par

ZOSTAŃ BOHATEREM POWIEŚCI, OPOWIADANIA itd

-------------- ZOSTAŃ BOHATEREM POWIEŚCI, OPOWIADANIA itd ------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Istnieje możliwość napisania powieści, opowiadania itd - gdzie możesz być kim sobie tylko zapragniesz (np. władcą, rycerzem, słynnym podróżnikiem itd), czas i miejsce akcji (dowolne: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość - np. starożytność, średniowiecze, czasy współczesne) - (opcja płatna). Będziesz miał realny wpływ na swojego bohatera - kontakt z autorem. Powieść może być opublikowana np. na tym blogu. Szczegóły do ustalenia - kontakt mailowy: limmberro@op.pl

Polecany post

Historia - Skąd Hitler wziął swastykę?

Swastyka – ogólnie znak ten kojarzy się całemu światu jako symbol nazizmu i zła. Paradoksalnie wcześniej oznaczał całkiem coś innego! Swast...

środa, 23 marca 2016

Epopeja polsko-indiańska (84)

Czarny Malik po wejściu do groty usiadł przy ognisku naprzeciw starych Indian i cierpliwie czekał aż któryś z czerwonoskórych zabierze głos… Minęła godzina i jeden z nich w końcu przemówił…

- Mata kina inaka?! Juparama y meroza!

Malik nie znał języka Indian, ale zawsze wcześniej otrzymywał specjalny napój, który sprawiał, że rozumiał każde słowo… Aby zwiększyć komfort czytelników dialogi od razu będą przetłumaczone…

- Gdzie byłeś?! Czekaliśmy na ciebie!
- Gdzie są skalpy? – wtrącił drugi starzec.

Nie było odpowiedzi… Polak wyraźnie zażenowany nie wiedział co odpowiedzieć… Ponownie zapadła cisza… Upłynęła kolejna godzina…

- Musisz zabijać! – odezwał się nagle Siwy Mokasyn – Jak zabijesz wszystkie blade twarze to damy ci za squaw Mokrą Kunę! Jej ojciec zgodził się na to.
- To prawda – potwierdził Smutny Lis i poszedł w głąb groty by za chwilę przyprowadzić wysoką Indiankę…

Malik zobaczył kobietę po raz drugi w życiu, ale już za pierwszym razem wiedział, że zrobi wszystko by ją zdobyć… Czuł, że godzinami może wpatrywać się w jej czarne oczy… Dla niej mógłby zabijać! Porwał za nóż i chciał natychmiast ruszyć do mordowania, ale Smutny Lis powstrzymał go stanowczym gestem…

- Poczekaj! Jeszcze nie jesteś gotowy!

Malik uspokoił się nieco, pragnął jak najszybciej wypełnić zadanie, ale posłusznie usiadł z powrotem na miejsce…

- Musisz kogoś poznać! – oznajmił mu Siwy Włos – Mokra Kuno przyprowadź ich!

Indianka zniknęła w głębi groty… Po dłuższym czasie wróciła z kilkoma osobami… Nie byli to jednak Indianie… Malik obserwował ich z wielkim zaciekawieniem… Wyglądali dziwnie swojsko…

- Kim jesteście?
- My z Moskwy … - odpowiedział jeden z nich.
- ?
- Jestem Warywodzia. Ten obok to Kuczunow. No i Cekierova z Lelkovą.

Czarny patrzył na nich zdziwiony, nie rozumiał co oni mają wspólnego z jego misją…

- Oni pomogą ci osiągnąć cel! – oznajmił Smutny Lis.
- Ci Rosjanie? – Malik był coraz bardziej zdziwiony…
- Tak, oni! Idź teraz wypocznij, a jutro o wschodzie słońca zaczniecie przygotowania!

Malik poszedł za Mokrą Kuną, która zaprowadziła go w głąb groty… Okazało się, że z większą grotą sąsiadowały inne mniejsze… Weszli do jednej z nich, pod ścianą leżała niedźwiedzia skóra…

- Tutaj będziesz spał – powiedziała Indianka i już miała wyjść, ale odwróciła się i szepnęła – Zabij wszystkie blade twarze i wróć tu po mnie!

Czarny chciał coś odpowiedzieć, ale Mokra Kuna szybko oddaliła się… Położył się na skórze, ale długo nie mógł zasnąć… Zastanawiał się co tutaj robią Rosjanie i jak mu mogą pomóc w zabijaniu bladych twarzy…

Tymczasem angielski tropiciel Martin Swayze von Bigay z kilkoma osobami wciąż podążał jego tropem…

- To na nic! – powiedział zdegustowany Anglik – Ruszył w te skały, ciężko będzie znaleźć ślad…
- To co wracamy? – zapytał Przemysław Janczurowski.
- Nie! Rozglądniemy się po okolicy, może jednak na coś natrafimy…
- Trzeba się rozdzielić – zaproponował Kozak Robaczenko.
- Tak zróbmy! – pochwalił pomysł Swayze – Laszlo! Idziesz ze mną!
- To idziemy… - skwitował Piotr Laszlo Tekieli.

Kilka godzin poszukiwań nie przyniosło żadnych rezultatów…

- Wracamy do obozu! – zarządził Swayze.
- Zaczekajcie! – zawołał Tekieli – Znalazłem ślad w potoku! Odcisk dużej stopy!
- To Czarnego Malika! – ucieszył się Robaczenko.

Kolejne kilka godzin poszukiwań znowu nic nie przyniosły…

- Wracamy!

Tymczasem do obozu wróciła Anna Hynowska prowadząc za sobą związanego Hiszpana Alvaro… Już z daleka wypatrzyła ją Alfreda Pawłowska…

- Ania wróciła! – krzyknęła tak donośnie, że niemal wszyscy stanęli na równe nogi…

Zastępujący dowódcę Mateusz Budzanowski także wyszedł jej naprzeciw…

- Dobrze, że wróciłaś! Martwiliśmy się o ciebie… Zwłaszcza, że Czarny Malik oszalał… Chciał zabić Swayzego!
- Jak oszalał? E! Zostawcie! To mój jeniec!

W między czasie kilka osób rzuciło się na Hiszpana i zaczęło go okładać pięściami…

- Zabić go! Zabić! – darła się Alfreda.

Hynowska błyskawicznie wpadła między Alvaro i napastników…

- Precz! To mój jeniec!
- Zabić Hiszpana! – darła się nieustannie Alfreda.
- Fredka! Zamilcz! – krzyknęła głośno Hynowska.

Napastnicy odstąpili…

- Co to za Hiszpan? – zapytał Budzanowski.
- Złapałam go niedaleko stąd…
- Szpieg?
- Myślę, że nie… Prędzej dezerter…
- Musimy być ostrożni… Przywiązać go do tamtego drzewa i pilnować jak oka w głowie!
- Ale to mój jeniec…
- Przejmuję go! Pułkownik Doniecki mianował mnie swoim zastępcą…
- A gdzie on jest?
- Pojechał w kierunku kopalni…
- Sama upilnuję Hiszpana…
- Nie! Nie możemy ryzykować… Do powrotu pułkownika ma być związany i pilnie strzeżony!
- Ja go złapałam! To niesprawiedliwe!
- Zdania nie zmienię!

Kilka godzin później do obozu wróciła grupa Swayzego…

- Anna! Dobrze, że jesteś! – zawołał Anglik – Widziałaś Czarnego Malika?
- Nie, ale podobno oszalał…
- Chciał mnie zabić!
- Nie żartuj, on by muchy nie skrzywdził…
- Naprawdę! Rzucił się na mnie z nożem!
- Dziwne…

Tymczasem Jerzy Doniecki był w drodze do kopalni…

- Pułkowniku! – zawołał w pewnym momencie Kozak Czarnienko – Tam coś jest!
- Gdzie?
- Po lewej! Ktoś siedzi pod drzewem!
- Nie zatrzymuj się! Jedziemy dalej! Gibbencione! Za tymi drzewami skręć w lewo i zakradnij się niepostrzeżenie! My zaraz wrócimy! Bądź ostrożny, nie wiadomo ilu ich jest…

Włoch postąpił zgodnie z rozkazem… Skręcił, zsiadł z konia i zaczął się skradać… Gdy był już blisko zobaczył zakapturzoną postać… Bacznie rozglądał się po okolicy, ale nie zauważył nic podejrzanego… W między czasie powoli wrócili towarzysze… Skradali się z drugiej strony… Cały czas zachowywali ostrożność, dowódca obserwował tajemniczą postać, a Czarnienko penetrował okolicę… Po godzinie obserwacji Gibbencione niepostrzeżenie podkradł się i przyłożył nóż do gardła siedzącej pod drzewem postaci…

- Tylko się rusz, a poderżnę! – syknął i zerwał kaptur… - Kobieta?

Za chwilę obok zjawili się Doniecki i Czarnienko…

- Hiszpanka chyba… - skomentował pułkownik – Trzeba szybko ustalić co tu robi i czy jest sama… Roberto! Gadaj z nią!

Gibbencione trochę znał hiszpański, więc zadał kilka pytań…

- Kim jesteś? Co tu robisz? Gdzie jest reszta?

Kobieta była wyraźnie przestraszona i milczała…

- Niemowa jakaś czy co? – denerwował się Włoch – Gadaj szybko!
- Wystraszona ciężko jest… - skomentował Czarnienko.
- Yyyy… Yyyyy… - kobieta wydawała z siebie dziwne dźwięki.
- Dajcie jej chwilę – zarządził Doniecki – I schowaj ten nóż Roberto, ona się boi…
- No i uśmiechnij się jeszcze! – zażartował Kozak.
- Może się też ukłonię? – śmiał się Włoch.

Cała trójka wybuchnęła śmiechem, kobieta wykorzystała ten moment rozluźnienia i rzuciła się do ucieczki…

- Łapcie ją! – rozkazał pułkownik – Nie może umknąć! Zawiadomi pozostałych i po naszej misji!

Kozak i Włoch ruszyli biegiem za kobietą…

- Szybka jest! – skomentował po kilku minutach biegu Gibbencione.
- No! – skwitował Czarnienko – Sprężmy się, bo wyraźnie nam wieje!

Chwilę później wyprzedził ich konno Doniecki… Dowódca szybko zajechał drogę kobiecie, która widząc, że nie ma szans zatrzymała się…

Cała czwórka wróciła na miejsce…

- Czarnienko! Przyprowadź konia i miej oko na okolicę! – rozkazał dowódca – Gibbencione! Gadaj z nią!

Włoch powtórzył pytania…

- Jestem Maria de Brasilia. Pół Portugalka, pół Hiszpanka… Jestem sama…
- Jak sama?
- Uciekłam od przyszłego męża!
- Dlaczego?
- Bo go nie kocham!
- Co robiłaś pod tym drzewem?
- Odpoczywałam i zastanawiałam się gdzie mam dalej iść…
- Gdzie są Hiszpanie?
- Nie wiem… Ja uciekłam z miasteczka Las Permas… Dwa dni drogi pieszo stąd na zachód…
- To jest blisko kopalni złota?
- A tego to nie wiem…
- Jak nie wiesz?
- Po prostu, nie wiem. Jestem w tych okolicach dopiero dwa tygodnie…

Nastała chwila milczenia…

- Co z nią zrobimy pułkowniku? – zapytał Gibbencione.
- Zastanawiam się… Zostawić jej nie możemy, bo może nas zdradzić jak napotka swoich…
- Jak trzeba to… - Włoch wyciągnął nóż…
- Nie, nie… Ona niczemu niewinna jest… Trudno, musimy ją zabrać ze sobą…
- Spowolni nas…
- Czarnienko ma najsilniejszego konia, weźmie ją… Wołaj go, ruszamy w drogę!

Tymczasem Agnieszka Jagna Dębska wciąż kręciła się w okolicy kopalni… Od spotkania z angielskim tropicielem niewiele się tutaj działo … W pierwszych dniach panował spory ruch, widocznie szukano zaginionego patrolu… Później wszystko ucichło ...

- Umrę tu z nudów… - myślała - Ciekawe kiedy będą jakieś wieści z obozu? Czy w ogóle Doniecki będzie chciał ratować rycerza Krzysztofa i pozostałych? Ciekawe co u Diego Floresa?

Rozmyślania Jagny przerwał szmer w pobliskich zaroślach… Natychmiast ukryła się… Dobrze zrobiła, bowiem za chwilę wyłoniło się kilkunastu hiszpańskich żołnierzy… Na szczęście nie zauważyli jej i przeszli dalej… Kwadrans później z kopalni wyjechała duża grupa żołnierzy…

- O! Coś się dzieje! Dużo ich! – Jagna naliczyła około 80 żołnierzy.

Postanowiła udać się za nimi… Nie mogła jednak ruszyć od razu, bo kolejna grupa Hiszpanów wyłoniła się w pobliżu…

- Co oni tak się kręcą?

Nagle w oddali rozległy się odgłosy walki…

- Nasi?

Nie mogła wyjść z ukrycia, bo wszędzie roiło się od Hiszpanów… Po kilku minutach wszystko ucichło… Zastanawiała się co się mogło stać… Po pewnym czasie Hiszpanie ulotnili się, więc ostrożnie wyszła z ukrycia… Widziała jak Hiszpanie wracają do kopalni, ale to musiały być te patrole, które kręciły się blisko, byli pieszo … Czekała na powrót tego większego oddziału… Po pewnym czasie pojawił się… Bacznie ich obserwowała … W pewnym momencie omal nie zemdlała…

- Diego!

Jeden z żołnierzy ciągnął na sznurze Floresa! Jagna nie mogła na to patrzeć, w pierwszej chwili chciała rzucić się na pomoc, ale wiedziała, że nie ma żadnych szans…

- Muszę go uwolnić! Muszę!

niedziela, 13 marca 2016

Epopeja polsko-indiańska (83)

Angielski tropiciel Martin Swayze Von Bigay pędził co koń wyskoczy, aby zawiadomić dowódcę II polskiej wyprawy pułkownika Jerzego Donieckiego o liczbie i miejscu przebywania Hiszpanów … 

Gdy znajdował się już w odległości kilku godzin od obozu niespodziewanie natknął się na członka firmy sprzątającej Czarnego Malika…

- Co ty tutaj robisz?

Odpowiedzi nie było, Malik spojrzał na niego błędnym wzrokiem i dopiero po dłuższej chwili odparł…

- Kim jesteś?
- ? Nie poznajesz mnie? To ja Swayze!
- Nie znam cię. Czego chcesz?

Czarny Malik poderwał się nagle z miejsca i z nożem w ręce ruszył na Anglika…

- Co ty wyprawiasz?
- Zabiję cię!

Swayze instynktownie cofnął się, napastnik zaatakował nożem, ale trafił w powietrze… Anglik widząc, że to nie przelewki wskoczył na konia i odjechał kilkadziesiąt metrów… Czarny Malik głośno krzycząc biegł za nim…

- Co się z nim stało? – zastanawiał się Swayze – Oszalał?

Nożownik był coraz bliżej, tropiciel postanowił odjechać, żeby jak najszybciej powiadomić pułkownika…

- Wracaj tu tchórzu! – słyszał wołanie za sobą.

Kilka godzin później był już w obozie i natychmiast poszedł do dowódcy…

- Hiszpanów jest przynajmniej 400. Naszych trzymają w kopalni zmuszając do niewolniczej pracy przy wydobyciu złota. Agnieszka Dębska została, żeby ich obserwować. Aha, po drodze widziałem Czarnego Malika, który wyraźnie oszalał i chciał mnie zabić! Nie chciałem z nim walczyć, więc się wycofałem… Długo biegł jeszcze za mną z nożem w ręce…

- Dziwne, ale dobrze, że żyje – odparł Doniecki – Szukamy go od dłuższego czasu. Już właściwie spisaliśmy go na straty, tylko Anna Hynowska go jeszcze szuka…
- Anna? Przecież on ją zabije! On w ogóle mnie nie rozpoznał! Miał takie błędny wzrok, że aż się przeraziłem!

Doniecki postanowił nie lekceważyć ostrzeżeń Anglika i czym prędzej wysłał kilka osób we wskazanym przez tropiciela kierunku…

- Co do Hiszpanów – kontynuował dowódca – To łatwo nie będzie. Dysponujemy zbyt małą siłą by ich otwarcie zaatakować… Ale naszych trzeba ratować…

Pułkownik szybko odszedł, najprawdopodobniej by w spokoju zastanowić się nad planem ratowania pojmanych przez Hiszpanów zwiadowców…

Czarny Malik długo pędził za tropicielem, aż w końcu zmęczony zatrzymał się… Nie był to już to ten sam człowiek, który wyszedł z Wiechosławem kilka tygodni z obozu… Towarzysz powrócił, Malik nie…

- Muszę zabijać! – mamrotał sam do siebie.

Po krótkim odpoczynku poszedł w innym kierunku, najpierw szedł wolno, ale niespodziewanie przyśpieszył, jakby się dokądś śpieszył… Po chwili biegł jak opętany by po pewnym czasie znowu zwolnić… Nagle zatrzymał się i zaczął nadsłuchiwać… Dłuższą chwilę zastygnął niczym posąg by za moment znowu ruszyć pędem… W końcu dotarł do skał, zaczął się wspinać, a gdy już był na szczycie zatrzymał się przed grotą… Wyszli z niej dwaj starzy Indianie…

- Jestem!

Czerwonoskórzy skinęli głowami i wrócili do groty. Czarny Malik wszedł za nimi…

Po rozmowie z dowódcą tropiciel postanowił dołączyć do grupy wysłanej przez Donieckiego. Bał się o Hynowską, która od jakiegoś czasu poszukiwała Malika… On był jakiś dziwny, mógł być naprawdę niebezpieczny…

- Twardy jesteś Angliku! – zaczepił go Przemysław Janczurowski – Zamiast odpocząć, bo ledwie wróciłeś… to ty znowu w siodle?
- Daleko od obozu go widziałeś? – wtrącił się Kozak Robaczenko.
- Trzy godziny drogi... Ale nie wiadomo czy i w jakim kierunku się przemieszcza. Biegł za mną dość długo…
- Ciekawe co się z nim stało… - zastanawiał się Piotr Laszlo Tekieli.
- Zachowywał się bardzo dziwnie, chciał mnie zabić… Oszalał… Nie wiem o co chodzi…

Po dwóch godzinach natknęli się na trop… Swayze zszedł z konia i zaczął oglądać ślady…

- Biegł za mną aż tak długo? To jego ślady… Tu się zatrzymał, następnie skręcił na północ…

Grupa pojechała w tym kierunku…

- Dziwne ślady jakieś … - skwitował Tekieli – raz tak jakby szedł normalnie, a za jakiś czas tak jakby biegł…
- Mówiłem wam, że oszalał…
- Może go coś ścigało?
- Nie ma żadnych innych śladów…
- A jakby to było z powietrza?
- Ale co niby? Ptaki, smoki czy jakieś nietoperze? – śmiał się tropiciel.
- Nigdy nie wiadomo – oburzył się Tekieli – Nie znamy jeszcze tych terenów na tyle by wszystko wiedzieć…

Tymczasem Anna Hynowska powoli traciła już nadzieję na odnalezienie czarnego Malika…

- Gdzie ten kaciała polazł?! – wściekała się – Jak można tutaj zabłądzić? Kpiny jakieś! Wracam do obozu, może kiedyś sam się znajdzie…

Kobieta próbowała przypomnieć sobie w którym kierunku znajduje się obóz…

- No i masz! Taka sama ze mnie łamaga jak i z tego Czarnego!

Gdy tak zastanawiała się który kierunek obrać nagle zobaczyła cień ukrywającego się przed nią człowieka…

- Wyłaź stamtąd! – krzyknęła bez zastanowienia, myśląc że ma do czynienia z Malikiem… - Bo jak w łeb przywalę to własna matka cię nie pozna!

Z zarośli wyszedł człowiek, ale nie był to Malik…

- Coś za jeden znowu?! – ryknęła zdziwiona kobieta.
- Alvaro! – odparł zapytany.

Zdziwieni byli oboje… Alvaro okazał się uciekinierem z wojska hiszpańskiego, ale bariera językowa nie pozwalała na normalną rozmowę…

Hynowska w pierwszej chwili zapomniała o ostrożności, Hiszpan wyglądał łagodnie… Ale szybko wróciła jej świadomość, że to wróg… Błyskawicznie wyciągnęła nóż i przyłożyła mężczyźnie do gardła. On nie bronił się, podniósł dwie ręce do góry na znak poddania się… Kobieta rozglądała się bacznie dookoła, Alvaro był teoretycznie niegroźny, ale prawdopodobieństwo, że jest sam było jednak małe…

- Gadaj ilu was jest?! – syknęła znienacka zapominając, że nie rozmawiają w tym samym języku.

Alvaro jednak chyba coś zrozumiał, bo zaczął wymownie gestykulować… Anna niewiele na początku rozumiała, ale Hiszpan miał dar przekazywania myśli za pomocą właśnie gestów… Powoli zaczęło się jej wszystko układać… Wyszło na to, że Alvaro jest dezerterem i jest sam, już od dłuższego czasu włóczy się po okolicy…

- No i co ja mam teraz z tobą zrobić Hiszpanie? – zastanawiała się na głos – Chyba do firmy sprzątającej cię wezmę, bo co innego? Ale jak ty jednak szpiegiem jesteś? Przenocujemy tutaj, a rano idziemy do obozu.

Hynowska przywiązała Hiszpana do gałęzi pobliskiego drzewa, a sama ułożyła się do snu trochę dalej…

Tymczasem w obozie…

Pułkownik Doniecki wezwał do siebie kilku ludzi…

- Jedziemy! Trzeba ich ratować! Reszta zostaje na miejscu i czeka! Do momentu mojego powrotu dowódcą zostaje … Mateusz Budzanowski! Ruszamy za godzinę!

Grupa ruszyła z obozu punktualnie… Poza pułkownikiem znaleźli się w niej Kozak Czarnienko i Włoch Roberto Gibbencione. Pułkownik narzucił szybkie tempo jazdy, pozostała dwójka była pod sporym wrażeniem… Po kilku godzinach dowódca zatrzymał się na krótki postój…

- Gdzie tak gnamy pułkowniku? – zapytał Czarnienko.
- Jak to gdzie? Ratować naszych!
- We trzech? – dziwił się Gibbencione.
- A co nie damy rady? – zaśmiał się Doniecki.

Kozak i Włoch spojrzeli na niego jakby oszalał… ale nie śmieli oponować… Kwadrans później dowódca zarządził koniec postoju…

- On oszalał! – wycedził Gibbencione – Ich jest 400, a nas trzech…
- Wiem, wiem… Może ma plan jakiś…
- Jaki by ten plan nie był i tak zginiemy…
- To zginiemy!

Tymczasem w obozie…

- Dlaczego Doniecki nie mianował cię swoim zastępcą tylko tego Budzanowskiego? – zastanawiała się Andżelika Koszyńska.
- Nie wiem – odparł Tomasz Szlachtowski – Skąd mam wiedzieć?
- Ale ja wiem!
- Tak?
- Tak! Bo płaczesz po tym swoim Mariuszu Rochu Kowalskim jak baba zamiast działać! Tamten cały czas wokół Donieckiego krążył, a ty? Siedzisz tu wśród skał i płaczesz!
- Nieprawda! Poza tym co ty możesz wiedzieć kobieto o prawdziwej przyjaźni?

Koszyńska machnęła ręką i odeszła… Szlachtowski wyraźnie poruszony zerwał się z miejsca by pobiec za kobietą, ale zrezygnował w ostatniej chwili…

- Masz rację przyjacielu! – skomentował całą sytuację Roman Więcławski, który akurat przechodził w pobliżu – Za kobietami nie ma co biegać! Zawsze lepiej jak to one za nami biegają! Ha ha ha!!! Chodź lepiej do nas, na jednego!
- Macie wino? – ucieszył się Szlachtowski – Ale skąd? Chyba już nikt nie ma zapasów z Polski?
- My mamy! – uśmiechnął się tajemniczo Więcławski – Idziesz?

Chwilę później obaj siedzieli już przy dwóch innych towarzyszach…

- Wyborne to winko! – zawołał wniebowzięty Szlachtowski – Skąd je macie?
- Znaleźliśmy dzisiaj przypadkiem w bagażu rycerza Krzysztofa… - wyjaśniał Krzysztof Seremacki – Jemu nie przyda się już raczej, a szkoda, żeby taki zacny napój zmarnować się miał!
- Dobrze powiedziałeś waszmość! – zaśmiał się na całe gardło Przemko Nowacki – Zdrowie!
- Dużo tego macie?
- Jeszcze dwie butelki! Na dzisiaj wystarczy, a potem będziemy się martwić…
- Pozostanie nam czekać na produkcję pana Romana!
- Jaką produkcję?

Więcławski wywołany tak jakby do tablicy poczuł się zobligowany do wyjaśnień…

- Sami wino robimy!
- Tak? Niemożliwe!
- Jak niemożliwe? Według przepisu świętej pamięci wuja Klemensa!
- ? Ale tu nie ma pewnie takich składników!
- To co? Korzystamy z innych, że tak powiem zamienników!
- Ciekawe! Będę musiał skosztować tych rarytasów!
- Nie widzę problemu, ale jeszcze parę dni trzeba poczekać…

Wesoła kompania jeszcze długo tak wesoło sobie rozmawiała… Zwłaszcza, że Seremacki znalazł jeszcze kolejne dwa wina w bagażach rycerza…

Budzanowski do swoich obowiązków zastępowania dowódcy podszedł bardzo poważnie… Pilnował, żeby obóz był strzeżony, zwiększył nawet ilość wartowników w nocy… Non stop obóz strzegło trzy osoby…

- Dobrze, że poszliśmy razem na wartę Martinie… - rozpoczął rozmowę Stanisław Jochymowski.
- O co chodzi? – zdziwił się Niemiec Schylder.
- Musimy pogadać…
- Cały czas gadamy, od wyjazdu z Gdańska codziennie…
- No tak, ale inaczej…
- To znaczy? Może lepiej nie kontynuuj!
- Muszę!
- Znajdź sobie innego rozmówcę! Ja czuję jakieś problemy!
- Słuchaj wreszcie! Bo się rozmyślę!
-?
- Muszę ci się do czegoś przyznać!
- Może lepiej nie?
- Muszę i koniec!
- Dawaj!
- Macudowski zmusił mnie do tego, żebym przegrał w kości twój majątek!
- Domyślałem się…
- Nie chciałem się zgodzić, ale on uwięził moich rodziców! Wciąż nie chciałem współpracować, to on wtedy kazał ich żywcem przypalać!
- …
- Zrozum! Nie miałem wyjścia! Nie jest miłym widokiem patrzeć się bezsilnie na to jak draby przypalają matkę i ojca! Zgodziłem się, dalszy ciąg znasz…
- Znam. Trudno…
- Wybacz mi Martin!
- No, nie wiem… Mogłeś powiedzieć wcześniej, on miał dowody, że przegrałeś wszystko w kości…
- Nie mogłem nic mówić, on cały czas miał moich rodziców… Obiecał, że ich wypuści, jak trafisz do więzienia…
- Ale uciekliśmy!
- No tak, mam nadzieję, że ten łotr wypuścił moich rodziców… Wybacz, proszę!
- Wybaczam! Gdy kiedyś wrócimy do Polski pomożesz mi odzyskać majątek!
- Pomogę! Obiecuję! Wszystko ci obiecam!

Mężczyźni padli sobie w objęcia…

- Ej! Wy tam! – krzyczał Budzanowski – Na warcie jesteście do diabła, a nie na weselu jakimś! Jeszcze raz obudzicie cały obóz to popamiętacie! Weźcie sobie jeszcze Musiałka, niech wam coś zaśpiewa!
- Wypraszam sobie! – wtrącił się wędrowny grajek – Ja sobie grzecznie śpię!

Po chwili nastała znowu nastała cisza…

Niedaleko obozu…

- Mam już tego dość! – awanturował się Marian Łuszczyński – Jak nie załatwisz żarcia to ja wychodzę z takiej bandy!
- Spokojnie! – odparł Ślązak Szmicior – Bandy ot tak nie można opuścić…
- A pokazać ci, że można? – zacietrzewił się Łuszczyński – Idę spać, a jak rano znowu nie będzie co jeść to odchodzę!

Szmicior chciał coś odpowiedzieć, ale powstrzymał go Dawid „Szpiegu” Łęckowski…

- Nie ma sensu… Musisz załatwić jedzenie! Mi też kiszki marsza grają…
- Idziesz ze mną?
- Idę, bo i tak z głodu nie zasnę…

Chwilę później obaj ostrożnie posuwali się w kierunku obozu…

- Szpiegu! Który to już raz idziemy po żarcie?
- Nie pamiętam…
- I jak tu nie mówić, że w bandzie Szmiciora nie jest fajnie?
- Co? Obiecywałeś co innego! A tu bieda taka, że szkoda mówić!
- Początki zawsze są trudne…

sobota, 20 lutego 2016

Epopeja polsko-indiańska (82)

Niezależnie od siebie w okolice hiszpańskiej kopalni złota Alcarta de Santa Maria dotarli: angielski tropiciel Martin Swayze Von Bigay i Jagna (Agnieszka Dębska)…

Anglik przez dwa dni skrupulatnie starał się liczyć hiszpańskich żołnierzy, a nie było to łatwe zadanie, bo ruch z i do kopalni był dość spory… Ostatecznie zdecydował, że Hiszpanów jest przynajmniej 400. Uznał, że może wracać, ale na wszelki wypadek postanowił jeszcze sprawdzić czy nie ma jakiegoś obozu lub miasteczka w niedalekiej okolicy, ale z drugiej strony kopalni, bo po drodze bowiem żadnego takiego miejsca nie napotkał…

Jagna dotarła w okolice kopalni nieco później od tropiciela, miała też inne zamiary… Przede wszystkim chciała pomóc ujętym zwiadowcom, ale szybko zorientowała się, że  nie będzie to takie proste… Część wydobywcza była bardzo dobrze strzeżona, właściwie nie było szans dostać się tam, a co dopiero myśleć o uwolnieniu jeńców… Jagna nie zamierzała się jednak poddawać…

- Musi być do cholery jakiś sposób, żeby tego dokonać! – wściekała się.

Tymczasem w kopalni…

- Rycerzu! – darł się Niemiec Dietrich – Słabnie wam wydajność! Będę musiał znowu kogoś zabić!
- Nie! Proszę nie! – błagał rycerz Krzysztof – Miejsce w którym teraz kopiemy jest dość ubogie w kruszec! Poza tym ludzie są przemęczeni!
- Nie obchodzi mnie to!
- Daj nam trochę czasu! Jutro powinniśmy dotrzeć w lepsze miejsce i znacząco poprawimy wydajność!
- Dobrze! Ale jak nie będzie tego złota tyle co powinno to… to zabiję dwóch ludzi! Nie żartuję!

Niemiec odszedł, a wśród jeńców zapanowała grobowa cisza…

- Nie damy rady – narzekał Krzysztof Połniakowski – Oni chcą coraz więcej złota, a my jesteśmy coraz słabsi… Poza tym czy oni nie widzą, że jest nas coraz mniej? Przecież zabili kilku ludzi!
- Musimy się jeszcze zmobilizować! – motywował rycerz.
- Zacznij sam kopać! – denerwował się Jacek Światłoniewski – Wtedy wzrośnie wydajność!
- Ktoś musi zarządzać… - bronił się rycerz.
- Dlaczego akurat ty? – wtrącił się Kozak Jakubiczenko.
- No właśnie! Jak wszyscy kopiemy to wszyscy! – wtórował mu inny Kozak Rych Bodczenko.
- Uwaga! Hiszpanie idą! – ostrzegł towarzyszy Krzysztof Klemens Romanowski.

Wszyscy rzucili się do pracy… Wśród jeńców panowała nerwowa atmosfera… Późnym wieczorem kilku z nich postanowiło spróbować ucieczki…

- Czemu nie bierzemy wszystkich? – dopytywał się Piotr Górecki
- To byłoby zbyt podejrzane… - wyjaśniał Kozak Kotaszenko – W większej grupie mielibyśmy mniejsze szanse. Poza tym Hiszpanie co pewien czas kontrolują czy jesteśmy. Co by było gdyby sprawdzili, że nikogo nie ma? Pogoń za nami ruszyłaby za szybko…
- Masz rację – poparł Kozaka Jarosław z Cebulewa.
- Idziemy!  Czas to pieniądz! – skomentował Bartłomiej Głuchowski i kontynuował wspinaczkę.

Dwa kwadranse później rozległ się alarm… Słychać było strzały i głośne nawoływania… Po godzinie wszystko ucichło…

Rano pojawił się Dietrich…

- Carlos! Zabij tego! – rozkazał.

Hiszpański żołnierz natychmiast wykonał polecenie…

- Jak ktoś jeszcze spróbuje ucieczki to zabijemy was wszystkich! Nawet tych co zostaną na miejscu!

Zapadła cisza, Hiszpanie odeszli…

- Myślicie, że ich zabili? – zapytał Mariusz Roch Kowalski.
- Nie wiem… - odparł Połniakowski – Trzeba było zapytać!
- Chyba żartujesz! Ten Szwab tylko patrzył kogo by to jeszcze ustrzelić!

Jagna dobrze widziała wieczorne zdarzenie, ale nie mogła nic zrobić… W pierwszym odruchu chciała rzucić się na pomoc, ale od razu porzuciła tę myśl – nie było żadnych szans by taka pomoc okazała się skuteczna… Hiszpanów było stanowczo zbyt wielu… Nie była nawet pewna czy wszyscy zginęli czy może jednak komuś udało się uciec… Hiszpanie nawet nie szukali ciał wśród skał ciągnących się wokół kopalni… Dało się jednak zauważyć wzmożony ruch z i do kopalni… Być może żołnierze ruszyli w pościg…

Dwie godziny później sama znalazła się w opałach… Nagle otoczyło ją ośmiu hiszpańskich żołnierzy…

- Nie strzelać! – zarządził sierżant – Brać ją żywcem!

Żołnierze rzucili się na nią, broniła się jak opętana wywijając szablą na wszystkie strony, ale czuła, że w końcu ulegnie przeważającej sile… Udało się jej powalić jednego, ale słabła pod naporem przeważających sił przeciwnika… Chwilę później jeden z żołnierzy wytrącił jej broń z ręki, a drugi przyłożył szpadę do gardła… Musiała się poddać… W tym samym momencie stało się coś nieprzewidzianego, na Hiszpanów rzucili się jacyś ludzie i po krótkiej walce – Jagna znowu miała broń w ręce i czynnie w niej uczestniczyła  – odnieśli zwycięstwo…

- Kim jesteś? – zapytał jeden z nich, zapewne przywódca.

Jagna nie zrozumiała, ale zorientowała się, że tajemniczy wybawca mówi po hiszpańsku…

- Jestem Diego Flores. Kiedyś hiszpański oficer, dzisiaj buntownik i pirat. Ale ty chyba nic nie rozumiesz…

Jagna wpatrywała się w Hiszpana, pragnęła mu podziękować za ratunek, ale nie rozumiała ani jednego słowa… Postanowiła spróbować po francusku, który trochę znała…

- Dziękuję ci za ratunek tajemniczy… Nazywam się Jagna. Jestem z Polski.

Na szczęście okazało się, że Hiszpan także znał ten język…

- Co tutaj robi Polka? I do tego taka urocza…
- Chcę ratować moich rodaków, którzy pracują od jakiegoś czasu w kopalni…
- Nie dasz rady, kopalnia jest pilnie strzeżona. Zginiesz, a im nie pomożesz…

Rozmowa trwała jeszcze długo, Flores zaproponował Jagnie by się do nich przyłączyła. Polka podziękowała za propozycję, ale odmówiła… Niedługo potem piraci odeszli…

- Chyba się zakochałam… - rzekła sama do siebie Jagna – Co teraz robić? Wracać do obozu czy jednak spróbować im pomóc?

Nagle do jej uszu dotarł dziwny dźwięk z okolicznych zarośli… Chwyciła za szablę i zastygła spodziewając się ataku…

- Pewnie kolejny patrol! – pomyślała.
- Nie lękaj się! – powiedział ktoś po polsku – To ja!

Za chwilę okazało się, że był to Swayze…

- Swayze?  Już myślałam, że to kolejny patrol…
- Trzeba uważać, bo szukają zbiegów z kopalni…
- Widziałeś ich? Ktoś przeżył?
- Nie jestem pewny, ale chyba dwóch uciekło, a dwóch zginęło… A ty co jesteś taka zakrwawiona?
- A… Miałam przygodę, ale już jest dobrze…

Swayze spojrzał na trupy hiszpańskich żołnierzy…

- Sama wszystkich zabiłaś?

Jagna w pierwszej chwili chciała powiedzieć Anglikowi o pomocy piratów, ale ugryzła się w język w ostatnim momencie…

- Sama! – wypaliła głośno, a pomyślała w duchu – Nie musi wiedzieć o piratach, przynajmniej na razie…
- Jestem pod wrażeniem! Ośmiu ludzi, a ty jedna! Jesteś niesamowita!
- Co zamierzasz dalej Angliku? Wracasz do obozu?
- Tak, muszę zawiadomić Donieckiego ilu jest Hiszpanów. A ty?
- Ja tu zostanę i będę obserwowała dalej kopalnię. Jak dotrzecie z pomocą, to będziecie mieć informacje z pierwszej ręki…
- Doskonale. Zmień miejsce lepiej, no i trzeba ukryć zwłoki, bo Hiszpanie się wściekną na ten widok…

Swayze pomógł Jagnie zrzucić ciała poległych do zagłębienia skalnego…

- Pewnie ich kiedyś znajdą, ale nie za szybko… Uważaj na siebie, ruszam w drogę!
- Powodzenia! Pozdrów Żbikowską ode mnie, wszystkich pozdrów!

Jagna zaraz potem także opuściła to miejsce, szybko znalazła nowe doskonale nadające się do obserwacji kopalni…

- Ciekawe gdzie jest teraz ten Flores? – myślała głośno.

Biła się z myślami… Ale coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że przystojny pirat zawrócił jej w głowie…

Po co ten szum z Wałęsą?

Jak można było przypuszczać PiS zamiast rządzić zaczyna rozliczać... Wielkie zamieszanie wokół Lecha Wałęsy to też ich sprawka... Normalny człowiek zaczyna głupieć od nadmiaru informacji! Zwłaszcza, że te informacje są często sprzeczne i chaotyczne... Politycy PiS-u zostawcie tę sprawę historykom, bo się na tym po prostu nie znacie - to tak jakby hydraulik chciał nagle meble robić... O tym, że Wałęsa musiał mieć kontakty z SB wie nawet dziecko - takie były czasy, że SB robiło co chciało w naszym kraju i z każdym mogło się spotkać, najczęściej bez zgody tego kogoś (Jan Paweł II też miał kontakty z SB!). Jarosław nie miał większych kontaktów z nimi, bo wtedy dla SB był nikim... I może o to ma żal? I stąd ta cała sprawa? Nie bronię Wałęsy, ale nie lubię oskarżania bez niezbitych dowodów... Cała sprawa jest śmieszna jakby spojrzeć na to w ten sposób - agent SB obala system, a potem PiS oskarża go o współpracę z SB... Emotikon smile Znowu cały świat będzie się z nas śmiał... A właściwie o co Wałęsa jest oskarżony? Że współpracował? Ale na czym ta niby współpraca miała polegać? To wszystko trzeba wyjaśnić, ale nie przez PiS, lecz przez niezależnych historyków, ale o to teraz trudno w naszym kraju...

czwartek, 21 stycznia 2016

150.000 odwiedzin!!!

W dniu dzisiejszym została przekroczona granica 150.000 odwiedzin!!! Blog limmberro... istnieje prawie trzy lata, więc różnie na taką ilość można patrzeć... Z jednej strony dużo, z drugiej nie... Z pewnością liczba wejść byłaby większa, ale ... w między czasie założyłem blog piłkarski http://pilka---nozna.blogspot.com i naturalną koleją rzeczy musiałem rozłożyć swój wolny czas na dwa blogi... Z innych ważnych powodów tego czasu mam nie aż tak dużo, więc rzadziej zamieszczam teksty... Miejmy nadzieję, że w przyszłości to się zmieni na korzyść :)

Jako miłośnik wszelkiego rodzaju statystyk okazałbym się nie sobą gdybym z okazji okrągłego jubileuszu nie podszedł do tematu właśnie statystycznie... Przyglądnijmy się zatem kto odwiedzał blog... Z racji, że teksty są polskojęzyczne naturalnie najwięcej jest wejść z Polski, a potem już tradycyjnie Stany Zjednoczone i Niemcy...

Najwięcej wejść (państwa):

1. POLSKA - 120241
2. USA - 8416
3. NIEMCY - 6350
4. WIELKA BRYTANIA - 3413
5. ROSJA - 1468
6. FRANCJA - 1307
7. HOLANDIA - 801
8. IRLANDIA - 729
9. KANADA - 304
10. TURCJA - 271

Dla porównania - jak to wyglądało w lutym 2014 i czerwcu 2013:

LUTY 2014:

1. Polska - 52236
2. USA - 2955
3. Niemcy - 2939
4. Wielka Brytania - 1509
5. Holandia - 308
6. Francja - 262
7. Irlandia - 228
8. Rosja - 191
9. Kanada - 174
10. Norwegia - 101

CZERWIEC 2013:

1. Polska - 13176
2. USA - 971
3. Niemcy - 924
4. Wielka Brytania - 250
5. Kanada 112
6. Francja - 87
7. Holandia - 81
8. Rosja - 78
9. Włochy - 61
10. Irlandia - 31

Jak widać pierwsza czwórka nie zmienia się niemal od początku istnienia blogu... Jednak zaznaczyła się wyraźna różnica między drugim a trzecim miejscem - wcześniej różnice były minimalne. Z  najlepszej dziesiątki wypadły dwa kraje: Norwegia i Włochy, ale przy stosunkowo niewielkich różnicach państwa te mogą się znowu pojawić (np. jak będę analizował za jakiś czas 200.000). Do pierwszej dziesiątki dość niespodziewanie wskoczyła za to Turcja... Trzeba wziąć pod uwagę, że czasem jeden czytelnik regularnie odwiedzający blog poza granicami naszego kraju może wydatnie wpłynąć na miejsce danego kraju w statystykach odwiedzin... Być może jest tak właśnie z Turcją?

Co najczęściej czytają osoby odwiedzające bloga? Wynik jest dość zaskakujący, zważywszy na fakt, że najwięcej miejsca tekstowo zajmuje powieść w częściach "Epopeja polsko-indiańska"... Otóż czołówka w tej kategorii należy do ... Adolfa Hitlera!

"5" najczęściej czytanych tekstów:

1) Skąd Hitler wziął swastykę - 2407
2) Rodzice Adolfa Hitlera - 682
3) Epopeja polsko-indiańska (80) - 652
4) Język czeski zawsze śmieszny - 636
5) Przemówienie Adolfa Hitlera - 552

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Gościnne Występy - Adam z Poznania (4)

W dalszym ciągu nasza skrzynka mailowa jest zasypywana przez czytelnika Adama z Poznania... Już trzy jego żarty w przeszłości publikowaliśmy, teraz czas na kolejny...

Chińska restauracja...

Kelner pyta niespodziewanie gości:

- Jaki pies szczeka?

Goście zdziwieni, ale w pewnym momencie jeden z nich odpowiada:

- Owczarek?

- Nie.

- Jamnik?

- Nie.

- Mów pan!

- Niedogotowany!

czwartek, 10 grudnia 2015

Epopeja polsko-indiańska (81)

Statek Nefrete wciąż posuwał się w kierunku zachodnim… Niemiecka załoga statku nie mogąc się doczekać na jakiekolwiek decyzje kontynuowała po prostu rejs w tym kierunku…

- Ach ci Polacy… - narzekał kapitan Klaus Rodenthaler – Sami nie wiedzą czego chcą… Aż się dziwię, że ten ich kraj jeszcze istnieje…

Tymczasem w kajucie Macudowskiego Wojciech Kaliski bił się z myślami co zrobić…

- Do diabła! – mówił sam do siebie – Jeszcze nigdy nikogo nie zabiłem!
- Oszczędź! – mamrotał niezrozumiale zakneblowany Macudowski.

Kaliski wyjął mu knebel i od razu syknął:

- Jak zaczniesz krzyczeć to od razu poderżnę ci gardło!

Groźba podziałała nadzwyczaj skutecznie…

- Oszczędź Wojtusiu!  Oszczędź! – mówił niemal szeptem Macudowski – A cię ozłocę! Oddam ci wszystko co zechcesz!
- Tak…?  Jak tylko cię uwolnię to każesz mnie uwięzić, a potem zabić!
- Nie, nie… Czy ja cię kiedyś okłamałem?
- Prawie zawsze!
- No jak możesz tak mówić?
- Nie płacisz mi draniu od początku! Poza tym jesteś mi winny za transporty zboża do magazynu Martina Schyldera, który przejąłeś! A jeszcze okradłeś moich rodziców!
- Wszystko ci oddam, obiecuję!
- Nie wierzę ci! Poza tym jak cię zabiję to i tak wszystko co masz będzie moje!
- Mylisz się! Nie wszystko! Mam wiele dóbr w Polsce i Prusach, jak je przejmiesz?
- Nie jestem pazerny! Starczy mi to co masz w kajucie!

Kaliski ponownie zakneblował więźnia i wziął się za przeszukiwanie kajuty… Czynności te przerwało nagłe pukanie do drzwi… Kaliski zastygł… Po chwili zdecydował się jednak by je otworzyć…

- Zabiłeś go już? – dopytywała się Niemka Anna Von Stollar.
- Jeszcze nie…
- Zrób to! Bądź mężczyzną!
- Na razie go torturuję, nie może drań odejść tak po prostu… - kłamał Kaliski.
- Pomóc ci?
- Nie! Poradzę sobie! Nie przeszkadzaj.
- Dobrze. Nie spodziewałam się, że jesteś aż taki okrutny. Zaimponowałeś mi! Czy ma jeszcze oczy?
- Yyy…?  Nie przeszkadzaj!
- Przyjdę później.

Kaliski był blady jak ściana… Macudowski zakneblowany wił się jak wąż wyraźnie go nawołując…

- Czego znowu?
- Nie zabijaj!
- To już wiem, coś jeszcze?
- Wojtusiu oszczędź! Mam propozycję!
- Tak?
- Oddam ci wszystko co jestem ci winien. Potrójnie! A po powrocie do Polski zapiszę ci dwie kamienice w Gdańsku i dołożę ten skład co należał do Schyldera!

Kaliski zaczął przeliczać w głowie… Oferta była naprawdę atrakcyjna, z miejsca stałby się bardzo bogatym człowiekiem…

- Nie ufam ci draniu!
- Wojtusiu przysięgam!

Kaliski nie wiedział co ma zrobić, po chwili ponownie zakneblował więźnia… Następnie zaczął przeszukiwać kajutę… Szybko znalazł złoto i kosztowności… Wtem ponownie rozległo się stukanie do drzwi…

- Znowu pewnie ta Von Stollar! – złościł się, ale po chwili otworzył…

Tym razem jednak nie była to Niemka, lecz Ukrainka Rusłana Kramerko…

- O co chodzi?
- Chcę rozmawiać z Macudowskim!
- To niemożliwe! Chory jest!
- Mam pomóc? Potrafię uzdrawiać…
- Nie. Wszystko jest pod kontrolą. On sobie nie życzy nikogo! Śpi teraz!
- Niemiecki kapitan domaga się decyzji odnośnie kierunku żeglugi!
- No i? Ty jesteś wiedźmą i miałaś to określić za pomocą swoich mocy!
- Macudowski chciał przy tym być…
- Teraz nie może! Działaj sama, a potem przyjdź i mi powiedz!
- Jak chcesz…

Kaliski wrócił do kajuty, nie zważając już na nieme nawoływania Macudowskiego po prostu położył się obok niego i … zasnął. Nadmiar emocji spowodował wielkie zmęczenie…

Tymczasem w innej kajucie Agnieszka Krzemieńska rozmawiała z Włoszką Rodaccio… Może nie do końca była to rozmowa, bo jedna mówiła po polsku i trochę po włosku, druga zaś po włosku, ale jak to dwie kobiety w miarę się dogadały…

- Szkoda mi trochę tego zbira Chochoła…

Rodaccio niewiele rozumiała, ale nadrabiała uśmiechem…

- Ja to w ogóle szczęścia w życiu nie mam – narzekała Krzemieńska – Rodzice chcieli mnie wydać za starego dziada, który zabił moją pierwszą miłość…

Rodaccio kiwała głową wciąż się uśmiechając. W końcu Włoszka  niespodziewanie przytuliła się Krzemieńskiej…

- Tylko ty mnie rozumiesz moja mała Evellino…

Krzemieńska wzruszyła się bardzo, z jej oczu poleciały łzy… Po chwili obie płakały…

- Idę do tej Ukrainki! Niech mi powróży! Chcę wiedzieć czy znajdę jeszcze miłość w życiu!

Rodaccio najwidoczniej wyczuła sytuację i wzięła rękę Krzemieńskiej…

- Co robisz?

Chwilę później Włoszka zraniła delikatnie nożem dłoń przyjaciółki… Polała się krew…

- ? Aha, rozumiem! Ty chcesz mi powróżyć?

Rodaccio skinęła głową, a następnie rozmazała krew po całej  dłoni i zaczęła się wnikliwie przyglądać… Następnie wyciągnęła jakieś zawiniątko i wysypała na ranę szary proszek…


- Nawet nie chcę wiedzieć co to jest… - dziwiła się Krzemieńska.

Włoszka długo nie odrywała wzroku od dłoni… W pewnym momencie aż odskoczyła i zaczęła płakać…

- Co zobaczyłaś? Mów! Wszystko zniosę!
- Zakochasz się w księdzu!
- ? Tego mi jeszcze brakowało…!  Jesteś tego pewna?
- Tak!

Zmierzchało już… Wieść o tajemniczej chorobie Macudowskiego rozeszła się po statku… Ukrainka Rusłana oznajmiła wszystkim, że należy płynąć na zachód… Zbir Zębiszon postanowił czuwać pod kajutą swojego pana… Był wyraźnie zaniepokojony całą tą sytuacją…

Koło północy na pokładzie pojawiła się Paulina Połniakowska… Zbudził ją koszmarny sen, w którym zobaczyła swojego męża Krzysztofa uginającego się pod batem Hiszpanów…

- Gdzie on się włóczy? – mówiła sama do siebie – Czy wciąż żyje?

Połniakowska długo patrzyła w dal, przed oczami zaczęły się jej ukazywać różne obrazy… Czasami to już nie wiedziała czy to sen czy jej wyobraźnia…

- Odnajdę cię mężu! Choćbym cię miała szukać całe życie!

Nagle poczuła, że ktoś zaczyna ją obłapiać… Próbowała się uwolnić, ale uścisk był zbyt silny… Próbowała krzyczeć, ale napastnik zasłonił jej usta ręką… W pewnym momencie poczuła, jak rozrywa jej ubranie… Wezbrała się w sobie chcąc za wszelką cenę oswobodzić się, ale nie miała na tyle siły… Postanowiła jednak, że nie ulegnie i nagle ugryzła go w rękę …

- Do diabła! – wrzasnął napastnik po niemiecku i na chwilę puścił kobietę…
- Ratunku! – krzyczała Połniakowska – Pomocy!

Napastnikiem okazał się niemiecki marynarz Rudolf… Chwilę później znów pochwycił Połniakowską i zaczął ją odzierać z resztek szat…

- Zostaw ją rozpustniku! – zawołała Monisława Maciejewska, która przybyła z pomocą przyjaciółce.

Niemiec nie zamierzał się zatrzymywać… Monisława widząc to bez żadnych skrupułów strzeliła do niego z łuku, a że była prawdziwą mistrzynią trafiła tam gdzie chciała czyli w prawy bark… Marynarz wpadł w zwierzęcy szał, puścił Połniakowską i z niesłychaną wściekłością rzucił się na Monisławę… Ta jednak zachowała zimną krew i kolejną strzałą przebiła mu serce… Niemiec padł martwy, a obie kobiety wspólnie wyrzuciły go za burtę…

- Uciekajmy… W końcu jesteśmy tu nielegalnie! – zarządziła Monisława.
- Dzięki przyjaciółko!

Kobiety znikły pod pokładem… Kilka osób przyciągniętych hałasem wyszło na pokład, ale nie zauważając nic podejrzanego powróciło do snu…

Tymczasem kobiety były już bezpieczne w spiżarni…

- Gdzie byłyście? – zapytała zaspana Renata Jarczykowska.
- A… Dużo by opowiadać… - odparła rozdygotana jeszcze Połniakowska.
- Śpij, opowiemy ci rano… - dodała spokojnym głosem Maciejewska.
- Nie wiem jak ci dziękować Monisławo! – wyszeptała Połniakowska – Gdyby nie ty ten lubieżny Niemiec zgwałciłby mnie niechybnie!
- Od tego są przyjaciółki – rzekła skromnie Maciejewska.
- Pięknie wyglądałaś z tym napiętym łukiem! Niczym grecka Atena!

O świcie zbir Dziobak zauważył ślady krwi…

- Co tu się do diabła stało?

Nagle na pokładzie pojawił się Rosjanin Ivan Zbereznikov. Biegał nago i głośno wołał w stronę słońca:

- Eeee! Eeee!

Dziobak patrzył i nie wierzył…

- A temu co znowu? Ta krew to chyba nie twoja?
- Eeee! – rozdarł się Rosjanin i popędził w przeciwną stronę statku…

Tymczasem w kajucie Macudowskiego…

- Wyspałem się przednio! – mówił sam do siebie Kaliski – Teraz mogę na wszystko inaczej spojrzeć!

Macudowski leżał obok niego związany i zakneblowany …

- Nie zabiję cię! – oświadczył nagle Kaliski, po czym go oswobodził – Napiszesz pismo!
- Dobrze Wojtusiu, zrobię wszystko co zechcesz!

Kaliski podyktował treść pisma, w którym Macudowski zapewniał mu nietykalność, przekazał określoną ilość złota i zapisał dwie kamienice oraz skład Martina Schyldera.

Macudowski podpisał pismo, gdy nagle drzwi kajuty otwarły się i do środka wtargnęli zbirzy Dziobak i Zębiszon…

- Brać go! – zawołał Macudowski – To zdrajca!

Zbirzy natychmiast pochwycili Kaliskiego…

- No i co teraz Wojtusiu? – śmiał mu się w twarz Macudowski – Zamknąć go i pilnować! Później zdecyduję co z nim zrobię!

Zbirzy wyprowadzili Kaliskiego…

- Wiedziałem, że tak będzie! Znów mnie oszukał! – narzekał pojmany.
- Mówiłam ci, żebyś był mężczyzną! – syknęła doń  wściekle Von Stollar, gdy ją mijali po drodze.

Macudowski podarł pismo i wyszedł z kajuty…

Tymczasem Krzemieńska nie mogła wciąż dojść do siebie po wróżbie Rodaccio…

- Co ja pocznę nieszczęsna? Jaki ksiądz? Taka miłość to tylko problemy… Rzucę się chyba do morza!

Skierowała się w ustronne miejsce, z mocnym postanowieniem by naprawdę ze sobą skończyć… Usiadła na chwilę przy łodzi ratunkowej i zamarła… W łodzi leżało ciało całe we krwi… Nie wiedziała co począć, w końcu pochyliła się nad tajemniczą postacią… Po dłuższej chwili wyczuła słabo bijące serce…

- Żyje! – powiedziała cicho.

Tajemnicza postać była mężczyzną… Ubytek krwi z wielu ran spowodował utratę nieprzytomności…

- Trzeba go ratować!

Nie wiadomo skąd obok pojawiła się Rodaccio.

- Bierzemy go do naszej kajuty! Trzeba go opatrzeć...

Kobiety niepostrzeżenie przetransportowały rannego… Okazało się, że miał wiele ran pchanych, ale żył… Mijały godziny, ale nieznajomy wciąż nie odzyskiwał przytomności…

- Będzie żył – uspokajała Włoszka Krzemieńską – Dobrze, że go jednak znalazłaś, bo wkrótce umarłby z utraty krwi…
- Ciekawe kto to jest?
- Wygląda na południowca… Przeglądnijmy mu kieszenie może to da jakąś odpowiedź…
- No wiesz…
- To dla dobra sprawy…

Nieznajomy nie miał za wiele przy sobie co by mogło pomóc w jego identyfikacji… Poza złotym medalikiem z wyrytym napisem „Simon”…

- To pewnie jego imię lub nazwisko…
- Więcej dowiemy się jak odzyska przytomność…

Tymczasem Macudowski biegał wściekły po pokładzie…

- Zębiszon! Jak mogłeś do tego dopuścić?!
- Yyy… Mówił, że jesteś chory i nikogo nie chcesz widzieć! – bełkotał niezrozumiale zbir.
- Nigdy więcej ma do czegoś takiego nie dojść! Żądam pełnej ochrony!
- Rozkaz!
- Co z nim każesz zrobić? – dopytywał się zbir Chwaścior.
- Jeszcze nie wiem! Ale marny jego los! Nie wiadomo czy działał w pojedynkę?!
- ???
- Od tej chwili przed moją kajutą ma być cały czas dwóch wartowników!
- Rozkaz!
- A czy działał sam? Są odpowiednie sposoby na wydobycie z niego takich informacji! Kto umie torturować?

Nastała cisza…

- Dziobak! Ty masz to z niego wydobyć!
- Ja?
- Tak! Masz czas do wieczora!

W między czasie zbliżył się niemiecki kapitan statku …

- Chciałbym zgłosić zaginięcie marynarza Rudolfa…
- Zaginął? – roześmiał się Macudowski – Albo jest gdzieś na statku, albo poza… Ha ha ha. Pewnie spił się i leży gdzieś pod pokładem…

Dziobak przypomniał sobie krew na pokładzie, ale ugryzł się w język…

- Mam co robić… - pomyślał – Znając Macudowskiego zleci mi także szukanie Niemca…

Rozmowie przysłuchiwał się uważnie kniaź Sławomir Wigurko…

- Ciekawi mnie dlaczego ten Kaliski go więził – snuł podejrzenia w myślach – Tak bez powodu? Niemożliwe! Coś tu jest nie tak… Ale wdepnąłem w bagno!

Atmosfera na „Nefretete” stała się delikatnie ujmując dosyć nerwowa… Tymczasem Czeszka Sabina Sviderkova obserwowała z ukrycia, jak jej rodaczka Dominika Guzikova spaceruje ze szlachcicem Sebastianem Sokolińskim…

- Wyrzuć takiego drzwiami to oknem wejdzie… Nie wiadomo kiedy te gołąbeczki się umówiły na ten spacer… - śmiała się sama do siebie.







sobota, 5 grudnia 2015

Jaka Laponia? Azja Mniejsza!

Protoplastą dzisiejszego Świętego Mikołaja był biskup Miry żyjący w Azji Mniejszej (dzisiejsza Turcja), w IV wieku. Skąd więc ta fińska Laponia? W XIX wieku zaczęła kształtować się tradycja w której postać świętego skojarzono z wręczaniem prezentów. Potem dodano pojazd z reniferami i już dzisiaj każde dziecko wie, że rodzinne strony Świętego Mikołaja to Laponia, a nie zachodnie wybrzeże Turcji.  Z czasem postać ta zdobyła ogólnoświatową sławę stając się jedną z najbardziej popularniejszych w kulturze euro-amerykańskiej, prawdziwą gwiazdą bez której trudno sobie w dzisiejszych czasach wyobrazić święta Bożego Narodzenia…



Święta Bożego Narodzenia już dawno przestały być tradycją wyłącznie religijną, w wielu społeczeństwach ich religijne znaczenie zeszło na drugi plan, stając się świętami typowo rodzinnymi… Kraina radosnych emocji, zabawy i beztroski, a przede wszystkim oczekiwanie na gwiazdkowe prezenty…



Dziki konsumpcjonizm zawdzięczamy głównie specjalistom od marketingu… Dla nich nie ma żadnych świętości… Święty Mikołaj ma po prostu pomóc w realizacji celów sprzedaży… Taki już mamy teraz świat… Postać świętego stała się bardziej bajkowa niż religijna, o wiele bardziej spokrewniona z Królewną Śnieżką czy Czerwonym Kapturkiem niż z chrześcijaństwem…


Co z tą Laponią? Święta Bożego Narodzenia w kulturze Zachodu kojarzone są z zimą, a przede wszystkim ze śniegiem… Stąd ciepła Turcja kompletnie nie pasuje… Laponia jest umiejscowiona daleko na północy, śniegu z reguły masa, więc pewnie dlatego… Sama siedziba Świętego Mikołaja jednak nawet w tej Laponii się zmieniała… Pierwotnie było to wzgórze Korvatunturi w narodowym parku im. Urho Kekkonena, jednak w latach 1939/1940 trwała  wojna fińsko-radziecka i ZSRR przejął część terytorium Finlandii… Siedziba świętego znalazła się zbyt blisko granicy z Sowietami… Nastąpiło przesunięcie siedziby o 200 km na północny-wschód do Rovaniemi…