Statek wiozący II polską wyprawę do Nowego Świata cały czas
posuwał się w kierunku zachodnim… Była noc, ocean spokojny, „Neptica” śmiało
pruła fale…
Tylko Michał wrócił do kompanów z niczym…
- Gdzie żarcie?! – warknął na wstępie Marian Łuszczyński.
- Nie ma… - odparł nieśmiało Tylko.
Na tym rozmowa skończyła się, bowiem Łuszczyński rzucił się
na niego z pięściami i zaczął go z całej siły okładać…
- Co ja powiedziałem? Co ja powiedziałem?! – wołał rozjuszony
nie przestając bić młodzieńca…
- Zostaw go! – próbował się za nim wstawić Dawid Łęckowski –
przecież go zabijesz!
- I o to chodzi!
- Jak to o to?
- Przecież nie będę go jadł żywcem!
- ? Żartujesz chyba?
Chwilę później do akcji wkroczyli pozostali mieszkańcy „kryjówki
w ścianie” i odciągnęli, choć z wielkim trudem, Łuszczyńskiego od Tylko…
Szmicior długo przyglądał się Łuszczyńskiemu, aż w końcu
wypalił…
- Z ciebie to urodzony bandyta! Musisz być w mojej bandzie…
W bandzie Szmiciora!
- Daj mi jeść, a będę kim zechcesz!
Po dłuższej chwili zaczęła się narada, postanowiono że na
misję zdobycia jedzenia musi udać się ktoś inny, bo widocznie Tylko nie nadawał
się do tej roli…
- Ja pójdę! – zaoferował się Łęckowski.
- Ty? – zdziwił się Włoch Prostaccio – Taką tyczkę (aluzja
do wysokiego wzrostu ochotnika) to każdy na pokładzie z daleka wypatrzy…
- Niech idzie – poparł Łęckowskiego Bartłomiej Głuchowski –
Dawid to urodzony szpieg przecież, da radę!
- Szpiegu! Nasz Szpiegu!– śmiał się Jaromir z Cebulewa –
Przynieś jakieś jedzonko…
Kuchnia…
- Dawaj jeść! Jesteśmy głodni! Bo ciebie wrzucimy do gara! –
słychać było wzburzone głosy.
- Co robić? Co robić? – denerwował się Piotr Laszlo Tekieli –
Swayze! Pomóż! Poszedłem za twoją radą i dzisiaj na obiad była tylko zupka i
widzisz co się dzieje!
- A co innego mogłeś zrobić? Przecież jedzenia prawie nie
ma! – odparł Anglik Martin Swayze von Bigay.
Sytuacja stawała się coraz bardziej nerwowa, głodni
członkowie załogi zaczęli rzucać miskami w stronę kuchni i głośno buczeć. Hałas
dochodzący z kuchni przyciągnął dowódcę Jerzego Donieckiego…
- Co się tutaj dzieje? – zawołał.
- Jesteśmy głodni! Jeść! – wołano jeden przez drugiego.
- Dość! – krzyknął Doniecki – Jeden niech mówi, a nie
wszyscy!
Nastała chwila ciszy, w końcu odezwał się Mateusz
Budzanowski…
- Jesteśmy głodni! Kucharz od tygodnia wydaje nam głodowe
obiadki! A dzisiaj była tylko cienka zupka, w której nawet marchewkę ciężko
znaleźć!
Doniecki pomyślał chwilę, po czym rzekł:
- Niech wszyscy wyjdą, muszę pomówić z kucharzem…
Chwilę później z kuchni wyszedł przestraszony Tekieli…
- Mów Laszlo… O co tutaj chodzi…
- Jedzenia jak na lekarstwo… Ludzie chcą mnie wrzucić do
gara…
- Przecież zapasy były wystarczające, przewidziane na 90 dni…
A minęło dopiero 65! Co się stało z jedzeniem? Przecież wysłałem ci tego
Anglika na inwentaryzację… Nic nie mówiliście, że jest źle!
- Za dużo ludzie jedli wcześniej – mówił niemal płacząc
Tekieli – Wielu przychodziło po dokładkę… A ja mam miękkie serce…
- Przestań Laszlo! – zawołał dowódca – Ile zostało jedzenia?
- Góra na trzy dni… - wtrącił się Swayze.
- O, właśnie – powiedział na jego widok Doniecki – Czemu nie
zgłosiłeś, że będzie problem z żywnością?
Swayze spojrzał wymownie w kierunku kucharza, ale nic nie
powiedział.
- Chyba rozumiem – skwitował dowódca – Laszlo! A czemu ja
nawet dzisiaj miałem porządny obiad?
- No… Pan to co innego…
- Trzeba jakoś z tego wybrnąć… Swayze! Idź do kapitana
Dirka, może ma jakieś sieci! W końcu jesteśmy na oceanie, muszą tu być ryby!
- Jest pan genialny! – zawołał wniebowzięty Tekieli.
Swayze nigdzie nie mógł znaleźć holenderskiego kapitana
Dirka van Krupenhoffa, postanowił w końcu wejść do jego kajuty…
- Kapitanie! Jest pan tam?
Nikt nie odpowiedział na jego pytanie i już miał opuścić
kajutę by szukać Holendra gdzie indziej, ale wydało mu się, że zza kotary
dochodzi jakiś zduszony dźwięk… Powoli zbliżał się w tym kierunku, aż w końcu
odchylił kotarę i zaniemówił… Swayze nie wiedział co ma robić, za kotarą bowiem
znajdowało się sześć związanych osób…
- Kim wy do licha jesteście? I czemu jesteście związani? –
zastanawiał się głośno.
- Swayze! Gdzie jesteś? – dobiegło go wołanie Donieckiego.
Anglik nie zastanawiając się wiele wybiegł z kajuty, złapał
dowódcę za rękę i zaciągnął go do środka…
Doniecki zdziwiony jego zachowaniem zawołał…
- Gdzie mnie tak prowadzisz?
- Musi pan to zobaczyć!
Chwilę później dowódca patrzył ze zdziwieniem na związane
osoby…
- Przecież to jest firma sprzątająca statki! Z Gdańska!
- ?
- Rozwiążmy ich, bo nigdy nie dowiemy się o co tutaj chodzi!
Obaj ochoczo zabrali się do oswobodzenia więźniów…
- Nareszcie! – zawołały niemal równocześnie Katarzyna
Madejska i Anna Hynowska.
- Mówcie o co w tym wszystkim chodzi? – zapytał Doniecki.
- Van Krupenhoff nas uwięził! – mówiła podniesionym głosem
Madejska.
- Chce nas drań sprzedać do haremu! – dopowiedziała
zdenerwowana Hynowska.
Doniecki nie mógł uwierzyć w to co usłyszał… Postanowił
działać natychmiast…
- Swayze! Zaprowadź ich do mojej kajuty i zostań z nimi!
Dowódca sam popędził w innym kierunku…
- Budzanowski! Dobrze, że cię widzę! Weź kilku ludzi i
aresztuj kapitana!
- Holendra? Dobrze zrozumiałem?
- Tak! Aresztować i wpakować do tego śmierdzącego
pomieszczenia, gdzie siedzą Pastuszenko i Mijagibej!
Van Krupenhoff wracał właśnie od swojego pierwszego oficera
Petera Van Guydena, z którym w nocy wypił kilka butelek wina… Był w takim
stanie, że nie stawiał żadnego oporu… Jacek i Maciej Światłoniewscy musieli go
wręcz zanieść na miejsce.
- A ty co? Też się buntowałeś? – rzekł na jego widok Kozak Pastuszenko.
- Ble ble ble – Holender był tak pijany, że nie mógł nawet
normalnie mówić.
Kajuta Tomasza Szlachtowskiego i Mariusza Rocha Kowalskiego…
- Musimy powiedzieć Donieckiemu o szlachciankach… - mówił
Kowalski.
- No, nie wiem… Trochę się boję – odparł Szlachtowski.
- Człowieku! Nie ma wyjścia! Sam widziałeś co dzisiaj Laszlo
dał na obiad!
- No… Jakaś podejrzana zupka…
- Wodzianka to była!
- …
- Sami się tym nie najemy, a jeszcze mamy cztery baby do
wykarmienia!
- Dobrze! Mariuszu dobrze! Idę do Donieckiego, powiem mu
prawdę!
Szlachtowski był zdeterminowany, miał już dość ciągłego
zrzędzenia Kowalskiego i całej tej sytuacji. Wyszedł z kajuty i skierował się w
stronę kajuty dowódcy…
- Co cię sprowadza? – zapytał na wstępie Doniecki – Mam nadzieję,
że nie jakieś kolejne problemy, bo na dzisiaj mam już dość…
- Yyy… - Szlachtowski już na wstępie został zbity z
pantałyku.
- No, mów! – zachęcił go dowódca.
- Chciałem tylko zapytać … kiedy dopłyniemy do stałego lądu…?
- A co, Szlachtowski, przykrzy ci się już na statku? –
odpowiedział pytaniem na pytanie Doniecki
- Jeszcze trochę, cierpliwości.
Szlachtowski wracał niepocieszony do własnej kajuty, zły był
na siebie, że jednak nie odważył się powiedzieć Donieckiemu prawdy o
szlachciankach, ale skoro nie chciał on słuchać o żadnych problemach to jak
miał mu o tym powiedzieć… Już sobie wyobrażał kolejne pretensje Kowalskiego…
- I co? Powiedziałeś?
- Nie.
- Jak to?
- Nie był w dobrym humorze… Jutro mu powiem.
- Ile razy już słyszałem…
- Jutro. Obiecuję! Co u szlachcianek?
- A co ma być? Siedzą i gadają jak zwykle…
- Idziemy się przejść?
- Idziemy.
Tymczasem szlachcianki…
- Chyba się zakochałam… - powiedziała nagle Agnieszka
Dębska.
- W kim niby? – zaciekawiła się Anna Żbikowska.
- Chyba jest Holendrem…
- ?
- Pamiętasz jak wczoraj wyszłam w nocy przejść się po
pokładzie?
- Pamiętam…
- Wtedy go spotkałam… Jest uroczy!
- Muszę go zobaczyć!
- Pójdziemy dzisiaj obie. Pokażę ci go. Jest sternikiem.
- Wiesz jak się nazywa?
- Nie. Chociaż czekaj, przyszedł go zmienić inny i mówił do
niego Johan…
- Johan… No zobaczymy co to za gagatek… Widział cię?
- Skądże … Obserwowałam go z ukrycia…
Rozmowie przysłuchiwała się Andżelika Koszyńska, w pewnym
momencie szepnęła do Kingi Kabatowskiej…
- Może my też pójdziemy na nocny spacer po pokładzie?
- No i po co? Poza tym masz swojego Szlachtowskiego…
- No ja tak, ale może dla ciebie kogoś wypatrzymy…
- Dla mnie? Nie chcę.
Tekieli i Swayze znaleźli sieci…
- No, módl się teraz Angliku, żebyśmy coś złowili, bo w
przeciwnym razie za kilka dni nas wrzucą nas do gara…
- To ty się módl Laszlo… Ty jesteś kucharzem. Do mnie nic
nie mają, ha ha ha.
- Pewny jesteś? Od jakiegoś czasu wszyscy cię widzą u
mnie. Założę się, że biorą cię za mojego
kuchcika, ha ha ha!
- Nawet nie mów…
Z polski przez ocean spokojny w kierunku zachodnim? chyba ci się z atlantykiem pomieszało
OdpowiedzUsuńOcean był spokojny! Nie Spokojny! Czytać uważnie panie Anonimie!
OdpowiedzUsuń