Nie ma jak kawalerka bez... nałogów :)
1) Powieść przygodowo-historyczna Epopeja polsko-indiańska (w częściach) 2) Inne (m.in. artykuły historyczne) 3) Ciekawostki ****************************** Akcja powieści rozgrywa się w XVI wieku, głównie na terenie Polski i obecnych Stanów Zjednoczonych... Powieść jest umiejscowiona w konkretnym okresie historycznym, wiele elementów jest prawdziwych, ale i wiele jest wymyślonych przez autora. Zapraszam do lektury (wcześniejsze części i inne posty znajdziecie w archiwum)
Moja lista blogów
ZOSTAŃ BOHATEREM POWIEŚCI, OPOWIADANIA itd
-------------- ZOSTAŃ BOHATEREM POWIEŚCI, OPOWIADANIA itd
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Istnieje możliwość napisania powieści, opowiadania itd - gdzie możesz być kim sobie tylko zapragniesz (np. władcą, rycerzem, słynnym podróżnikiem itd), czas i miejsce akcji (dowolne: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość - np. starożytność, średniowiecze, czasy współczesne) - (opcja płatna). Będziesz miał realny wpływ na swojego bohatera - kontakt z autorem. Powieść może być opublikowana np. na tym blogu. Szczegóły do ustalenia - kontakt mailowy: limmberro@op.pl
Polecany post
Historia - Skąd Hitler wziął swastykę?
Swastyka – ogólnie znak ten kojarzy się całemu światu jako symbol nazizmu i zła. Paradoksalnie wcześniej oznaczał całkiem coś innego! Swast...
sobota, 26 grudnia 2015
czwartek, 10 grudnia 2015
Epopeja polsko-indiańska (81)
Statek Nefrete wciąż posuwał się w kierunku zachodnim… Niemiecka
załoga statku nie mogąc się doczekać na jakiekolwiek decyzje kontynuowała po
prostu rejs w tym kierunku…
- Ach ci Polacy… - narzekał kapitan Klaus Rodenthaler – Sami
nie wiedzą czego chcą… Aż się dziwię, że ten ich kraj jeszcze istnieje…
Tymczasem w kajucie Macudowskiego Wojciech Kaliski bił się z
myślami co zrobić…
- Do diabła! – mówił sam do siebie – Jeszcze nigdy nikogo
nie zabiłem!
- Oszczędź! – mamrotał niezrozumiale zakneblowany
Macudowski.
Kaliski wyjął mu knebel i od razu syknął:
- Jak zaczniesz krzyczeć to od razu poderżnę ci gardło!
Groźba podziałała nadzwyczaj skutecznie…
- Oszczędź Wojtusiu!
Oszczędź! – mówił niemal szeptem Macudowski – A cię ozłocę! Oddam ci
wszystko co zechcesz!
- Tak…? Jak tylko cię
uwolnię to każesz mnie uwięzić, a potem zabić!
- Nie, nie… Czy ja cię kiedyś okłamałem?
- Prawie zawsze!
- No jak możesz tak mówić?
- Nie płacisz mi draniu od początku! Poza tym jesteś mi
winny za transporty zboża do magazynu Martina Schyldera, który przejąłeś! A
jeszcze okradłeś moich rodziców!
- Wszystko ci oddam, obiecuję!
- Nie wierzę ci! Poza tym jak cię zabiję to i tak wszystko
co masz będzie moje!
- Mylisz się! Nie wszystko! Mam wiele dóbr w Polsce i
Prusach, jak je przejmiesz?
- Nie jestem pazerny! Starczy mi to co masz w kajucie!
Kaliski ponownie zakneblował więźnia i wziął się za
przeszukiwanie kajuty… Czynności te przerwało nagłe pukanie do drzwi… Kaliski
zastygł… Po chwili zdecydował się jednak by je otworzyć…
- Zabiłeś go już? – dopytywała się Niemka Anna Von Stollar.
- Jeszcze nie…
- Zrób to! Bądź mężczyzną!
- Na razie go torturuję, nie może drań odejść tak po prostu…
- kłamał Kaliski.
- Pomóc ci?
- Nie! Poradzę sobie! Nie przeszkadzaj.
- Dobrze. Nie spodziewałam się, że jesteś aż taki okrutny.
Zaimponowałeś mi! Czy ma jeszcze oczy?
- Yyy…? Nie
przeszkadzaj!
- Przyjdę później.
Kaliski był blady jak ściana… Macudowski zakneblowany wił
się jak wąż wyraźnie go nawołując…
- Czego znowu?
- Nie zabijaj!
- To już wiem, coś jeszcze?
- Wojtusiu oszczędź! Mam propozycję!
- Tak?
- Oddam ci wszystko co jestem ci winien. Potrójnie! A po
powrocie do Polski zapiszę ci dwie kamienice w Gdańsku i dołożę ten skład co
należał do Schyldera!
Kaliski zaczął przeliczać w głowie… Oferta była naprawdę
atrakcyjna, z miejsca stałby się bardzo bogatym człowiekiem…
- Nie ufam ci draniu!
- Wojtusiu przysięgam!
Kaliski nie wiedział co ma zrobić, po chwili ponownie
zakneblował więźnia… Następnie zaczął przeszukiwać kajutę… Szybko znalazł złoto
i kosztowności… Wtem ponownie rozległo się stukanie do drzwi…
- Znowu pewnie ta Von Stollar! – złościł się, ale po chwili
otworzył…
Tym razem jednak nie była to Niemka, lecz Ukrainka Rusłana
Kramerko…
- O co chodzi?
- Chcę rozmawiać z Macudowskim!
- To niemożliwe! Chory jest!
- Mam pomóc? Potrafię uzdrawiać…
- Nie. Wszystko jest pod kontrolą. On sobie nie życzy
nikogo! Śpi teraz!
- Niemiecki kapitan domaga się decyzji odnośnie kierunku
żeglugi!
- No i? Ty jesteś wiedźmą i miałaś to określić za pomocą
swoich mocy!
- Macudowski chciał przy tym być…
- Teraz nie może! Działaj sama, a potem przyjdź i mi
powiedz!
- Jak chcesz…
Kaliski wrócił do kajuty, nie zważając już na nieme
nawoływania Macudowskiego po prostu położył się obok niego i … zasnął. Nadmiar
emocji spowodował wielkie zmęczenie…
Tymczasem w innej kajucie Agnieszka Krzemieńska rozmawiała z
Włoszką Rodaccio… Może nie do końca była to rozmowa, bo jedna mówiła po polsku
i trochę po włosku, druga zaś po włosku, ale jak to dwie kobiety w miarę się
dogadały…
- Szkoda mi trochę tego zbira Chochoła…
Rodaccio niewiele rozumiała, ale nadrabiała uśmiechem…
- Ja to w ogóle szczęścia w życiu nie mam – narzekała Krzemieńska
– Rodzice chcieli mnie wydać za starego dziada, który zabił moją pierwszą
miłość…
Rodaccio kiwała głową wciąż się uśmiechając. W końcu Włoszka
niespodziewanie przytuliła się
Krzemieńskiej…
- Tylko ty mnie rozumiesz moja mała Evellino…
Krzemieńska wzruszyła się bardzo, z jej oczu poleciały łzy…
Po chwili obie płakały…
- Idę do tej Ukrainki! Niech mi powróży! Chcę wiedzieć czy
znajdę jeszcze miłość w życiu!
Rodaccio najwidoczniej wyczuła sytuację i wzięła rękę
Krzemieńskiej…
- Co robisz?
Chwilę później Włoszka zraniła delikatnie nożem dłoń
przyjaciółki… Polała się krew…
- ? Aha, rozumiem! Ty chcesz mi powróżyć?
Rodaccio skinęła głową, a następnie rozmazała krew po
całej dłoni i zaczęła się wnikliwie
przyglądać… Następnie wyciągnęła jakieś zawiniątko i wysypała na ranę szary
proszek…
- Nawet nie chcę wiedzieć co to jest… - dziwiła się
Krzemieńska.
Włoszka długo nie odrywała wzroku od dłoni… W pewnym
momencie aż odskoczyła i zaczęła płakać…
- Co zobaczyłaś? Mów! Wszystko zniosę!
- Zakochasz się w księdzu!
- ? Tego mi jeszcze brakowało…! Jesteś tego pewna?
- Tak!
Zmierzchało już… Wieść o tajemniczej chorobie Macudowskiego
rozeszła się po statku… Ukrainka Rusłana oznajmiła wszystkim, że należy płynąć
na zachód… Zbir Zębiszon postanowił czuwać pod kajutą swojego pana… Był
wyraźnie zaniepokojony całą tą sytuacją…
Koło północy na pokładzie pojawiła się Paulina Połniakowska…
Zbudził ją koszmarny sen, w którym zobaczyła swojego męża Krzysztofa
uginającego się pod batem Hiszpanów…
- Gdzie on się włóczy? – mówiła sama do siebie – Czy wciąż żyje?
Połniakowska długo patrzyła w dal, przed oczami zaczęły się
jej ukazywać różne obrazy… Czasami to już nie wiedziała czy to sen czy jej
wyobraźnia…
- Odnajdę cię mężu! Choćbym cię miała szukać całe życie!
Nagle poczuła, że ktoś zaczyna ją obłapiać… Próbowała się
uwolnić, ale uścisk był zbyt silny… Próbowała krzyczeć, ale napastnik zasłonił
jej usta ręką… W pewnym momencie poczuła, jak rozrywa jej ubranie… Wezbrała się
w sobie chcąc za wszelką cenę oswobodzić się, ale nie miała na tyle siły…
Postanowiła jednak, że nie ulegnie i nagle ugryzła go w rękę …
- Do diabła! – wrzasnął napastnik po niemiecku i na chwilę
puścił kobietę…
- Ratunku! – krzyczała Połniakowska – Pomocy!
Napastnikiem okazał się niemiecki marynarz Rudolf… Chwilę
później znów pochwycił Połniakowską i zaczął ją odzierać z resztek szat…
- Zostaw ją rozpustniku! – zawołała Monisława Maciejewska,
która przybyła z pomocą przyjaciółce.
Niemiec nie zamierzał się zatrzymywać… Monisława widząc to
bez żadnych skrupułów strzeliła do niego z łuku, a że była prawdziwą mistrzynią
trafiła tam gdzie chciała czyli w prawy bark… Marynarz wpadł w zwierzęcy szał,
puścił Połniakowską i z niesłychaną wściekłością rzucił się na Monisławę… Ta
jednak zachowała zimną krew i kolejną strzałą przebiła mu serce… Niemiec padł
martwy, a obie kobiety wspólnie wyrzuciły go za burtę…
- Uciekajmy… W końcu jesteśmy tu nielegalnie! – zarządziła Monisława.
- Dzięki przyjaciółko!
Kobiety znikły pod pokładem… Kilka osób przyciągniętych hałasem
wyszło na pokład, ale nie zauważając nic podejrzanego powróciło do snu…
Tymczasem kobiety były już bezpieczne w spiżarni…
- Gdzie byłyście? – zapytała zaspana Renata Jarczykowska.
- A… Dużo by opowiadać… - odparła rozdygotana jeszcze
Połniakowska.
- Śpij, opowiemy ci rano… - dodała spokojnym głosem
Maciejewska.
- Nie wiem jak ci dziękować Monisławo! – wyszeptała Połniakowska
– Gdyby nie ty ten lubieżny Niemiec zgwałciłby mnie niechybnie!
- Od tego są przyjaciółki – rzekła skromnie Maciejewska.
- Pięknie wyglądałaś z tym napiętym łukiem! Niczym grecka Atena!
O świcie zbir Dziobak zauważył ślady krwi…
- Co tu się do diabła stało?
Nagle na pokładzie pojawił się Rosjanin Ivan Zbereznikov. Biegał
nago i głośno wołał w stronę słońca:
- Eeee! Eeee!
Dziobak patrzył i nie wierzył…
- A temu co znowu? Ta krew to chyba nie twoja?
- Eeee! – rozdarł się Rosjanin i popędził w przeciwną stronę
statku…
Tymczasem w kajucie Macudowskiego…
- Wyspałem się przednio! – mówił sam do siebie Kaliski –
Teraz mogę na wszystko inaczej spojrzeć!
Macudowski leżał obok niego związany i zakneblowany …
- Nie zabiję cię! – oświadczył nagle Kaliski, po czym go oswobodził
– Napiszesz pismo!
- Dobrze Wojtusiu, zrobię wszystko co zechcesz!
Kaliski podyktował treść pisma, w którym Macudowski
zapewniał mu nietykalność, przekazał określoną ilość złota i zapisał dwie
kamienice oraz skład Martina Schyldera.
Macudowski podpisał pismo, gdy nagle drzwi kajuty otwarły
się i do środka wtargnęli zbirzy Dziobak i Zębiszon…
- Brać go! – zawołał Macudowski – To zdrajca!
Zbirzy natychmiast pochwycili Kaliskiego…
- No i co teraz Wojtusiu? – śmiał mu się w twarz Macudowski –
Zamknąć go i pilnować! Później zdecyduję co z nim zrobię!
Zbirzy wyprowadzili Kaliskiego…
- Wiedziałem, że tak będzie! Znów mnie oszukał! – narzekał
pojmany.
- Mówiłam ci, żebyś był mężczyzną! – syknęła doń wściekle Von Stollar, gdy ją mijali po drodze.
Macudowski podarł pismo i wyszedł z kajuty…
Tymczasem Krzemieńska nie mogła wciąż dojść do siebie po
wróżbie Rodaccio…
- Co ja pocznę nieszczęsna? Jaki ksiądz? Taka miłość to
tylko problemy… Rzucę się chyba do morza!
Skierowała się w ustronne miejsce, z mocnym postanowieniem
by naprawdę ze sobą skończyć… Usiadła na chwilę przy łodzi ratunkowej i zamarła…
W łodzi leżało ciało całe we krwi… Nie wiedziała co począć, w końcu pochyliła
się nad tajemniczą postacią… Po dłuższej chwili wyczuła słabo bijące serce…
- Żyje! – powiedziała cicho.
Tajemnicza postać była mężczyzną… Ubytek krwi z wielu ran
spowodował utratę nieprzytomności…
- Trzeba go ratować!
Nie wiadomo skąd obok pojawiła się Rodaccio.
- Bierzemy go do naszej kajuty! Trzeba go opatrzeć...
Kobiety niepostrzeżenie przetransportowały rannego… Okazało
się, że miał wiele ran pchanych, ale żył… Mijały godziny, ale nieznajomy wciąż
nie odzyskiwał przytomności…
- Będzie żył – uspokajała Włoszka Krzemieńską – Dobrze, że
go jednak znalazłaś, bo wkrótce umarłby z utraty krwi…
- Ciekawe kto to jest?
- Wygląda na południowca… Przeglądnijmy mu kieszenie może to
da jakąś odpowiedź…
- No wiesz…
- To dla dobra sprawy…
Nieznajomy nie miał za wiele przy sobie co by mogło pomóc w jego
identyfikacji… Poza złotym medalikiem z wyrytym napisem „Simon”…
- To pewnie jego imię lub nazwisko…
- Więcej dowiemy się jak odzyska przytomność…
Tymczasem Macudowski biegał wściekły po pokładzie…
- Zębiszon! Jak mogłeś do tego dopuścić?!
- Yyy… Mówił, że jesteś chory i nikogo nie chcesz widzieć! –
bełkotał niezrozumiale zbir.
- Nigdy więcej ma do czegoś takiego nie dojść! Żądam pełnej
ochrony!
- Rozkaz!
- Co z nim każesz zrobić? – dopytywał się zbir Chwaścior.
- Jeszcze nie wiem! Ale marny jego los! Nie wiadomo czy
działał w pojedynkę?!
- ???
- Od tej chwili przed moją kajutą ma być cały czas dwóch
wartowników!
- Rozkaz!
- A czy działał sam? Są odpowiednie sposoby na wydobycie z
niego takich informacji! Kto umie torturować?
Nastała cisza…
- Dziobak! Ty masz to z niego wydobyć!
- Ja?
- Tak! Masz czas do wieczora!
W między czasie zbliżył się niemiecki kapitan statku …
- Chciałbym zgłosić zaginięcie marynarza Rudolfa…
- Zaginął? – roześmiał się Macudowski – Albo jest gdzieś na
statku, albo poza… Ha ha ha. Pewnie spił się i leży gdzieś pod pokładem…
Dziobak przypomniał sobie krew na pokładzie, ale ugryzł się
w język…
- Mam co robić… - pomyślał – Znając Macudowskiego zleci mi
także szukanie Niemca…
Rozmowie przysłuchiwał się uważnie kniaź Sławomir Wigurko…
- Ciekawi mnie dlaczego ten Kaliski go więził – snuł podejrzenia
w myślach – Tak bez powodu? Niemożliwe! Coś tu jest nie tak… Ale wdepnąłem w
bagno!
Atmosfera na „Nefretete” stała się delikatnie ujmując dosyć
nerwowa… Tymczasem Czeszka Sabina Sviderkova obserwowała z ukrycia, jak jej
rodaczka Dominika Guzikova spaceruje ze szlachcicem Sebastianem Sokolińskim…
- Wyrzuć takiego drzwiami to oknem wejdzie… Nie wiadomo
kiedy te gołąbeczki się umówiły na ten spacer… - śmiała się sama do siebie.
wtorek, 8 grudnia 2015
sobota, 5 grudnia 2015
Jaka Laponia? Azja Mniejsza!
Protoplastą dzisiejszego Świętego Mikołaja był biskup Miry
żyjący w Azji Mniejszej (dzisiejsza Turcja), w IV wieku. Skąd więc ta fińska Laponia?
W XIX wieku zaczęła kształtować się tradycja w której postać świętego skojarzono
z wręczaniem prezentów. Potem dodano pojazd z reniferami i już dzisiaj każde
dziecko wie, że rodzinne strony Świętego Mikołaja to Laponia, a nie zachodnie
wybrzeże Turcji. Z czasem postać ta
zdobyła ogólnoświatową sławę stając się jedną z najbardziej popularniejszych w
kulturze euro-amerykańskiej, prawdziwą gwiazdą bez której trudno sobie w
dzisiejszych czasach wyobrazić święta Bożego Narodzenia…
Święta Bożego Narodzenia już dawno przestały być tradycją
wyłącznie religijną, w wielu społeczeństwach ich religijne znaczenie zeszło na
drugi plan, stając się świętami typowo rodzinnymi… Kraina radosnych emocji,
zabawy i beztroski, a przede wszystkim oczekiwanie na gwiazdkowe prezenty…
Dziki konsumpcjonizm zawdzięczamy głównie specjalistom od marketingu…
Dla nich nie ma żadnych świętości… Święty Mikołaj ma po prostu pomóc w
realizacji celów sprzedaży… Taki już mamy teraz świat… Postać świętego stała
się bardziej bajkowa niż religijna, o wiele bardziej spokrewniona z Królewną
Śnieżką czy Czerwonym Kapturkiem niż z chrześcijaństwem…
Co z tą Laponią? Święta Bożego Narodzenia w kulturze Zachodu
kojarzone są z zimą, a przede wszystkim ze śniegiem… Stąd ciepła Turcja
kompletnie nie pasuje… Laponia jest umiejscowiona daleko na północy, śniegu z
reguły masa, więc pewnie dlatego… Sama siedziba Świętego Mikołaja jednak nawet
w tej Laponii się zmieniała… Pierwotnie było to wzgórze Korvatunturi w narodowym
parku im. Urho Kekkonena, jednak w latach 1939/1940 trwała wojna fińsko-radziecka i ZSRR przejął część
terytorium Finlandii… Siedziba świętego znalazła się zbyt blisko granicy z
Sowietami… Nastąpiło przesunięcie siedziby o 200 km na północny-wschód do
Rovaniemi…
piątek, 23 października 2015
sobota, 26 września 2015
Historia - Dzieci na H
Joseph Goebbels był tak oddany Adolfowi Hitlerowi, że wszystkim swoim dzieciom dał imiona zaczynające się na literę H - na cześć wodza III Rzeszy:
- Helga
- Hildegarda
- Helmut
- Hedwiga
- Holdine
- Heidrun
- Helga
- Hildegarda
- Helmut
- Hedwiga
- Holdine
- Heidrun
Joseph Goebbels
piątek, 11 września 2015
Historia - Rodzice Adolfa Hitlera
Wodza III Rzeszy Adolfa Hitlera znają wszyscy... Niewiele jednak wiemy o jego rodzicach... Czy byli do niego podobni fizycznie? Zdjęcia poniżej...
Alois Schicklgruber (Hitler)
Klara Schicklgruber (Hitler, z domu Polzl)
Ojciec Adolfa był urzędnikiem celnym. Cierpiał na kompleks niższości z powodu bycia nieślubnym dzieckiem. Nie dbał o ciepło rodzinne, zdarzało się, że bił Adolfa.
Matka Klara była trzecią żona Aloisa, co ciekawe - była służącą w jego domu, gdy ten był jeszcze z pierwszą żoną. Dodatkowo była jego dość bliską krewną (dziad Klary był najprawdopodobniej bratem ojca Aloisa), dlatego by doszło do ich ślubu potrzebna była dyspensa ze strony Kościoła. Małżeństwo nie było udane, Alois był surowym mężem.
Adolf stracił ojca w wieku 13 lat (płyn w jamie opłucnej), a matkę kilka lat później (rak). Fakt, że przyszły dyktator został sierotą w tak młodym wieku z pewnością musiał odegrać istotną rolę w jego przyszłym życiu...
Alois Schicklgruber (Hitler)
Klara Schicklgruber (Hitler, z domu Polzl)
Matka Klara była trzecią żona Aloisa, co ciekawe - była służącą w jego domu, gdy ten był jeszcze z pierwszą żoną. Dodatkowo była jego dość bliską krewną (dziad Klary był najprawdopodobniej bratem ojca Aloisa), dlatego by doszło do ich ślubu potrzebna była dyspensa ze strony Kościoła. Małżeństwo nie było udane, Alois był surowym mężem.
Adolf stracił ojca w wieku 13 lat (płyn w jamie opłucnej), a matkę kilka lat później (rak). Fakt, że przyszły dyktator został sierotą w tak młodym wieku z pewnością musiał odegrać istotną rolę w jego przyszłym życiu...
Etykiety:
Alois Hitler,
Alois Schicklgruber,
III Rzesza,
kim byli rodzice Hitlera,
Klara Hitler,
Klara Polzl,
rodzice Adolfa Hitlera
wtorek, 1 września 2015
Epopeja polsko-indiańska (80)
(powiązane z częścią 74)
Hamburg… Statek „Nefretete” wciąż był w porcie…
- Idę z Zębiszonem do miasta – oznajmił rano Macudowski – Jeżeli uda mi się
załatwić wszystkie sprawy to w samo południe ruszamy w dalszą drogę! Nie
zamierzam na nikogo czekać! Przekaż to wszystkim Kaliski!
- Dobrze – odparł głośno Wojciech Kaliski, a pod nosem dodał
– połam sobie nogi oszuście…
- Co tam mamroczesz pod nosem Wojtusiu? – zainteresował się
Macudowski.
- Nic nic…
Kaliski był wściekły, Macudowski nie płacił mu od początku,
zawsze znajdując wytłumaczenia takiej
decyzji… Nie przekonywało to w żaden sposób, ale Kaliski nie wiedział co ma
dalej z tym zrobić… Wściekłość narastała, kwestią czasu było tylko kiedy przebierze
się miarka…
Po wczorajszym wypadzie na miasto większość jeszcze smacznie
spała w swoich kajutach… Tylko nieliczni krzątali się zaspani po pokładzie…
- Stajenny! – darł się szlachcic Sebastian Sokoliński –
Gdzie on się podział? Konie trzeba napoić! Jak go dostanę w swoje ręce to skórę
wygarbuję!
- Już jestem! – pojawił się nagle Bomblicek.
- Gdzie byłeś gamoniu? Zresztą nieważne! Konie idź poić!
- Dobrze, dobrze.
- Biegiem!
Minęło kilka godzin, coraz więcej ludzi zaczęło krzątać się
po pokładzie…
- O! – zawołał zbir Chochoł na widok zbira Jamroza – Jest nasza
wczorajsza gwiazda! Ha ha ha!
- Ale o co chodzi? – zdziwił się Jamróz.
- Hi hi! – śmiał się zbir Dziobak – On nic nie pamięta, hi
hi!
- ?
Chochoł opowiedział całe wczorajsze zdarzenie…
- Nie pamiętam… Ale dziękuję wam przyjaciele, że mnie
uratowaliście z takich opresji… Ale jestem głodny, chodźmy coś przekąsić…
Cała trójka udała się w stronę kuchni…
- Gdzie?! – warknęła stojąca w wejściu Sabina Sviderkova.
- Jak to gdzie? – zdziwił się Dziobak – Głodni jesteśmy!
- Jeszcze nieczynne! – wtrąciła się druga czeska kucharka
Dominika Guzikova.
- To sami się obsłużymy! – zawołał dziarsko Jamróz.
Obie kucharki wyciągnęły wałki i odważnie przyglądały się
śmiałkom…
- Tak? – uśmiechała się figlarnie Sviderkova machając wesoło
wałkiem.
- Chodźmy lepiej na miasto – zaproponował Dziobak – A co
dzisiaj będzie na obiad?
- Knedliki! – odparła Guzikova.
- A co to jest? – zdziwił się Jamróz.
- Takie czeskie smakołyki…
Kwadrans później cała trójka siedziała w portowej tawernie…
- Co za czasy nastały panowie – narzekał Chochoł – że jakieś
Czeszki rządzą na naszym statku!
- Bez łaski! – grzmiał Jamróz – Tutaj zaraz dostaniemy pyszne smażone rybki!
- Bez łaski! – grzmiał Jamróz – Tutaj zaraz dostaniemy pyszne smażone rybki!
- Dobrze prawisz Jamrozie! – śmiał się Dziobak.
Wkrótce cała trójka otrzymała posiłek, w między czasie z
drugiego pomieszczenia zaczęła rozbrzmiewać muzyka i śpiew… Klimat zrobił się
dziwnie swojski…
- Tyż mene pidmanuła,
Tyż mene pidweła,
Tyż mene mołodoho
Z uma-rozumum zweła
Tyż mene pidweła,
Tyż mene mołodoho
Z uma-rozumum zweła
Jamróz nie wytrzymał i
poszedł zobaczyć co to za Kozak czy inny Rusin śpiewa w niemieckiej tawernie …
Okazało się, że śpiewał wysoki wąsacz, który wyglądał jakby przed chwilą był na
stepach… Towarzyszył mu mężczyzna odmiennie ubrany, po zachodniemu... Wąsacz
wypił szklankę wina jednym łykiem i rozpoczął kolejną pieśń…
- Szczedryk szczedryk,
szedriwoczka,
pryłetiła łastiwoczka,
stała sobi szczebetaty,
hospodaria wykłykaty:
“Wyjdy, wyjdy, hospodariu,
podywysia na koszaru,
tam oweczky pokotyłyś,
a jahnyczky narodyłyś.
W tebe towar weś choroszyj,
budesz maty mirku hroszej,
W tebe towar weś choroszyj,
budesz maty mirku hroszej,
chocz ne hroszej, to połowa:
w tebe żinka czornobrowa.”
Szedrik szedrik, szedriwoczka,
pryłetiła łastiwoczka.
pryłetiła łastiwoczka,
stała sobi szczebetaty,
hospodaria wykłykaty:
“Wyjdy, wyjdy, hospodariu,
podywysia na koszaru,
tam oweczky pokotyłyś,
a jahnyczky narodyłyś.
W tebe towar weś choroszyj,
budesz maty mirku hroszej,
W tebe towar weś choroszyj,
budesz maty mirku hroszej,
chocz ne hroszej, to połowa:
w tebe żinka czornobrowa.”
Szedrik szedrik, szedriwoczka,
pryłetiła łastiwoczka.
- Ej! – nie wytrzymał
Jamróz wykorzystując fakt, że wąsacz zakończył pieśń – Coś za jeden?
- A ty coś za jeden? –
zaripostował wezwany.
- Ja pierwszy zapytałem…
- Jam kniaź Sławomir
Wigurko! A ten tu – ręką pokazał na leżącego na stole – to mój holenderski
przyjaciel Martin Van Coolers!
- Co tu robicie?
- Ot i pytanie! Holender
to tu chyba mieszka w Hamburgu, a ja przybyłem w te strony, bo…
- Bo?
- Ukraina za mała dla
mnie! Ha ha ha!
Od słowa do słowa
skończyło się na tym, że kniaź i zbirzy znaleźli się przy jednym stole…
- A zaśpiewaj kniaziu
jeszcze co! – zachęcał Wigurkę Chochoł.
- Hej, tam gdzieś z nad czarnej wody
Wsiada na koń kozak młody.
Czule żegna się z dziewczyną,
Jeszcze czulej z Ukrainą…
Wsiada na koń kozak młody.
Czule żegna się z dziewczyną,
Jeszcze czulej z Ukrainą…
- Hej hej! –
wołali wesoło zbirzy.
- Wiele dziewcząt jest na świecie,
Lecz najwięcej w Ukrainie.
Tam me serce pozostało,
Przy kochanej mej dziewczynie…
Lecz najwięcej w Ukrainie.
Tam me serce pozostało,
Przy kochanej mej dziewczynie…
Czas mijał szybko, Wigurko śpiewał kolejne
pieśni, wino lało się strumieniami… Niespodziewanie w tawernie pojawił się inny
zbir Chwaścior…
- Panowie! Czas wracać! Za godzinę odpływamy!
- Miło mi było poznać tak zacnych jegomości… - powiedział
na pożegnanie kniaź Wigurko.
- Jakie pożegnanie? Idziesz z nami kniaziu! –
zawołał Jamróz.
- A Holender?
- Jego też bierzemy! – zagalopował się Dziobak.
- No dobra…
Tymczasem na statku okazało się, że nie wszyscy
wrócili z wczorajszej wyprawy… Brakowało Włocha Mario Gibbencione, kronikarzy
Czerkaszenki i Dariusza Grzybowskiego – podobno załatwili sobie posadę w
miejskim ratuszu – szlachcica Krystiana Szałajdowskiego i Czeszki Evy Janikovej…
- Mówiłem, że nie będziemy na nikogo czekać! –
grzmiał Macudowski - Co ze zbirami?
- Chwaścior po nich poszedł – wyjaśnił szlachcic
Sokoliński.
- Na nich poczekam, ale niech się śpieszą!
W kuchni trwały przygotowania do obiadu…
- Udały się nam te knedliki dzisiaj! – cieszyła
się Guzikova.
- Ano udały! – odparła z uśmiechem Sviderkova –
Pst! Nic nie mów!
- Co się stało?
- Coś usłyszałam…
Sviderkova zaczęła powoli zbliżać się do
spiżarni…
- Kim jesteście?! – zawołała nagle na widok
trzech kobiet.
- Proszę! – zawołała jedna z nich – Nie wydawajcie
nas!
Sviderkovej żal się zrobiło dziewczyny…
- No dobrze, ale kim jesteście i co robicie w
naszej spiżarni?
- To długa historia…
- Domyślam się, ale chętnie posłucham…
- Sabinko! – wtrąciła się Guzikova – Już czas
wydawać knedliki! Ludzie zaczynają wchodzić na salę!
- No cóż… Siedźcie tutaj cichutko, a jak skończymy
wydawać posiłki to wtedy wszystko opowiecie, dobrze?
- Dobrze.
- Potem was też poczęstujemy knedlikami, bo
pewnie głodne jesteście…
- Dziękujemy.
Trzy kobiety w spiżarni… Były to Paulina
Połniakowska, Monisława Maciejewska i Renata Jarczykowska…
- Zwariowałaś? – syknęła oburzona Guzikova – Co
ty wyprawiasz? Trzeba je szybko wydać Macudowskiemu!
- Nie. Mam dobre serce… Żal mi ich… Ciekawość
mnie zżera co ich skłoniło do tego, żeby dostać się na nasz statek… To pewnie
miłość…
- Jak miłość to rozumiem. Idziemy wydawać
knedliki, a potem nam wszystko opowiedzą!
Gdy już wszyscy byli najedzeni Czeszki wróciły
do kobiet…
- Najpierw też zjedzcie, a potem opowiadajcie! –
zarządziła Sviderkova.
Kobiety były bardzo głodne…
- Dominika! Przynieś jeszcze! Niech sobie
biedactwa pojedzą – litowała się Sviderkova.
Po jakimś czasie Połniakowska rozpoczęła
opowieść…
- Jakiś czas temu z Polski ruszyła wyprawa… W
sumie to nie wiem dokąd… Wszystko było trzymane w strasznej tajemnicy… W
wyprawie tej uczestniczył mąż mój – Krzysztof. Do tej pory nie mogę sobie
darować, że zgodziłam się na to… To znaczy nie chciałam się zgodzić, ale on i
tak nie słuchał! Czekałam, czekałam i żadnych wieści! W końcu ruszyłam do
Gdańska, bo z tego miasta wyruszyła wyprawa pod dowództwem Michała Potylicza…
Spóźniłam się, bo dzień wcześniej wyruszyła druga wyprawa, którą dowodził
pułkownik Jerzy Doniecki… Gdy już miałam wracać bezradna do domu dowiedziałam
się, że Macudowski planuje ruszyć za nimi… Postanowiłam załapać się na jego
statek, ale nie chciałam jednak ruszać sama, a miały do mnie dojechać dwie –
obecne tutaj – przyjaciółki… Wyjechałam im naprzeciw, ale spotkała mnie niemiła
przygoda przez którą znowu się spóźniłam! Postanowiłam nie dawać za wygraną i
już z przyjaciółkami wsiadłyśmy na inny statek płynący do Hamburga… Liczyłyśmy,
że dogonimy „Nefretete”!
- Czegoś tu nie rozumiem – wtrąciła się
Guzikova.
- Tak?
- Rozumiem miłość pchającą cię do poszukiwań
męża, ale te dwie kobiety to tu po co? Ich mężowie brali udział w tej samej
wyprawie?
- Nasi mężowie Bóg raczy wiedzieć gdzie są… -
westchnęła smutno Maciejewska.
- Najstarsi Kozacy nie pamiętają kiedy domy rodzinne
zostawili… - dodała z żalem Jarczykowska.
- Mężowie moich przyjaciółek od lat w wojsku…
Strzegą granic Rzeczpospolitej, a to przed Tatarami, a to… przed wszystkimi… -
wyjaśniała Połniakowska.
- Prawda jest taka, że… - ożywiła się
Maciejewska – pasuje im takie życie! Dlatego postanowiłyśmy z Renatą, że my też
z domu się ruszymy i będziemy towarzyszyć Paulinie!
- Pierwsze trzy lata płakałyśmy! – kontynuowała
Jarczykowska – Nasi mężowie pojawiali się w domostwach raz, może dwa razy w
roku… Ale teraz postanowiłyśmy, że nie będziemy marnowały życia czekając na
naszych mężczyzn! Od dwóch lat doskonalimy się w walce, umiemy władać szablą
nie gorzej od wielu mężczyzn, strzelamy wybornie z łuków! Monisława jest w tym
prawdziwą mistrzynią!
- Pomożemy wam! – powiedziała Sviderkova –
Prawda Dominisiu?
- Tak!
W między czasie zbirzy wrócili na statek…
- Kogo mi tutaj prowadzicie? – zapytał
zdziwiony Macudowski.
- Wielkiego kniazia Sławomira Wigurkę i
Latającego Holendra! – odpowiedział śmiejąc się zbir Dziobak.
- Wielkiego? – zdziwił się mówiąc pod nosem
Wigurko.
- Biorę ich na służbę! – podjął błyskawiczną
decyzję Macudowski, był bowiem świadom, że kilka osób z załogi mu odpadło, a
pojawiła się szansa na uzupełnienie składu.
- Nikt tak ładnie się śpiewa jak Wigurko! –
reklamował kniazia Jamróz.
- A ten drugi coś niemrawy…
- Pijany! – śmiał się Chochoł – Jak wytrzeźwieje
to będzie brykał, że ho ho!
- Odpływamy za kwadrans! – zarządził Macudowski.
Minęło pół godziny…
- Do stu diabłów! – darł się Macudowski z
kajuty – Mieliśmy dawno wypłynąć! Co do licha?
- Nie da rady… - odparł zbir Zębiszon.
- Jak nie da rady? Co nie da rady?
- Sam zobacz…
Macudowski wyszedł z kajuty i aż przyklęknął z
wrażenia… W porcie znajdowało się kilkuset Niemców i wszyscy mieli wycelowane
lufy w kierunku „Nefretete”…
- Co się stało do stu piorunów? – klął Macudowski.
- Idzie do nas dwóch Niemców… - wyjaśnił zbir
Chwaścior.
- Słucham. O co chodzi? Żądam wyjaśnień! –
denerwował się Macudowski.
- Jestem kapitan Wilhelm Bintermeier –
przedstawił się najpierw Niemiec – Wczoraj kilku członków pańskiej załogi
obraziło hrabinę Brunhildę Von Kunickbreitner! Żądamy wydania największego
prowodyra! O tego! – wrzasnął Niemiec i wskazał na zbira Chochoła.
- A jeśli nie? – odparł zawadiacko Macudowski.
- Zatopimy ten statek! – krzyknął Niemiec i
wskazał na armaty w porcie.
Macudowski był przerażony, zdawał sobie sprawę,
że nie mają żadnych szans w tym starciu…
- Weźmiecie go i będziemy mogli odpłynąć? –
zapytał szeptem Niemca.
- Tak!
- Bierzcie go! – powiedział już na cały głos.
- Nie! – rozdarł się Chochoł – Dlaczego?
- Narozrabiałeś wczoraj tak? – syknął Macudowski
– To teraz pokutuj!
- Nie oddamy Chochoła! – zawołali zbirzy – Nie oddamy
Chochoła!
- Nie macie wyjścia! – tłumaczył Macudowski –
Spójrzcie na te armaty! Podziurawią nas jak sito!
- Sam pójdę! – zawołał Chochoł – Nie chcę
żebyście wszyscy zginęli za mnie…
Chochoł wyszedł na środek podkładu…
- Żegnajcie!
Zbir został pochwycony przez Niemców i po
chwili był już na lądzie… Obrócił się jeszcze – mimo asysty przytrzymujących go
Niemców – rzucił ostatnie spojrzenie na statek i na swoich towarzyszy… Chwilę
później zobaczył niemieckiego babochłopa – tego samego, z którym bił się
wczoraj wieczór…
- A! To znowu ty!
W tym samym momencie zarobił solidnego
sierpowego w twarz, aż się skulił…
- Tak to ja!
Po chwili Niemcy zaczęli go kopać, a jeden z
oficerów głośno wrzeszczał…
- Więcej szacunku! To jest pani hrabina!
Smutek panował na pokładzie „Nefretete”… Wielu
odwracało wzrok by nie widzieć tego co Niemcy robią z Chochołem…
- Ruszamy! Już czas! – zakomunikował Macudowski
jak gdyby nic się nie stało…
- O! Widzisz Rodaccio! – skwitowała całą
sytuację Agnieszka Krzemieńska vel Angielka Agnes Flint – Problem własności
kajuty sam się rozwiązał…Posiedź sobie teraz tu sama, a ja coś załatwię i zaraz
wrócę…
Krzemieńska wyszła z kajuty…
- No i co teraz sierściuchu?! – powiedziała do
chomika Sebka (ulubiony zwierzak Chochoła) – Szukaj pana! – zawołała rzucając
chomikiem w kierunku lądu…
Krzemieńska nie wróciła do kajuty, ale
skierowała się do Ukrainki Rusłany Kramerko…
- Co chciałaś? – zapytała zdziwiona Ukrainka.
- Podobno umiesz patrzeć w przyszłość…
- Może i umiem, może i nie umiem…
- To umiesz czy nie? Zdecyduj się!
- Nie bądź taka nerwowa! Teraz nie będę
wróżyła, przyjdź jutro!
- Chcę wiedzieć!
- Jutro!
- Ale…
- Jutro!
- No dobrze…
Macudowski zadowolony, że w końcu statek
wypłynął z Hamburga zmierzał do swojej kajuty… Po drodze spotkał Kaliskiego,
który wyraźnie zagrodził mu drogę…
- Co chciałeś Wojtusiu?
- Musisz mi w końcu zapłacić!
- Oj, tyle razy ci już tłumaczyłem, że
pieniądze nie są ci na statku do niczego potrzebne… Dostaniesz w swoim czasie…
- Nie! Chcę teraz!
- Wojtusiu, dam ci to jeszcze zgubisz, a u mnie
twoje pieniążki będą naprawdę bezpieczne…
- Nie! Chcę teraz swoje pieniądze!
- Wojtusiu zmęczony jestem… Porozmawiamy
później, przepuść mnie, położyć się muszę…
Macudowski zaczął przesuwać Kaliskiego, ale ten
był już na tyle zdeterminowany, że nie zamierzał go przepuścić…
- Co widzę? Własnym oczom nie wierzę! Zejdź z
drogi, bo Zębiszona zawołam!
- Płać teraz! Za wszystkie transporty zboża,
które dostarczyłem i za cały okres służby jaką odbyłem!
- ?
- Płać albo w mordę dam!
- ?
- Nie udawaj głuchego! I oddaj złoto, które
zabrałeś moim rodzicom!
- ?
- Płać!
- Co ty Wojtusiu? Co ty…
Kaliski był tak zdenerwowany, że Macudowski
zaczął się go naprawdę bać…
- Zębi… - rozdarł się próbując przywołać
Zębiszona na pomoc, ale w tym samym momencie Kaliski rzucił się na niego z
pięściami i zaczął go nimi okładać…
- Ratu… - duszony Macudowski wzywał pomocy…
Kilka chwil później Kaliski wrzucił związanego
i zakneblowanego Macudowskiego do kajuty…
Niebawem przed nią pojawił się Zębiszon…
- Słyszałem coś… - wybełkotał niewyraźnie zbir.
- Co?
- No nie wiem…
- To jak nie wiesz to po co człowiekowi głowę zawracasz?!
Zębiszon uważnie obserwował Kaliskiego…
- A co ty taki czerwony jesteś?
- Ja?
- No…
- Nie
wiem…
- Idę do Macudowskiego…
- Po co?
- Zobaczyć co u niego…
Kaliski zagrodził mu drogę…
- ?
- Nie można!
- ?
- Spać poszedł, źle się czuje. Powiedział, żeby
go nie budzić! Mam tego pilnować!
- Aha.
„Nefretete” coraz bardziej oddalał się od
Hamburga, płynąc w nieznane…
O zachodzie słońca na pokładzie pojawił się
niespodziewanie Rosjanin Ivan Zbereznikov… Zaczął biegać nago, wesoło podrygując
i wołając…
- Eeee!
Na pokładzie nie było nikogo prócz niego…
Niemal… Bo akurat w tym momencie wyszła ze swojej kajuty tajemnicza Anna Von
Stollar…
- Eeee!
- No ładnie… - rzekła do siebie zdziwiona
widokiem nagiego Rosjanina… - O co takiemu chodzi?
Zbereznikov pohasał jeszcze chwilę, po czym
zniknął tak samo błyskawicznie jak się pojawił… Niemka poszła w kierunku kajuty
Macudowskiego…
- Wiem o wszystkim! – oznajmiła na wstępie
Kaliskiemu.
- Tak?
- Jesteśmy z tobą. Moi ludzie zajmą się
Zębiszonem w razie potrzeby. Jutro ogłosimy cię nowym dowódcą! Zabij
Macudowskiego dzisiaj w nocy!
- Ale ja chciałem tylko odzyskać swoje
pieniądze… - odparł nieśmiało Kaliski.
- Trzeba grać o całą pulę!
Von Stollar szybko zniknęła w mroku, noc
zapadała już bowiem…
Kaliski wciąż tkwił pod drzwiami kajuty…
- Zabić Macudowskiego? Ja tylko… - mówił sam do
siebie – Z drugiej strony co dalej? Zabiorę mu pieniądze, które mi się słusznie
należą… ale co dalej? Co ja zrobiłem najlepszego? Jak on odzyska wolność to…
natychmiast każe mnie zabić! Co robić, co robić? Nie mam chyba wyjścia! Muszę
go zabić!
Kaliski wyprężył się i wbiegł z nożem w ręku do
środka…
Subskrybuj:
Posty (Atom)