Późnym wieczorem doszło do spotkania Jana Pratelickiego z
wodzem Apaczów Mescalero Śmiałym Lisem. Bez większych problemów uzgodnili
szczegóły jutrzejszej „małej bitwy” nad Tęczowym Potokiem…
Stanęło na tym, że skoro świt wyjść naprzeciw siebie
ma po dwudziestu wojowników z każdej ze stron, zakazane jest używanie broni
palnej i łuków. Poza tą walką obie strony zobowiązały się do nie podejmowania
żadnych wrogich kroków do końca dnia…
Noc szybko minęła… Punktualnie o wschodzie słońca Pratelicki
na czele wybrańców pojawił się nad Tęczowym Potokiem… Wraz z nim stawili się:
polscy szlachcice: Rafał Kobyłecki, Robert Pachocki, Jan Podkański, Kazimierz
Barowski, dwóch Tatarów, dwóch Polomanczów, dwóch Germanopaczów, dwóch
Kozakezów i ośmiu Komanczów, ale przebranych tak, żeby nie uchodzić za
przedstawicieli tego plemienia… Naprzeciw nim wyszedł Apacz Mokre Drzewo i 19
Indian, poza dwoma Paunisami, byli to też Apacze.
Obie grupy patrzyły na siebie w napięciu i czekały na
wyraźny sygnał od Śmiałego Lisa oznajmiający rozpoczęcie walki… Wódz Mescalero
nie spieszył się z sygnałem, co wykorzystał młody Mokre Drewno wysuwając się
przed swoją grupę i głośno wołając:
- Niedługo skalp wodza odszczepieńców zawiśnie u mojego
pasa! – prowokował Pratelickiego – Mam nadzieję, że nie uciekniesz jak kojot z
pola bitewnego?
Pratelicki uśmiechnął się, ale wiedział, że musi
odpowiedzieć…
- Mokre Drewno gada więcej od starych bab! Prawdziwi
wojownicy walczą, a nie wciąż gadają!
Młody Apacz miał już coś odpowiedzieć, ale Śmiały Lis dał w
tym samym momencie sygnał do rozpoczęcia walki… Obie grupy z impetem ruszyły
chcąc jak najszybciej zaatakować przeciwnika… Pierwsi do siebie doskoczyli Mokre
Drewno i Pratelicki, żaden już nie był skory do rozmowy, teraz każdy z nich
chciał jak najszybciej poczuć krew wroga… Młody Indianin z pasją rzucił się na
Polaka, ale po kilkunastu zamachach tomahawkiem poczuł, że trafił na godnego
rywala… Pratelicki przewidział taki scenariusz i przez pierwsze minuty walki
skupił się wyłącznie na obronie, chcąc zmęczyć Apacza, następnie błyskawicznie
przeszedł do ataku i tylko znakomity refleks ocalił Mokre Drewno od potężnego
ciosu, który niechybnie rozpłatałby mu głowę… Od tej chwili Apacz postanowił
walczyć zdecydowanie bardziej ostrożnie…
Obok w sporych opałach znalazł się Pachocki, który został
zaatakowany z furią przez dwóch wrogów, a wynikało to z tego, że jeden z
Apaczów natychmiast zabił Tatara… Rywalami Polaka byli dwaj doświadczeni
wojownicy Apaczów: Twarda Czaszka i Wielki Grzbiet…
- Panie Pachocki! Radzisz sobie? – wołał znajdujący się
kilkanaście metrów dalej Kobyłecki.
- Póki co… Tak! Ale nie wiem jak będzie dalej! Atakuje mnie dwóch
drani…
- Widzę! Postaram się szybko pokonać swojego Apacza i
przyjdę z pomocą!
- Czekam, mam nadzieję, że zdążysz!
Kobyłecki jednak przeliczył się oczekując, że szybko poradzi
sobie z rywalem… Jego przeciwnikiem był słynny Paunis Wielkie Czoło, który był
zaprawiony w walce jak mało kto, przy tym walczył bardzo dobrze w
defensywie i ciężko było go zaskoczyć…
Po kwadransie sytuacja na polu bitwy wyglądała podobnie jak
na początku… Z jednej strony zginęło dwóch Apaczów, a z drugiej śmierć poniósł
Tatar i Kozakez… Zaczynało dawać o sobie zmęczenie, nikt się bowiem nie
oszczędzał, jeden błąd mógł zadecydować o utracie życia… Z minuty na minutę
zwiększała się przewaga grupy Pratelickiego, niemal równocześnie padło martwych
kilku Apaczów… Pachocki, mimo przewagi swoich, wciąż zmagał się z dwoma wrogami…
Można powiedzieć, że wysiłek tego człowieka dał początek sukcesowi w bitwie…
Apacze zgromadzeni wokół Tęczowego Potoku mieli coraz
bardziej markotne miny, bowiem coraz bardziej jasna stawała się porażka ich
reprezentantów w „małej bitwie”… Wielkie buczenie rozległo się w chwili, gdy
Pratelicki tomahawkiem rozpłatał głowę Mokremu Drewnu… Chwilę później Pachocki
przebił serce Twardej Czaszce… Dominacja przeciwnika nie mogła spodobać się
Apaczom… Widział to wszystko wódz Śmiały Lis i dał znać swoim ludziom by
panowali nad swoimi emocjami… Chwilę później Kobyłecki zabił Wielkie Czoło…
Nadzieje Apaczom dało jeszcze zwycięstwo ich reprezentanta, Czarnego Dzika nad
drugim z Tatarów, a chwilę później ten sam wojownik zabił jeszcze Germanopacza
Czerwonego Łosia… Ryk radości Apaczów brzmiał tylko chwilę, bowiem dosłownie
kilka sekund później Czarny Dzik został ugodzony w serce przez Kobyłeckiego…
Jeszcze kilka minut i porażka Apaczów stała się faktem… Zwycięstwo było
wielkie, straty nieznaczne – śmierć poniosło dwóch Tatarów, jeden Kozakez i
jeden Germanopacz… 16 przeżyło… Apacze musieli znieść gorycz porażki,
najchętniej natychmiast rzuciliby się na wrogów… Śmiały Lis wyszedł w pole w kierunku
Pratelickiego, pogratulował mu zwycięstwa… Polak czuł, że wódz gratuluje mu
szczerze, ale jednocześnie wiedział, że Apacze nie spoczną by pomścić
dzisiejszą zniewagę… Czyli było jasne, że już jutro otwarcie wystąpią przeciw
nim… Apacze wciąż nie wiedzieli ilu Komanczów jest z nimi, ale było to już
drugorzędną sprawą w porównaniu z chęcią rewanżu za dzisiejszą porażkę…
Tymczasem pod Górą Niedźwiedzią…
- Jutro rano rozpoczniemy wielką ofensywę! – grzmiał konkwistador
Jose Manuel Bakuleros – Zabijemy ich wszystkich! Jednego tylko oszczędzimy, by
nam drogę do złota pokazał! Gdy już to zrobi i on zakończy swój marny żywot!
- Tam są kobiety i dzieci… - wtrącił się Pablo Vincento
Magieros – Je te karzesz zabić?
- Tak! Po co komu dzicy? Przez nich życie straciło wielu
naszych ludzi, musimy się zemścić!
Kwadrans później do obozu Hiszpanów wjechała grupa pościgowa
wysłana za dezerterami…
- Przykro mi Jose Manuelu – odparł Juan Carlos Soldado – nie
udało nam się pojmać dezerterów…
- Aha… Powiesić!
- ? – zdziwił się Jose Fortezes – Chcesz powiesić ich
wszystkich?
- Nie. Tylko dowódcę grupy, nieudacznika!
- Panie Bakuleros! Starałem się! Zgubiliśmy trop! Nie znamy
terenu! Co miałem robić? – tłumaczył się zrozpaczony Soldado.
- Dobrze, zmieniam zdanie – odparł Bakuleros – Podczas jutrzejszego
szturmu pójdziesz w pierwszym szeregu!
Tymczasem dezerterzy z oddziału Bakulerosa: Hiszpan Carlos
Miguel Veron i Włoch Rafael Borciotto po zgubieniu grupy pościgowej postanowili
jakiś czas odpocząć…
- Czas odpocząć wreszcie drogi Carlosie! – westchnął Borciotto.
- Odpoczywaj, czas na pożegnanie!
- Nie rozumiem…
- Zbyt długo już przebywamy w swoim towarzystwie Rafaelu,
czas rozłączyć się!
- Ale po co? Razem mamy większe szanse na przeżycie…
- To ty tak twierdzisz… Żegnaj!
Veron zniknął w zaroślach…
- Żartowniś z tego Verona … - powiedział sam do siebie Borciotto
– Ledwie żywy jestem po tylu dniach jazdy, a temu jeszcze żarty w głowie…
Minęło kilka godzin, a Veron wciąż nie wracał…
- Chyba jednak nie żartował… - zasmucił się Borciotto – Cóż,
trzeba będzie sobie radzić samemu… Może wróci jeszcze jutro z podkulonym ogonem…
Tymczasem porwany włoski medyk Gianluca Faracini znalazł się
w wiosce tajemniczych Indian… Traktowali go dobrze, więc nie bał się o życie,
ale bariera językowa nie pozwalała dowiedzieć się czemu właściwie został
porwany… Rano po Faraciniego przyszło dwóch wojowników… Zaprowadzili go do
wigwamu, który wyróżniał się wielkością na tle pozostałych wigwamów w wiosce…
Musiał więc należeć do kogoś ważnego… wodza lub szamana… W środku Faracini
ujrzał leżącego na niedźwiedzich skórach starszego mężczyznę…
- Rakataka! – zawołał jeden z wojowników i z szacunkiem padł
na kolana… To samo zrobił drugi Indianin… Faracini wciąż stał, ale momentalnie
poczuł silne kopnięcie od tyłu, więc szybko zrozumiał, że musi też paść na
kolana…
- Takanaka! – zawołali dwaj wojownicy na widok młodego
Indianina, który soczystym kopniakiem zmusił Faraciniego do padnięcia na kolana…
Włoch domyślił się w lot, że kopiący Indianin musi być także
kimś ważnym… Prawdopodobnie mógł być synem leżącego na skórach starszego
Indianina… Medyk przypuszczał, jak się potem okazało słusznie, że starszy
Indianin był wodzem, a ten co go kopnął jego synem… Jego rozmyślania przerwały
słowa młodszego… Obaj wojownicy w między czasie wyszli z wigwamu…
- Te! – rozpoczął Indianin – Rakataka (pokazał na starszego)
inaka velo manaka! A kaka Takanaka (tu pokazał na siebie, następnie na swój
toporek) figaka mukaka!
Faracini nie do końca zrozumiał… Wiedział już jak nazywają się obaj Indianie, domyślał się, że starszy jest chory i pewnie młodemu
chodziło, żeby go uleczyć, a jak nie… to toporek… Wszystko jasne!
Młodszy Indianin wyszedł z namiotu pozostawiając Faraciniego
sam na sam z chorym Indianinem… Włoch długo zastanawiał się jaką terapię
zastosować, zwłaszcza że nie miał zbytnio możliwości porozmawiania z pacjentem…
To znaczy raz spróbował, ale usłyszał tylko…
- Rakataka! A kuku kaka!
Medyk próbował rozebrać Indianina by zobaczyć czy
przypadkiem nie jest on ranny, ale poskutkowało to tylko tym, że stary zaczął
drzeć się głośno, po czym wpadł do wigwamu Takanaka i Faracini znowu zarobił
kopniaka w plecy…
- Nie ma co! Jak tu leczyć?
Skoro nie mógł za bardzo zdiagnozować choroby postanowił
działać profilaktycznie, czyli leczyć ziołami… Rozpalił szybko małe ognisko,
pierwsze co zrobił to naparzył mieszankę ziół przyspieszających sen… Gdy już
Indianin zasnął, medyk zabrał się szybko do dzieła, oglądnął pacjenta, ale
nigdzie nie znalazł żadnych ran…
- To chyba ze starości… - rzekł do siebie – Co robić?
Lewatywa! Nie zaszkodzi… Potem inne zioła!
Zabiegi Faraciniego trwały już dwa dni… Takanaka wchodził do
wigwamu co kilka godzin, ale już nie kopał Włocha… Stary spał cały czas, młody
Indianin ograniczał się więc do sprawdzenia czy żyje… Nie omieszkał za każdym
razem wskazać na toporek, dając wyraźnie do zrozumienia medykowi co go czeka na
wypadek śmierci starego…
Niedaleko wioski tajemniczych Indian kręcił się inny Włoch Camille Steckozini...
- Bakuleros nie przejmuje się tym, ale ja cię odnajdę rodaku! - mówił sam do siebie - Czuję, że jesteś gdzieś w pobliżu...
Niedaleko wioski tajemniczych Indian kręcił się inny Włoch Camille Steckozini...
- Bakuleros nie przejmuje się tym, ale ja cię odnajdę rodaku! - mówił sam do siebie - Czuję, że jesteś gdzieś w pobliżu...
It does so through the magnets' influence on the iron contained within the blood.
OdpowiedzUsuńOften referred to as Rare Earth Magnets, the name is misleading.
And we now have to decide whether to keep trying to fix our
current one or purchase a new Mosquito Magnet Defender.
Here is my web-site; magnesy reklamowe cena