Angielski tropiciel Martin Swayze Von Bigay pędził co koń
wyskoczy, aby zawiadomić dowódcę II polskiej wyprawy pułkownika Jerzego
Donieckiego o liczbie i miejscu przebywania Hiszpanów …
Gdy znajdował się już w
odległości kilku godzin od obozu niespodziewanie natknął się na członka firmy
sprzątającej Czarnego Malika…
- Co ty tutaj robisz?
Odpowiedzi nie było, Malik spojrzał na niego błędnym
wzrokiem i dopiero po dłuższej chwili odparł…
- Kim jesteś?
- ? Nie poznajesz mnie? To ja Swayze!
- Nie znam cię. Czego chcesz?
Czarny Malik poderwał się nagle z miejsca i z nożem w ręce
ruszył na Anglika…
- Co ty wyprawiasz?
- Zabiję cię!
Swayze instynktownie cofnął się, napastnik zaatakował nożem,
ale trafił w powietrze… Anglik widząc, że to nie przelewki wskoczył na konia i
odjechał kilkadziesiąt metrów… Czarny Malik głośno krzycząc biegł za nim…
- Co się z nim stało? – zastanawiał się Swayze – Oszalał?
Nożownik był coraz bliżej, tropiciel postanowił odjechać,
żeby jak najszybciej powiadomić pułkownika…
- Wracaj tu tchórzu! – słyszał wołanie za sobą.
Kilka godzin później był już w obozie i natychmiast poszedł
do dowódcy…
- Hiszpanów jest przynajmniej 400. Naszych trzymają w
kopalni zmuszając do niewolniczej pracy przy wydobyciu złota. Agnieszka Dębska
została, żeby ich obserwować. Aha, po drodze widziałem Czarnego Malika, który
wyraźnie oszalał i chciał mnie zabić! Nie chciałem z nim walczyć, więc się
wycofałem… Długo biegł jeszcze za mną z nożem w ręce…
- Dziwne, ale dobrze, że żyje – odparł Doniecki – Szukamy go
od dłuższego czasu. Już właściwie spisaliśmy go na straty, tylko Anna Hynowska go
jeszcze szuka…
- Anna? Przecież on ją zabije! On w ogóle mnie nie rozpoznał!
Miał takie błędny wzrok, że aż się przeraziłem!
Doniecki postanowił nie lekceważyć ostrzeżeń Anglika i czym
prędzej wysłał kilka osób we wskazanym przez tropiciela kierunku…
- Co do Hiszpanów – kontynuował dowódca – To łatwo nie
będzie. Dysponujemy zbyt małą siłą by ich otwarcie zaatakować… Ale naszych
trzeba ratować…
Pułkownik szybko odszedł, najprawdopodobniej by w spokoju
zastanowić się nad planem ratowania pojmanych przez Hiszpanów zwiadowców…
Czarny Malik długo pędził za tropicielem, aż w końcu
zmęczony zatrzymał się… Nie był to już to ten sam człowiek, który wyszedł z
Wiechosławem kilka tygodni z obozu… Towarzysz powrócił, Malik nie…
- Muszę zabijać! – mamrotał sam do siebie.
Po krótkim odpoczynku poszedł w innym kierunku, najpierw
szedł wolno, ale niespodziewanie przyśpieszył, jakby się dokądś śpieszył… Po
chwili biegł jak opętany by po pewnym czasie znowu zwolnić… Nagle zatrzymał się
i zaczął nadsłuchiwać… Dłuższą chwilę zastygnął niczym posąg by za moment znowu
ruszyć pędem… W końcu dotarł do skał, zaczął się wspinać, a gdy już był na
szczycie zatrzymał się przed grotą… Wyszli z niej dwaj starzy Indianie…
- Jestem!
Czerwonoskórzy skinęli głowami i wrócili do groty. Czarny
Malik wszedł za nimi…
Po rozmowie z dowódcą tropiciel postanowił dołączyć do grupy
wysłanej przez Donieckiego. Bał się o Hynowską, która od jakiegoś czasu
poszukiwała Malika… On był jakiś dziwny, mógł być naprawdę niebezpieczny…
- Twardy jesteś Angliku! – zaczepił go Przemysław
Janczurowski – Zamiast odpocząć, bo ledwie wróciłeś… to ty znowu w siodle?
- Daleko od obozu go widziałeś? – wtrącił się Kozak
Robaczenko.
- Trzy godziny drogi... Ale nie wiadomo czy i w jakim
kierunku się przemieszcza. Biegł za mną dość długo…
- Ciekawe co się z nim stało… - zastanawiał się Piotr Laszlo
Tekieli.
- Zachowywał się bardzo dziwnie, chciał mnie zabić… Oszalał…
Nie wiem o co chodzi…
Po dwóch godzinach natknęli się na trop… Swayze zszedł z
konia i zaczął oglądać ślady…
- Biegł za mną aż tak długo? To jego ślady… Tu się
zatrzymał, następnie skręcił na północ…
Grupa pojechała w tym kierunku…
- Dziwne ślady jakieś … - skwitował Tekieli – raz tak jakby
szedł normalnie, a za jakiś czas tak jakby biegł…
- Mówiłem wam, że oszalał…
- Może go coś ścigało?
- Nie ma żadnych innych śladów…
- A jakby to było z powietrza?
- Ale co niby? Ptaki, smoki czy jakieś nietoperze? – śmiał
się tropiciel.
- Nigdy nie wiadomo – oburzył się Tekieli – Nie znamy
jeszcze tych terenów na tyle by wszystko wiedzieć…
Tymczasem Anna Hynowska powoli traciła już nadzieję na
odnalezienie czarnego Malika…
- Gdzie ten kaciała polazł?! – wściekała się – Jak można tutaj zabłądzić? Kpiny jakieś! Wracam do obozu, może kiedyś sam się znajdzie…
- Gdzie ten kaciała polazł?! – wściekała się – Jak można tutaj zabłądzić? Kpiny jakieś! Wracam do obozu, może kiedyś sam się znajdzie…
Kobieta próbowała przypomnieć sobie w którym kierunku
znajduje się obóz…
- No i masz! Taka sama ze mnie łamaga jak i z tego Czarnego!
Gdy tak zastanawiała się który kierunek obrać nagle
zobaczyła cień ukrywającego się przed nią człowieka…
- Wyłaź stamtąd! – krzyknęła bez zastanowienia, myśląc że ma
do czynienia z Malikiem… - Bo jak w łeb przywalę to własna matka cię nie pozna!
Z zarośli wyszedł człowiek, ale nie był to Malik…
- Coś za jeden znowu?! – ryknęła zdziwiona kobieta.
- Alvaro! – odparł zapytany.
Zdziwieni byli oboje… Alvaro okazał się uciekinierem z
wojska hiszpańskiego, ale bariera językowa nie pozwalała na normalną rozmowę…
Hynowska w pierwszej chwili zapomniała o ostrożności,
Hiszpan wyglądał łagodnie… Ale szybko wróciła jej świadomość, że to wróg…
Błyskawicznie wyciągnęła nóż i przyłożyła mężczyźnie do gardła. On nie bronił
się, podniósł dwie ręce do góry na znak poddania się… Kobieta rozglądała się
bacznie dookoła, Alvaro był teoretycznie niegroźny, ale prawdopodobieństwo, że
jest sam było jednak małe…
- Gadaj ilu was jest?! – syknęła znienacka zapominając, że nie rozmawiają w tym samym języku.
Alvaro jednak chyba coś zrozumiał, bo zaczął wymownie
gestykulować… Anna niewiele na początku rozumiała, ale Hiszpan miał dar
przekazywania myśli za pomocą właśnie gestów… Powoli zaczęło się jej wszystko
układać… Wyszło na to, że Alvaro jest dezerterem i jest sam, już od dłuższego
czasu włóczy się po okolicy…
- No i co ja mam teraz z tobą zrobić Hiszpanie? –
zastanawiała się na głos – Chyba do firmy sprzątającej cię wezmę, bo co innego?
Ale jak ty jednak szpiegiem jesteś? Przenocujemy tutaj, a rano idziemy do
obozu.
Hynowska przywiązała Hiszpana do gałęzi pobliskiego drzewa,
a sama ułożyła się do snu trochę dalej…
Tymczasem w obozie…
Pułkownik Doniecki wezwał do siebie kilku ludzi…
- Jedziemy! Trzeba ich ratować! Reszta zostaje na miejscu i
czeka! Do momentu mojego powrotu dowódcą zostaje … Mateusz Budzanowski! Ruszamy
za godzinę!
Grupa ruszyła z obozu punktualnie… Poza pułkownikiem
znaleźli się w niej Kozak Czarnienko i Włoch Roberto Gibbencione. Pułkownik
narzucił szybkie tempo jazdy, pozostała dwójka była pod sporym wrażeniem… Po
kilku godzinach dowódca zatrzymał się na krótki postój…
- Gdzie tak gnamy pułkowniku? – zapytał Czarnienko.
- Jak to gdzie? Ratować naszych!
- We trzech? – dziwił się Gibbencione.
- A co nie damy rady? – zaśmiał się Doniecki.
Kozak i Włoch spojrzeli na niego jakby oszalał… ale nie
śmieli oponować… Kwadrans później dowódca zarządził koniec postoju…
- On oszalał! – wycedził Gibbencione – Ich jest 400, a nas
trzech…
- Wiem, wiem… Może ma plan jakiś…
- Jaki by ten plan nie był i tak zginiemy…
- To zginiemy!
Tymczasem w obozie…
- Dlaczego Doniecki nie mianował cię swoim zastępcą tylko
tego Budzanowskiego? – zastanawiała się Andżelika Koszyńska.
- Nie wiem – odparł Tomasz Szlachtowski – Skąd mam wiedzieć?
- Ale ja wiem!
- Tak?
- Tak! Bo płaczesz po tym swoim Mariuszu Rochu Kowalskim jak
baba zamiast działać! Tamten cały czas wokół Donieckiego krążył, a ty? Siedzisz
tu wśród skał i płaczesz!
- Nieprawda! Poza tym co ty możesz wiedzieć kobieto o
prawdziwej przyjaźni?
Koszyńska machnęła ręką i odeszła… Szlachtowski wyraźnie
poruszony zerwał się z miejsca by pobiec za kobietą, ale zrezygnował w
ostatniej chwili…
- Masz rację przyjacielu! – skomentował całą sytuację Roman
Więcławski, który akurat przechodził w pobliżu – Za kobietami nie ma co biegać!
Zawsze lepiej jak to one za nami biegają! Ha ha ha!!! Chodź lepiej do nas, na
jednego!
- Macie wino? – ucieszył się Szlachtowski – Ale skąd? Chyba
już nikt nie ma zapasów z Polski?
- My mamy! – uśmiechnął się tajemniczo Więcławski – Idziesz?
Chwilę później obaj siedzieli już przy dwóch innych
towarzyszach…
- Wyborne to winko! – zawołał wniebowzięty Szlachtowski –
Skąd je macie?
- Znaleźliśmy dzisiaj przypadkiem w bagażu rycerza
Krzysztofa… - wyjaśniał Krzysztof Seremacki – Jemu nie przyda się już raczej, a
szkoda, żeby taki zacny napój zmarnować się miał!
- Dobrze powiedziałeś waszmość! – zaśmiał się na całe gardło
Przemko Nowacki – Zdrowie!
- Dużo tego macie?
- Jeszcze dwie butelki! Na dzisiaj wystarczy, a potem
będziemy się martwić…
- Pozostanie nam czekać na produkcję pana Romana!
- Jaką produkcję?
Więcławski wywołany tak jakby do tablicy poczuł się zobligowany
do wyjaśnień…
- Sami wino robimy!
- Tak? Niemożliwe!
- Jak niemożliwe? Według przepisu świętej pamięci wuja
Klemensa!
- ? Ale tu nie ma pewnie takich składników!
- To co? Korzystamy z innych, że tak powiem zamienników!
- Ciekawe! Będę musiał skosztować tych rarytasów!
- Nie widzę problemu, ale jeszcze parę dni trzeba poczekać…
Wesoła kompania jeszcze długo tak wesoło sobie rozmawiała…
Zwłaszcza, że Seremacki znalazł jeszcze kolejne dwa wina w bagażach rycerza…
Budzanowski do swoich obowiązków zastępowania dowódcy
podszedł bardzo poważnie… Pilnował, żeby obóz był strzeżony, zwiększył nawet ilość
wartowników w nocy… Non stop obóz strzegło trzy osoby…
- Dobrze, że poszliśmy razem na wartę Martinie… - rozpoczął
rozmowę Stanisław Jochymowski.
- O co chodzi? – zdziwił się Niemiec Schylder.
- Musimy pogadać…
- Cały czas gadamy, od wyjazdu z Gdańska codziennie…
- No tak, ale inaczej…
- To znaczy? Może lepiej nie kontynuuj!
- Muszę!
- Znajdź sobie innego rozmówcę! Ja czuję jakieś problemy!
- Słuchaj wreszcie! Bo się rozmyślę!
-?
- Muszę ci się do czegoś przyznać!
- Może lepiej nie?
- Muszę i koniec!
- Dawaj!
- Macudowski zmusił mnie do tego, żebym przegrał w kości
twój majątek!
- Domyślałem się…
- Nie chciałem się zgodzić, ale on uwięził moich rodziców!
Wciąż nie chciałem współpracować, to on wtedy kazał ich żywcem przypalać!
- …
- Zrozum! Nie miałem wyjścia! Nie jest miłym widokiem
patrzeć się bezsilnie na to jak draby przypalają matkę i ojca! Zgodziłem się,
dalszy ciąg znasz…
- Znam. Trudno…
- Wybacz mi Martin!
- No, nie wiem… Mogłeś powiedzieć wcześniej, on miał dowody,
że przegrałeś wszystko w kości…
- Nie mogłem nic mówić, on cały czas miał moich rodziców…
Obiecał, że ich wypuści, jak trafisz do więzienia…
- Ale uciekliśmy!
- No tak, mam nadzieję, że ten łotr wypuścił moich rodziców…
Wybacz, proszę!
- Wybaczam! Gdy kiedyś wrócimy do Polski pomożesz mi
odzyskać majątek!
- Pomogę! Obiecuję! Wszystko ci obiecam!
Mężczyźni padli sobie w objęcia…
- Ej! Wy tam! – krzyczał Budzanowski – Na warcie jesteście
do diabła, a nie na weselu jakimś! Jeszcze raz obudzicie cały obóz to
popamiętacie! Weźcie sobie jeszcze Musiałka, niech wam coś zaśpiewa!
- Wypraszam sobie! – wtrącił się wędrowny grajek – Ja sobie
grzecznie śpię!
Po chwili nastała znowu nastała cisza…
Niedaleko obozu…
- Mam już tego dość! – awanturował się Marian Łuszczyński –
Jak nie załatwisz żarcia to ja wychodzę z takiej bandy!
- Spokojnie! – odparł Ślązak Szmicior – Bandy ot tak nie
można opuścić…
- A pokazać ci, że można? – zacietrzewił się Łuszczyński –
Idę spać, a jak rano znowu nie będzie co jeść to odchodzę!
Szmicior chciał coś odpowiedzieć, ale powstrzymał go Dawid „Szpiegu”
Łęckowski…
- Nie ma sensu… Musisz załatwić jedzenie! Mi też kiszki
marsza grają…
- Idziesz ze mną?
- Idę, bo i tak z głodu nie zasnę…
Chwilę później obaj ostrożnie posuwali się w kierunku obozu…
- Szpiegu! Który to już raz idziemy po żarcie?
- Nie pamiętam…
- I jak tu nie mówić, że w bandzie Szmiciora nie jest
fajnie?
- Co? Obiecywałeś co innego! A tu bieda taka, że szkoda
mówić!
- Początki zawsze są trudne…
To już Ance Ukraińcy nie wystarczą? Hiszpana się zachciało? Hi hi hi
OdpowiedzUsuńCzuję w tym głębię uczuć, Milordzie
OdpowiedzUsuń