Kontynent północnoamerykański…
Do obozu Apaczów powrócił jeden ze zwiadowców. Wywołało to
wielkie poruszenie wśród wodzów, którzy chcieli w końcu dowiedzieć co się
dzieje. Zwiadowca został zaproszony do wigwamu w którym czekali wszyscy
wodzowie.
- Mów Czarny Kruku czego się dowiedziałeś – zachęcił go na
wstępie Bizoni Róg wódz Apaczów Lipan.
- Dotarłem do wioski Polomanczów. Są tam tylko kobiety z
dziećmi, starcy, kilku wojowników do ochrony wioski i jedna Blada Twarz.
- Może reszta jest na polowaniu? – zastanawiał się Czerwony
Ogień wódz Paunisów.
- Nie – odparł Czarny Kruk – w drodze powrotnej spotkałem
Szybkiego Borsuka, a on widział Polomanczów, Germanopaczów, Kozakezów i Blade
Twarze w pobliżu naszego obozu…
- Co?! – zawołał zdziwiony Wielki Łoś wódz Apaczów Jicarilla
– ci odszczepieńcy są tak blisko nas?!
- Mało tego – kontynuował zwiadowca – są z nimi też
Komancze…
To ostatnie słowo wywołało wśród wodzów, może nie panikę,
ale jednak mały przestrach…
- Komancze? – odezwał się po dłuższej chwili Cichy Bawół
wódz Apaczów Lipan – co oni robią tutaj na południu? A co z Arapaho? Nasze
przypuszczenia, że udali się w pościg za Kiowami były błędne. Założę się, że
Przyczajony Lis i jego ludzie wpadli w pułapkę.
Rozmowy trwały jeszcze długo, ale wodzowie nie mogli
zdecydować się na jakieś konkretne działania. Gdyby mieli do czynienia tylko z
„odszczepieńcami” i Bladymi Twarzami to pewnie natarliby na nich niemal
natychmiast, ale w stosunku do Komanczów czuli zauważalny respekt.
Tymczasem w sąsiednim obozie…
- Niedobrze – rzekł Jan Pratelicki – Nie udało nam się
wyłapać wszystkich zwiadowców wroga…
- Skąd te przypuszczenia? – zapytał Michał Potylicz.
- Rafał Kobyłecki widział jak do obozu Apaczów powrócił
jeden z nich…
- A co Kobyłecki tam robił?
- Był na zwiadach razem ze Zwinnym Jeleniem Norymbergą,
synem Helmutha.
- Nie wiadomo gdzie był i co widział ten Apacz … - wtrącił
się Jurko.
- Trzeba założyć, że widział wystarczająco wiele – mówił
Pratelicki – oni też mogą wiedzieć o Komanczach…
- Radźmy co robimy – rzekł na to Jurko.
- Trzeba zwiększyć ostrożność – mówił dalej Pratelicki –
wiele będzie zależało od tego co zrobią Apacze…
- Zależy czy wiedzą dokładnie ilu nas jest – powiedział Potylicz
– Nie wiedzą chyba ilu jest z nami Komanczów i tu mamy przewagę.
- Ciężka Ręka przybył! Ma ważne informacje! – wołał biegnąc
w ich kierunku Robert Pachocki.
Chwilę później Germanopacz Ciężka Ręka pojawił się
osobiście…
- Udało mi się ponownie podsłuchać wodzów. Apacze wiedzą o
nas, że jesteśmy w pobliżu, o Komanczach
też. Wiedzą też, że w wiosce nie ma wojowników…
- Czy wiedzą ilu jest z nami Komanczów? – zapytał Potylicz –
Bo to jest teraz najważniejsze…
- Tego nie wiedzą… Długo naradzali się, ale właśnie przez
obecność Komanczów nie wiedzą co mają robić… W końcu odłożyli decyzję do jutra…
Tymczasem Helmuth z kilkoma Germanopaczami powrócił do
wioski Polomanczów. Zaniepokoił go widok pustej wioski…
- Mam nadzieję, że zdołali uciec… - zastanawiał się głośno.
Niemiec krążył po wiosce szukając jakichkolwiek śladów, gołym
okiem dało się zauważyć niedawną obecność Hiszpanów... Na szczęście nigdzie nie
było widać żadnych śladów walki…
- Helmuth! – zawołał w pewnym momencie ktoś z pobliskich
zarośli…
- Dobrze, że cię widzę Kazimierzu Wielki! Mów co się tutaj
stało!
- W porę zdążyliśmy uciec na Górę Niedźwiedzią, ale Hiszpanie krążą w pobliżu i istnieje zagrożenie, że mogą w końcu też tam się skierować.
- W porę zdążyliśmy uciec na Górę Niedźwiedzią, ale Hiszpanie krążą w pobliżu i istnieje zagrożenie, że mogą w końcu też tam się skierować.
- A ty co tutaj robisz?
- Zostałem na wszelki wypadek, jakby ktoś od nas wrócił do
wioski.
- Ilu ich jest?
- Dwustu.
- Idziemy! Każda para rąk może mieć znaczenie, gdyby Hiszpanie
odkryli, gdzie ukryli się nasi. Na szczęście da się tam doskonale bronić nawet
przed liczebniejszym wrogiem.
Gdy byli już niedaleko usłyszeli strzały…
- Prędzej! Śpieszmy się! Tam są nasze rodziny! – krzyknął
wściekle Helmuth i ruszył żwawiej do przodu tak szybko, że pozostali mieli
problemy by za nim nadążyć…
Nie słyszeli już strzałów, czyżby już nieliczni obrońcy nie
żyli, a Hiszpanie rozprawiali się z bezbronnymi kobietami, dziećmi i starcami? Chwilę
później ujrzeli ich, jak wspinali się w kierunku Góry Niedźwiedziej…
- Nie jest źle – pomyślał Niemiec – jeszcze nie dotarli do
naszych, jest nadzieja…
Helmuth postanowił, że ominą atakujących Hiszpanów i wejdą
na górę z drugiej strony i tam wesprą obrońców… Zwłaszcza, że co pewien czas
napastnicy zmuszeni byli zatrzymywać się, bo z góry leciały w ich kierunku
strzały…
- Brać tych dzikusów! – darł się Jose Manuel Bakuleros –
Zabić! Zabić ich!
Helmuth spojrzał na niego wściekle, przez chwilę przeszła mu
przez głowę myśl, że łatwo mógłby go teraz zastrzelić, ale zwyciężył rozsądek.
Nic by mu nie dało zabicie pojedynczego Hiszpana, którego słusznie uznał za
przywódcę, ale sami oddaliby życie, bo wrogów było za dużo, a potem napastnicy
w końcu zdobyliby Górę Niedźwiedzią i zapewne wymordowali obrońców.
Po dwóch godzinach Helmuth ze swoją grupą zameldował się na
górze…
- Dobrze, że jesteś ojcze – powiedział na powitanie Biegnący
Wilk Magdeburg – Hiszpanie są coraz bliżej…
- Mam pomysł! – wypalił nagle Michał Majewski – potrzebuję dwóch
ludzi! Szybko!
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować szlachcic pociągnął za
sobą dwóch Indian…
Hiszpanie faktycznie zbliżali się, położenie obrońców nie
było zbyt ciekawe… Oczywiście mogli się jeszcze bronić, ale prędzej czy później
musieliby ulec przytłaczającej przewadze wroga…
- Co ten Majewski wymyślił? – zastanawiał się Helmuth, ale
tylko przez chwilę, bowiem musiał pomyśleć o zorganizowaniu obrony… Postanowił
zaangażować też kobiety i starszych chłopców… Z dołu dało się słyszeć głośne
krzyki konkwistadora Bakulerosa zagrzewające żołnierzy do zwiększonego wysiłku…
Helmuth nie próżnował, na Hiszpanów posypały się strzały z
łuków i kamienie, ale nie zatrzymywało to w wydatny sposób parciu napastników
ku górze… Niemiec z przerażeniem myślał o tym co się stanie, gdy wedrą się na
górę… Nie było znikąd nadziei… Był zły na polskiego szlachcica, że zabrał mu
dwóch ludzi i poszedł nie wiadomo gdzie… Przydaliby się bardzo…
- Chyba nie uciekli? – powiedział głośno sam do siebie…
Niebawem wyjaśniło się co robił w tym czasie Polak i obaj
Indianie… Niespodziewanie na głowy Hiszpanów zaczęła lać się woda… Wielu z nich
zostało zmiecionych na dół, a że spadli z dużej wysokości ponosili śmierć na
miejscu…
- Suchy Potok! Suchy Potok! – wołali biegnąc Indianie, a za
nimi szedł polski szlachcic…
- Co się stało? – nie mógł się nadziwić Helmuth – Jak to
zrobiliście?
Okazało się, że Majewski ostro pracował w tym czasie,
wspólnie z Indianami zdołał zmienić bieg potoku i skierować go na nowe koryto,
co spowodowało „śmiertelny prysznic” dla wielu Hiszpanów…
- Brawo! Brawo! – wołał Helmuth – Dostałeś Waść indiańskie
imię… Osuszając potok zostałeś bohaterem.
Zgoła odmienne nastroje panowały na dole… Bakuleros był
wściekły, chodził tam i z powrotem, jak
rozjuszony byk… Jego towarzysz, konkwistador Pablo Vincento Magieros szybko
policzył straty… Okazało się, że zginęło 30 Hiszpanów, a 5 było rannych… Tymi
ostatnimi błyskawicznie zajął się włoski medyk Gianluca Faracini. Pomagał mu
inny Włoch, trubadur Camille Steckozini…
- Parszywe dzikusy! – grzmiał Bakuleros – Zabiję ich
wszystkich! Każdego napotkanego dzikiego od razu zabijam!
Jestem pod wrażeniem. Świetny artykuł.
OdpowiedzUsuńCałkiem fajny artykuł.
OdpowiedzUsuń