Kontynent północnoamerykański…
- Apacze! Apacze idą! – darł się Jan Daniel Rożnawski
biegnąc w stronę ogniska przy którym siedział dowódca I wyprawy Michał Potylicz
w towarzystwie Jana Pratelickiego i wodza Komanczów Samotnego Wilka.
- Milcz! – zawołał wściekle Komancz – tylko stare baby
wrzeszczą na wojennej ścieżce!
Rożnawski wyraźnie zażenowany nie wiedział co odpowiedzieć
na ten atak… Wyratował go z opresji Potylicz zadając pytanie…
- Ilu ich jest?
- Sześciu…
- To o co tyle krzyku? – śmiał się Pratelicki – to pewnie
zwiadowcy…
- Nie – wtrącił się Germanopacz Ciężka Ręka niespodziewanie
pojawiając się, czym wzbudził wielki podziw Samotnego Wilka – wydaje mi się, że
to posłańcy.
- Posłańcy? – zdziwił się Pratelicki – do kogo niby?
- Do nas.
- Gdzie ich widzieliście? – zapytał wódz Komanczów.
- Niedaleko stąd. Wyraźnie nas szukają…
- Skoro tak to przyprowadźcie ich do nas… - skwitował
Pratelicki.
Kwadrans później dwóch Apaczów, pozostali musieli poczekać,
zbliżyło się do ogniska… Brakowało przy nim wodza Komanczów, a zamiast niego
pojawił się Kozak Jurko.
- Siadajcie! – rzekł na wstępie Pratelicki.
- Wodzowie Apaczów przysłali nas na rozmowę – rozpoczął
starszy Indianin – Ja nazywam się Biała Sowa, a ten młody, ale już słynny
wojownik, to Mokre Drzewo…
- Wiele lat już żyję na tym świecie – odparł ze śmiechem
Pratelicki – ale nie słyszałem o Mokrym Drzewie… Widocznie nie jest tak słynny
za jakiego się uważa…
- Mokre Drzewo jest niezwyciężony! Zdobył wiele skalpów na
wrogach i dokonał wielkich czynów! – uniósł się młodzieniec.
- Nie słyszałem – skwitował krótko Polak – A ty Jurko
słyszałeś?
- Też nie!
Mokre Drzewo uczynił krok jakby miał ruszyć na
Pratelickiego, ale błyskawicznie powstrzymał go Biała Sowa. Cofnął się, ale nie
omieszkał zaatakować Polaka słownie…
- Nasi wodzowie chcą otwartej bitwy z wami! Chyba, że tchórz
was nie opuści by podjąć takie wyzwanie i nadal będziecie kąsać z ukrycia!
- To Apacze działają w sposób typowy dla tchórza –
odpowiedział spokojnie, ale butnie zarazem Pratelicki – próbowali nas zaskoczyć
w wiosce, nie zawiadamiając o wykopaniu topora wojennego! Czy tak postępują
prawdziwi wojownicy?
- Wiemy, że są z wami Komancze! Ilu ich jest? – zawołał
Mokre Drzewo.
- A kim ty jesteś, żeby mówić do mnie takim tonem? Jestem
wodzem Polomanczów, a ty kim?
- Jesteś wodzem odszczepieńców!
- Niech Apacz baczy na to co mówi, bo zapomnę, że jesteś
posłańcem!
- Wszystkich was zabijemy! Wasze skalpy ozdobią nasze pasy!
- Dość tego! Mów co ci kazali wodzowie albo zamilcz i
odejdź!
- Kto Mokremu Drzewu zabroni?
- Ja!
- Nie boję się ciebie! Mokre Drzewo nikogo się nie boi!
Starszy Indianin dał mu znać, że teraz on będzie prowadził
rozmowę…
- Nasi wodzowie chcą walki. Proponują po dwudziestu
wojowników z każdej strony, broń dowolna, ale bez używania długich grzmiących
kijów i łuków.
- Co da zwycięstwo w tym starciu? – zapytał rzeczowo Jurko.
- Tego wodzowie nie powiedzieli… Walka odbyłaby się jutro o
wschodzie słońca nad Tęczowym Potokiem obok Lisiej Skały. Wybrani wojownicy
będą walczyć, a reszta może przyglądać się…
- Kto nam zaręczy, że nie uderzycie na nas skrycie?
- Do końca dnia obie strony nie mogą podjąć żadnych wrogich
kroków.
- Jeszcze jedno…
- ?
- Chcę walczyć z tym pyszałkiem! – Pratelicki wskazał
wymownie na Mokre Drzewo.
- Rozgniotę cię jak robaka! – wrzasnął zaczepiony.
- Chcę spotkać się z… ze Śmiałym Lisem… Nie słyszałem, żeby
złamał kiedykolwiek dane słowo. Z nim ustalę szczegóły.
- Przekażę to Śmiałemu Lisowi, jak i pozostałym wodzom.
Gdzie i kiedy mielibyście się spotkać?
- Skoro bitwa ma odbyć się jutro o świcie to spotkam się z
wodzem Apaczów Mescalero dzisiaj o zachodzie słońca. W tym miejscu, gdzie ma
się odbyć jutrzejsza bitwa.
- Przekażę. Myślę, że Śmiały Lis zgodzi się na spotkanie.
- Będę czekał. Sam i mam nadzieję, że wódz także przyjedzie
sam.
Apacze odeszli.
- Pojawia się pytanie – rozpoczął Potylicz – czy można im
ufać?
- Tego nigdy do końca nie wiadomo, ale Indianie z reguły
dotrzymują umów… Obawiam się czegoś innego… - odpowiedział Pratelicki.
- Tak?
- Ta mała bitwa ma służyć przede wszystkim temu by Apacze
zorientowali się ilu nas jest… Chcą wiedzieć ilu jest z nami Komanczów…
- Jak wygląda okolica wokół Tęczowego Potoku?
- No właśnie jest to teren dość otwarty. Celowo wybrali to
miejsce, żeby nas policzyć. Gdy zorientują się, że mają znaczną przewagę to
jutro jeszcze nie zaatakują, ale następnego dnia już tak…
- Co proponujesz?
- Z jednej strony myślę, że lepiej by nad Tęczowym Potokiem
nie było Komanczów, ale z drugiej żeby byli… Sam nie wiem co lepsze…
- Uważam, że Komancze nie powinni z nami iść. Musimy trzymać
Apaczów w ciągłej niepewności.
- Chyba masz rację, ale teraz przekonaj jeszcze Samotnego
Wilka… Właśnie tutaj zmierza…
- A, właśnie! Kogo wystawimy? Bo rozumiem, że spotkanie z
tym Śmiałym Lisem to tylko formalność?
- Ja będę walczył na pewno, w końcu wyzwałem Mokre Drzewo.
- Moi ludzie też będą walczyć!
- Cieszy mnie to.
- Nie boisz się tego Apacza?
- Mokre Drzewo? Bądź spokojny…
- Trochę martwię, widziałeś sam, że to potężne chłopisko…
- Myślę, że poradzę sobie z nim.
Długo jeszcze trwała narada kogo wystawić. Samotny Wilk
wściekał się, że Komancze nie będą mogli udać się nad Tęczowy Potok, ale w
końcu dał się przekonać. Wódz wymógł jednak, żeby jego wojownicy także mogli
wziąć udział w małej bitwie.
Ostatecznie stanęło na tym, że wytypowano ośmiu Komanczów,
dwóch Polomanczów, dwóch Germanopaczów, dwóch Kozakezów. Pozostałych sześciu
miał wystawić Potylicz. Chętnych nie brakowało, w końcu dowódca postanowił, że
Polskę reprezentować będą: Rafał Kobyłecki, Robert Pachocki, Jan Podkański i
Kazimierz Barowski oraz dwóch Tatarów.
- Wilhelmie! Powiedz im, że ja też chcę walczyć! – wołał Hiszpan
Pablo Madeiros (były strażnik więzienny)
- Już postanowione – odparł kapitan Wilhelm Rokosz – trzeba było
zgłosić się wcześniej.
- A skąd mogłem wiedzieć? Nie rozumiem jeszcze po polsku…
Do Kobyłeckiego i Pachockiego podszedł Jan Daniel Rożnawski…
- Podziwiam was! Żeby iść bić się z dzikimi…
- Ktoś musi! – odparł spokojnie Kobyłecki.
- A ty czemu nie zgłosiłeś się Jasiu? – zaczepił Rożnawskiego
Pachocki.
- Ja?
- No, no…
- Yyyy… Nie zdążyłem.
- Jak to nie zdążyłeś? Wszyscy o tym trąbili od dwóch
godzin!
- Byłem na spacerze…
- Szukał szczęścia w zaroślach, ha ha ha – śmiał się
Kobyłecki.
Godzinę przed zachodem słońca Pratelicki odjechał na
spotkanie z wodzem Apaczów…
Tymczasem w okolicy wioski Polomanczów pod górą Niedźwiedzią…
- Co robimy? – zapytał Jose Fortezes.
- A co mamy robić? – odparł wściekle Jose Manuel Bakuleros –
trzeba ich wszystkich zabić!
- Niepotrzebnie straciliśmy tylu ludzi, wielu też jest
rannych…
- Dlatego tym bardziej te dzikusy muszą za to zapłacić! Zabijemy
ich wszystkich! Nie! Jednego zostawimy żywego, doprowadzi nas potem do złota! A
potem i jego zabijemy!
- Skąd pewność, że oni mają złoto?
- Czuję to! To złoto jest już moje!
- Twoje? A Belicarez?
- No dobrze… Nasze! Hej Juan! Przyślij mi tutaj szybko tego
włoskiego medyka! Znowu mnie boli!
Chwilę później Włoch Gianluca Faracini przyszedł do namiotu
Bakulerosa…
- Jestem!
- No nareszcie! Dłużej się nie dało?! Naparz mi tych ziół co
ostatnio, bo mi pomogły. Jak ranni?
- Właśnie od nich wracam…
- No i?
- Kilku zmarło, nic nie mogłem zrobić. Jeszcze nie wiem co
będzie z Carlosem Vivasem, a reszta jest w stabilnym stanie.
- Parz te zioła! Boli mnie strasznie!
Faracini naparzył zioła, a następnie opuścił namiot
konkwistadora i udał się jeszcze raz do rannych. Po stwierdzeniu, że wszystko
jest w porządku udał się w kierunku swojego namiotu…
- Jak tam Gianluca? – zapytał napotkany po drodze Włoch Camille
Steckozini.
- Ciężki dzień miałem, idę spać, bo padam na brodę…
- Dobranoc w takim razie.
- Dobranoc.
Medyk jeszcze na dobre nie ułożył się do snu, gdy nagle dwie
postacie rzuciły się na niego, a po obezwładnieniu wyniosły z namiotu…
- Uważaj, żeby mu się nic nie stało – powiedział jeden z
nich w nieznanym języku – czarownik musi być żywy.
- Wiem, wiem. Idź szybko, bo nas Hiszpanie jeszcze zauważą…
Obie postacie niepostrzeżenie wyniosły Faraciniego z obozu
Hiszpanów i ruszyły w ciemność…
Tymczasem Steckozini wyszedł ze swojego namiotu…
- Kurczę pieczone! Coś nie mogę spać… Szkoda, że Faracini
był zmęczony, bo byśmy jakieś winko wypili, a tak to co? Wszyscy śpią, poza
strażami… A co mi tam! Sam się napiję! Śpij Gianluca, bo jutro znowu do rannych
pójdziesz… Niech ci się Dolores przyśni! Ha ha ha. Taki to ma dobrze, a ja?
Wiecznie samotny…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz