bpe

Par

Polecany post

Historia - Skąd Hitler wziął swastykę?

Swastyka – ogólnie znak ten kojarzy się całemu światu jako symbol nazizmu i zła. Paradoksalnie wcześniej oznaczał całkiem coś innego! Swast...

wtorek, 29 stycznia 2019

Epopeja polsko-indiańska (86, fragment V - chronologicznie 90)


Połączone polskie wyprawy do Nowego Świata zbliżały się do Wielkiej Wody, zwiadowcy: Janczurowski, Kozak Robaczenko i Przemko Nowacki donieśli, że potrzeba na to około pół dnia marszu. Inni zwiadowcy: Martin Swayze Von Bigay i Piotr Laszlo Tekieli informowali, że Hiszpanie przedzierają się w kierunku południowym wciąż naciskani przez masy Indian.

- Siły Hiszpanów topnieją z godziny na godzinę – mówił Anglik Swayze – Wydaje mi się, że pozostało ich mniej niż czterdziestu…
- Ile mamy nad nimi przewagi? – zapytał Michał Potylicz, dowódca pierwszej wyprawy.
- 7, może 8 godzin – wtrącił się Tekieli.
- Trzeba ruszać! – sugerował Jerzy Doniecki, dowódca drugiej wyprawy.
- Też tak myślę! – zgodził się z nim Jan Pratelicki – Dzisiaj nad Wielką Wodę nie dotrzemy już, ale będziemy blisko.
- Będziemy musieli maszerować w nocy – mówił Potylicz – Chyba, że Hiszpanie okopią się ponownie...
- Jak będą jeszcze żyli – spuentował Doniecki.

Kwadrans później zarządzono wymarsz…

- Co z tym Kowalskim? – dopytywał się Kozak Czarnienko.
- Licho raczy wiedzieć! – denerwował się Kozak Rych Bodczenko – Do tej pory nie wrócił! Nie mogę sobie darować, że go nie zatrzymałem! Ale drań wyczekał aż zasnę i wtedy dopiero się oddalił!
- Żeby go tylko dzicy nie pojmali… Wtedy już po nim!

Polacy posuwali się żwawo na południe, nie było radości, za to był niepokój i pełna koncentracja na wypadek niespodziewanego ataku Indian…

- Stanisław! – zaczął rozmowę Niemiec Martin Schylder – Ale się wpakowaliśmy! Źle nam było w Gdańsku?! Interes hulał!
- Wszystko przez Macudowskiego! – denerwował się Jochymowski – On tam teraz w dobrobycie opływa, a my?
- Trzeba było powstrzymać się od alkoholu! – ironizował Rafał Kafałkowski – Wtedy byś nie przegrał naszego majątku w karty z szulerami wynajętymi przez Macudowskiego!

Jochymowski spojrzał wściekle na towarzysza, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język…

- Panowie! – zawołał przechodzący obok Roman Więcławski – Nie kłóćcie się w takiej chwili!
- Ty Waszmość to się nawet nie odzywaj! – syknął wściekle Schylder.
- A dlaczegóż to?
- Żebyś nie oblał tą swoją nalewką wodza Komanczów to by do tego nie doszło! Teraz nas ściga cała armia dzikich! Przez ciebie!

Więcławski zmieszał się trochę, ale za chwilę uśmiechnął się i powiedział…

- Czasu już nie cofnę… Stało się. A co do nalewki według przepisu świętej pamięci wuja Klemensa to mam jeszcze ostatnią butelkę! Podzielę się, a co? Taki jestem!
- To ja też poproszę! – wtrącił się Krzysztof Seremacki, który niespodziewanie pojawił się w pobliżu.
- Ty to zawsze okazję wyczujesz! – śmiał się Więcławski.

Tymczasem Hiszpanie znajdowali się w coraz bardziej opłakanym położeniu…

- Obawiam się, że nie przetrwamy tej nawałnicy indiańskiej – ocenił Jose Fortezes.
- Może trzeba było zgodzić się na ich warunki ? – skomentował Pablo Magieros .
- Nie sądzę! – darł się w swoim stylu Jose Manuel Bakuleros – Bez broni i koni już dawno byłoby po nas!
-To i tak już nieaktualne – skwitował Fortezes – Po tym jak poderżnąłeś gardło ich posłowi nie będą już pertraktować!
- Co tam się dzieje? – zawołał nagle Bakuleros.

Nikt nie musiał mu odpowiadać, bowiem chwilę później rozległo się przeraźliwe wycie Indian, a Hiszpanie zostali zasypani gradem strzał…

- Atakują chyba ze wszystkich stron!

Indianie atakowali wściekle, postanowili najwidoczniej raz na zawsze skończyć z białymi, w kilku miejscach przedarli się i doszło do walki wręcz. Trup po obu stronach kładł się gęsto. Kilku Hiszpanów rzuciło się do ucieczki widząc beznadziejne położenie w jakim się znaleźli. Dwa kwadranse później Europejczycy ulegli przeważającej sile tubylców. Większość zginęła, przy życiu zostało zaledwie kilku Hiszpanów, m.in. Bakuleros i Magieros. Stało się tak tylko dzięki wyraźnemu życzeniu wodza Komanczów Tłustego Brzucha, który oszczędził ich na poczet przyszłych męczarń.
Pogrom Hiszpanów, poza kilku jeńcami, przetrwał tylko jeszcze jeden Hiszpan, a właściwie Włoch w służbie hiszpańskiej – Bartolomeo Carchellone. Miał więcej szczęścia od pozostałych uciekinierów z pola bitwy których dosięgły indiańskie strzały. Instynkt podpowiadał mu, żeby kierować się na południe, miał przewagę nad Indianami, bowiem był konno. Pędził więc jak oszalały przed siebie, w pierwszej chwili nawet nie zastanawiając się co będzie dalej. Najważniejsze było dla niego jak najszybsze oddalenie się od Indian.

Wódz Tłusty Brzuch, wraz z pozostałymi wodzami, zbliżył się do jeńców. Był niezwykle zadowolony, nie tylko ze zwycięstwa i jeńców, ale przede wszystkim ze zdobycia koni, których tak pragnął…

- Natychmiast każ nas uwolnić! – rozdarł się Bakuleros – Wkrótce przybędą tu nasi żołnierze i wszystkich was zabiją! Słyszysz przeklęty dzikusie?!!!

Tłusty Brzuch kompletnie nie rozumiał o co chodzi Hiszpanowi, zaśmiał się tylko, a następnie splunął mu w twarz…

- Zginiesz za to! – zawołał wściekle Bakuleros – Każę cię poćwiartować, a wcześniej wypatroszyć!

Indianin śmiał się dalej, a wraz z nim pozostali wodzowie…

- Śmieszna ta blada twarz – skomentował jeden z wodzów i siarczyście kopnął Bakulerosa.

Hiszpan zwinął się z bólu, ale nie byłby sobą, żeby nie zareagować...

- Parszywy psie! Zapłacisz mi za to! Wszyscy mi zapłacicie! Końmi was każę rozrywać!!!

Wódz zaśmiał się i ponownie sprezentował jeńcowi kopniaka, jeszcze bardziej soczystego niż poprzedni... Bakuleros aż zakaszlał z bólu, ale tym razem już nie odważył się odgrażać...

Indianie rozpalili ogniska, wyraźnie przygotowując się do założenia krótkotrwałego obozowiska…

- Przestań się ośmieszać! – krzyknął Magieros – Kpią z ciebie, oni są teraz panami sytuacji!
- Po moim trupie! – darł się dalej Bakuleros.
- To już chyba niedługo… - skwitował krótko Magieros.

Wodzowie usiedli przy jednym z ognisk i rozpoczęli naradę…

- O wschodzie słońca ruszymy ścigać Polaków! – zaczął Tłusty Brzuch.
- Daleko nie mogli uciec – wtrącił się wódz Apaczów Lipan Bizoni Róg - Zwiadowcy donoszą, że kierują się nad Wielką Wodę.
- Jak wszystko pójdzie po naszej myśli – cieszył się wódz Paunisów Czerwony Ogień  - to jutro o zachodzie słońca ich skalpy zawisną przy naszych pasach!
- Proponuję wziąć jak najwięcej jeńców – dodał wódz Arapaho Przyczajony Lis  - żebyśmy mieli kogo męczyć w naszych wioskach.
- Tak się stanie! Howgh! – zakończył Tłusty Brzuch.

Całej sytuacji przyglądali się z oddali Włosi – medyk Gianluca Faracini i Camille Steckozini. Obaj jeszcze niedawno należeli do oddziału Bakulerosa. Faracini został porwany przez inne plemię indiańskie i po udanym uratowaniu ich wodza został wypuszczony na wolność. Z kolei Steckozini oddalił się od pozostałych, żeby odnaleźć medyka.

- Widzisz Steckozini – powiedział cicho Faracini – Mieliśmy cholerne szczęście, że tak się stało. W przeciwnym razie podzielilibyśmy ich los!
- Nic dodać, nic ująć, ale co dalej?
- No jak to co? Wiejemy stąd czym prędzej!
- Ale dokąd?
- Jak najdalej!

Martin Swayze Von Bigay i Piotr Laszlo Tekieli przyglądali się wydarzeniom z innego miejsca…

- Laszlo! Jedź szybko do naszych i powiedz im, że już po Hiszpanach! Tylko bądź ostrożny, bo sam widziałeś, że oni też mają zwiadowców, którzy krążą po okolicy!

Tekieli czym prędzej ruszył w drogę, kwadrans później niespodziewanie natknął się na dwóch Apaczów… Indianie z tomahawkami ruszyli na niego. Tekieli wyciągnął szablę i ukłuł jednego z napastników, drugi zawahał się, co czym prędzej zostało wykorzystane przez Polaka, który popędził dalej… Miał wiele szczęścia, bowiem minutę później w okolicy zaroiło się od Indian.

Polacy zbliżali się w kierunku południowego wybrzeża, dzieliła ich odległość około 2-3 godzin marszu.

- Zwiadowca! – zakomunikował Mateusz Budzanowski.
- Jak wygląda sytuacja? – zaczepił Tekielego Pratelicki.
- Indianie pokonali Hiszpanów – rozpoczął strudzony Laszlo – Zabili niemal wszystkich, kilku wzięli do niewoli, możliwe że kilku uciekło. Po walce Indianie rozpalili ogniska i raczej wątpliwe, żeby ruszyli nocą w dalszą drogę. W razie czego Anglik Swayze cały czas ich obserwuje. Musi jednak uważać, bo cała okolica roi się od czerwonoskórych… Gdy oddaliłem się od niego ruszając w drogę przypadkowo natknąłem się na dwóch zwiadowców, jednego pokonałem i szybko odjechałem, co mnie uratowało, bo dosłownie za moment zaroiło się tam od dzikich.
- Swayze sobie poradzi – skwitował Doniecki – Jest doświadczonym tropicielem, wie jak się zachowywać w takiej sytuacji. Dzicy mają przewagę nad niemal każdym z nas w tej kwestii, ale nie nad Anglikiem. Widziałem jak potrafi się bezszelestnie skradać i zacierać za sobą ślady.
- Skoro Indianie wypoczywają to i my zróbmy przerwę na nocleg – zaproponował Potylicz – Nie ma sensu katować ludzi morderczym nocnym marszem. Muszą być wypoczęci, bo w końcu dojdzie do konfrontacji.
- Też tak myślę – zgodził się Doniecki – Rozstawić straże. Ty Laszlo idź odpocznij, zasłużyłeś.
- Nie! Jadę w kierunku Anglika! Jakby Indianie jednak wyruszyli napotka mnie w drodze i ja na świeżym koniu wrócę by was czym prędzej zawiadomić.
- Nie zgadzam się! – odparł Doniecki – Są inni.

Dowódca postawił na swoim, Tekieli poszedł spać, a w stronę tropiciela wyruszyli Kozacy Czarnienko i Robaczenko oraz Czarny Malik.

Obóz zapadł w sen, rozstawieni wartownicy dbali o bezpieczeństwo…

W środku nocy hiszpański jeniec Anny Hynowskiej Alvaro podniósł się cicho i zachowując wielką ostrożność zaczął czołgać się w kierunku zarośli. Po drodze natknął się na śpiącą Czeszkę Lelkovą, długo ją obserwował, następnie zasłonił jej usta dłonią porwał na ręce i powoli zaczął oddalać się… Czeszka wciąż spała, co Hiszpana napawało zadowoleniem, bowiem nie utrudniało mu to marszu.

- Jeszcze trochę – myślał w duchu – W tych ciemnościach mnie nie znajdą…

Gdy już tam dotarł Czeszka nagle przebudziła się, nie wiedziała w ciemności co się dzieje, ale czuła, że coś jest nie tak. Zaczęła się szamotać, kopać nogami… Hiszpan trzymał ją mocno i wciąż oddalał się od obozowiska. Gdy już był w znacznej odległości poczuł się pewny położył Lelkovą na ziemi i rzucił się na nią próbując zdzierać z niej odzież… Czeszka broniła się wściekle, ale nie miała szans na obronę przed silnym mężczyzną…

- Alvaro! – krzyknął damski głos – Strasznie mnie zawiodłeś! Zostaw ją!

Hiszpan obrócił głowę i dostrzegł wpatrującą się w niego Hynowską. Obok stała Czeszka Cekierova… Hiszpan uśmiechnął się szelmowsko i nic sobie nie robiąc z ich obecności dalej napastował Lelkovą…

- Pomocy! – wołała Czeszka.
- Zostaw ją ty draniu! – krzyczała zdenerwowana Cekierova.

Hynowska w kilku susach doskoczyła do Hiszpana i nie zastanawiając się wiele zdzieliła go w głowę kamieniem. Napastnik był lekko ogłuszony, ale nie stracił przytomności, po chwili spojrzał wściekle na Polkę, ale nie zdążył nic zrobić, bo otrzymał drugi cios w głowę, a za chwilę trzeci i kolejne. Krew obficie polała się, a znajdująca się w szale Hynowska wciąż uderzała w głowę Hiszpana, który w pewnym momencie osunął się głucho na ziemię…

- Zostaw Aniu! – powiedziała Cekierova i chwyciła Polkę za rękę – On już chyba ma dość…

Hynowska dłuższą chwilę nie mogła dojść do siebie z nadmiaru emocji, Lelkova też, ale pozbierała się szybciej i zaczęła dziękować za ratunek…

- Podziękuj Cekierovej. To ona zorientowała się, że cię nie ma. Szczęście, że w ostatniej chwili widziała wasz cień jak znikaliście w zaroślach i dzięki temu szybko was odnalazłyśmy.

Głośne krzyki kobiet postawiły na obóz niemal cały obóz, przy kobietach szybko znaleźli się pozostali…

- Nie żyje… - skwitował krótko Budzanowski, który pochylił się nad leżącym Hiszpanem.
- Zabić Madeirosa! – zawołał nagle Jan Daniel Rożnawski – On też jest Hiszpanem i takim samym zwyrodnialcem! Zabić go!

Uwaga wszystkich skierowała się na dawnego strażnika lochów na Kubie, nie wiadomo co by się stało, bowiem wielu zapaliła się głowa…

- Stać! – krzyknął Michał Potylicz – Nie można tak ludzi oskarżać! Znamy Pabla już jakiś czas i nie dał żadnego powodu, żeby mu nie ufać! Rożnawski zakazuję ci podburzać innych! Idziesz na wartę do samego świtu, niech ci głowa ostygnie!

Wartę z Rożnawskim do świtu pełnił Włoch Roberto Gibbencione…

- Ale błysnąłeś Jasiu…  - zaczął – Madeiros jest w porządku, a ty chciałeś na niego ludzi podburzyć!
- Zawiniły emocje… - tłumaczył się Rożnawski – Wcale tak nie myślałem, samo poszło…
- Pilnuj się następnym razem…
- Daj mi już spokój Roberto! Pilnujmy obozu, bo cały czas gadasz, nic nie słychać, a dzici potrafią się cicho skradać…

Rożnawski był rozżalony ciągłymi pretensjami towarzyszy… Oddalił się od Włocha i powoli obchodził obóz dookoła…

- Tęskni mi się za krajem! - mówił sam do siebie - A najbardziej brakuje mi polskiego jedzenia i gorzałki! Smutki trzeba zalać czymś mocniejszym, a nie wodą ze strumienia!!!

Do świtu brakowało jeszcze dwóch godzin, ale nie wszyscy spali...

- Czemu nie śpisz Rafale? – zapytał Robert Pachocki.
- Coś nie mogę – odparł Kobyłecki - Niedługo znowu będziemy bić się z Indianami. Poza tym żal mi tej dziewczyny…
- Której?
- No tej – pokazał głową na kobietę spacerującą kilkanaście metrów dalej.
- Coś jej się stało… Kiedyś była taka żywa, rozmowna, ale odkąd wróciła z tej misji przy hiszpańskiej kopalni złota zmieniła się radykalnie…

Obserwowaną kobietą była Agnieszka Jagna Dębska… Mężczyźni nie wiedzieli, że wciąż cierpi po stracie Diego Floresa… Nigdy nie byli tak naprawdę razem, a czuła, że znali się całe życie… Wiedziała, że nigdy nie zaakceptuje, że Hiszpan nie żyje.

- Boże! – myślała głośno – Pozwól mi cofnąć czas. Zabierz mnie zamiast niego! Proszę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz