bpe

Par

Polecany post

Historia - Skąd Hitler wziął swastykę?

Swastyka – ogólnie znak ten kojarzy się całemu światu jako symbol nazizmu i zła. Paradoksalnie wcześniej oznaczał całkiem coś innego! Swast...

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Epopeja polsko-indiańska (34)

Bezludna wyspa...

Statki dawno już zniknęły z pola widzenia, ale Janusz Ryś długo jeszcze przeklinał Hiszpanów...

- Co za lebry! Jeszcze was kiedyś dopadnę hiszpańskie zbóje to sobie zapamiętacie, że ze mną lepiej nie zaczynać!

Po pewnym czasie kucharz przestał w końcu wyzywać i zaczął rozglądać się po plaży...

- Muszę najpierw sprawdzić czy tu aby na pewno kogoś nie ma...

Kilka godzin penetracji nie dało żadnych rezultatów...

- Ale mnie załatwili! - denerwował się Ryś - żywego ducha tutaj nie ma! Ba! Nawet żadnego zwierza! Dobrze Pieszczoch, że chociaż ty tu jesteś, bo bym chyba do reszty zwariował!

Pieszczoch to był szczur, którego kucharz oswoił w hiszpańskim lochu, a następnie po kryjomu zabrał ze sobą.

- Nic to! Wieczór zbliża się nieuchronnie, trzeba zabrać się do budowy szałasu. Bo nie wiem jak ty Pieszczochu, ale ja nie zamierzam spać pod gołym niebem. A jutro zwiedzimy dalszą część wyspy. Nawet nie wiem jak jest duża...

Następnego dnia Ryś wyruszył odkrywać pozostałą część wyspy. Okazało się, że aby przejść ją całą - z południa na północ wystarczą dwie godziny. Taka sama, mniej więcej, odległość dzieliła wschodnią plażę od zachodniej.

Kucharz nie natknął się na żadną zwierzynę, nie znalazł nawet jej śladów.

- To nie tylko bezludna, ale i bezzwięrzęca wyspa - wściekał się - tylko ja i ty Pieszczochu, nikt więcej.

Penetracja wyspy okazała się bardzo czasochłonna i do wieczora pozostały raptem dwie godziny. Zaraz potem Ryś natknął się na mały strumień...

- No to Pieszczochu - rzekł z uśmiechem - przynajmniej z pragnienia nie umrzemy. Gorzej z jedzeniem. Ty to nie będziesz miał problemu, zawsze coś tam sobie skubniesz, ale ja? Nie będę przecież jadł kory drzew i tym podobnych rzeczy.

Wtem w głowie Rysia zaświtała myśl. Ryby! Jak nie w strumieniu, to w oceanie! Ba! Ale jak je złapać? Nie miał nic poza własnymi rękami. Natychmiast ruszył na poszukiwanie czegoś użytecznego do połowów. W międzyczasie przypadkiem natknął się na ... palmę kokosową. Zainteresowały go dziwne kształty owoców rosnące na tych drzewach. Oczywiście nie mógł wiedzieć, że to są kokosy, bo nie widział ich nigdy wcześniej.

- Może to da się zjeść? - zastanawiał się - Tylko jak tam się wdrapać? To jakieś dziwne drzewo jest...

Po chwili postanowił nazbierać trochę kamieni i za ich pomocą spróbować strącić owoce na ziemię. Po wielu próbach udało mu się w końcu zrzucić jeden kokos.

- Co to jest do diabła? Jak to coś ugryźć do licha ciasnego?!

Długo oglądał kokos z każdej strony i po jakimś czasie zaklnął straszliwie...

- Tyle czasu zmarnowałem do pioruna jasnego, żeby jakieś kamienie z drzewa zrzucić! Co to za kraj, że zamiast owoców kamienie na drzewach rosną?!

Wściekły wziął kokos i rzucił go z całej siły w pobliską skałę... Jakież było jego zdziwienie, gdy "kamień" pękł, a ze środka wylewać się zaczęła biała ciecz...

- A to co znowu do diaska? - zdziwił się okrutnie - czary jakieś czy jaki pierun? E! Co robisz?

Pieszczoch pobiegł w kierunku kokosa i zaczął pić białą ciecz przypominającą mleko, a następnie wzgryzł się w miąższ...

- Skoro ty to jesz... to musi być dobre, a przede wszystkim nie trujące. Dawaj kawałek!

Ryś wziął do ręki część kokosa i także zaczął jeść.

- Żeby to jakieś nadzwyczajnie dobre było to bym nie powiedział, ale na pewno lepsze to niż korzonki. Ale jutro to już muszę jakąś rybę złowić, bo jaroszem to ja na pewno nie zostanę! Poza tym nie godzi się jeść chrześcijaninowi spożywać żywności nieznanego pochodzenia...

Następnego dnia, po wielu próbach, udało mu się złapać niedużą rybę w strumieniu. Ale zanim ją zjadł musiał jeszcze stracić sporo czasu na rozpalenie ogniska. W końcu, po dłuższym czasie, zdołał wykrzesać iskrę i ognisko było gotowe. Ile jednak padło przekleństw podczas tej czynności tego nie sposób nawet opisać.

Ryś zjadł niemal całą rybę, resztkami nakarmił Pieszczocha, ale nadal był głodny...

- Przeklęci Hiszpanie! - mamrotał pod nosem - Myślą pewnie, że umrę tutaj z głodu! Nie doczekanie ich! Szkoda, że nie mam tutaj żadnych narzędzi, bo wtedy zbudowałbym łódź i odpłynął z tej wyspy! Nie wiedzą dranie z kim zadarli! Kiedyś się stąd wydostanę, a wtedy biada im! Zemsta będzie słodka!

Nagle uwagę kucharza przyciągnął krzak odległy raptem może o kilkanaście metrów...

- Wyłaź z krzaków! - ryknął Ryś - bo łeb rozwalę!


piątek, 26 kwietnia 2013

Epopeja polsko-indiańska (33)

- Są! - zawołał Mieszko I - Mają Białego Skunksa!
- Dobrze, schodź już na ziemię - krzyknął Bolesław Krzywousty do brata zajmującego stanowisko obserwacyjne na drzewie - Ja biegnę przekazać wiadomość ojcu.

Trzy kwadranse później Ciężka Ręka i Bolesław Chrobry siedzieli już przy ognisku obok Pratelickiego.

- Dobrze się spisaliście. Apacze jednak z pewnością ruszyli w pościg...
- Nie ma co się nimi przejmować ojcze - odparł Chrobry - Ciężka Ręka tak nas prowadził, że muszą zgubić trop.
- Domyślam się, że Ciężka Ręka nie zaniedbał niczego by wyprowadzić wrogów w pole, ale nigdy nie ma zupełnej pewności. Zastanawiam się czy Apacze przejrzą nasz podstęp, że niby uciekaliście z Białym Skunksem na północ, czyli w przeciwnym kierunku niż wioska Polomanczów.
- Ich podejrzenia spadną na plemiona z północy - powiedział z przekonaniem Ciężka Ręka - nie będą ryzykować zatargu z Komanczami, Arikara czy Assiniboinami. Mają teraz jasny cel. Zniszczyć nas!
- Ilu ich dokładnie jest?
- Łącznie z Arapaho i Paunisami naliczyłem prawie 1500 wojowników.
- To wielka siła - zasmucił się Pratelicki - nie mamy z nimi żadnych szans, na jednego naszego przypada siedmiu, ośmiu wrogów! Jedyna nasza szansa to obrona w wiosce Polomanczów, która została wspaniale ufortyfikowana, ale i tak będziemy musieli w końcu ulec przeważającym siłom... Wiadomo, że mamy lepsze uzbrojenie, więcej koni, ale przewaga wroga jest zbyt wielka by mieć jakiekolwiek złudzenia...
- Mamy się poddać ojcze? - zawołał Chrobry.
- Tego nie powiedziałem. Zresztą wtedy i tak nie uniknęlibyśmy śmierci. Lepiej zginąć jak mężczyzna, w walce, z bronią w ręku!
- Dobrze powiedziane! - rzekł zbliżający się akurat Potylicz - Będziemy walczyć, trzeba będzie jeszcze bardziej wzmocnić fortyfikacje w wiosce, poza tym przygotujemy różne "niespodzianki" dla wrogów.
- Jakie? - zainteresował się Pratelicki.
- Wszystko w swoim czasie Janie... - odparł tajemniczo Potylicz - Ale na pewno możemy ich zaskoczyć, nie znają bowiem europejskich sposobów prowadzenia wojen...
- Ojcze! - zawołał Mieszko I - Długa Strzała wrócił!
- Niech przyjdzie - ucieszył się Pratelicki.

Polomancz Długa Strzała opuścił wioskę już jakiś czas temu. Pojechał, jak co roku, spotkać się ze swoim bratem Komanczem Samotnym Wilkiem. Obaj byli synami wodza Komanczów Tłustego Brzucha. Długa Strzała wiele lat temu popadł w niełaskę ojca i został przepędzony z rodzinnej wioski. Młodszy brat był z kolei ulubieńcem ojca i od pewnego czasu pełnił także funkcję wodza.

- Jak spotkanie z bratem? - zapytał na wstępie Pratelicki.
- Dobrze. Posah Tseena (w języku Komanczów - Samotny Wilk) przybył na południe nie tylko na doroczne spotkanie ze mną, ale także z zamiarem zdobycia koni. Na północ coraz częściej docierały wieści o tych zwierzętach. Nasz ojciec nie zabronił mu spotkania ze mną, ale zażądał by bez koni nie wracał.
- Tłusty Brzuch pożąda nasze konie? - zdziwił się Helmuth, który w międzyczasie zbliżył się do ogniska.
- Nie. Samotny Wilk zataił to przed nim. Nawet do Komanczów dotarła już wieść o Hiszpanach i to ich konie chcą posiąść. Powiedziałem też bratu o naszych problemach z Apaczami...
- Mów dalej Długa Strzało - powiedział zachęcająco Pratelicki.
- Chce nam pomóc, a w zamian chce koni Apaczów i udział w łupach.
- Apacze mają raptem kilka koni - wtrącił się Potylicz - czy to zadowoli Samotnego Wilka?
- On wie o tym. Pomoże nam pokonać lub przynajmniej odeprzeć Apaczów, a potem ruszy dalej na południe.
- Ilu wojowników jest z Samotnym Wilkiem? - zapytał Helmuth.
- Czterystu.
- Proponuję przyjąć pomoc Komanczów - odezwał się po chwili namysłu Pratelicki - wciąż będzie nas co prawda zbyt mało wobec liczby nieprzyjaciół, ale obrona wioski wydaje się już znacznie bardziej realna. Zwłaszcza, że mamy przewagę w koniach i broń palną.

Kwadrans później Pratelicki spotkał się na osobności z Potyliczem...

- Doskonale się złożyło panie Michale!
- Też tak myślę. Można ufać tym Komanczom?
- Sądzę, że tak. W końcu ich wodzem jest brat Długiej Strzały. Oczywiście musimy z nimi wypalić fajkę pokoju. Nie chciałem mówić przy Helmucie, bo mógłby to źle odebrać i nawet się obrazić, ale nie tylko moim zdaniem Komancze są znacznie lepsi w walce od Apaczów. Oceniłbym to tak, że 400 Komanczów jest wart tyle co 550-600 Apaczów. Oni po prostu wojnę wyssali z mlekiem matki.
- Nie boisz się Janie, że w przyszłości Komancze, podobnie jak teraz Apacze, zwrócą się przeciw wam?
- Nie można wszystkiego przewidzieć, ale póki co możemy im ufać...
- Słyszałeś, że Tłusty Brzuch wysłał ich po konie... My ich mamy znacznie więcej od Apaczów...
- Samotny Wilk nie wystąpi przeciw bratu...
- On nie, ale jak wrócą do rodzinnej wioski, Tłusty Brzuch może dowiedzieć się od innych o naszych koniach...
- Zobaczymy panie Michale co pokaże przyszłość... Teraz jednak Komancze spadli nam z nieba i byłoby samobójstwem odrzucić ich pomoc...Muszę cię zapytać o coś innego, ale obiecaj, że odpowiesz szczerze...
- Śmiało!
- Co wy właściwie tutaj robicie?

Potylicz popadł w zadumę, ale czuł, że tym razem nie będzie mógł wykręcić się byle czym. Poza tym zdążył już polubić Pratelickiego, więc po namyśle powiedział...

- Wszystko zaczęło się od tego, że do Europy poczęły docierać wieści o hiszpańskich sukcesach w Nowym Świecie, o niezliczonych bogactwach, które zaczęły spływać szerokim strumieniem do Hiszpanii. Złoto, srebro, rozumiesz?
- Doskonale. Polska chce też coś utknąć z tego tortu?
- Właśnie!
- Powiem ci tak panie Michale... My tego nie mamy... To znaczy niektórzy Indianie znają miejsca, gdzie leży złoto... My go nie potrzebujemy... Nie interesowałem się nim w ogóle dotąd... Tutaj o wiele ważniejszy jest koń, broń, kobieta, skóry, futra i to, żeby mieć pełny brzuch.
- Wiem, wiem...
- Kiedyś w potoku przypadkowo znalazłem kilka bryłek złota. Mam je w domu. Nawet nie sprawdzałem czy jest tam tego więcej. Czy o takie skarby wam chodzi?
- Hiszpanie na południu trafili na Azteków i Inków, plemiona te miały wiele złota w swoich miastach. Hiszpanie szybko ich podbili.
- Kto was wysłał? Król?
- W sumie to magnaci, ale za wiedzą i zgodą króla.
- Będą kolejni Polacy?
- Wszystko zależy od tego, jak nam pójdzie. Statek jest w drodze do kraju, chociaż może i już dopłynął na miejsce. Wtedy mają wyruszyć następni. Gdy tutaj dotrą przekażę kapitanowi Rokoszowi listy do króla i magnatów.
- Czyli Polska chce założyć tutaj kolonię?
- Tak...
- Zdajesz sobie sprawę, że wcześniej czy później doprowadzi to do wojny z Hiszpanią?
- Tak. Oni traktują Nowy Świat jako swoją własność...
- A co z Indianami? To przecież ich kraj. Tutaj żyją nie tylko Apacze, Komancze, ale także inne plemiona... Nie będą spokojnie patrzeć, jak zabieracie ich ziemię...
- Wiem Janie, ale taka jest wielka polityka, takie jest życie.
- Indianie kochają wolność, nikomu nie uda się zamienić ich w chłopów... Ani Hiszpanom, ani Polakom...
- Widzę, że okrutnie się zdenerwowałeś Janie...
- Nie... Może trochę. Wolę jednak by w tych stronach osiedlili się moi rodacy niż Hiszpanie... Nawet gdybyście się nie pojawili to prędzej czy później oni by tutaj dotarli...

Wieczorem Długa Strzała sprowadził Komanczów, z którymi wypalono fajkę pokoju. Następnie zaproszono ich wodza Samotnego Wilka na naradę wojenną...

- Proponuję wrócić do wioski - rozpoczął Helmuth - tam będziemy mieli najlepsze warunki by odeprzeć atak.
- Komancze nie będą uciekać przed tym psami Apaczami! - zawołał buńczucznie Samotny Wilk.
- Co więc proponujesz? - zapytał Jurko - Mają przecież przewagę liczebną, nie możemy ich przecież otwarcie zaatakować.
- Jeden Komancz jest więcej wart niż pięciu Apaczów! - powiedział już spokojniej wódz Komanczów - będziemy ich kąsać z ukrycia, a gdy będą już dostatecznie osłabieni, zaatakujemy i zniszczymy, a ich skalpy ozdobią nasze pasy!
- Wiele będzie zależało od taktyki Apaczów - wtrącił się Pratelicki - Jeżeli będą trzymać się razem to taka walka podjazdowa nie przyniesie zbyt wielkich rezultatów. Najlepsze co możemy zrobić to doprowadzić do tego by się rozdzielili i atakować mniejsze grupy. Podstępem można więcej zdziałać niż szaloną odwagą.
- Mój brat dobrze mówi - powiedział Samotny Wilk - Potwierdzają się słowa Długiej Strzały, że jesteś mądrym wodzem i cenisz życie swoich wojowników, by ich niepotrzebnie nie tracić.

Ostatecznie postanowiono obserwować wymarsz Apaczów, czekać na okazję do zaatakowania mniejszych grup, jeżeli by takie oddzieliły się od głównych sił. Gdyby jednak wrogowie jechali wciąż w jednej, wielkiej grupie, przygotowano różne propozycje by to zmienić. Planowano maksymalnie osłabić wroga zanim Apacze dotrą do wioski Polomanczów, gdzie wstępnie miała się odbyć główna bitwa.

środa, 24 kwietnia 2013

Epopeja polsko-indiańska (32)

Ostatnia noc przed uroczystościami żałobnymi Czerwonego Mokasyna...

Do pala, przy którym przywiązany był stajenny Bąbel podeszli Bizoni Róg i Cichy Bawół. Błysk noża i więzień był wolny. Wodzowie zostali jednak zaskoczeni faktem, że Bąbel nie rzucił się do ucieczki. Bizoni Róg złapał go więc oburącz i odepchnął od pala, ale jeniec po chwili wrócił z powrotem...

- Trzeba będzie go wystraszyć - skwitował Cichy Bawół - ale tak, żeby całej wioski nie obudził ze snu...

Indianie obawiając się krzyków Bladej Twarzy złapali go, jeden zakrył ręką jego usta, a drugi zaczął go straszyć nożem. Dało to taki skutek, że Bąbel był śmiertelnie przerażony, oddał zduszony okrzyk... Wodzowie puścili go, licząc na to, że teraz to już zacznie uciekać... Przeliczyli się jednak, bowiem ten znowu ruszył do pala i ani myślał o ucieczce... Tego już było czerwonoskórym za wiele, zdenerwowani ruszyli na stajennego i zaczęli go okładać pięściami... Bąbel zrozumiał w końcu, że to nie przelewki, wyrwał się i zaczął uciekać, krzycząc przy tym przeraźliwie ze strachu... Indianie gonili go wymachując pięściami, umiejętnie przy tym nakierowując na miejsce w którym był zaczajony Krwawy Tomahawk z kilkoma wojownikami... Bąbel przerażony, biegł już bez ociągania, Apacze zwolnili, a następnie pewni już, że więzień nie wróci, poszli do wigwamu Bizoniego Roga, by z innymi wodzami czekać na pojawienie się Krwawego Tomahawka z wieścią o zabiciu Bladej Twarzy...

Stajenny przebiegł kilkaset metrów, gdy nagle został powalony na ziemię... Chciał krzyknąć ze strachu, ale tajemniczy napastnik zasłonił mu usta ręką i wyszeptał ostrzegawczo łamaną polszczyzną:

- Cicho! To ja Bolesław Chrobry. Przybyliśmy by cię uratować!

Słowa Polomancza uspokoiły Bąbla, który dał znać, że nie zamierza już krzyczeć... Następnie obaj oddalili się na południe, gdzie czekał na nich Ciężka Ręka z pozostałymi.

- Biały Skunks przejęty... - oznajmił Chrobry.
- Nam szczęście także dopisało - odparł Ciężka Ręka - Krwawy Tomahawk i Apacze zostali pokonani, a teraz leżą tam przy koniach. Najwyższa pora ruszyć w drogę!

Minęły dwie godziny, w wigwamie wodzowie byli już bardzo zaniepokojeni...

- Coś musiało się stać! - rozpoczął zdenerwowany Bizoni Róg.
- Krwawy Tomahawk dawno już powinien tutaj być! - wtórował mu Cichy Bawół.
- Może ta Blada Twarz zdołała im uciec,a oni puścili się w pogoń? - wysunął przypuszczenie Wielki Łoś.
- Krwawemu Tomahawkowi jeszcze nikt nie uciekł! - powiedział pewnie Ciężki Kamień.
- No, ale jeśli Blada Twarz pobiegła jednak w innym kierunku? - nie dawał za wygraną wódz Apaczów Jicarilla.
- Musimy iść sprawdzić! - zarządził ostatecznie Bizoni Róg.

Po pewnym czasie wodzowie dotarli na miejsce, w którym czatował Krwawy Tomahawk...

- Nikogo tutaj nie ma - zauważył Wielki Łoś - miałem rację, ścigają Bladą Twarz...
- Dziwne... - powiedział po chwili Ciężki Kamień - tu są ślady walki, niemożliwe by ta tchórzliwa Blada Twarz była zdolna do walki...
- Ktoś jej pomógł? - zastanawiał się Cichy Bawół - brakuje trupów, coś się tutaj nie zgadza...
- O świcie dokładnie zbadamy ślady - rzekł Ciężki Kamień - w ciemności nic nie stwierdzimy, cofnijmy się by nie zatrzeć śladów.

Wodzowie wrócili do wigwamu, po czym każdy z nich poszedł na swoje miejsce spoczynku, bowiem do świtu było jeszcze sporo czasu...

Godzinę przed świtem w wiosce zapanowało wielkie poruszenie... Do wigwamu Bizoniego Roga biegło kilku Apaczów, którzy już z daleka wołali, że Blada Twarz uciekła... Kwadrans później Apacze byli już w miejscu, gdzie czatował Krwawy Tomahawk...

- Blada Twarz nie umykała tędy - powiedział po oględzinach Ciężki Kamień, który miał opinię doskonałego tropiciela - wcześniej bowiem natchnęła się na obcych, którzy na nią, jak świadczą ślady na ziemi, napadli. Krwawy Tomahawk i kilku naszych także zostało napadniętych i pokonanych. Nie ma trupów, co znaczy, że napastnicy zabrali ich ze sobą...
- Kim mogli być ci napastnicy? - zapytał Czerwony Ogień.
- Mieli konie, więc...
- Blade Twarze? - syknął Przyczajony Lis.
- Nie - odrzekł Ciężki Kamień - Podejrzewam, że to ci odszczepieńcy...
- A jeśli to jednak inne plemię? - pytał Wielki Łoś.
- Wszystko wyjaśni się niebawem - odparł Ciężki Kamień - musimy ruszyć ich tropem.

Ostatecznie w pogoń za stajennym Bąblem i obcymi wysłano pięćdziesięciu wojowników pod dowództwem wodza Apaczów Mescalero Ciężkiego Kamienia. Reszta wróciła do wioski by wziąć udział w uroczystościach żałobnych. Wielu żałowało w duchu, że nie będzie głównej atrakcji, czyli zamęczenia Bladej Twarzy. Liczono jednak, że wkrótce uda się pochwycić nie tylko Bąbla, ale także obcych Indian, którzy pomogli więźniowi w ucieczce. Po uroczystościach miała zebrać się Rada Starszych by ustalić szczegóły ataku na odszczepieńców (Polomanczów, Germanopaczów i Kozakezów) oraz sprzymierzonych z nimi Bladych Twarzy. Przed samym rozpoczęciem uroczystości przybył Śmiały Lis, wódz Apaczów Mescalero. Ojciec Ciężkiego Kamienia i przybyli z nim wojownicy zostali przywitani z wielką radością w wiosce Bizoniego Roga.

piątek, 19 kwietnia 2013

Epopeja polsko-indiańska (31)

Gdańsk.

- Panie Doniecki! - zawołał wbiegający do pokoju dowódcy Krzysztof Klemens Romanowski.
- Co się stało? Dlaczego wcześniej nie zapukałeś? Do stodoły wbiegasz czy co?
- Nie... Przecież wbiegłem nie do stodoły, ale do pańskiego pokoju... - odpowiedział Romanowski.
- Nieważne... - skwitował Doniecki, który wiedział, że i tak w żaden sposób nie wytłumaczy mu nietaktu, jaki popełnił - O co chodzi?
- Ten Kozak Presucha będzie zaglądał do kotła i prosił, żeby pan przyszedł...

Pół godziny później Doniecki był już w pomieszczeniu Presuchy...

- Wszystko przygotowane - rzekł Presucha - zaraz zaglądnę do kotła...
- Dobrze...

Presucha zbliżył się do kotła, odchylił pokrywę, para z wywaru rozeszła się po całym pomieszczeniu... Kozak wpatrywał się w głąb kotła, wreszcie po dłuższym czasie wyciągnął głowę i rzekł do Donieckiego...

- Teraz lepiej widzę niż ostatnio... Statek "Władysław Jagiełło" nie jest już w polskich rękach... Posiedli go Hiszpanie lub Portugalczycy...
- A co z członkami wyprawy?
- Ich nie widziałem, ale spojrzę raz jeszcze...
- Spójrz!

Presucha ponownie włożył głowę do kotła i obserwował... Długo patrzył w głąb kotła, aż wreszcie wysunął głowę i oznajmił...

- Trudna sprawa...
- To znaczy?
- Widziałem atak na polski statek... Zabito niemal wszystkich, poza jednym człowiekiem, chyba kapitanem statku...
- Mówisz, że wszyscy zginęli... Hmm, to smutne...
- Wszyscy, ale było ich za mało, jak na całą pierwszą wyprawę...
- No tak! Hiszpanie musieli ich zaatakować w drodze powrotnej! Zabili załogę...
- Być może...
- Czyli Potylicz z wyprawą musiał wysiąść na ląd! A ich nie możesz zobaczyć?
- Nie widziałem ich w kotle...
- Spróbuj raz jeszcze...
- Dzisiaj już nie mogę...
- Dlaczego?
- Moc dzisiejszego wywaru została już wykorzystana. A co do Potylicza i jego ludzi to być może, że tak to określę, są poza zasięgiem... Im dalej tym gorsze widzenie w kotle...
- Spróbujesz wobec tego na statku...
- Dobrze.
- Nie zapomnij wziąć wszystkich składników do wywaru, bo na statku, a potem w Nowym Świecie będzie o nie trudno!
- To są drogie rzeczy...
- Wyślę z tobą na zakupy mojego sekretarza, on zapłaci za wszystko...
- Nie może iść ze mną, bo pozna tajemnicę wywaru...
- Przyślę go do ciebie jeszcze dzisiaj i wypłaci ci potrzebną sumę pieniędzy...

Doniecki wpadł jak burza do karczmy...

- Budzanowski! - zawołał - idź i sprowadź mi tu tego Holendra! A ty Tekieli czego chcesz?
- Co zrobić z tym pruskim szpiegiem?
- Jak to co? Niech siedzi w piwnicy i tyle! Pilnuj go.

Dwie godziny później holenderski kapitan statku Dirk Van Krupenhoff pojawił się u Donieckiego...

- Postanowione! - zawołał Doniecki - wynajmujemy pański statek.
- To dobrze - ucieszył się Krupenhoff - moja stara "Neptica" za długo już stoi w porcie. A co z zaliczką?
- Do kilku dni magnaci wypłacą ci ją, resztę dostaniesz po powrocie. Tak było uzgodnione.
- Zgadza się. Kiedy wypływamy?
- Jak tylko dostaniesz zaliczkę, zależy nam na czasie. Aha, chcę zobaczyć twój statek. Kiedy mogę?
- Kiedykolwiek, nawet teraz.
- Dobrze, to jedźmy.

Po upływie kwadransa znaleźli się w porcie...

- Tam jest! - pochwalił się Holender.
- Który to? - zapytał Doniecki.
- Ten na końcu...

Chwilę później byli na pokładzie, członkowie załogi serdecznie powitali swojego kapitana i jego gościa. Doniecki rozglądał się wszędzie i z każdą chwilą mina mu rzedła, aż w końcu zawołał ze złością:

- Co to za chlew jest?!
- Ale co się panu nie podoba?
- Jak to co? Brudno to jest!
- Przewozimy różne ładunki, czasem coś się zabrudzi, to normalne...
- To nie jest normalne! Ten statek nie był sprzątany od nowości! Pokład aż się klei z brudu, nogi nie mogę teraz od niego oderwać! W kajutach też syf!
- Nie jest tak znowu źle...
- Nie jest źle? Kpisz sobie? Ludzi będziesz przewoził, a nie stado świń! Przyjadę tu za dwa dni i jak pokład nie będzie błyszczał, a w kajutach dalej będą biegały szczury to nici z zaliczki!

Doniecki wyszedł, a zasmucony kapitan Van Krupenhoff powiedział do załogi:

- Co robimy? Chyba nie będzie wyjścia i trzeba będzie tutaj solidnie posprzątać...
- Samą wodą nie da rady... - odezwał się bosman Kurt Vergalen - poza tym my umiemy żeglować, a nie sprzątać...
- Jest wyjście - rzekł sternik Pierre Brunwijk - widziałem, że na innych statkach była ekipa sprzątająca z portu. Mogę pójść porozmawiać z ich szefową Katarzyną Madejską...
- Wiesz, że za bardzo nie mamy czym zapłacić... - skwitował kapitan.
- Wiem, ale spróbuję coś załatwić. Może uda się zapłacić dopiero z zaliczki, poczekają kilka dni...

Doniecki wrócił wściekły do karczmy, ale nikomu nie zamierzał zwierzać się z wizyty na statku Van Krupenhoffa... Miał nadzieję, że Holender wziął sobie do serca jego słowa i za dwa dni statek zastanie posprzątany...

- I co z tym rycerzem? - zapytał po drodze Budzanowskiego.
- Nie znalazł się...
- A gdzie Swayze?
- Jego też nie ma...
- Dlaczego w karczmie pełno naszych ludzi i nikt ich nie szuka? - wściekł się dowódca - idę na górę, zejdę za kwadrans i jak któregoś zobaczę na dole to usiekę! Masz zostać tylko ty jako wartownik i Tekieli do pilnowania więźnia!

Po kwadransie Doniecki z przyjemnością stwierdził, że karczma opustoszała... Nie było nikogo poza zdziwionym karczmarzem, który od czasu stacjonowania w karczmie II wyprawy przyzwyczajony był do wypełnionych izb i trudno mu było odnaleźć się w takiej pustce. W karczmie pozostała też dwójka szlachty wytypowana przez niego. W kącie pozostała jedynie lutnia grajka Musiałka i sokół Mruk należący do Kozaka Pastuszenki.

- Budzanowski! - zawołał dowódca - za dwa dni zaczniemy ładować zaopatrzenie na statek. Rano wyślij Kaczmarenkę z Kotaszenką do Mijagiego pod Gdańsk, żeby mu oświadczyli, że w każdej chwili ma być gotowy do przybycia ze swoimi Tatarami i końmi do Gdańska. Szlachtowski z Kowalskim niech jadą jutro na skład Martina Schyldera i uzgodnią ceny na wszystko co nam będzie potrzebne. Niech się z tym Niemcem potargują, bo w przeciwnym razie przysoli nam takie ceny, że włosy staną dęba.

Wieczorem Budzanowski zjawił się u Donieckiego...

- Co się stało?
- Górecki spotkał Swayzego, który mu przekazał, że znalazł trop i jest bliski rozwiązania zagadki, gdzie jest rycerz Krzysztof.
- Brzmi nieźle... Zobaczymy co z tego wyjdzie...

sobota, 13 kwietnia 2013

Epopeja polsko-indiańska (30)

Gdańsk.

- I jak idzie Światłoniewskim przesłuchiwanie tego pruskiego szpiega Louzego? - zapytał Doniecki przechodzącego akurat korytarzem Tekielego.
- Nie wiem...
- To idź sprawdź...

Tekieli zszedł do piwnicy, a gdy już znalazł się na dole krew mu w żyłach zmroziło... Więzień był cały we krwi, nieprzytomny, a głowa mu zwisała na ramię...

- Co... co... co się tutaj stało? - wydusił z siebie w końcu.
- Nic - odparł z uśmiechem Jacek Światłoniewski - przesłuchania nigdy nie widziałeś Laszlo?
- Żyje? - Tekieli zwrócił się do Macieja, syna Jacka.
- Chyba jeszcze tak...
- Taki twardy był? Powiedział co?
- Na początku nie chciał mówić, więc ojciec go lał i lał, a jak zaczął mówić to ojciec lał go dalej, aż tamten zemdlał...
- Po co go wciąż lałeś Jacku? Chciał mówić przecież!
- Bo mnie zdenerwował... - odparł starszy Światłoniewski i wyszedł z piwnicy.
- Ojciec tak się zacietrzewił, że nie mogłem go powstrzymać - opowiadał młodszy Światłoniewski.
- Jeżeli go zakatował na śmierć - podsumował Tekieli - to Doniecki wpadnie w szał...

Tymczasem więzień zaczął dawać oznaki życia...

- Chyba nie jest tak źle - zauważył młodzieniec - żyje jeszcze...
- Albo kona ... - skomentował Tekieli.

Do piwnicy wpadł ponownie starszy Światłoniewski i już chciał rzucić się na Prusaka, ale Tekieli zdążył mu zagrodzić drogę...

- Przestań! Zabijesz go w końcu!
- Będziesz gadał łotrze czy nie?! - warknął napastnik.
- Będę, będę... - wymamrotał z wielkim trudem Louze - tylko mnie już nie bij...
- Idę po Donieckiego - rzekł Tekieli - tylko nie lej go już... swoje oberwał...

Po niedługim czasie do piwnicy wszedł Doniecki, spojrzał ze zdziwieniem na więźnia całego we krwi i powiedział...

- Nie chcę nawet wiedzieć co się tutaj działo... Tekieli! Szybko sprowadź medyka, bo on zejdzie z tego świata zanim cokolwiek powie...

Sprowadzony medyk był bardzo zdziwiony widokiem Louzego, ale nie pytał o nic, lecz natychmiast nim się zajął. Po pewnym czasie więzień wyglądał już znacznie lepiej...

- Nic mu w sumie nie będzie - powiedział na koniec - chyba, że znowu przystąpicie do działania...

Louze był wystraszony, cierpiał strasznie z bólu - po całonocnym katowaniu - postanowił, że powie prawdę, byle tylko nie doszło do powtórki przesłuchania, bo czuł, że tego by już nie przeżył...

- Mów! - powiedział zachęcająco, ale zarazem rozkazująco, Doniecki.
- Przysłał mnie kapitan Hans Von Kruge, żebym pana podsłuchał. Chciał wiedzieć kiedy dokładnie ruszacie i w ogóle chciał poznać jak najwięcej szczegółów waszej misji. Najbardziej go interesował plan ataku na Prusy. Chciałem to wszystko powiedzieć temu oprawcy, ale on nie chciał słuchać, lecz bił bez przerwy...

Doniecki domyślał się już wcześniej, że Prusacy bardzo interesują się wyprawą, więc nie był tym faktem zdziwiony. Wyszedł z piwnicy i kazał zawołać do siebie starszego Światłoniewskiego...

-  Jacku... ty jesteś żołnierzem czy katem? - zapytał.
- No... żołnierzem przecież.
- Masz szczęście, że więzień żyje... Na jego ciele nie ma nawet kawałka skóry, która by nie poczuła bata...
- Kazał pan przecież wydusić z niego zeznanie...
- Więzień chciał mówić, a tyś go bił w dalszym ciągu... Godzi się tak?
- No... Biłem go, biłem, a on nic... Potem wyzwał mnie od brudnych Polaków... Mimo tej obelgi dałem mu jeszcze jedną szansę, żeby zaczął zeznawać... ale on mnie dalej obrażał... to go już zacząłem lać na dobre... to on wtedy zaczął obrażać całą moją rodzinę... tego już było za wiele... więc go lałem aż zemdlał... po ocuceniu chciał już mówić, ale ja mu na to rzekłem, że teraz to już za późno i lałem dalej, aż zemdlał na dobre... Wyszedłem po sól, żeby mu nią posypać rany, ale wtedy przyszedł Tekieli, no i dalej pan już wszystko wie...
- Rany solą??!
- No... solą.
- Ale on już chciał dawno mówić przecież! Po co jeszcze solą go sypać?!
- Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz!
- Wystarczy! Jesteście dobrym żołnierzem Światłoniewski, ale co by było gdyby więzień zmarł?
- Jednego Niemca mniej!
- Załóżmy jednak, że ten więzień czy też inny jakowyś - bo w tym przypadku akurat niemal wszystko wiedzieliśmy - miałby do przekazania bardzo cenne informacje od których zależałoby życie członków wyprawy... a ty byś takiego więźnia zakatował... co wtedy?
- No...
- No właśnie. Możesz już odejść - powiedział na koniec dowódca. W duchu zaś pomyślał, że już nigdy nie powierzy starszemu Światłoniewskiemu przesłuchiwania więźnia i wydobywania zeń informacji.

Po pewnym czasie Doniecki wyszedł z pokoju, a na korytarzu natknął się na Mateusza Budzanowskiego...

- O, dobrze, że cię widzę! Zawołaj do mnie rycerza Krzysztofa. Czeka na mnie na dole, ale teraz nie mogę zejść...

Budzanowski wrócił po dłuższej chwili...

- Nigdzie go nie ma...
- Jak to go nie ma?
- Wszędzie go szukałem, pytałem innych... ostatni raz widziano go wieczorem jak wychodził z karczmy...
- Dziwne... wczoraj z nim rozmawiałem i umówiliśmy się na dzisiaj o tej właśnie porze, niepodobne do niego by zapomniał... Poszukaj go jeszcze, weź ze sobą tego Anglika Swayzego, w końcu jest słynnym tropicielem. Wreszcie na coś się przyda...

Poszukiwania nie dawały żadnych rezultatów, w końcu późnym wieczorem Budzanowski ponownie zameldował się u Donieckiego...

- Nie możemy go znaleźć...
- A gdzie Swayze?
- Nie wiem, gdzie poszedł... Powiedział, że on tropi samotnie...
- Rano zarządzę poszukiwania na szeroką skalę. Nikomu nic nie mówił gdzie idzie i kiedy wróci? Coś się musiało stać! ... Chyba, że... Wołaj natychmiast Jakubiczenkę!

Budzanowski po kilku minutach wrócił z Kozakiem...

- Jakubiczenko! - rozpoczął Doniecki - Gdzie jest rycerz Krzysztof?
- Nie wiem...
- Słyszałeś już pewnie o tym, że zaginął... Wiesz coś na ten temat?
- Nie... dlaczego pan pyta?
- Dało się odczuć, że się zbytnio nie lubicie, miałeś do niego pretensje, że doniósł na ciebie do mnie wczoraj...
- Co pan sugeruje? Nie przepadam za nim faktycznie, ale nic bym mu nie zrobił. W końcu należymy do jednej grupy. Mówię prawdę!
- To mnie uspokoiło. Wierzę ci. Możesz odejść.

środa, 10 kwietnia 2013

Historia: Polska - sojusznik idealny

Niedługo (wcześniej było, że za kilka dni, ale muszę przyznać się, że z braku czasu nie zająłem się tym tematem - dop. limmberro w dniu 06.05.2013) w tym poście znajdzie się artykuł historyczny pod tytułem: Polska - sojusznik idealny...

Epopeja polsko-indiańska (29)

W wigwamie Bizoniego Roga trwała narada wodzów...

- Nie możemy dopuścić by tę tchórzliwą Bladą Twarz - pieklił się Ciężki Kamień, wódz Apaczów Mescalero - zamęczyć na uroczystościach żałobnych poświęconych Czerwonemu Mokasynowi! Mój ojciec, Śmiały Lis wyśmiałby nas wszystkich, gdyby to zobaczył!
- Wstyd wielki by padł na nas! - poparł go Wielki Łoś, wódz Apaczów Jicarilla.
- Mam pomysł - zaproponował Cichy Bawół - w nocy poprzedzającej uroczystości ułatwić Bladej Twarzy ucieczkę, a już za wioską musi paść zabity przez jednego z naszych wojowników...
- Nie możemy dopuścić by ktokolwiek się o tym dowiedział - wtrącił przestrzegająco Bizoni Róg.
- Gdy Blada Twarz zostanie uwolniona trzeba ją umiejętnie nakierować na straże, które wcześniej zostaną uprzedzone o tym by zabić każdego obcego w pobliżu wioski...
- A jak go pojmą i przyprowadzą z powrotem? - zapytał Czerwony Ogień, wódz Paunisów.
- To będzie wstyd - syknął Ciężki Kamień - wiem co zrobimy... Wtajemniczę Krwawego Tomahawka, który będzie czatował z kilku innymi wojownikami za wioską. Skierujemy Bladą Twarz by uciekała w ich stronę...

Wodzowie nie zdawali sobie sprawy z faktu, że są podsłuchiwani... Nieoceniony Germanopacz Ciężka Ręka zakradł się bowiem wcześniej do wigwamu i ukrył pod stosem futer. Gdy wigwam opustoszał Ciężka Ręka niepostrzeżenie wykradł się i po jakimś czasie bezpiecznie wydostał poza obręb wioski, gdzie już czekali na niego towarzysze. W międzyczasie pojawił się Bolesław Chrobry...

- Czego się Ciężka Ręka dowiedział? - zapytał syn Pratelickiego Germanopacza.

Ciężka Ręka opowiedział co udało mu się podsłuchać i zaproponował:

- Na otwarty atak nie możemy się zdecydować, ponieślibyśmy zbyt duże straty, W wiosce są nie tylko Apacze różnych szczepów, ale także i Paunisi z Arapaho. Trzeba działać podstępem, mamy szczęście, że Apacze chcą sami uwolnić Białego Skunksa.
- Żeby go zaraz potem zabić... - wtrącił Bolesław Chrobry.
- Musimy go przejąć zanim dotrze w pobliże Krwawego Tomahawka. Znam go dobrze, jego imię nie jest przypadkowe, gdy rzuci tomahawkiem jego wroga zawsze czeka śmierć. Jest w tym niedoścignionym mistrzem...
- Co mój brat Ciężka Ręka radzi zatem?
- Wodzowie chcą uniknąć wstydu na uroczystościach, ale chcą też zachować to w tajemnicy. Krwawy Tomahawk nie będzie zatem z liczną grupą wojowników, będzie ich góra kilku. Trzeba ich wcześniej unieszkodliwić, a gdy nadbiegnie Biały Skunks zabierzemy go ze sobą i uciekniemy. Z pewnością będą nas ścigać...
- Plan jest dobry - pochwalił Bolesław Chrobry - ale wydaje mi się, że wodzowie dość szybko zorientują się, że coś poszło nie po ich myśli. Krwawy Tomahawk, gdyby zabił Białego Skunksa, z pewnością chciałby się pochwalić tym czynem przed wodzami, a gdy do nich nie dorze zaczną coś podejrzewać i przybędą szybko na miejsce. Poza tym oni zabicie Bladej Twarzy nie trzymaliby w tajemnicy, lecz chcieliby to raczej nagłośnić...
- Mój brat mądrze mówi - rzekł Ciężka Ręka - ale mimo wszystko będziemy mieć wystarczająco wiele czasu by się oddalić... Apacze i tak będą musieli poczekać do świtu by odnaleźć nasze ślady...

Bolesław Chrobry po rozmowie z Ciężką Ręką oddalił się, a po godzinie jazdy dotarł do tymczasowego obozu Polomanczów, Germanopaczów, Kozakezów i członków I wyprawy. Plan Ciężkiej Ręki przypadł do gustu Pratelickiemu i pozostałym dowódcom. Na wszelki wypadek zwiadowcom podesłano wsparcie w postaci dziesięciu wojowników. Wszystko miało się wyjaśnić w nocy poprzedzającej uroczystości... Uzgodniono, że potem wszyscy czym prędzej wrócą do wioski Polomanczów, która była najlepiej przygotowana do odparcia zmasowanego ataku koalicji indiańskiej.

sobota, 6 kwietnia 2013

Epopeja polsko-indiańska (28)

Gdańsk.

Po powrocie z wycieczki cała szóstka zameldowała się u Donieckiego, rycerz Krzysztof wręczył mu listy od magnatów i oznajmił:

- Muszę panu donieść, że pomimo zakazu poszedł z nami także Jakubiczenko!

Doniecki zadowolony z otrzymania listów i przybycia krewnej  odparł łagodnie...

- Faktycznie Jakubiczenko złamał rozkaz, ale dzisiaj jestem w dobrym humorze, dlatego jako karę wyznaczam mu godzinną wartę przed karczmą...
- Taka kara to żadna kara! - uniósł się rycerz - wykazał się wysoką niesubordynacją!
- To co, w dyby mam go kazać zakuć? - roześmiał się Doniecki.

Rycerz Krzysztof nie odparł nic, ale nie był absolutnie zadowolony z takiego obrotu sprawy. Gdy natomiast wyszli z pokoju dowódcy Jakubiczenko spojrzał mu w oczy i powiedział z uśmiechem na ustach...

- Idę odbębnić tę karę rycerzu... ha ha ha.

- Jakubiczenko! Do mnie! Obaj! - zawołał Doniecki, który usłyszał tę rozmowę.

Gdy obaj znaleźli się ponownie przed obliczem dowódcy...

- Do momentu wypłynięcia - oznajmił dowódca stanowczym tonem - nie wprowadzałem żelaznej, wojskowej dyscypliny. Wierzcie mi jednak, że od chwili postawienia nogi na pokładzie statku to się zmieni. Rycerz Krzysztof ma rację, źle zrobiłeś idąc bez rozkazu z jego grupą. Tym razem potraktowałem to wykroczenie ulgowo, ale następnym razem to się tak nie skończy, możesz być tego pewien Jakubiczenko! To wszystko, możecie odejść!

Rycerz Krzysztof aż pokraśniał z zadowolenia, że przynajmniej trochę oberwało się swawolnemu Kozakowi. Jakubiczenko zwiesił zaś głowę i wyszedł z pokoju Donieckiego w całkowicie odmiennym nastroju.

Pojawienie się w karczmie szlachcianki Koszyńskiej nie uszło uwadze członkom II wyprawy...

- Kim jest ten anioł? - dopytywał się Tomasz Szlachtowski.
- To krewna Donieckiego - odpowiedział Czarnienko.
- Mów mi! Mów mi o niej jak najwięcej!
- Co ci? Zakochałeś się czy co?

Szlachtowski zawstydził się, że dał po sobie poznać, że zależy mu na szlachciance, ale w końcu wypalił...

- Muszę... Muszę ją poznać. Ty, Czarnienko, towarzyszyłeś jej w drodze. Opowiadaj!

Czarnienko uśmiechnął się, ale nie dał się dłużej prosić...

- Dobrze... Ale tak na sucho nie dam rady opowiadać... - oświadczył szelmowsko.

Szlachtowski zorientował się szybko i zawołał:

- Karczmarzu! Wina!

Czarnienko niewiele wiedział o szlachciance, ale racząc się winem opowiadał i opowiadał, zmyślając przy tym dialogi, niby swoje ze szlachcianką. Szlachtowskiemu nie było w smak, że polska szlachcianka tak się spoufaliła z jakimś Kozakiem, ale nie przerywał Czarnience i słuchał uważnie, zapamiętując każde słowo o kobiecie.

Nagle z najdalszego kąta karczemnej izby zabrzmiała muzyka, a później śpiew. Zamilkły rozmowy, wszyscy słuchali jak zahipnotyzowani słów pieśni. Była to piękna pieśń o trudnej miłości wiejskiego chłopca do pięknej mieszczanki. Słuchacze dowiadywali się o powstającym uczuciu między młodymi i o rodzicach mieszczanki sprzeciwiającej się temu związkowi.

Wtem do izby zszedł z góry Doniecki, zauroczony pięknym, osobliwym głosem muzykanta, a gdy ten zakończył śpiewać zawołał zachwycony...

- Pięknie, pięknie! Kim jesteś?
- Wędrownym grajkiem panie...
- Jak cię zwą?
- Nazywam się Musiałek.
- Nie chcesz do nas przystać? Przydałby się nam taki jak ty wirtuoz .
- Chętnie panie, chętnie.
- Doskonale, zagraj nam coś jeszcze Musiałku. Tym razem coś weselszego.

Musiałek pomyślał chwilę i rozpoczął kolejną pieśń. Tym razem była to pieśń znacznie weselsza, opisująca polowanie z udziałem pewnego księcia...

Po pewnym czasie do grajka dosiadł się rycerz Krzysztof...

- Nie ułożyłbyś grajku - rozpoczął - pieśni o mnie? Dobrze zapłacę...
- Ułożyłbym, czemu nie...
- Musiałaby to być pieśń sławiąca moją osobę, opisująca moje słynne czyny, przedstawiająca mnie w doskonałym świetle...
- Pomyślę panie, a potem ułożę, ale potrzebuję na to trochę czasu... Będziesz mi też musiał opowiedzieć o tych twoich wielkich czynach, które mam opisać...

Tymczasem do pokoju Donieckiego weszła Andżelika Koszyńska...

- Cieszę się bardzo Jurku, że cię odwiedziłam...
- Jak również krewniaczko, ja również...
- Ciotka Klara także bardzo pragnęła cię odwiedzić, ale choroba zatrzymała ją w dworku...
- Biedaczka...
- Ona zawsze cię bardzo lubiła... Kiedy wyruszacie?
- Jak tylko wróci statek z Nowego Świata...
- A jak nie wróci?
- Magnaci poruszyli tę sprawę w listach, oni bowiem też biorą taką możliwość pod uwagę... Na wszelki wypadek negocjują z holenderskim kapitanem Dirkiem Van Krupenhoffem, który jest właścicielem odpowiedniego statku...
- Mogłabym popłynąć z wami?
- To niemożliwe!
- Dlaczego? Przecież skoro w Nowym Świecie ma powstać Nowa Polska to kobiety też tam muszą się znaleźć...
- Do powstania Nowej Polski droga jeszcze daleka, a póki co nie wiemy nawet jak poszło pierwszej wyprawie... Możliwe, że wszyscy zginęli... Musisz wracać do domu...
- Już teraz? Nie mogę zostać w Gdańsku choćby kilku dni?
- Możesz, możesz.

Rozmowa zapewne trwałaby dłużej, ale Donieckiego wezwały obowiązki, bowiem przybyła kolejna grupa rekrutów. Byli to ludzie poleceni przez magnatów - organizatorów wyprawy, którzy w listach przedstawili nowych członków wyprawy... Włocha Roberto Gibenccione poleciła sama królowa Bona... Oficjalnie był kucharzem, ale Doniecki w listach przeczytał, że jest to człowiek do zadań specjalnych, mistrz walki na noże, który otrzymawszy rozkaz nie cofnie się przed zabiciem kogokolwiek... Pozostali to: szlachcice Bartosz Noworolski i Mateusz Budzanowski oraz Kozak Presucha. Magnaci podkreślali w listach osobę tego ostatniego, który podobno posiadł umiejętność jasnowidzenia... To ostatnie bardzo zaciekawiło dowódcę, więc rozkazał przyprowadzić Presuchę by z nim osobiście porozmawiać...

- Podobno widzisz przyszłość? - zapytał wprost Kozaka.
- Czasami...
- To znaczy? Bo nie za bardzo rozumiem... Czasami, czyli kiedy?
- Przyszłość nie zawsze widać dokładnie...
- Bardzo zagadkowo mówisz... To może zapytam o konkrety, czy wróci statek z Nowego Świata?
- Nie.
- ?? Nie? Skąd wiesz?
- Sprawdzałem to już na polecenie magnatów...
- Aha... Jak to sprawdzasz?
- Mam specjalny kocioł, w którym gotuję specjalny wywar i w nim widzę przyszłość...
- Czy ktoś inny może też zaglądnąć do tego kotła?
- Nie jest to wskazane, nie wszyscy mają ten dar, można stracić wzrok, a nawet umrzeć...
- Co widziałeś w tym kotle? Co z pierwszą wyprawą?
- Nie zawsze wszystko widać w kotle, czasami widzę, jak przez mgłę, a czasami wszystko bardzo przejrzyście...
- No, ale co z nimi?
- Widziałem tylko, że statek nie jest już w polskich rękach...
- A w czyich?
- Tego nie byłem w stanie dojrzeć, mgła to wszystko otaczała...
- Mówiłeś, że raz widzisz lepiej, raz gorzej... Próbowałeś ponownie?
- Nie. Nie było okazji...
- To musisz spróbować!
- Spróbuję, muszę mieć produkty do wywaru, potem kilkanaście godzin na sporządzenie. Jutro będę patrzył w przyszłość.
- Co ci jest potrzebne?
- To moja tajemnica.
- Rozumiem. Bierz się zatem do dzieła, może tym razem będziesz miał lepsze widzenie.
- Musisz wiedzieć jeszcze jedno - powiedział Presucha ściszonym głosem.
- Tak?
- Ktoś nas podsłuchuje z sąsiedniego pokoju...

Doniecki szybko wyszedł na korytarz i skinieniem ręki zawołał ku sobie Światłoniewskich (ojca i syna), którzy akurat wchodzili po schodach na górę... Razem z dowódcą weszli do sąsiedniego pokoju, gdzie ujrzeli człowieka opartego o ścianę przylegającą do pokoju Donieckiego...

- Światłoniewscy! Brać go!

Człowiek ten widząc, że przeciwnik posiada przewagę nawet nie próbował się bronić...

- Coś za jeden? - zawołał Doniecki - Gadaj szybko!
- Jestem Louze...
- Czemu podsłuchiwałeś?
- Nie podsłuchiwałem...
- Nie? Drwisz sobie?
- Nie drwię...
- Światłoniewscy! Zabierzcie go na dół, do piwnicy i wyduście co trzeba!

Chwilę później na górze pojawił się rycerz Krzysztof, który rozpoznał w pojmanym pruskiego szpiega...

- Dobrze, że mi o tym powiedziałeś rycerzu - pochwalił go Doniecki - Prusacy dalej żywo się nami interesują... A ty Presucha dobrze się spisałeś! Idź działaj!

piątek, 5 kwietnia 2013

Smolarek najskuteczniejszy

Reprezentacja Polski w piłce nożnej w XXI wieku (ze względu na rozpoczęte eliminacje Mistrzostw Świata 2002 roku doliczono trzy mecze z 2000 roku) rozegrała 66 spotkań o stawkę (eliminacje do Mistrzostw Świata i Europy oraz występy w tych turniejach). Polacy wygrali 31 spotkań, zremisowali 15, a w 20 ponieśli porażkę, bilans bramkowy 117-76 (eMŚ i MŚ - 20 zwycięstw, 7 remisów i 13 porażek, bilans bramkowy 82-52 oraz eME i ME - 11 zwycięstw, 8 remisów i 7 porażek, bilans bramkowy 35-24). Najwięcej goli w analizowanym okresie dla biało-czerwonych strzelił Euzebiusz Smolarek - 15 (eMŚ i MŚ - 7 oraz eME i ME - 8).

Serie Polaków:

- 11 spotkań bez porażki z rzędu
- 6 zwycięstw z rzędu
- 3 porażki z rzędu
- 8 spotkań bez zwycięstwa z rzędu

Wykaz spotkań o stawkę reprezentacji Polski w latach 2000 - 2013:

2000
eMŚ Ukraina - Polska 1-3 Emmanuel Olisadebe 2, Radosław Kałużny
eMŚ Polska - Białoruś 3-1 Kałużny 3
eMŚ Polska - Walia 0-0

2001
eMŚ Norwegia - Polska 2-3 Olisadebe 2, Bartosz Karwan
eMŚ Polska - Armenia 4-0 Michał Żewłakow, Olisadebe, Marcin Żewłakow, Karwan
eMŚ Walia - Polska 1-2 Olisadebe, Paweł Kryszałowicz
eMŚ Armenia - Polska 1-1 Kałużny
eMŚ Polska - Norwegia 3-0 Kryszałowicz, Olisadebe, Marcin Żewłakow
eMŚ Białoruś - Polska 4-1 Marcin Żewłakow
eMŚ Polska - Ukraina 1-1 Olisadebe

2002
MŚ Korea Płd - Polska 2-0
MŚ Portugalia - Polska 4-0
MŚ USA - Polska 1-3 Olisadebe, Kryszałowicz, Marcin Żewłakow
eME San Marino - Polska 0-2 Paweł Kaczorowski, Mariusz Kukiełka
eME Polska - Łotwa 0-1

2003
eME Polska - Węgry 0-0
eME Polska - San Marino 5-0 Marcin Kuźba 2, Mirosław Szymkowiak, Kamil Kosowski, Karwan
eME Szwecja - Polska 3-0
eME Łotwa - Polska 0-2 Szymkowiak, Tomasz Kłos
eME Polska - Szwecja 0-2
eME Węgry - Polska 1-2 Andrzej Niedzielan 2

2004
eMŚ Irlandia Północna - Polska 0-3 Maciej Żurawski, Piotr Włodarczyk, Jacek Krzynówek
eMŚ Polska - Anglia 1-2 Żurawski
eMŚ Austria - Polska 1-3 Krzynówek, Kałużny, Tomasz Frankowski
eMŚ Walia - Polska 2-3 Frankowski, Żurawski, Krzynówek

2005
eMŚ Polska - Azerbejdżan 8-0 Frankowski 3, Marek Saganowski 2, Kosowski, Aftandił Hacıyev (samobójcza), Krzynówek
eMŚ Polska - Irlandia Północna 1-0 Żurawski
eMŚ Azerbejdżan - Polska 0-3 Frankowski, Kłos, Żurawski
eMŚ Polska - Austria 3-2 Euzebiusz Smolarek, Kosowski, Żurawski
eMŚ Anglia - Polska 2-1 Frankowski

2006
MŚ Ekwador - Polska 2-0
MŚ Niemcy - Polska 1-0
MŚ Kostaryka - Polska 1-2 Bartosz Bosacki 2
eME Polska - Finlandia 1-3 Łukasz Garguła
eME Polska - Serbia 1-1 Radosław Matusiak
eME Kazachstan - Polska 0-1 Smolarek
eME Polska - Portugalia 2-1 Smolarek 2
eME Belgia - Polska 0-1 Matusiak

2007
eME Polska - Azerbejdżan 5-0 Jacek Bąk, Dariusz Dudka, Wojciech Łobodziński, Krzynówek, Przemysław Kaźmierczak
eME Polska - Armenia 1-0 Żurawski
eME Portugalia - Polska 2-2 Mariusz Lewandowski, Krzynówek
eME Finlandia - Polska 0-0
eME Polska - Kazachstan 3-1 Smolarek 3
eME Polska - Belgia 2-0 Smolarek 2
eME Serbia - Polska 2-2 Rafał Murawski, Matusiak

2008
ME Niemcy - Polska 2-0
ME Austria - Polska 1-1 Roger Guerreiro
ME Chorwacja - Polska 1-0
eMŚ Polska - Słowenia 1-1 Michał Żewłakow
eMŚ San Marino - Polska 0-2 Smolarek, Robert Lewandowski
eMŚ Polska - Czechy 2-1 Paweł Brożek, Jakub Błaszczykowski
eMŚ Słowacja - Polska 2-1 Smolarek

2009
eMŚ Irlandia Północna - Polska 3-2 Ireneusz Jeleń, Saganowski
eMŚ Polska - San Marino 10-0 Smolarek 4, Rafał Boguski 2, R. Lewandowski, Jeleń, M. Lewandowski, Saganowski
eMŚ Polska - Irlandia Północna 1-1 M. Lewandowski
eMŚ Słowenia - Polska 3-0
eMŚ Czechy - Polska 2-0
eMŚ Polska - Słowacja 0-1

2010-2011
brak spotkań o punkty (Polska nie musiała walczyć w eliminacjach, bowiem wspólnie w Ukrainą organizowała Euro 2012 i jako gospodarz miała zapewniony udział).

2012
ME Polska - Grecja 1-1 R. Lewandowski
ME Polska - Rosja 1-1 Błaszczykowski
ME Polska - Czechy 0-1
eMŚ Czarnogóra - Polska 2-2 Błaszczykowski, Adrian Mierzejewski
eMŚ Polska - Mołdawia 2-0 Błaszczykowski, Jakub Wawrzyniak
eMŚ Polska - Anglia 1-1 Kamil Glik

2013
eMŚ Polska - Ukraina 1-3 Łukasz Piszczek
eMŚ Polska - San Marino 5-0 R. Lewandowski 2, Piszczek, Łukasz Teodorczyk, Jakub Kosecki

Strzelcy bramek (eMŚ i MŚ - eME i ME):

15 - Euzebiusz Smolarek (7 + 8)
9 - Emmanuel Olisadebe (9 + 0)
7 - Tomasz Frankowski (7 + 0), Maciej Żurawski (6 + 1)
6 - Radosław Kałużny (6 + 0), Jacek Krzynówek (4 + 2)
5 - Robert Lewandowski (4 + 1)
4 - Jakub Błaszczykowski (3 + 1), Marek Saganowski (4 + 0), Marcin Żewłakow (4 + 0)
3 - Bartosz Karwan (2 + 1), Kamil Kosowski (2 + 1), Paweł Kryszałowicz (3 + 0), Mariusz Lewandowski (2 + 1), Radosław Matusiak (0 + 3)
2 - Rafał Boguski (2 + 0), Bartosz Bosacki (2 + 0), Ireneusz Jeleń (2 + 0), Tomasz Kłos (1 + 1), Marcin Kuźba (0 + 2), Andrzej Niedzielan (0 + 2), Łukasz Piszczek (2 + 0), Mirosław Szymkowiak (0 + 2), Michał Żewłakow (2 + 0)
1 - Jacek Bąk (0 + 1), Paweł Brożek (1 + 0), Dariusz Dudka (0 + 1), Łukasz Garguła (0 + 1), Kamil Glik (1 + 0), Roger Guerreiro (0 + 1), Paweł Kaczorowski (0 + 1), Przemysław Kaźmierczaj (0 + 1), Jakub Kosecki (1 + 0), Mariusz Kukiełka (0 + 1), Wojciech Łobodziński (0 + 1), Adrian Mierzejewski (1 + 0), Rafał Murawski (0 + 1), Łukasz Teodorczyk (1 + 0), Jakub Wawrzyniak (1 + 0), Piotr Włodarczyk (1 + 0)
+ 1 bramka samobójcza Aftandił Hacıyev z Azerbejdżanu.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Niemcy najsolidniejsi

Trzy ostatnie mistrzostwa świata w statystycznej pigułce

Po europejskich pucharach przyszła kolej na statystykę Mistrzostw Świata. Analizie poddano wszystkie trzy turnieje rozgrywane w XXI wieku (2002 w Japonii i Korei Południowej, 2006 w Niemczech i 2010 w Republice Południowej Afryki). Polska - tym razem - "zapunktowała", bowiem wzięła udział w dwóch z wymienionych mistrzostw. Polacy furory jednak nie zrobili, w obu przypadkach nie potrafili wyjść z grupy (w 2002 roku - 4 miejsce w grupie D i w 2006 roku - 3 miejsce w grupie A). Najwięcej punktów w analizie przyznano oczywiście triumfatorom turniejów (15), finalistom (12) itd (szczegóły punktacji poniżej). W trakcie trzech turniejów najwięcej punktów zgromadziła ekipa Niemiec, która co prawda ani razu nie wygrała mistrzostwa w analizowanym okresie, ale w XXI wieku prezentowała się najsolidniej i zawsze znajdowała się w czołowej czwórce (2xpółfinał i finał). O punkt mniej zgromadzili Brazylijczycy, którzy wygrali turniej w 2002 roku, ale w dwóch kolejnych edycjach zatrzymywali się na etapie ćwierfinałów.

Zdobywca mistrzostwa - 15 pkt
Finalista - 12 pkt
Półfinalista - 10 pkt
Ćwierfinalista - 8 pkt
1/8 finału - 5 pkt
3 miejsce w grupie - 3 pkt
4 miejsce w grupie - 2 pkt

(punkty nie sumują się)

Klasyfikacja generalna (za trzy ostatnie mistrzostwa świata):

1. Niemcy - 32 pkt
2. Brazylia - 31 pkt
3. Hiszpania - 28 pkt
4. Włochy - 22 pkt
5. Anglia - 21 pkt
6. Argentyna - 19 pkt
7-8. Korea Południowa i Portugalia - po 18 pkt
9. Holandia - 17 pkt
10-11. Francja i Paragwaj - po 16  pkt
12-13. Meksyk, USA - po 15 pkt
14-15. Ghana i Urugwaj - po 13 pkt
16. Japonia - 12 pkt
17-18. Szwecja i Turcja - po 10 pkt
19-23. Australia, Dania, Senegal, Szwajcaria i Ukraina - po 8 pkt
24. Ekwador - 7 pkt
25-27. Chorwacja, RPA i Wybrzeże Kości Słoniowej - po 6 pkt
28-36. Belgia, Chile, Irlandia, Kamerun, Kostaryka, Polska, Słowacja, Słowenia i Tunezja - po 5 pkt
37-39. Arabia Saudyjska, Nigeria i Serbia - po 4 pkt
40-44. Angola, Czechy, Grecja, Nowa Zelandia i Rosja - po 3 pkt
45-51. Algieria, Chiny, Honduras, Iran, Korea Północna, Togo oraz Trynidad i Tobago - po 2 pkt