Czarny Malik po wejściu do groty usiadł przy ognisku naprzeciw
starych Indian i cierpliwie czekał aż któryś z czerwonoskórych zabierze głos…
Minęła godzina i jeden z nich w końcu przemówił…
- Mata kina inaka?! Juparama y meroza!
Malik nie znał języka Indian, ale zawsze wcześniej
otrzymywał specjalny napój, który sprawiał, że rozumiał każde słowo… Aby
zwiększyć komfort czytelników dialogi od razu będą przetłumaczone…
- Gdzie byłeś?! Czekaliśmy na ciebie!
- Gdzie są skalpy? – wtrącił drugi starzec.
Nie było odpowiedzi… Polak wyraźnie zażenowany nie wiedział
co odpowiedzieć… Ponownie zapadła cisza… Upłynęła kolejna godzina…
- Musisz zabijać! – odezwał się nagle Siwy Mokasyn – Jak zabijesz
wszystkie blade twarze to damy ci za squaw Mokrą Kunę! Jej ojciec zgodził się
na to.
- To prawda – potwierdził Smutny Lis i poszedł w głąb groty
by za chwilę przyprowadzić wysoką Indiankę…
Malik zobaczył kobietę po raz drugi w życiu, ale już za
pierwszym razem wiedział, że zrobi wszystko by ją zdobyć… Czuł, że godzinami
może wpatrywać się w jej czarne oczy… Dla niej mógłby zabijać! Porwał za nóż i
chciał natychmiast ruszyć do mordowania, ale Smutny Lis powstrzymał go
stanowczym gestem…
- Poczekaj! Jeszcze nie jesteś gotowy!
Malik uspokoił się nieco, pragnął jak najszybciej wypełnić
zadanie, ale posłusznie usiadł z powrotem na miejsce…
- Musisz kogoś poznać! – oznajmił mu Siwy Włos – Mokra Kuno
przyprowadź ich!
Indianka zniknęła w głębi groty… Po dłuższym czasie wróciła
z kilkoma osobami… Nie byli to jednak Indianie… Malik obserwował ich z wielkim
zaciekawieniem… Wyglądali dziwnie swojsko…
- Kim jesteście?
- My z Moskwy … - odpowiedział jeden z nich.
- ?
- Jestem Warywodzia. Ten obok to Kuczunow. No i Cekierova z
Lelkovą.
Czarny patrzył na nich zdziwiony, nie rozumiał co oni mają
wspólnego z jego misją…
- Oni pomogą ci osiągnąć cel! – oznajmił Smutny Lis.
- Ci Rosjanie? – Malik był coraz bardziej zdziwiony…
- Tak, oni! Idź teraz wypocznij, a jutro o wschodzie słońca
zaczniecie przygotowania!
Malik poszedł za Mokrą Kuną, która zaprowadziła go w głąb
groty… Okazało się, że z większą grotą sąsiadowały inne mniejsze… Weszli do
jednej z nich, pod ścianą leżała niedźwiedzia skóra…
- Tutaj będziesz spał – powiedziała Indianka i już miała
wyjść, ale odwróciła się i szepnęła – Zabij wszystkie blade twarze i wróć tu po
mnie!
Czarny chciał coś odpowiedzieć, ale Mokra Kuna szybko
oddaliła się… Położył się na skórze, ale długo nie mógł zasnąć… Zastanawiał się
co tutaj robią Rosjanie i jak mu mogą pomóc w zabijaniu bladych twarzy…
Tymczasem angielski tropiciel Martin Swayze von Bigay z
kilkoma osobami wciąż podążał jego tropem…
- To na nic! – powiedział zdegustowany Anglik – Ruszył w te
skały, ciężko będzie znaleźć ślad…
- To co wracamy? – zapytał Przemysław Janczurowski.
- Nie! Rozglądniemy się po okolicy, może jednak na coś
natrafimy…
- Trzeba się rozdzielić – zaproponował Kozak Robaczenko.
- Tak zróbmy! – pochwalił pomysł Swayze – Laszlo! Idziesz ze
mną!
- To idziemy… - skwitował Piotr Laszlo Tekieli.
Kilka godzin poszukiwań nie przyniosło żadnych rezultatów…
- Wracamy do obozu! – zarządził Swayze.
- Zaczekajcie! – zawołał Tekieli – Znalazłem ślad w potoku!
Odcisk dużej stopy!
- To Czarnego Malika! – ucieszył się Robaczenko.
Kolejne kilka godzin poszukiwań znowu nic nie przyniosły…
- Wracamy!
Tymczasem do obozu wróciła Anna Hynowska prowadząc za sobą związanego
Hiszpana Alvaro… Już z daleka wypatrzyła ją Alfreda Pawłowska…
- Ania wróciła! – krzyknęła tak donośnie, że niemal wszyscy
stanęli na równe nogi…
Zastępujący dowódcę Mateusz Budzanowski także wyszedł jej naprzeciw…
- Dobrze, że wróciłaś! Martwiliśmy się o ciebie… Zwłaszcza,
że Czarny Malik oszalał… Chciał zabić Swayzego!
- Jak oszalał? E! Zostawcie! To mój jeniec!
W między czasie kilka osób rzuciło się na Hiszpana i zaczęło
go okładać pięściami…
- Zabić go! Zabić! – darła się Alfreda.
Hynowska błyskawicznie wpadła między Alvaro i napastników…
- Precz! To mój jeniec!
- Zabić Hiszpana! – darła się nieustannie Alfreda.
- Fredka! Zamilcz! – krzyknęła głośno Hynowska.
Napastnicy odstąpili…
- Co to za Hiszpan? – zapytał Budzanowski.
- Złapałam go niedaleko stąd…
- Szpieg?
- Myślę, że nie… Prędzej dezerter…
- Musimy być ostrożni… Przywiązać go do tamtego drzewa i
pilnować jak oka w głowie!
- Ale to mój jeniec…
- Przejmuję go! Pułkownik Doniecki mianował mnie swoim
zastępcą…
- A gdzie on jest?
- Pojechał w kierunku kopalni…
- Sama upilnuję Hiszpana…
- Nie! Nie możemy ryzykować… Do powrotu pułkownika ma być
związany i pilnie strzeżony!
- Ja go złapałam! To niesprawiedliwe!
- Zdania nie zmienię!
Kilka godzin później do obozu wróciła grupa Swayzego…
- Anna! Dobrze, że jesteś! – zawołał Anglik – Widziałaś Czarnego
Malika?
- Nie, ale podobno oszalał…
- Chciał mnie zabić!
- Nie żartuj, on by muchy nie skrzywdził…
- Naprawdę! Rzucił się na mnie z nożem!
- Dziwne…
Tymczasem Jerzy Doniecki był w drodze do kopalni…
- Pułkowniku! – zawołał w pewnym momencie Kozak Czarnienko –
Tam coś jest!
- Gdzie?
- Po lewej! Ktoś siedzi pod drzewem!
- Nie zatrzymuj się! Jedziemy dalej! Gibbencione! Za tymi
drzewami skręć w lewo i zakradnij się niepostrzeżenie! My zaraz wrócimy! Bądź
ostrożny, nie wiadomo ilu ich jest…
Włoch postąpił zgodnie z rozkazem… Skręcił, zsiadł z konia i
zaczął się skradać… Gdy był już blisko zobaczył zakapturzoną postać… Bacznie
rozglądał się po okolicy, ale nie zauważył nic podejrzanego… W między czasie
powoli wrócili towarzysze… Skradali się z drugiej strony… Cały czas zachowywali
ostrożność, dowódca obserwował tajemniczą postać, a Czarnienko penetrował
okolicę… Po godzinie obserwacji Gibbencione niepostrzeżenie podkradł się i
przyłożył nóż do gardła siedzącej pod drzewem postaci…
- Tylko się rusz, a poderżnę! – syknął i zerwał kaptur… -
Kobieta?
Za chwilę obok zjawili się Doniecki i Czarnienko…
- Hiszpanka chyba… - skomentował pułkownik – Trzeba szybko
ustalić co tu robi i czy jest sama… Roberto! Gadaj z nią!
Gibbencione trochę znał hiszpański, więc zadał kilka pytań…
- Kim jesteś? Co tu robisz? Gdzie jest reszta?
Kobieta była wyraźnie przestraszona i milczała…
- Niemowa jakaś czy co? – denerwował się Włoch – Gadaj szybko!
- Wystraszona ciężko jest… - skomentował Czarnienko.
- Yyyy… Yyyyy… - kobieta wydawała z siebie dziwne dźwięki.
- Dajcie jej chwilę – zarządził Doniecki – I schowaj ten nóż
Roberto, ona się boi…
- No i uśmiechnij się jeszcze! – zażartował Kozak.
- Może się też ukłonię? – śmiał się Włoch.
Cała trójka wybuchnęła śmiechem, kobieta wykorzystała ten
moment rozluźnienia i rzuciła się do ucieczki…
- Łapcie ją! – rozkazał pułkownik – Nie może umknąć!
Zawiadomi pozostałych i po naszej misji!
Kozak i Włoch ruszyli biegiem za kobietą…
- Szybka jest! – skomentował po kilku minutach biegu
Gibbencione.
- No! – skwitował Czarnienko – Sprężmy się, bo wyraźnie nam
wieje!
Chwilę później wyprzedził ich konno Doniecki… Dowódca szybko
zajechał drogę kobiecie, która widząc, że nie ma szans zatrzymała się…
Cała czwórka wróciła na miejsce…
- Czarnienko! Przyprowadź konia i miej oko na okolicę! –
rozkazał dowódca – Gibbencione! Gadaj z nią!
Włoch powtórzył pytania…
- Jestem Maria de Brasilia. Pół Portugalka, pół Hiszpanka…
Jestem sama…
- Jak sama?
- Uciekłam od przyszłego męża!
- Dlaczego?
- Bo go nie kocham!
- Co robiłaś pod tym drzewem?
- Odpoczywałam i zastanawiałam się gdzie mam dalej iść…
- Gdzie są Hiszpanie?
- Nie wiem… Ja uciekłam z miasteczka Las Permas… Dwa dni
drogi pieszo stąd na zachód…
- To jest blisko kopalni złota?
- A tego to nie wiem…
- Jak nie wiesz?
- Po prostu, nie wiem. Jestem w tych okolicach dopiero dwa
tygodnie…
Nastała chwila milczenia…
- Co z nią zrobimy pułkowniku? – zapytał Gibbencione.
- Zastanawiam się… Zostawić jej nie możemy, bo może nas
zdradzić jak napotka swoich…
- Jak trzeba to… - Włoch wyciągnął nóż…
- Nie, nie… Ona niczemu niewinna jest… Trudno, musimy ją
zabrać ze sobą…
- Spowolni nas…
- Czarnienko ma najsilniejszego konia, weźmie ją… Wołaj go,
ruszamy w drogę!
Tymczasem Agnieszka Jagna Dębska wciąż kręciła się w okolicy
kopalni… Od spotkania z angielskim tropicielem niewiele się tutaj działo … W
pierwszych dniach panował spory ruch, widocznie szukano zaginionego patrolu…
Później wszystko ucichło ...
- Umrę tu z nudów… - myślała - Ciekawe kiedy będą jakieś
wieści z obozu? Czy w ogóle Doniecki będzie chciał ratować rycerza Krzysztofa i
pozostałych? Ciekawe co u Diego Floresa?
Rozmyślania Jagny przerwał szmer w pobliskich zaroślach…
Natychmiast ukryła się… Dobrze zrobiła, bowiem za chwilę wyłoniło się
kilkunastu hiszpańskich żołnierzy… Na szczęście nie zauważyli jej i przeszli
dalej… Kwadrans później z kopalni wyjechała duża grupa żołnierzy…
- O! Coś się dzieje! Dużo ich! – Jagna naliczyła około 80 żołnierzy.
Postanowiła udać się za nimi… Nie mogła jednak ruszyć od
razu, bo kolejna grupa Hiszpanów wyłoniła się w pobliżu…
- Co oni tak się kręcą?
Nagle w oddali rozległy się odgłosy walki…
- Nasi?
Nie mogła wyjść z ukrycia, bo wszędzie roiło się od
Hiszpanów… Po kilku minutach wszystko ucichło… Zastanawiała się co się mogło
stać… Po pewnym czasie Hiszpanie ulotnili się, więc ostrożnie wyszła z ukrycia…
Widziała jak Hiszpanie wracają do kopalni, ale to musiały być te patrole, które
kręciły się blisko, byli pieszo … Czekała na powrót tego większego oddziału… Po
pewnym czasie pojawił się… Bacznie ich obserwowała … W pewnym momencie omal nie
zemdlała…
- Diego!
Jeden z żołnierzy ciągnął na sznurze Floresa! Jagna nie
mogła na to patrzeć, w pierwszej chwili chciała rzucić się na pomoc, ale wiedziała,
że nie ma żadnych szans…
- Muszę go uwolnić! Muszę!
Bardzo ciekawy wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń