni ze wszystkimi?
- Ciężko to wytłumaczyć... Obwiniają wszystkich w sumie o wszystko...
- Ale o co konkretnie?
- Nie chce mi się o tym mówić synu, zapamiętaj sobie, że Pisuangów należy omijać z daleka, howgh!
- Ale wytłumacz dlaczego!
- Dobrze! Plemieniem Pisuangów od jakiegoś czasu zarządza stary wódz Kaczannou, który nienawidzi wszystkich dookoła! Pisuangowie wspólnie z innymi plemionami, głównie Platforami, tworzyli silną konfederację plemienną, ale doszło do rozłamu, wielu odeszło nie mogąc znieść decyzji Kaczannou. Wodzem, który jest w pełni zależny od niego, zrobił Klęczące Pióro, który robi wszystko co mu każe. Drugim wodzem został Dwa Języki i oni obaj zarządzają w jego imieniu plemieniem. Pierwszy reprezentuje plemię na zewnątrz, a drugi odpowiada za sprawy wewnątrz plemienne. Ale nic bez zgody i wiedzy Kaczannou. Pomaga im Dwa Lica, który biega od wigwamu do wigwamu i przedstawia ludziom co postanowi Rada Starszych. A jeżeli ktoś odważy się narzekać i sprzeciwiać ich woli to wtedy Dwa Lica obgaduje go wśród współplemieńców tak strasznie, że biedak jest zaszczuty i ma dość. By zdobyć poparcie obiecają ludziom wszystko co ci tylko zechcą...
- To znaczy?
- Całe plemię poluje na bizony, ale podziału mięsa i skór dokonuje Rada Starszych. Dochodzi do tego, że ci co najbardziej popierają ich rządy wcale nie muszą uczestniczyć w polowaniach, bo i tak dostają swój udział...
- Ale to bez sensu...
- Też tak myślę, ale tak u nich jest. Ci co nie zgadzają się z tym są publicznie lżeni i obrażani.
- To dlaczego się na to wszyscy zgadzają?
- Bo są głupi! Ci co nie zgadzali się odeszli i założyli nową wioskę.
- Jakie to plemię?
- Platforowie. Ich wódz to Trzaskający Ogień. Z nimi handlujemy normalnie.
Za chwilę drogę zastąpili im wojownicy Pisuangów...
- Dokąd zmierzacie Tonkawa?
- Do swojej wioski!
- To idźcie, do naszej nie macie wstępu!
- Nie chcieliśmy skorzystać!
- W naszej wiosce panuje choroba przywleczona przez Blade Twarze, która nas dziesiątkuje!
- ?
- Idźcie dalej!
- Czym was zaraziły Blade Twarze?
- Tajemniczą chorobą...
Tą chorobą był zwykły katar, ale Indianie nie znali go wcześniej i nie byli odporni...
- Nasz szaman Szumiące Drzewo zakazał kontaktów z innymi plemionami, a wszystkim Pisuangom nakazał noszenie masek z roślin i zachowanie odpowiedniego odstępu...
- Z jakich roślin?
- Sprowadzamy je od Czejenów w dobrej cenie... Idźcie już!
Prawda była taka, że takie same maski można było zrobić na miejscu, ale Szumiące Drzewo chciał dać zarobić swojemu bratu, który wcale nie sprowadzał ich od Czejenów, ale produkował je w swoim wigwamie ...
Wioska Pisuangów...
- Dwa Lica! - zawołał Kaczannou (przez niektóre plemiona zwany też Kaczatou) - Idź i obwieść współplemieńcom, że wybory wodza zostały odwołane ze względu na chorobę! Tym samym dalej wodzem pozostaje Klęczące Pióro!
- Ale po tym jak odeszli Platforowie to on był jedynym kandydatem!
- Na wszelki wypadek ogłoś! I że będzie wodzem jeszcze przez pięć następnych wiosen!
- Ale...
- Idź i mnie nie denerwuj! Aha i powiedz wszystkim, że Trzaskający Ogień sympatyzuje z Bladymi Twarzami i Apaczami!
- Ludzie są głodni, nie interesuje ich wódz Platforów...
- Milcz! Niech idą nazbierać korzonków do lasu!
- Ale...
- A ci co są zdrowi niech idą polować na bizony! Bo nie ma co dzielić!
- Tylko...
- Co?
- Większość czeka, żeby coś dostać, a nie żeby iść na polowanie!
- Załatw to! Nie cierpię takich sytuacji!
- Bo odkąd odeszli Platforowie nie za bardzo ma kto chodzić na polowania...
- Nie interesuje mnie to! Masz wszystko załatwić, rozmawiaj, obiecuj! Klęczące Pióro i Dwa Języki niech ci pomogą!
Dwa Lica był wściekły! Ludzie byli głodni i źli, polityka rozdawnictwa Pisuangów wprowadziła po prostu wygodnictwo i każdy tylko czekał, aż coś dostanie, a nie żeby coś zrobić samemu...
- Wszystko zaczęło się walić - przeklinał pod nosem - jak tylko odeszli Platforowie! Oni polowali i pracowali, a teraz? Kaczannou buja w obłokach, nie wie jak jest! Co mam robić, co mam robić? Już nawet moje kłamstwa nie przynoszą żadnych rezultatów! Żadne plemię nie chce nam udzielać pożyczek w postaci żywności, bo wiedzą, że nie oddamy!
Dwa Lica dotarł do wigwamu zamieszkanego przez Dwa Języki ...
- Radź co robić!
- Nie ma już co rozdawać!
- Jak to?
- Platforowie odeszli i nie ma kto polować!
- Co teraz?
- Nie wiem... Nie ma skąd pożyczyć!
- A co powiesz ludziom?
- Ty im masz mówić! Powiedz, że jest świetnie! Że wszyscy są przeciwko nam i dlatego przez jakiś czas będzie biednie...
- Zwalić wszystko na Platforów?
- Tak! Że ich działania spowodowały chorobę i głód!
- A jak dojdzie do wojny?
- Nasz wódz wojenny Szalony Bawół da radę!
- Przecież on jest wciąż na etapie wyjaśniania nieszczęśliwego wypadku poprzedniego wodza, brata Kaczannou...
- Ale podobno przygotował nowe dzidy i lepsze strzały...
Niedługo potem Kaczannou kazał zwołać Radę Starszych. Stary wódz odkąd wybuchła zaraza stronił od innych, ale nie zamierzał nie wpływać na losy plemienia, komunikując się sygnałami dymnymi. Jego wigwam stale strzegło przynajmniej czterech wojowników, zachowując przy tym odstęp wielu metrów według zaleceń szamana Szumiącego Drzewa, dla zwykłych Pisuangów było to dwa metry. Po wysłaniu sygnałów Kaczannou powrócił do wigwamu i urządził sobie drzemkę.
Narada Rady Starszych...
- Kaczannou wpadł na genialny pomysł - zaczął Klęczące Pióro - żeby najbardziej chorych wysłać do Platforów, bo dlaczego oni mają być zdrowi?
- Nie ma szans! - skontrował Słabe Żebro - Odkąd odeszli są z nami na wojennej ścieżce!
- Ale... - wtrącił się Dwa Języki - Z niektórymi Pisuangami są spokrewnieni, wiem że utrzymują kontakty. Można to wykorzystać!
- Ludzie są głodni - narzekał Dwa Lica - ich teraz nie interesują Platforowie! Lepiej radźmy co zrobić by zapędzić ich do polowań! Oni tylko czekają, żebyśmy im wszystko dali! Na nic moje kłamstwa w takiej sytuacji!
- Twoje kłamstwa tracą na sile - skomentował Klęczące Pióro - może trzeba cię wymienić?
- A kto im naobiecywał? - odgryzł się Dwa Lica i spojrzał wściekle na Dwa Języki.
- Ja mówiłem, że tak będzie - odparł wskazany - Poza tym to nie ja, ale Błyszczące Korale! Ja bym nie obiecywał...
U Indian kobiety raczej nie miały szans na karierę inną niż w swoim wigwamie, ale Kaczannou wypatrzył gdzieś jedną i zrobił z niej wodza! Później jednak zastąpił ją Dwa Języki ...
W końcu ustalono wstąpienie na wojenną ścieżkę przeciw Platforom, ale mającą na celu nie wojnę samą w sobie, ale zdobycie pożywienia, czyli kradzież. Dwa Lica miał obwieścić kolejne obietnice za udział w wyprawie.
- Obiecaj im - mówił Klęczące Pióro - że wszyscy co wezmą udział w wyprawie dostaną tyle żywności ile sami uniosą!
- Skąd pewność, że wyprawa skończy się szczęśliwie? - niepokoił się Dwa Języki.
- Nasz wybitny wódz wojenny Szalony Bawół opracuje specjalny plan, dzięki któremu nasze powodzenie będzie tak pewne jak to, że po nocy wstaje słońce. W razie jakby nas nakryli Platforowie to przejdziemy do innego planu również opracowanego przez Szalonego Bawoła.
- Ach, szkoda że nie mogę ich postawić przed Sądem Plemiennym! - narzekał Słabe Żebro.
- A jak wyrok byłby inny niż oczekiwania? - zadrwił Klęczące Pióro.
- Nie kpij sobie, Sąd Plemienny zrobi wszystko co mu każe! Dokładnie tak jak ty wykonujesz bez szemrania wszystkie polecenia Kaczannou!
- Nieprawda! Wykonuję je ponieważ w pełni się z nimi zgadzam! Jakbym się nie zgadzał to bym ich nie wykonywał, jestem niezależnym wodzem!
- Tak, tak...
- Wiem! - zawołał wesoło Dwa Lica - Powiem ludziom, że brakuje jedzenia, bo Platforowie je nam podkradali! Że celowo przeganiają bizony z naszych terenów łowieckich, żebyśmy umarli z głodu! A Blade Twarze obiecały im wodę ognistą za nasze skalpy! Że chcą sprzedać obcym plemionom nasze wigwamy, nasze tereny łowieckie! Że nie idziemy kraść, ale odebrać co nasze!
- Wracasz do formy Dwa Lica! - ucieszył się Dwa Języki - Podburzasz jak kiedyś, działaj, niech twoje słowa będą celniejsze od topora! O świcie ruszamy!
- Od jakiego topora? - zapytał milczący dotąd Ociężały Suseł.
- Nieważne!
- Ale ja chcę wiedzieć!
- A co na to Kaczannou? - wtrącił nieśmiało Klęczące Pióro.
- Na pewno się zgodzi!
- Przypomniałem sobie! - wrzasnął Klęczące Pióro - Jutro przyjeżdża do nas wysłannik Bladych Twarzy, na handel.
- To ty zostaniesz, w końcu masz według słów Kaczannou reprezentować nasz lud na zewnątrz!
- Nie będą nam tu Blade Twarze - zacietrzewił się Klęczące Pióro - w obcych językach mówić co mamy robić!
- Przywiezie wodę ognistą!
- No to zostanę!
Członkowie Rady Starszych rozeszli się, przy ognisku długo jeszcze siedział Ociężały Suseł i zastanawiał się o co chodzi z tym toporem...
- Wiem! Dwa Języki słabo rzuca toporem, więc życzył by słowa Dwóch Lic były celniejsze! Jestem genialny!
Dwa Lica biegał od wigwamu do wigwamu, obiecywał, zachęcał, a czasami wręcz straszył. W efekcie zdecydowana większość Pisuangów stawiła się skoro świt by uczestniczyć w wyprawie ... Wojownicy jednak szemrali, że najpierw kazano im nie wychodzić z wigwamów, nosić maski z roślin itd, a teraz nagle kazano iść na wyprawę. Wkrótce pojawił się szaman Szumiące Drzewo i zbeształ wielu za nie zachowywanie odstępów lub brak masek. Gdy przybyli znamienitsi Pisuangowie wszyscy razem ruszyli w okolice wigwamu Kaczannou.
- Kaczannou! Sławo sław!
Pisuangów zbaw!
Kaczannou, Kaczannou!
Stary wódz tradycyjnie spał jeszcze, ale chcąc nie chcąc wyszedł przed wigwam i ruchem ręki pozdrowił uczestników wyprawy. Następnie mlaskając co chwila postanowił przemówić...
- Przez Platforów nasza wioska jest w ruinie! Idźcie i odbierzcie im to co nam się należy!
- Kaczannou, Kaczannou!
Tymczasem w wiosce Platforów...
Wódz Trzaskający Ogień przechodząc akurat wśród wigwamów natrafił na grupkę wojowników gorąco dyskutujących o Pisuangach...
- Macie rację! Mi też trochę szkoda, w końcu żyliśmy z nimi od lat, ale nie można było inaczej! Kaczannou i jego grupa cały czas łamali ustalone wcześniej zasady plemienne. Robili wszystko, żeby mieć poparcie, ale tak naprawdę nie robili nic, żeby było lepiej. Wciąż tylko szczuli i szczuli! Im można było wszystko, nam i innym nic lub niewiele. Chcieli żebyśmy polowali, ale mięso i skóry, żeby oni dzielili. Dość!
Wódz poszedł w kierunku swojego wigwamu, po drodze spotkał Bez Mokasynów i Toczącego się Kamyka.
- Dobrze, że jesteście z nami! - powiedział z radością.
- Wybraliśmy mniejsze zło - odparł Bez Mokasynów - Wiesz dobrze, że różnimy się, ale od Pisuangów różnimy się jeszcze bardziej!
- Wierzę, że część Pisuangów w końcu przejrzy na oczy i pozbawi wodzostwa Kaczannou! - skwitował Trzaskający Ogień - Niektórych jednak nie można obudzić, bo po prostu udają, że śpią.
- Nie możemy być zależni tylko i wyłącznie od polowań! - wypalił nagle Toczący się Kamyk - Musimy zacząć uprawę ziemi!
- Póki co to na głód nie narzekamy, ale jestem za - odpowiedział Trzaskający Ogień - Szkoda tylko wojowników Pisuangów, że mają takich wodzów... Tam już nie tylko zaraza, ale i głód zagląda ludziom w oczy. Chciałem być wodzem wszystkich plemion, nie tak jak Klęczące Pióro, który wyraźnie popierał tylko Pisuangów, a resztą chciał pomiatać!
- Moje plemię - wtrącił się Bez Mokasynów - chciał przekupić...
- Moje też! - dodał Toczący się Kamyk.
- Ale dopiero wtedy - skwitował wódz Platforów - jak zaczął się bać, że poparcie samych Pisuangów nie wystarczy do zwycięstwa!
- Racja! - przyznali obaj zgodnie.
- Za kilka dni wybory wodza - oznajmił Trzaskający Ogień - Mam ochotę pójść i powalczyć! Jesteście ze mną?
Obaj wskazani uchylali się od jednoznacznej odpowiedzi...
- Powiedziałem na początku rozmowy - rozpoczął w końcu Bez Mokasynów - że idąc z tobą wybraliśmy mniejsze zło, więc masz odpowiedź!
- Zobaczymy - rzucił niedbale Toczący się Kamyk.
- Chcę być wodzem, nie tylko Platforów! - krzyknął głośno Trzaskający Ogień - ale i wszystkich plemion dawnej Konfederacji Plemiennej! Będę tak samo traktował i Platfora i Pisuanga i każdego innego! Chcę być i będę przeciwieństwem Klęczącego Pióra!
- A co zrobisz z Kaczannou jak wygrasz? - spytał Toczący się Kamyk.
- Musi odejść! Dla dobra wszystkich musi odejść!
- Czyli nie każesz go zabić? - dopytywał się Bez Mokasynów.
- Nie. Dla niego większym ciosem będzie, że będzie musiał dożyć starości w samotności, bez żadnych przywilejów!
- Ale on już jest stary!
- Musi odejść! On jest za to wszystko odpowiedzialny! Nie Klęczące Pióro, nie Dwa Języki, ale on! Oni też wyrządzili wiele zła, ale to za jego namową! Podzielił wszystkie plemiona, które wcześniej żyły obok siebie w zgodzie, trzeba z tym skończyć!
- Podobno część Pisuangów ma oddać głosy na ciebie, ale na razie boją się ujawniać...
- Słyszałem o tym! Trzeba walczyć o lepsze czasy dla wszystkich naszych plemion!
- Masz poparcie wszystkich poprzednich wodzów!
- Wiem! Bardzo Ognista Woda i Wałęsający się Bizon wyraźnie są za mną... Ten drugi od dawna jest zgorszony łamaniem praw plemiennych przez Kaczannou i jego ludzi!
- Strzeż się Dwóch Lic, on gdy cię zobaczy będzie jątrzył i opowiadał ludziom, że chcesz sprzedać ich dobra Apaczom i Paunisom, no i pewnie wymyśli inne brudne historie!
- Wiem, wiem. Pewnie zacznie wmawiać Pisuangom, że jestem pół Apaczem lub coś podobnego...
- Cała preria cię popiera!
- Wiem, wiem. 27 do 1!
* Skojarzenia z sytuacją w Polsce w XXI wieku są tylko i wyłącznie przypadkowe i nie były zamierzone przez autora powieści