Statek „Nefretete” zakotwiczył właśnie w Hamburgu…
- Zabawimy tu dzień, może dwa – informował Macudowski –
Spraw mam kilka do załatwienia… Wszyscy, poza wartą, mają wolne… Można iść na
miasto i zabawić się, co kto chce… Jutro w południe wszyscy mają być z
powrotem, bo jak sprawy załatwię do tego czasu to odpływamy. Nie będę na nikogo
czekał!
Po kilku dniach rejsu, nikt nie zamierzał spędzać więc czasu
na pokładzie, lecz wszyscy ruszyli na miasto…
- Idziesz Agnieszko? – zapytał zbir Chochoł Agnieszki
Krzemieńskiej.
- Ile razy mam mówić, że obecnie jestem Angielką
Agnes Flint! – warknęła kobieta.
- Dobrze już, dobrze… Zapomnieć nie można?
- Ty zawsze zapominasz!
- Czyli nie idziesz?
- Idę! Ale nie z tobą!
- Aha, rozumiem…
Chochoł wyszedł z pokoju, nie krył zdziwienia zachowaniem
kobiety…
- Nie rozumiem co się z nią dzieje! Zabrać taką na statek,
oddać łóżko w kajucie i jeszcze zła jakaś! A co tam! Nie ma co się przejmować,
taki piękny dzień trzeba spędzić na lądzie! Hej Dziobak!
- Tak?
- Idziemy na miasto?
- Pewnie, że tak! Daj mi chwilę!
- Dobra! Czekam na dole!
- Dobra! Czekam na dole!
Chochoł ruszył, gdy nagle zza zakrętu wybiegł czeski
stajenny Bomblicek (daleki kuzyn stajennego Bąbla z I wyprawy) i z całym
impetem wpadł na zbira…
- Co robisz gamoniu?! – złościł się Chochoł.
- Prze… Przepraszam!
- Myślisz baranie jeden, że przepraszam wystarczy?
- Yyy… A co mam jeszcze zrobić?
- Po mordzie dostać!
- Ja? Ale za co?
- Przez ciebie łajzo mam teraz brudne ubranie!
- Jak to przeze mnie?
- A przez kogo niby?! Nie dość, że mnie wywróciłeś szelmo
jedna to jeszcze bezczelnie się awanturujesz!
Chochoł ruszył w kierunku Bomblicka z pięściami… Stajenny
zaczął uciekać...
- Nie! Panie nie! Przepraszam jeszcze raz! Zrobię co zechcesz tylko oszczędź mnie biednego!
- Teraz za późno!
Zbir złapał Bomblicka…
- Nie! – darł się stajenny – Nie, wielmożny panie, nie!
- Przestań się drzeć jak baba!
- Nie rób mi krzywdy, proszę! Zrobię co zechcesz, tylko mnie
oszczędź!
- Co zechcę mówisz?
- Tak, panie mój wielmożny!
- Teraz nic mi nie przychodzi do głowy… Masz szczęście, że
mi przeszło trochę… Zmykaj! Ale w swoim czasie upomnę się o to do czego się
zobowiązałeś!
- Dobrze panie, dobrze!
Chochoł puścił stajennego, postanawiając na odchodne
wypłacić mu jednak solidnego kopniaka... Kilka chwil później był już na lądzie
i z Dziobakiem zniknęli w małej uliczce…
Bomblicek jeszcze chwilę odczuwał siłę kopniaka zbira…
- Poczekaj! Jeszcze cię kiedyś załatwię!
W tym samym momencie z kajuty wyszła Angielka …
- Stajenny?! Co tutaj robisz?!
- Yyy…
- Podglądałeś?
- Nie! Przysięgam!
- Jak powiem Chochołowi to marny twój los nicponiu!
- Nie!!! Tylko nie jemu! Już mnie prawie pobił!!! Nie!
- Pobił cię? Za co?
- W sumie to za nic…
- Jak za nic? Znam go, aż taki narwany nie jest!
- Za nic! Doskonale pani mówi po polsku…
- Uczę się…
Agnieszka przez chwilę pomyślała, że może dokuczy Chochołowi
i wybierze się na miasto z Bomblickiem, ale jak szybko pojawił się ten pomysł
tak szybko został zduszony…
- Idzie pani na miasto? – zapytał nagle stajenny, który
wpadł na podobny pomysł, żeby też
dokuczyć zbirowi.
- Idę.
- A mogę iść z panią?
- Nie!
- Ale dlaczego? Proszę!
- Nie i jeszcze raz nie!
- Ale…
- Nie!!!
Macudowski był jeszcze w swojej kajucie, gdy wszedł do niej
Wojciech Kaliski…
- Co chciałeś Wojtusiu?
- Mówiłeś, żebyśmy poszli zabawić się na miasto…
- No tak, ty też idź, poszalej trochę. Nie wiadomo ile dni
żeglugi jeszcze przed nami…
- Chcę iść!
- To idź.
- Nie mam za co poszaleć! Nie dałeś mi jeszcze żadnego
wynagrodzenia! Mówiłeś, że po co mi złoto na statku…
- A musisz iść?
- Tak!
- No dobrze, poczekaj, przebiorę się tylko i zaraz wyjdę.
- Dasz mi jakieś pieniądze?
- Zobaczymy. Na razie poczekaj.
Kaliski wyszedł zły z kajuty, postanowił że nie odpuści!
- Macudowski będzie musiał mi w końcu zapłacić! - mówił pod nosem – Co za drań! Wszystkich okrada,
nawet moich rodziców, a mi za służbę nie chce zapłacić!
Macudowski wyszedł po kilku minutach, rzucił Kaliskiemu
monetę…
- Wystarczy Wojtusiu?
Kaliskiego omal nie rozniosło, ale powstrzymał się i
zawołał:
- Nie wystarczy! Za mało!
- Oj Wojtusiu, Wojtusiu, ale ty chciwy się zrobiłeś!
- Jak chciwy? Za tę marną monetkę nawet pół obiadu w
karczmie nie dostanę!
- Zróbmy inaczej! Ja zabiorę cię na obiad, dołączysz do
mojej obstawy. Chwaścior i Zębiszon też z nami idą.
- Aha.
- Oddaj monetę!
- Jak to?
- Skoro idziesz ze mną to ja zapłacę za obiad!
- Ale miałem poszaleć też!
- Poszalejesz, już ja ci załatwię, że poszalejesz!
Kaliski był przygnębiony, denerwowało go to, że Macudowski
nie płaci mu pensji…
- Głowa do góry Wojtusiu! – zawołał Macudowski – Myślisz, że
ja nie potrafię się bawić? Idziemy załatwić sprawy, a potem zafunduję ci taki
wieczór, że do śmierci go nie zapomnisz! Kobiety, wino i śpiew razy dwa!
Kolejność dowolna!
Kaliski i zbirzy spojrzeli po sobie zdziwieniem, po czym
ruszyli za Macudowskim, który żwawo wysforował naprzód… Po pewnym czasie
natrafili na człowieka śpiącego z lutnią
na środku ulicy…
- Człowieku! – zawołał Macudowski – Czemu śpisz na ulicy?
Ludzie przejść nie mogą!
- Eeeee? – rozdarł się rozbudzony.
- Złaź z drogi, bo cię oćwiczyć każę!
- Eeee….
- Zębiszon! Usuń tego barana z drogi, bo sam to zrobię!
Zbir ruszył we wskazanym kierunku, ale człowiek z lutnią
najwyraźniej przestraszył się, dał znać, że sam usunie się z drogi…
Gdy przeszli rozległa się muzyka, tak piękna, że Macudowski
zatrzymał się i słuchał…
Gdy lutniarz przestał Macudowski wrócił i zapytał:
- Kim jesteś?
- Eeee?
- Nie umiesz nic innego? Pytam kim jesteś?
- Iwan Zbereznikow.
- Rusin?
- Rosjanin.
- Co tu robisz w Hamburgu?
Zbereznikow uśmiechnął się tylko…
- Powiedzmy, że jestem rosyjskim poszukiwaczem przygód.
- Pięknie grasz Iwanie. Czy śpiewasz także?
- Śpiewam.
- Przyłącz się do nas.
- A wy to kto?
- Polacy. Jestem zacny Macudowski, płyniemy w nieznane, bo
taki mam … kaprys.
- Musisz być bogaty, skoro pozwalasz sobie na płynięcie w
nieznane…
- Jestem zamożny…
Kaliski słysząc to dostał ataku kaszlu…
- A temu co?
- Przeziębić się musiał… To co idziesz z nami?
- Nie mam w tej chwili nic innego do roboty, więc… Zgoda!
Na statku zostało tylko kilku wartowników nad którymi
dowództwo miał szlachcic Sebastian Sokoliński… Z nudów przechadzał się po
pokładzie, w pewnym momencie zatrzymał się koło kuchni i zaintrygował go hałas
stamtąd nadchodzący… Wszedł do środka i zobaczył dwie kobiety krzątające się po
kuchni…
- Czeszki!
- Co chciałeś? – zapytała Dominika Guzikova – Dzisiaj
kuchnia nieczynna!
- A wy czemu nie poszłyście na miasto?
- A co my miasta nie widziały? – wtrąciła się Sabina Sviderkova
– A ty po co tutaj przyszedł?
- A tak…
- Aha…
- A co wy w tej kuchni robicie, skoro same powiedziałyście,
że nieczynna?
- Knedliki na jutro szykujemy… Dużo z tym roboty, więc już
dzisiaj sobie zaczęłyśmy. Jutro będzie
lżej.
- A ty… - zwrócił się Sokoliński do Guzikovej – Nie poszłabyś
ze mną na pokład, pochodzić po nim?
Guzikova nie zdążyła odpowiedzieć, raz że była zdziwiona
nieoczekiwaną propozycją szlachcica, dwa że ubiegła ją Sviderkova…
- A zmykaj waćpan już stąd! Amorów się zachciało? A ja sama
będę knedliki robiła?!
Sokoliński wyraźnie zawstydzony pożegnał się i wybiegł z kuchni…
- A co ty tak z tej kuchni jak z procy wylatujesz? – zawołał
zdziwiony Krystian Szałajdowski.
- Normalnie idę…
- Tak, tak.
- A ty co? Nie poszedłeś na miasto?
- Nie chcę mi się, ale mam pękatą flaszeczkę wina! Zapraszam
do siebie, bo przecież sam pić nie będę!
- Na służbie jestem...
- Oj tam, oj tam!
- No tak.
- Bo sam wypiję!
- Idziemy!
Agnes Flint (Agnieszka Krzemieńska) przechadzała się po
centrum Hamburga, gdy w pewnym momencie natrafiła na młodą dziewczynę siedzącą
w pobliżu kościoła… Dziewczyna uśmiechała się, Agnieszka nie wiedziała czy do
kogoś czy może do niej… W końcu zrozumiała, że do niej, podeszła bliżej…
- Co się do mnie uśmiechasz, co?
Dziewczyna popatrzyła chwilę na Agnieszkę, następnie dała do
zrozumienia, że nic nie rozumie i ponownie na jej ustach rozbłysnął radosny
uśmiech…
- Kurczę, faktycznie… - rzekła do siebie Agnieszka – Nie jesteśmy
w Polsce, tylko w Hamburgu… Tylko, że ty mi na Germankę nie wyglądasz… Jak się
nazywasz?
- Rodaccio. Evelina Rodaccio – odparła dziewczyna, bardziej
domyślając się o co chodzi Krzemieńskiej niż rozumiejąc.
- Włoszka? – ucieszyła się Polka – Doskonale! Znam trochę
włoski!
Znajomość języka włoskiego faktycznie nie okazała się bardzo
mocna, ale pozwoliła na jakąś, umiarkowaną co prawda, ale zawsze komunikację. W
trakcie rozmowy okazało się, że Włoszka od tygodnia poszukuje swojego stryja z
którym przybyła do Hamburga… Straciła już dawno nadzieję, ale nie uśmiech… W
końcu Agnieszka zaproponowała Włoszce, żeby z nią poszła na statek…
- Jak ten twój stryj już od tygodnia nie wraca to nie ma co
czekać…
- Oszczędności mi się już też powoli kończą…
- No widzisz, musisz iść ze mną. Pomogę ci!
- Dobrze!
Obie wracały na pokład, wieczór już zbliżał się nieubłaganie…
- Ciekawe co Chochoł na to… - zastanawiała się w myślach
Agnieszka…
Zbir Chochoł tymczasem od wielu godzin bawił się karczmie „U
Helgi”… Dotarli tam razem ze zbirem Dziobakiem, a wkrótce potem dołączył do
nich zbir Jamróz… Najwięcej ochoty do zabawy przejawiał właśnie ten ostatni,
energia go wręcz rozpierała… Tańczył, skakał, Niemki biły mu brawo…
- Dziobak? – zaczął rozmowę Chochoł
- Co jest?
- Nie zastanawia cię czemu w tej karczmie są same kobiety?
- No, nie patrzyłem dokładnie…
- Same baby są! – syknął Chochoł – i do tego stare i brzydkie!
Nie jest to podejrzane?!
- No, w sumie trochę tak…
- Trochę? A ten – Chochoł wskazał na Jamroza – tańczy i
skacze przed nimi jakby to jakieś młódki były!Co on oczu nie ma?!
- Widziałeś ile on wypił?
- To wiele tłumaczy, ale nie wszystko…
- Co o tym wszystkim myślisz?
- Trzeba Jamroza ratować! Nie pijemy już więcej!
- Łatwo powiedzieć! Te baby co chwilę przychodzą i nalewają!
- Będziemy wylewać! O, tam jest jakieś wiaderko…
- Coś mi się wydaje, że musimy pośpieszyć się z tym
ratowaniem Jamroza!
- Czemu?
- Zobacz co się dzieje!
Jamróz wciąż wesoło podrygiwał po sali, ale już nie sam, bo
trzy Niemki zaczęły tańczyć wokół niego…
- Dziobak! Działajmy! Póki nie będzie za późno!
To mówiąc Chochoł wypadł na środek sali i tanecznie zbliżał
się do Jamroza… Dziobak posuwał się tuż za nim…
Pozostałe Niemki widząc to żwawo ruszyły ku nim, powstało
małe zamieszanie, które wykorzystali Chochoł z Dziobakiem. Ciągnąc za sobą
ogromnie pijanego Jamroza szczęśliwie opuścili karczmę… W końcu wzięli go na
ręce i szybko oddalali się od karczmy…
Nie byli jeszcze daleko, gdy ujrzeli, że z karczmy zaczęły
wybiegać Niemki i biec w ich kierunku…
- Rany boskie! – zawołał Dziobak – Wiejemy!
We dwójkę pewnie by bez większych problemów uciekli, ale
musieli jeszcze taszczyć nieprzytomnego Jamroza, który właściwie całkowicie „odpłynął”…
- Nie damy rady z nim! – darł się Dziobak – Doganiają nas!
- Przecież go nie zostawimy z tym niemieckim babciom!
- Jak na babcie to szybko biegają! Schowajmy go w krzakach,
potem wrócimy!
- Nie! Dostrzegą go i będzie po nim! Bierz go i uciekaj, ja
je zatrzymam!
Chochoł podniósł z ziemi kij, czekał chwilę, a gdy podbiegły
Niemki zaczął nim machać tak jakby chciał się nim od nich opędzać… Niemki
rozbiegły się, w pewnym momencie zbir poczuł potężny cios na szczęce… Aż ukląkł…
- To wy tak ze mną? Teraz dopiero zatańczymy! – zawołał wściekle – Nie wypadało
mi bić kobiet, ale jak wy tak ze mną!
Chochoł chwycił najbliższą Niemkę i cisnął nią o ścianę
budynku… Pozostałe zatrzymały się, ale za chwilę ruszyły do szturmu na zbira…
Chochoł dzielnie machał rękoma i co chwilę jakaś Niemka lądowała na ziemi… Po
kilku minutach została tylko jedna… Kobieta wyglądała strasznie, taki babochłop…
Była wyższa od Chochoła, chociaż zbir
był dość wysoki, dwa razy cięższa i prawie dwa razy starsza…
- No chodź! – zachęcał ją Chochoł.
Niemka zbliżała się, zbir wyprowadził cios, ale kobieta
zrobiła unik i skontrowała go potężnym sierpem po którym wylądował na ziemi…
- A to pewnie wcześniej też ty… - przypomniał sobie pierwszy
cios podczas walki.
Zbir ledwie podniósł się z ziemi, a już znowu zainkasował
kolejny cios, tym razem z kolana… Następnie Niemka rzuciła się na niego i
zaczęła go okładać pięściami jak popadnie… Chochoł odepchnął ją nogami i…
rzucił się do ucieczki, zwłaszcza że z karczmy zaczęły biec w ich kierunku
następne kobiety…
- Nie ma sensu! – uciekał tłumacząc się sam do siebie –
Najważniejsze, że oni są już bezpieczni…
Biegł tak i biegł, aż przestał słyszeć odgłosy pościgu…
Zatrzymał się na chwilę by odpocząć, gdy nagle zza rogu wyszedł Macudowski…
- O! Chochoł! Co tu robisz?
- Wracam powoli na statek, a wy?
- My też! Bawiliśmy się świetnie, prawda Wojtusiu?
- Prawda…
Kaliski był wściekły! Cały wieczór spędził asystując
Macudowskiemu w załatwianiu różnych spraw, potem dopiero poszli do jakiejś
gospody, w której Macudowski zamówił dzban wina… Tylko jeden! Tłumaczył się
tym, że zapomniał sakiewki! Kaliski miał tego dość! Wszyscy z załogi bawili się
pewnie doskonale, ale nie on!
hehe, dobre...
OdpowiedzUsuńHahaha. Wojtuś niezadowolony :)
OdpowiedzUsuńzawsze mam najwiecej ochoty do zabawy
OdpowiedzUsuń